Ilustracja Igi Nowickiej do eseju o prozie Agnieszki Wolny-Hamkało

Agnieszka Wolny-Hamkało (ur. 1979) zadebiutowała książką z wierszami Mocno poszukiwana (1999), opatrzoną mottem z wiersza Notatki (sobota, listopad) Marcina Świetlickiego ze zbioru Trzecia połowa: „E, nie”. Te słowa ustawiły poetkę w młodej tradycji odmowy uczestnictwa, w lokalnej wersji Bartlebiańskiego „wolałbym nie”: niby się nie zrzeszano, niby stroniono od zaangażowania, ale jednak budowano wspólnoty. Ich fundamentem były kody kulturowe, wspólne doświadczenia lekturowe, filmowe i muzyczne, porozumienie następowało w mig, w lot, albo wcale, nie robiono przypisów, dzięki czemu możliwie było spotkanie „swoich ludzi”, którzy rozumieją, którzy wiedzą. Okładkę Mocno poszukiwanej opatrzono zdjęciem autorki: stoi na chodniku, między stoiskiem ze zniczami i kwiatami a krawężnikiem, patrzy w obiektyw umieszczony gdzieś wysoko – jak w niebo – w rękach trzyma kij bejsbolowy, ktoś z góry łapie jej spojrzenie, niekoniecznie wzywające do walki, ale jednak zadziorne. Może to schyłek października, może początek listopada – stroje osób uchwyconych na fotografii wskazują na jesień.

Dwadzieścia lat pracy literackiej Agnieszki Wolny-Hamkało można określić jako zmagania o przejmowanie władzy wzroku i relacjonowanie tych zmagań w sieci relacji i zależności. Poetka i performerka, kulturoznawczyni i kulturotwórczyni, uczestniczka i animatorka życia literackiego wytrwale realizuje dobrze zapowiadające się eksperymenty i wykroczenia poza ustalone ramy gatunkowych konwencji. Dokonuje tego również w prozie od czasu wydania Zaćmienia (2013), po których przyszło 41 utonięć (2015) i Moja córka komunistka (2018). Ta lista byłaby niepełna bez Nikt nas nie upomni (2016) i Lata Adeli (2019) – obie niby przeznaczone są dla młodszych czytelniczek i czytelników, ale nie na wyłączność. Uzupełniają i pomagają zrozumieć pisarstwo Wolny-Hamkało, w której sprawy dzieci i młodszych nastolatków i nastolatek, koniec dzieciństwa i początek dojrzewania, zajmują miejsce centralne. Ta zabawa jest dla dziewczynek, chce się powiedzieć po przeczytaniu Lata Adeli, ta zabawa jest właśnie dla dziewczynek.

Po co poetom i poetkom proza i co z nią nowego robią? Czy ten widoczny w ostatnich latach ruch w stronę prozy związany jest tylko z jej lepszymi rynkowymi notowaniami? Poezja, przez niskie nakłady książek z wierszami i utrzymujące się przekonanie, że jest zbyt trudna, wyrzuca na margines. Jeśli za stawkę działalności literackiej uznać komunikację, to proza umożliwiałaby włączenie się do wspólnej dyskusji o czasach i sprawach. W przypadku powieści Agnieszki Wolny-Hamkało, poetki która podejmuje wyzwanie eksperymentu, która pielęgnuje tradycje awangardy, nic nie może być „po prostu” portretem epoki, typami postaci czy relacjami między nimi. W powieściach Wolny-Hamkało, w tych próbach usensowniania świata w linearnym porządku fabuły, można znaleźć elementy portretu różnych środowisk, jak w groteskowym i surrealnym Zaćmieniu i w 41 utonięciach, a w Mojej córce, komunistce przegląd życia w schyłkowym PRL-u oraz w transformacyjnej i potransformacyjnej III RP. Wszystkie je łączy motyw dojrzewania ku samodzielności, dojrzewania, które nie ma wiele wspólnego z wiekiem, które przebiega wbrew oczekiwaniom, dojrzewania, które nigdy nie powinno się kończyć. Wolny-Hamkało stawia pytania o tożsamość swoich bohaterek po przełomie, po wstrząsie, po rozwodzie, w kryzysie oznaczającym nie tyle rozpad, co poruszenie i szansę na zmianę – możliwą dzięki powrotom do kresu dzieciństwa dobiegającego okresu dojrzewania. Wolny-Hamkało szuka sposobu na zbudowanie opowieści o dziewczynce, czyli o tej, która jeszcze próbuje, jeszcze kierowana ciekawością, która jeszcze nie wie, że wszystko skończone, która jest w ruchu, wymyka się nakazom właśnie dlatego, że nie ma ochoty ich przyjmować, która potrafi powiedzieć: „e tam” i dołożyć – w zależności od uznania i sytuacji: „e, nie” lub afirmatywne, tak pożądane: „a – tak, wolałabym tak”. 
      

Wolny-Hamkało stawia pytania o tożsamość swoich bohaterek po przełomie, po wstrząsie, po rozwodzie, w kryzysie oznaczającym nie tyle rozpad, co poruszenie i szansę na zmianę.

„Przez moment Anna czuła się spokojna. Zrobiła coś i to coś zdefiniowało ją na chwilę. Chciała być częścią tej pospolitej radości, jasnego zamieszania, jakie wprowadza do miasta nadchodzące lato. (…) Było jej miło po prostu dlatego, że chodzi boso w starych spodniach i ogląda obłędnie długie sezony ulubionych seriali. Ale te błogie dwa tygodnie minęły szybko, jak wszystko, co chcielibyśmy, żeby trwało w nieskończoność”. Ten fragment Mojej córki, komunistki, dotyczący okresu przejściowego, zawieszenia, jak kwarantanny czy przymusowych wakacji, które bywa rodzajem szczęścia („niech czas się zatrzyma”), wskazuje na pragnienie dookreślenia siebie samej, ale już nie przez cudze spojrzenie, rolę społeczną, zawodową, rozpoznanej przez otoczenie cechy. Anna, główna bohaterka Mojej córki…, którą poznajemy w dzieciństwie, a potem towarzyszymy jej w młodości i późniejszej młodości, już wie, że płynne przechodzenie w niedookreślenie jest tym, czego jej trzeba, że z poszukiwań i ruchu nie zmęczenie wynika, ale tak potrzebna energia. Anna, naukowczyni, matka, kiedyś żona, kiedyś kochanka, przyjaciółka, córka, czerpie i oddaje, ma przygody pozbawione kantów, już bardziej bezpieczne niż ryzykowne, jakby jej zachowana (czy odzyskana) dziewczyńskość oznaczająca „bycie w procesie” chroniła ją lepiej niż nałokietniki, nakolanniki i najlepszy z kasków. Anna, już po rozwodzie, już w wieku średnim, już przysłonięta cieniem, nadal chce iść ku jasno określonym znaczeniom, które w kryzysie wydają się zbawienne – oznaczają koniec wysiłku redefiniowania, są jak spełnienie marzenia. „Wszyscy marzymy” – napisała Wolny-Hamkało w Zaćmieniu, gdzie marzenia przechodziły raczej w koszmary senne, gdzie groza (ale i sporo śmiechu, ale i sporo wyczuwalnej umowności) nie pozwalała się umościć w obranej koleinie. Moja córka… zaczyna się od ciemnych baśni, które jednak nie przerażają, jakby Wolny-Hamkało szukała nadziejowych trybów opowiadania świata po katastrofie. Po katastrofie czy może porażce, która staje się narzędziem sprzeciwu, podstawą mechanizmów wywrotowych umożliwiających rozsadzenie opresyjnego systemu, groźniejszym rodzajem upuszczenia piłki w grze, sposobem wyrażenia inicjalnego: „e, tam”. Opowieść o Annie, która zawsze była grzeczną, uprzejmą dziewczynką, która zjadała cały obiad, takiego narzędzia się domaga.  

Agnieszka Wolny-Hamkało w każdej ze swoich powieści portretuje jakieś środowisko twórcze, a nawet kilka, jak to zrobiła to w Zaćmieniu, tej dziwnej powieści niby-kryminalnej, w której dzieje się dużo, a zarazem nie dzieje się nic. W tej powieści o rozpadzie, o wstrząsie, który wybija rzeczywistość z kolein, znajduje się zbiór pozałamywanych portretów środowisk artystycznych: literackiego (i wydawniczego), telewizyjnego, teatralnego czy portretów miast (każde z nich: Wrocław, Gdańsk i Kraków przedstawione zostało jak pokiereszowana pocztówka). Jednym z najciekawszych jest portret wymyślonej grupy kultywującej pamięć Anny Jantar, która to (niczym Elvis Presley) ma być wciąż żywa. Można czytać ten wątek jak groteskowy obraz współczesnego kultu idoli i idolek, nowej świeckiej religii, ale również jako wprowadzenie do właściwego tematu powieści, czyli wadzenia się z utratą, noszeniu się z nią, zachowywaniu jej w uwewnętrznionej krypcie. Ewa, główna bohaterka, była policjantka, która po rozpadzie związku rzuca się w nową pracę poławiaczki opowieści, jest jednocześnie wyrazista i rozmyta, ulega zmianie i uchyla się przed nią. Została porzucona na rzecz świętej, doskonałej kobiety z obrazu (jak rywalizować z martwą, czy raczej: sztuczną doskonałością?), po czym przechodzi radykalną fizyczną zmianę – podobno na korzyść, o czym mają świadczyć reakcje napotykanych osób, które znały ją w „poprzednim życiu”, bo rozstanie, jak w przepisowym romansie, jest tutaj nie tyle jak zakończenie etapu, co całego życia. Pozór atrakcyjnienia fizycznego i nadaktywność przykrywają, jak gruba warstwa telewizyjnego makijażu, martwotę: Ewa jest i nie jest żywa.

Można Zaćmienie czytać jak opowieść o przełomie, o tym, jak emocjonalny wstrząs daje szansę na wzmocnienie, czy nawet zmartwychwstanie, ale i można inaczej: jak opowieść o niewypełnialności wyrwy po utraconym, a szczuplenie Ewy (w tym świecie to wyznacznik urody) jak uwidoczniony brak. Ewa, tak gwałtownie odciążona, rusza, jest gotowa do przemieszczania się, urywa się z etatu, ze stabilnej posady jak z uwięzi, by tropić fascynujące historie, do opowiedzenia i do zapisania, historie, z których da się zrobić książkę, powieść – cenny na rynku towar. Ta łowczyni opowieści krojona jest na znaną z westernów miarę łowców głów i nagród, jest niby samotna jeźdźczyni z Dzikiego Zachodu (tutaj: z Wrocławia), dlatego jej brawura wydaje się koniecznością (Ewa żyje na krawędzi). Tylko była strażniczka prawa może stąpać po grząskim gruncie nowych światów, w których układ między dobrem a złem jest niejasny, płynny, niestały. Jednak – i będzie tak w każdej kolejnej powieści Wolny-Hamkało – coś tu się nie zgadza, coś tu jest nie tak. Jak nagranie na starej taśmie, jak przebicia z innej częstotliwości, pojawiają się niepokojące znaki budzące raczej niepokój niż tylko rozbawienie.

Czytaj także:
Piotr Paziński
„Drewno, płótno, wosk”

„Tak, to ja” – mówi postać napotkana na imprezie jantarowców, postać, w której można rozpoznać tragicznie zmarłą gwiazdę polskiej estrady – „zanim zginęłam jeszcze”. Zaburzone bądź nachodzące na siebie perspektywy czasowe, skrawki map, zapisów i znaków szczególnych w znanych niby na wylot miejscach zwracają uwagę na to, co pod tym tekstem, na to, co pod tą historią się dzieje: wielkie Nic, pustka. Ewa gna przez Polskę, czyli świat, ale i nie rusza się z miejsca; sytuacja w Zaćmieniu podobna jest do tej z Alicji w Krainie Czarów, gdzie okazuje się, że trzeba biec jak najszybciej, by utrzymać się w miejscu. Nie tyle przygodowa to powieść, bo choć zawracają czytającym w głowach kolejne awantury, cały katalog wyskoków koniecznie samotnej bohaterki (czarny, czarny kryminał), to realizm w tych powieściach jest raczej oniryczny, a sny są z tych koszmarnych. Im tu kolorowej, tym mroczniej, to już nie królicza nora, lecz otchłań czyha na Ewę, młodą czy na nowo dziewczęcą bohaterkę Zaćmienia. Zmiana stanu świadomości odbywa się bez współudziału środków odurzających, Ewa nie podjada ciastek nasączonych narkotykami ani nie chrupie halucynogennych grzybów. Nie musi – porządek się rozsypał, nie ma zasad, nie ma jasno wyznaczonej linii między światami, między dobrem a złem, rzeczywistością a wytworem wyobraźni. Ewa, poszukiwaczka już nie zagubionych opowieści leżących na ulicy, nie może już wesprzeć się na barierach umożliwiających ochronę przed niebezpieczeństwem, w jej pracy poszukiwaczki nie tyle zagubionych, co nieutowarowionych opowieści, wszystko może się zdarzyć. Trochę tu Melancholii Larsa von Triera, a trochę Miasteczka Twin Peaks Davida Lyncha. „No to jestem Laura Palmer”, mówi Ewa, gdy budzi się w naszyjniku z bursztynu podarowanym przez przypadkowo (a może nie ma w tym świecie żadnych przypadków?) napotkanego człowieka, przewodnika po świecie zawieszonych między życiem a śmiercią. Jantary są jak potwierdzenie, że należy do tego świata również i ona, martwa i żywa, taka typowa i taka samotna. A kto zabił Laurę Palmer? W serialowej scenie pogrzebu jeden z żałobników krzyczy: my, my wszyscy ją zabiliśmy, wiedzieliśmy, że ma kłopoty i nic nie zrobiliśmy.

We wszystkich trzech powieściach buduje Wolny-Hamkało portrety kobiet wielkomiejskich. W ich ramach stara się przepracować utrwalone wzory na takie bohaterki odkrywając przy tym nowe możliwości, różne od tych proponowane przez popkulturę (i nie tylko). Poza pytaniami o katastrofę, przegraną i porażkę, pojawiają się i inne: jak pisać bohaterki nie grzęznąc w stereotypach – owszem, używając ich, ale jako materiału służącego twórczym eksperymentom. Moja córka komunistka, najbardziej poukładana proza Wolny-Hamkało, nie jest jednak powieścią obyczajową czy realistyczną, choć często mowa tu o współczesności, ale czasem przepuszczonej przez nostalgiczny filtr. Nostalgia żywi się cukrem, napędza się pustymi kaloriami, energetyczne skoki nie zawsze służą opowieści, która – jak w tym przypadku – nie tyle chce koić, czyli trochę oszukiwać, co odszukiwać. W Mojej córce… są obecne nie tylko zastygłe, unieruchomione jak w żywicy, obrazy, sceny i zdarzenia, nizane na sznurek porządku („to się wydarzyło!”, „Tu byliśmy szczęśliwi”), ale i te z apetytem na ruch. Fabuła wydaje się tu narzędziem nadziei: uspójnienie przeciw rozpadowi, potencjał krytyczny przeplata się z potrzebą zbudowania porządnego popmitu, rewizyjnego, ale tylko na tyle, by dał się zastosować możliwie bezboleśnie i skutecznie.

Okładka książki Moja córka komunistka Agnieszki Wolny-Hamkało

Moja córka komunistka” nie jest powieścią obyczajową, choć często mowa tu o współczesności – czasem przepuszczonej przez nostalgiczny filtr.

Gdzie są dziewczynki? – pyta Wolny-Hamkało, budując postacie swoich bohaterek, kobiet pracujących w kulturze wielkomiejskiej. W polskich wersjach popularnych opowieści o mieszkankach wielkich miast działo się inaczej niż choćby w Seksie w wielkim mieście Candace Bushnell, gdzie bohaterki zdawały się kowalkami własnego losu, nieobarczonymi relacjami z krewnymi, doskonałymi same-siebie-tworzącymi postaciami. A już „owocowa” seria Izabeli Sowy (Smak świeżych malin 2002, Cierpkość wiśni 2002, Herbatniki z jagodami 2003) to zbiór historii o radzeniu sobie z rodzicami, doroślenia w latach dwudziestych, w końcówce nastolęctwa i po trzydziestce. Z czasem, po terapiach, chorobach i przełamywaniu uprzedzeń, okazuje się w nich, że dorastanie nie oznacza zerwania, ale powolne, żmudne procesy rozumienia, z których bierze się ta upragniona swoboda, a przynajmniej jej możliwość. Wolny-Hamkało pisze o dorastaniu do takiego pożegnania z pozycją dziecka i objęcia pozycji rodzica, która nie oznacza utraty pamięci doświadczenia wspólnej przeszłości, ale budowaniu na niej. „Rodzice i dzieci”, mogłaby się ta powieść nazywać, bo i o wskazanie miejsc przepływu również tu chodzi. Moja córka komunistka niby wskazuje na Annę, ale i podkreśla kłopoty z wyzwoleniem spod wpływu, władzy i z relacji. Wolny-Hamkało dużo wymaga od swojej bohaterki: ma przełamywać cudze spojrzenie i zachowywać je. Wychowywana w pękniętym domu: strona matki związana z ciałem i naturą (matka jest pielęgniarką z epizodem dewocyjnym), strona ojca to powszechna (także świecka) kultura, rozrywka i swoboda, jedna się z rodzicami po latach, gdy matka wydobywa się z roli ofiary i dręczycielki (nieszczęście jest takie uwodzicielskie), a ojciec nadzwyczaj poważnie zaczyna traktować rolę dziadka i włącza się w opiekę nad wnukiem.

Wolny-Hamkało używa swoich bohaterek, Ewy, Ady i Anny, by stawiać pytania o tożsamość: co to znaczy być współczesną kobietą? Nie idzie jednak w stronę esencjalizmu, nie pyta o „każdą” kobietę, porusza się po dość ograniczonym terenie środowisk twórczych, artystycznych i naukowych, ale nie są to puste powtórki, to wersje dojrzalsze, choć otwarte, nieulegające pokusie domknięcia i odpowiedzenia. Wolny-Hamkało wyprowadza swoje bohaterki w świat, ale nigdy poza granice grupy społecznej. Sceny kontaktu z „innymi ludźmi”, z innych kręgów społecznych, choćby i ludzi spokrewnionych (doświadczenia wakacji u babci i dziadka pozostają egzotyczne tak samo jak „nihilistyczne” praktyki zainicjowane przez nastoletniego syna zamożnych rodziców) tylko podkreślają ograniczenia: Anna owszem, idzie przed siebie, ale nie wychodzi ze swojego świata. Interesujące jest to rozpisywanie pragnienia zmiany i świadomości ograniczeń, zachodzące przemiany są głównie wewnętrzne. Również samopostrzeganie Anny zasługuje na uwagę: brzmi raczej jak głuche na perswazję przekonanie niż opis. Wyraźnie zależy pisarce na stworzeniu takiej bohaterki, która wbrew obowiązującym normom będzie odporna na uderzenia, zranienia, nawet na lęki. Postać Anny została napisana tak, by przymierzać ją do ideału niezbieżnego ze znanymi już wzorami na superbohaterki, postaci zwyczajnej i atrakcyjnej, która wydaje się ciało w ciało z własnym ciałem. „Przymierzać”, bo jednak Anna jest bardziej projektem niż bohaterką, wygładzonym na krawędziach, ożywionym manekinem do przeprowadzenia nowych, niesprawdzonych jeszcze scenariuszy, albo relacjonowania katastrof. Działa ona zgodnie z na podobieństwo wypowiedzianej w 41 utonięciach metody, w spektakl, zdaniem powieściowego recenzenta, ma być „metaforą społecznego rozpadu, obrazem świata, który na naszych oczach ulega katastrofie. (…) Aktorzy grają chłodno, nieempatycznie, jakby stali obok własnych postaci. To potęguje wrażenie obcości i samotności”.

I być może dlatego Anna jest w stanie wędrować już bez pośpiechu tak charakterystycznego dla Ewy z Zaćmienia, rzucającej się najryzykowniej czy omdlewającej, poddającej się cudzym pragnieniom Adzie, czerpiącej rozkosz z uległości. W przypadku 41 utonięć scenografia teatralna pomaga wygrać tę opowieść, inscenizację o artystycznej przemocy i pomocy (ale i o możliwościach, jakie daje katastrofa, klęska czy porażka), jakie mogą wynikać z laboratorium sztuki. Czy da się zbudować wspólnotę opartą na innych niż przemoc zasadach? Czy koszty eksperymentu muszą być tak wysokie i rozłożone po staremu? Anna ma być wytrwała i skuteczna, jakby jej głównym zadaniem miało być zilustrować powiedzenie: „wytrzymaj wystarczająco długo, wszystko się poukłada”. I czy rzeczywiście tak w Mojej córce komunistce się dzieje? Nie jest to zwykła powieść o możliwej dobrej przyszłości. Przebijają spod fabuły, spod opowieści o dobrym rozwodzie, o dobrym samorozwoju, a nawet o sukcesach, głębokie przekonania o tym, że przed duchami przeszłości nie da się uciec, bo przecież nosimy je w sobie.     

Wolny-Hamkało wyprowadza swoje bohaterki w świat, ale nigdy poza granice grupy społecznej.

Ta wielkomiejska kobieta, bohaterka powieści Wolny-Hamkało, wyposażona w kompetencje z zakresu literatury, sztuki, nauki czyta świat i zdaje z tego czytania raport. Czytanie i pisanie na bieżąco – tak można scharakteryzować reaktywne pisarstwo Wolny-Hamkało, te szerokie gesty, dzięki którym możliwa jest nie tyle diagnoza, umożliwia konfrontację z problemami i niepokojami uszeregowanymi fabularnie, ale wciąż dość surowymi, wciąż do przetworzenia. Aktualizować, aktualizować, by utrzymać się na powierzchni. Powieści Wolny-Hamkało to inscenizacje, w których sceniczność, umowność i nieprzystawalność do rzeczywistości są głównymi zasadami – ostatnie działania teatralne pisarki i poetki potwierdzają słuszność tych wyborów. Innego pocieszenia, niż to płynące z odgrywania scen, tu nie będzie.

Anna, która naukowo zajmuje się jedzeniem, bada jego znaczenie symboliczne w kulturze, nie jest pierwszą taką postacią w najnowszej polskiej prozie. Wśród jej poprzedniczek można wskazać Karolinę Pogorską, „samotną kobietę po rewolucji feministycznej, z doktoratem nauk humanistycznych”, ponad trzydziestoletnią pracownicę Instytutu Kultury w Kryzysie z Teraz (2009) Agnieszki Drotkiewicz. Różnią się jednak, bo praca badawcza Anny ma prowadzić do odzyskania kontroli i afirmacji, a Karolina pozostaje po stronie odmowy, Karolina bada jedzenie, nie jedząc go, zaś Anna próbuje objąć nadmiar nie tylko teoretycznie. Anna je, eksperymentuje i przygląda się cudzym praktykom żywieniowym – w tym odmowie jedzenia. Widać tu projekt takich krytycznych odpowiedzi na utrzymujące się zrównanie postaci kobiecych z ciałem, dzięki którym bohaterki przestają być tylko ciałami do jedzenia, nie muszą czynić ze swoich ciał poligonów zniszczenia, by wyrwać chwilę wolności, zamanifestować siłę, odstępują od praktyk autodestrukcyjnych, by wpisać się praktyki ochronne. Anna je, by nie zostać zjedzoną, przejmuje kontrolujące zaburzenia odżywiania i łagodnie chłonie, zwycięża na długim dystansie uporem-oporem. Wolny-Hamkało wyznacza sobie poważne cele: przyłapać teraźniejszość, szeroko, możliwie najszerzej rozstawiając ramę, by objąć jak najwięcej (może i nadmiar) bieżących zjawisk; bywa też publicystyczna – w takim trybie najłatwiej czytać 41 utonięć. Siłę napędową dla tych gorączkowych, szeroko zakrojonych reakcji czerpie proza Wolny-Hamkało z przeszłości, która nie jest tutaj kulą u nogi, nie wyhamowuje energii opowieści. Nostalgiczne przystanki nie nęcą na tyle, by nie ruszać w dalszą drogę.

Czytaj także:
Andrzej Stanisław Kowalczyk
„Pessoa lizboński”

Struktura powieści Wolny-Hamkało umożliwia czytającym swobodę, wielość wątków skłania do podejmowania niektórych z nich, jak w układance – łamigłówce. Łatwiej grać w tych powieściach tym bardziej, że złożone są z części, nie nawet rozdziałów, zdolnych do samodzielnego funkcjonowania. Ta reaktywna proza przekłada doświadczenie poetyckie czy raczej używa go do rejestracji zachodzących procesów, rządzi nią potrzeba budowania nowej opowieści, czyli takiej, która ma ambicje rozumienia zmiany. Fabularyzowanie, utożsamiane z usensownianiem jest wyrazem sprzeciwu wobec rozpadu, schyłku i bełkotu. Pozbierać to wszystko, wszystko, co się dzieje, używając schematów, obejmując je, ale bujając niby, by ich granice się zamazywały. Kolejne powieści Agnieszki Wolny-Hamkało składają się w całość nie dlatego, że mają wspólne bohaterki czy bohaterów, ale dlatego, że są próbami we wspólnej sprawie: nowej opowieści o doświadczeniu dorastania, o procesie, który ma trwać tak długo, jak długo żywa będzie bohaterka. Brak odpowiedzi jest zatem na miejscu, a praktyka eksperymentu nie tyle odstępstwem, co koniecznością.  Dojrzewanie jest w tej prozie procesem, a wolność – czy też jakaś wersja swobody – uzależniona jest od pozostawania w procesie obejmującym poddawanie się zmianie, w tym przystawania na utratę. Moja córka, komunistka, pisana już w duchu nowej powagi (Zaćmienie to jeszcze miejscami ironiczna groteska), to powieść o kondycji dziecka, na zawsze czyjegoś dziecka.

Pozór realizmu i powaga zderzają się w Mojej córce…, sygnalizując, że postacie w niej występujące nie tyle są do czytelniczego identyfikowania się, co do prezentacji, próby i przeglądu. Buduje je Wolny-Hamkało, by sprawdzić, jak w laboratorium czy na scenie, co się stanie w takim układzie sił, zdarzeń i postaci. Anna chce życia na serio, chce życia, w którym już nie będzie gry na niby, gry, którą można w każdej chwili obrócić w żart, unieważnić cierpienie, unieważnić, że się w ogóle było. Powieść o przeszłości jest właśnie po to, by zaświadczyć o obecności i mieć szansę na potwierdzenie: jestem. Ojciec Anny gra najlepiej, jego świeckość łączy się tu z możliwością operacji bez konsekwencji. Matka latami trzyma się przeszłości, by utrzymywać się nieszczęściu. Anna chce to zmienić, początkowo przybierając pozy, nakładając stroje, z czasem pozwalając odchodzić – w tym mężowi. Nieszczęście bycia razem, przymus, staje się dla Anny przeżytkiem, dzięki uprzywilejowanej pozycji może przeprowadzić rozwód i rozwijać się, żyć i pracować na dobrym poziomie – baśń nabiera jaśniejszych barw. Ale co znaczy owo „serio”? Postać Anny ma służyć zobrazowaniu postulatu przyjaźni, również między kobietami czy wspólnoty, odkryciu procesualności jako nadrzędnej wartości w tym dziwnym, uniezwyklonym świecie powieści. Wolny-Hamkało rzuca wyzwanie swojej bohaterce: przekroczyć nieszczęście odziedziczone po matce, nauczyć się opowiedzieć siebie „z ojca” albo z matki, byle nie wpadać w wyrobione tryby, byle zerwać z przyzwyczajeniem nieszczęścia, byle nie pozostać w roli ofiary. I jaką Anna przygotuje sobie przyszłość? Czy to powieść pisana w wierze w sprawczą moc jednostki, od której siły i determinacji zależy los? Pewnie i można próbować wybrać tę interpretację, po końcu świata nadchodzi czas na to całe chciane życie.



Anna Marchewka – literaturoznawczyni, krytyczka literacka, publikowała na łamach (m.in.) „Lampy”, „Zadry”, „Znaku”, „Zeszytów Literackich”, „Dwutygodnika” i „Tygodnika Powszechnego”. W miesięczniku „Znak” opiekuje się rubryką Stacja: literatura. Współprowadziła poświęcone literaturze programy radiowe (Koło Kultury) i telewizyjne (Czytelnia, Czytanie to awantura, Myślnik). Autorka książki Ślady nieobecności. Poszukiwanie Ireny Szelburg (2014).