Choć Ada miała już ponad trzydzieści lat, wciąż jeździła na wakacje z rodzicami: po części dlatego, żeby dotrzymywać towarzystwa swojemu nastoletniemu bratu, a po części dlatego, że jej rodziców było stać na podróże do dalekich krajów, podczas gdy ona nie mogła sobie na to pozwolić. Tym razem cała rodzina udała się na dwutygodniowy urlop do jednego z ośrodków wypoczynkowych w Goa w Indiach. Rodzicom Ady i jej bratu miejsce to bardzo przypadło do gustu i w typowy dla nich sposób od razu zaczęli oddawać się turystycznym przyjemnościom: pływaniu, nurkowaniu (choć dotyczyło to tylko męskiej części rodziny), chodzeniu do restauracji i karmieniu krów czy bezpańskich psów. Do tej listy matka Ady dodała zakupy. Każdego dnia, po porannej kąpieli w morzu, brała ze sobą swoją ulubioną czarną torbę i szła do miasteczka. Chodziła po nim tak długo, aż torba stała się pełna. Po południu robiła to samo. Jednego dnia poszła obciąć włosy u miejscowego fryzjera i ozdobić dłoń tatuażem z henny u wychudzonej kobiety siedzącej na taborecie kilka metrów przed hotelem. Matka Ady twierdziła, że w ten sposób piekła kilka pieczeni na jednym ogniu: folgowała swej miłości do jasnych kolorów, wspierała miejscową gospodarkę, kupowała prezenty gwiazdkowe i zdobywała wiedzę o kulturze regionu, który odwiedzała. Ada była sceptyczna, zwłaszcza co do tej ostatniej korzyści, ale matka uprzedzała krytykę córki, mówiąc: „Mnie nie zależy na autentycznych doznaniach i nie mam wyrzutów sumienia z powodu przywłaszczenia sobie obcej kultury, zwłaszcza że miejscowym odpowiada moje zachowanie. Pozwól mi zachowywać się jak postkolonialny opresor, a ja nie będę wyśmiewać się z twojego woke-izmu”.

Musiało być coś na rzeczy w tym, co mówiła matka Ady, bo gdy szła ulicą, to wydawało się, że zna ją całe miasteczko, które pozdrawiało ją po imieniu. Ojciec przyglądał się tym poszukiwaniom skarbów z pobłażliwym rozbawieniem, ale nie komentował. Po kilku dniach sam zaczął chodzić po wiosce w aurze konspiratora. 

Większość czasu przeznaczonego na zakupy matka Ady spędzała u jubilerów, ponieważ kupowanie naszyjników, korali, bransolet, kolczyków oraz szali, którymi również handlowano, wymagało więcej czasu niż kupowanie owoców czy słodyczy, a także dlatego, że odwiedzanie sklepów jubilerskich wymagało powtarzania pewnego rytuału. Składało się na niego picie herbaty, targowanie się (subtelne, nawet niepoważne, jako że targowanie się do upadłego kojarzone tu było z Rosjanami, którzy mieli w tej okolicy złą opinią), ale i oddawanie się długim rozmowom, zwykle na tematy rodzinne. Jubilerzy zaczynali od wypytania o pracę i rodzinę. Najprawdopodobniej był to sposób na zbadanie zasobów finansowych i sprawdzenie, ile kupująca ma krewnych, których potrzeby można by zaspokoić. Matka Ady czuła jednak, że – oprócz tych powodów – jubilerami powodowała też zwykła ciekawość i odwdzięczała się im, pytając o ich rodziny, miejsca, z których się wywodzili, i ich plany. W ten sposób dowiedziała się, że wszyscy jubilerzy z tego miasteczka przybyli z Kaszmiru i każdego roku wracali tam na dwa miesiące. Wszyscy byli też muzułmanami i zwykle pochodzili z dużych rodzin. Starsi, którzy byli w mniejszości, mieli po czworo, pięcioro dzieci; młodsi mieli trójkę, czwórkę rodzeństwa. Kobiet wśród jubilerów z Goa nie było. 

Kiedy matka Ady mówiła jubilerom, że ma trzydziestoletnią córkę, prosili, żeby ją do nich przyprowadziła. Odpowiadała wtedy, że córka nie nosi biżuterii, ale jubilerzy mówili, żeby tak czy inaczej przyprowadziła ją na herbatę albo na pogawędkę, bo bardzo im się nudzi, zwłaszcza pod koniec sezonu, kiedy turystów jest mało, a dni strasznie się dłużą. Ponieważ w miasteczku nie było atrakcji poza morzem i basenem, po tygodniu Ada zdecydowała się towarzyszyć matce w jej wyprawach. W szczególności chciała pójść do sklepu, gdzie matka kupiła czarno-szary szal i ornamenty zrobione z papier-mâché, ale matka nie pamiętała już, gdzie kupiła te rzeczy. 

– Wszystkie sklepy i wszyscy sprzedawcy są dla mnie praktycznie tacy sami – wyjaśniła matka Ady. 

– To dlatego, że tak naprawdę ich nie znasz i nie próbujesz nawet poznać – odpowiedziała Ada.  

– Na pewno tak jest, ale ja też nie mam im za złe, że nie doceniają mojej indywidualności. Oni mają swoje zwyczaje, a ja swoje. 

Pierwszy sklep jubilerski, do którego matka przyprowadziła Adę, znajdował się na głównej ulicy, ale w jej mniej hałaśliwej części. Był to mały, wolno stojący piętrowy budynek, pachnący palonymi kadzidłami. Matka Ady powiedziała „Hello” i zostawiła córkę sam na sam ze sprzedawcą, mówiąc, że umówiła się na kawę z Angielką, którą poznała dzień wcześniej w hotelu.

Mężczyzna pracujący w sklepie wyglądał na trzydziestolatka, był niski, pełen energii  i – jak Ada się spodziewała – z rodzaju tych, którzy targują się do upadłego. Kiedy tylko matka Ady wyszła ze sklepu, wynurzył się  zza kontuaru i uścisnął rękę Ady, mówiąc: 

– Mam na imię Kaushal, co znaczy „inteligentny”. A jak ty masz na imię? 

– Ada.

– Co to znaczy? 

– Nie wiem, ale pewnie moje imię nie ma nic wspólnego z inteligencją.

Sprzedawca roześmiał się nieco sztucznie. 

– Pochodzę z Kaszmiru i wszystko, co sprzedaję w tym sklepie, przywiezione zostało właśnie stamtąd. Znasz ten region? 

– Nie. Jedyny Kaszmir, jaki znam, to ten z piosenki Led Zeppelin.  

– Przykro mi, ale nie słyszałem jej – powiedział Kaushal. 

– Nie przejmuj się, to stara piosenka i nawet młodzi Anglicy jej nie znają.

– Rozumiem. Chciałabyś napić się herbaty? Mam tu herbatę z Kaszmiru, z Turcji, z Chin. Mam nawet angielską.

– Poproszę tę z Kaszmiru.

Ada i Kaushal usiedli na macie, trzymali w rękach małe szklaneczki wypełnione gorącym aromatycznym płynem. Matka ostrzegała Adę, że herbata, którą będą proponować jubilerzy, będzie dla niej za słodka, ale ta jej zasmakowała i Ada poprosiła o dolewkę.

– Czy masz męża? – zapytał Kaushal, kładąc ciemne słodycze na małym talerzu. 

– Nie – odpowiedziała Ada. 

– Partnera?

– Nie. A ty?

– Ja też nie mam żony ani narzeczonej. Może więc mógłbym zostać twoim chłopakiem? – zapytał Kaushal. 

– Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł – odpowiedziała Ada. 

– Dlaczego?

– Nie szukam partnera.

– Dlaczego nie? 

– Mam na głowie inne rzeczy. Poza tym, cenię sobie wolność.

– Nie mogę w to uwierzyć. Młode kobiety zawsze szukają partnerów, chyba że już jakiegoś mają – odpowiedział jubiler.  

– Jeśli mi nie wierzysz, to twój problem.   

Przez chwilę nikt się nie odezwał. Ciszę przerwał Kaushal, pytając:

– Chcesz zobaczyć biżuterię, jaką mam w sklepie?

– Niespecjalnie, bo nie noszę biżuterii.

– Dlaczego? 

– Biżuteria wydaje mi się zbędna, jak mężczyźni.

– To może chcesz, żebym ci pokazał moje szale. Są naprawdę piękne. Niektóre są z wełny, inne z jedwabiu. Moja rodzina w Kaszmirze sama je produkuje. Na całym świecie nie znajdziesz piękniejszych szali niż te z Kaszmiru, i w całym Goa nie znajdziesz piękniejszych szali niż te z mojego sklepu.

– Okej, pokaż, choć rzadko noszę szale. Mam tylko jeden czarny na zimę, który wystarczy na długie lata. Może kupię jakieś dla moich przyjaciółek.

– Bardzo proszę. Dam ci specjalną cenę, bo to już koniec sezonu i nie ma sensu zawozić ich z powrotem do Kaszmiru.

Kaushal rozłożył dziesiątki szali na ladzie, mówiąc:

– Proszę, dotknij ich, a poczujesz, jakby skóra dotykała skóry.

– To prawda, są bardzo ładne i przyjemne w dotyku – powiedziała Ada, ale nie mogła podjąć decyzji, jakie kupić, bo wybór był zbyt duży. Dla Kaushala jej niezdecydowanie oznaczało jednak, że wybór był niewystarczający i z każdą minutą dodawał kolejne szaliki.  

– Naprawdę, nie trzeba już więcej. Tyle mi wystarczy. 

Ada szybko wybrała dwa jedwabne szaliki i jedną paszminę i obiecała przyjść następnego dnia. 

– Przyjdź tylko na herbatę. Nie musisz nic kupować – odpowiedział Kaushal, gdy mu płaciła.

– Oczywiście – odpowiedziała Ada. 

Po powrocie do hotelu Ada pokazała matce kupione szale i obie uznały, że są wyjątkowo ładne. Matka stwierdziła, że warto byłoby wrócić do sklepu Kaushala, żeby kupić ich więcej, ale Ada nie miała ochoty, zresztą trudno było znaleźć jego sklep pośród dziesiątów podobnych. Następnego dnia stanęła więc przed innym sklepem, którego właściciel siedział na taborecie przed wejściem, czekając na klientów. Kiedy zobaczył Adę, zaprosił ją do środka i, kiedy tylko weszła, uścisnął jej dłoń. Podobnie jak Kaushal, był raczej niski, miał bardzo ciemne włosy i ciemną karnację, wyglądał na trzydzieści kilka lat.  

– Chyba nie jesteś Rosjanką? – zapytał.  

– Nie. A czy wyglądam na Rosjankę?

– Nie wyglądasz, ale chciałem się upewnić, bo nie chcę tracić czasu na Rosjan. Rosjanie oglądają mój towar długimi godzinami, ale w końcu niczego nie kupują albo proponują mi absurdalne ceny.

– Ja pochodzę z Anglii, z kraju twoich kolonialnych najeźdźców. 

Sprzedawca zignorował jej ironiczną uwagę, kontynuując:

– Potrzebujemy tu więcej Anglików, a mniej Rosjan. Czemu tak mało Anglików przyjeżdża do Indii?

– Może z powodu austerity. Dawnej klasy średniej nie stać na wakacje w Indiach, a milionerzy nie przyjadą do takiego miasteczka jak to. Oni wolą odpoczywać na prywatnych wyspach albo jachtach.

– To niedobrze – odpowiedział jubiler. – A jak masz na imię? 

– Ada. 

– Naprawdę? Moje jest podobne, tyle że dłuższe – Abhinanda, co znaczy radość. Coś nas musi łączyć.  

– Abhinanda to także nazwa szwedzkiego zespołu punkowego.

– Nie wiedziałem tego. Niewiele wiem o zachodniej muzyce. A ile masz lat?

– Trzydzieści dwa – odpowiedziała Ada.

– Ja mam dwadzieścia sześć. A masz męża?

– Nie. A czy ty masz żonę?

– Nie, ale moja rodzina chce mnie ożenić, kiedy wrócę do domu po sezonie turystycznym.

– Jesteś z tego zadowolony?

– Tu nie ma co być zadowolonym albo niezadowolonym. Tak po prostu jest u nas w Kaszmirze.

– Czy przywieziesz tutaj swoją żonę? 

– Nie, nikt tego nie robi.

– Dlaczego?

– To nie jest zajęcie dla kobiet, jako że wymaga długich godzin pracy i pełnej koncentracji. Przy takim  sposobie zarabiania na życie nie sposób zajmować się dziećmi, bo trudno skupić się na klientach i dzieciach w tym samym czasie. W dodatku mieszkanie na górze jest za małe dla całej rodziny; ledwo starcza tam miejsca dla mnie.

– A co z kobietami, które nie mają mężów? Czy one nie nadawałyby się do sprzedaży biżuterii? – zapytała Ada.  

– W naszej kulturze nie ma samotnych kobiet. Obowiązkiem mężczyzny jest sprawić, by jego siostry i córki wyszły za mąż. Wiem, że w Anglii tak nie jest.

Abhinanda patrzył na Adę tak, jakby chciał zmierzyć jej przymioty. Choć ją to zniechęcało, postanowiła nie wychodzić ze sklepu bez żadnego zakupu, obawiając się, że w przeciwnym wypadku stanie się nieprzyjemny. Zapytała więc:

– Mogłabym zobaczyć kolczyki?

Sprzedawca rozłożył na ladzie jakieś trzydzieści par, z których Ada po pięciu minutach wybrała dwie, przeczuwając, że jeśli zrobi to w pośpiechu, ten pokaże jej  kolejne i  będzie musiała kupić ich więcej.

Kiedy mu płaciła, Abhinanda powiedział:

– Teraz musimy uczcić zakupy. Przygotuję ci herbatę z Kaszmiru. Zobaczysz, że jest jak eliksir.

– Dziękuję, ale nie skorzystam. Muszę wrócić do hotelu, bo za niecałą godzinę jedziemy do Panaji.

– W Panaji nie ma nic do oglądania.

– Być może, ale moja rodzina zdecydowała się tam pojechać i umówiliśmy się już z taksówkarzem, który ma nas zabrać spod hotelu.

– Okej, ale przyjdź jutro, już tylko na herbatę. Przekonasz się, że nikt nie naparzy ci takiego magicznego napoju jak ja.

– Może przyjdę.

– Nie „może”, tylko „na pewno”. Nazwa mojego sklepu to Hidden Gems.

– Dobrze, obiecuję – odpowiedziała Ada, myśląc jednak, że dobrowolnie do tego sklepu nie wróci.

Następnego dnia wybrała się na drugą stronę miasteczka, w której nie było już tak przyjemnie spacerować, ponieważ była w całości zabudowa i pełna kiczowatych restauracji o angielskich nazwach. Tu jednak nie groziło jej spotkanie z Abhinandą.

Ada weszła do małego sklepu wciśniętego między stoiskiem z ubraniami i warsztatem krawieckim, który oferował klientom uszycie garnituru lub sukienki w ciągu doby. Dwaj mężczyźni siedzący przed sklepem byli tak rozdyskutowani, że nie zauważyli Ady, aż zapytała:

– Który z was jest właścicielem tego sklepu? 

– Ja – odpowiedział niższy i szczuplejszy z mężczyzn i bez pytania wprowadził Adę do sklepu, który był przyjemnie chłodny i ciemny.

Sprzedawca włączył światło i powtórzył to, co inni jubilerzy mówili jej podczas wcześniejszych wizyt: „Cały towar, który tutaj sprzedaję, pochodzi z Kaszmiru. Mam duży wybór biżuterii i szalików. Ceny są bardzo konkurencyjne, bo to już koniec sezonu”.

Adzie przyszło do głowy, że faktycznie musi być koniec sezonu, bo sprzedawca miał podkrążone oczy i potargane włosy. Może dlatego, że wydawał się tak zmęczony i śpiący, trudno było ocenić jego wiek – równie dobrze mógłby mieć czterdzieści, jak i dwadzieścia pięć lat. W przeciwieństwie do jubilerów, z którymi wcześniej rozmawiała, ten nie rozbierał jej oczami, co stanowiło przyjemną odmianę. Było coś wzruszającego w jego niezdarności. Ada myślała, że miał szczęście, że nie sprzedawał porcelany. 

Niestety, jego towar był niższej jakości niż ten, który oglądała wcześniej. Wszystko, co jej pokazywał, wydawało się masowo produkowane. Paszminy nie były nawet zapakowane osobno, tylko tworzyły nierówny stos, na szczycie którego stały dwie miski z niedokończonym jedzeniem.  

Mimo to Ada powiedziała: „Ładne masz tu rzeczy”, bo żal jej było sprzedawcy. „Czy twoja rodzina je produkuje?”

– Część z nich. Większość to wyroby innych ludzi, którzy oddają nam je w komis.

– Czy sam wybierasz ten towar? 

– Do niedawna robił to mój ojciec, w ostatnim sezonie robiliśmy to obaj, a od następnego roku będzie to moje zadanie. 

Ada przejrzała stos szali i wybrała jeden. 

– Weź jeszcze któryś, , to sprzedam ci go za pół ceny. Jeśli dobierzesz do tego naszyjnik, dostaniesz za darmo kolczyki. A może chciałabyś napić się herbaty? Sam planowałem się czegoś napić. Mam tu herbatę z Anglii, z Rosji i z Kaszmiru.

– Poproszę herbatę z Kaszmiru – powiedziała Ada, wertując pudełka z biżuterią, z których w końcu wybrała jeden naszyjnik, nie dlatego, że jej się szczególnie podobał, ale ponieważ wyglądał lepiej niż pozostałe. 

– Wezmę ten. A może masz jeszcze ozdoby świąteczne zrobione z papier-mâché? Moja matka kupiła takie gdzieś w miasteczku, bardzo mi się spodobały. 

– Nie, tego u mnie nie ma, ale mogę sprowadzić je do sklepu na jutro, bo mój znajomy sprzedaje je w innej części miasteczka.

– Nie potrzeba, sama mogę je kupić gdzie indziej. Byłam po prostu ciekawa, czy je tutaj masz. 

Sprzedawca postawił czajnik na podłodze i przyniósł dwie porcelanowe filiżanki. Kiedy zaczęli pić herbatę, zapytał:

– Jak masz na imię?

– Ada. 

– Moje imię to Tahir. 

– Czy coś ono oznacza? 

– Tak, „czysty”. Czy masz męża? – zapytał Tahir. 

– Nie. A ty? Jesteś żonaty? 

– Można tak powiedzieć.   

– Co to znaczy?    

– W zeszłym roku ożeniłem się z pewną kobietą, ale ona nie jest moją prawdziwą żoną.

– Dlaczego?

– Jest przewlekle chora, cierpi na epilepsję i inne poważne choroby. Oprócz tego jest mi całkiem obca, nie mam z nią nic wspólnego. Nie chciałem się z nią ożenić, ale mój ojciec i jej ojciec byli przyjaciółmi, i mój ojciec obiecał mu, że ożeni swojego najstarszego syna, czyli mnie, z jego córką. Mój ojciec chciał, żeby to się stało, zanim umrze, dlatego wesele odbyło w zeszłym roku, kiedy był już bardzo chory. Teraz nie ma go już na świecie, więc planuję się z tą kobietą rozwieść.

– To wszystko dość skomplikowane. Czy nie było lepiej nie zgodzić się na małżeństwo, niż żenić się z myślą o rozwodzie? 

– Nie, w naszej kulturze to nie wchodzi w grę. Małżeństwo oznacza, że moja rodzina zawsze będzie opiekować się tą dziewczyną, nawet jeśli nie będziemy razem mieszkać. Obecnie mieszka z moją matką i moimi siostrami.

– Nie możesz jej przywieźć tutaj, żebyście mogli się lepiej poznać?

– Nie, tu nic dla niej nie ma. Większość czasu spędzam na dole, z klientami, a ona musi być stale pod opieką na wypadek, gdyby miała atak choroby. Jeśli coś takiego by się wydarzyło, mógłbym jej nie usłyszeć, i ona mogłaby umrzeć, zanim przyjdzie pomoc. Myślę ciągle o tej sytuacji i nie mogę spać. Idę do łóżka późno, ale budzę się po dwóch godzinach, myśląc o tym, jakiego mam pecha. Jestem w pułapce, w tym małym sklepie i w ciasnym mieszkaniu, ale gdy wrócę do domu, będę w takiej samej pułapce. 

– Może sytuacja się poprawi, jak się rozwiedziesz – ni to zapytała, ni to stwierdziła Ada.

– Być może, ale wtedy do końca życia będę skazany na samotność. Nie chcę się ożenić z żadną dziewczyną z mojej woski, a te z Goa nawet z nami nie rozmawiają. Ludzie nie lubią tu muzułmanów. Tylko turyści zachowują się wobec nas przyjaźnie. 

– Smutne to, co mówisz. Wygląda na to, że zostaniesz „Tahir” przez resztę swego życia.

Choć historia Tahira wzruszyła ją, Ada nie mogła powstrzymać uśmiechu.  

– Masz może wolny wieczór? – zapytał Tahir. – Moglibyśmy pójść do restauracji albo na dyskotekę. Byłabyś moim gościem.

– Dziękuję, ale dziś wieczorem jadę z rodzicami i bratem na nocny bazar.

– Zapewniam cię, że nie ma tam nic specjalnego, a ceny są wyższe niż w naszym miasteczku.

– Pewnie masz rację, ale podjęliśmy już decyzję, żeby pojechać i taksówka jest zamówiona na szóstą.

– To może mogłabyś przyjść jutro. Normalnie zamykam sklep dopiero o jedenastej wieczorem, ale mogę wyjść z pracy wcześniej, gdybyś chciała gdzieś ze mną pójść. Wieczorem i tak już nikt nic kupuje, bo to koniec sezonu i turystów jest mało. Tylko Rosjanie przychodzą do sklepów, ale na nich szkoda czasu.

– Może przyjdę, ale nie czekaj na mnie.  

– Będę czekał, jutro i pojutrze. A to jest mój prezent dla ciebie – powiedział, podając jej bransoletę inkrustowaną kamieniami.

– Nie mogę przyjąć takiego prezentu. Zapłacę za tę bransoletę. 

– Nie, proszę, zatrzymaj to – powiedział Tahir, wkładając bransoletę do torebki. – Do środka włożyłem wizytówkę z moim adresem i nazwą sklepu, Kamienie Tahira, na wypadek, gdybyś zapomniała, gdzie on jest, choć łatwo go znaleźć. 

Na nocnym bazarze Ada i jej matka kupiły tak dużo biżuterii, szali, ubrań i różnych drobiazgów, że przysięgły sobie, że niczego już nie będą kupować do końca pobytu w Indiach. Następnego dnia jednak ojciec Ady i jej brat pojechali nurkować, a matka Ady poszła gdzieś ze swoimi nowymi znajomymi, Ada postanowiła więc wybrać się na spacer po miasteczku, świadoma, że najprawdopodobniej zakończy się on wizytą u jubilera. Udało jej się jednak ominąć wszystkie sklepy, które już wcześniej odwiedziła, głównie dzięki temu, że błądziła małymi uliczki. W końcu stanęła naprzeciwko sklepu jubilerskiego, który znajdował się na końcu ulicy. Dalej był już tylko ugór pokryty chwastami i krowimi odchodami. Był to praktycznie ostatni sklep w miasteczku i Ada była ciekawa, kto jest właścicielem takiego miejsca. Poza tym, że stał na uboczu, nie różnił się od tych, które odwiedziła już wcześniej. Nazywał się Kashmir. Ada weszła do środka. Światła były zgaszone i wyglądało na to, że nikogo nie ma w środku. Krzyknęła jednak:

– Jest tam kto?

Nikt się nie odezwał i dopiero, gdy wychodziła, ktoś zszedł na dół, ukazując gołe stopy, a potem resztę ciała. Mężczyzna miał czarne włosy i ciemne oczy, ale poza tym wyglądał inaczej niż jubilerzy, których Ada spotkała w poprzednie dni: był od nich dużo wyższy, miał jaśniejszą skórę, jego ubrania były luźniejsze i nosił je z nonszalancją studenta szkoły artystycznej. Ada nie spotkała tak przystojnego mężczyzny podczas całego pobytu w Goa. W istocie, nie spotkała tak przystojnego mężczyzny od wielu lat.  

Hi – powiedział sprzedawca, przechodząc za ladę i przecierając oczy, jakby się dopiero co obudził. – Czym mogę służyć? – zapytał. 

Ada zauważyła, że jego angielski też nie brzmiał tak jak język innych jubilerów z Goa, brzmiał niemalże tak jak brytyjski. 

 Hi – odpowiedziała. – Jeśli się nie mylę, jesteś jubilerem z Kaszmiru.

– Można tak powiedzieć – odpowiedział mężczyzna.

– To znaczy, że tak naprawdę nie pochodzisz z Kaszmiru?

– Mój ojciec jest z Kaszmiru, ale moja matka była Holenderką. 

– Była?

– Tak, umarła kilka lat temu.

– Och – powiedziała Ada. – Przykro to słyszeć. 

– Chciałabyś coś kupić? – zapytał sprzedawca, jakby z niecierpliwością. 

– Cóż, nie jestem specjalną wielbicielką etnicznej biżuterii, ale nabrałam tu nawyku odwiedzania sklepów jubilerskich i przez ostatni tydzień zgromadziłam małą kolekcję szali, naszyjników i kolczyków, wszystkich po obniżonej cenie.  

Ada starała się zrobić wrażenie światowej, czując, że jej rozmówca też jest obyty, ale wydawał się nie zauważać jej wysiłków. Powiedział tylko:

– Ja też mam tutaj taki towar. Moja rodzina sama wyrabia te rzeczy. Chcesz zobaczyć?

– Tak, proszę.

– Najpierw biżuterię czy szaliki?

– Poproszę szaliki.

Ada czekała na propozycję wypicia ze sprzedawcą herbaty z Kaszmiru, ale nic nie mówił, więc po chwili zapytała:

– Czy mógłbyś mi zrobić filiżankę herbaty z Kaszmiru? 

– Nie piję takiej herbaty. W ogóle nie piję herbaty. Ale jeśli chce ci się pić, mogę ci przynieść szklankę wody.

– Poproszę – powiedziała Ada, choć naprawdę nie chciało jej się pić, w dodatku zawsze nosiła ze sobą termos z zimną wodą.  

Kiedy sprzedawca poszedł na górę po wodę, Ada zaczęła przyglądać się biżuterii wiszącej na ścianie za ladą i stwierdziła, że jest ładniejsza niż ta, którą widziała w innych sklepach. Naszyjniki wydawały się lżejsze i subtelniejsze, choć wciąż zbyt kolorowe jak na jej gust. Mimo to zdecydowała, że kupi coś w tym sklepie i nawet nie dla przyjaciółek, tylko dla siebie, bo jej matka miała rację, że w życiu potrzeba trochę koloru, zwłaszcza gdy mieszka się w pochmurnej Anglii. Ada zauważyła też gitarę opartą o ścianę. 

– Czy pracujesz tu sam? – zapytała, gdy sprzedawca wrócił. 

– Tak.

– Bez żony, bez dziewczyny?

– Bez.

– To musisz się czuć tu samotnie? – pytała dalej Ada.  

– Przyszłaś tu, żeby badać mój stan psychologiczny czy kupić mój towar? 

– Przepraszam. Przez ostatni tydzień odwiedziłam wiele takich sklepów jak twój i każdy sprzedawca mówił mi, jak ma na imię, proponował herbatę z Kaszmiru, a potem opowiadał o swojej rodzinie i skarżył się na samotność, dlatego zdziwiłam się, że ty nie robisz tego samego

– Przykro mi, że nie spełniam twoich oczekiwań. To dlatego, że jestem nowicjuszem w tym zawodzie i wielu rzeczy muszę się jeszcze nauczyć. Inna sprawa, że nie lubię mówić o sobie.

– Rozumiem. A jak masz na imię?

– Markus.

– Miło cię poznać, Markus. Ja mam na imię Ada. Masz tutaj ładne rzeczy – powiedziała Ada, odkładając na bok dwie paszminy i wskazując na naszyjnik, wiszący na ścianie.

– Chcesz go przymierzyć?

– Nie, po prostu go kupię. 

Ada czekała na ofertę kupna drugiego naszyjnika albo kolczyków za pół ceny, ale Markus niczego takiego jej nie zaproponował. Nie włożył też naszyjnika do torebeczki z tkaniny, tylko wrzucił wszystko do plastikowej torby i wręczył jej to bez dodatkowych ceregieli. Przyszedł więc czas na opuszczenie sklepu, ale Ada nie mogła zmusić się do wyjścia. Czuła, że Markus chciał, by została, ale był zbyt dumny albo nieśmiały, żeby jej to powiedzieć. Żeby przedłużyć wizytę, zapytała:

– Nie przyszło ci do głowy, żeby nadać sklepowi oryginalniejszą nazwę?

– Szczerze mówiąc, myślałem, że Kashmir to oryginalna nazwa. Wziąłem ją z tytułu piosenki Led Zeppelin. Moim zdaniem to świetna piosenka. Znasz ją?

– Tak, ale nie jestem miłośniczką muzyki tego typu.

– Co masz na myśli?

– Nie lubię rocka, zwłaszcza progresywnego. Dla mnie to muzyka staroświecka i macho.

– Naprawdę? Dla mnie rock nie jest staroświecki. Byłbym w siódmym niebie, gdybym umiał grać na gitarze tak dobrze jak Jimmy Page.

– A próbowałeś?

– Tak, studiowałem muzykę, w Amsterdamie i Londynie.

– To czemu wróciłeś do Kaszmiru?

– Moja matka umarła. Nie miałem stałej pracy ani pieniędzy. W Amsterdamie nie bardzo mi się szczęściło i mój ojciec chciał, żebym wrócił do Kaszmiru. Jestem jego jedynym synem, mam jeszcze dwie siostry.

–Współczuję tych rozczarowań. Chętnie dowiedziałabym się więcej o twojej rodzinie.

– Może następnym razem.  

Ada poczuła ukłucie w piersiach, ale starała się tego po sobie nie poznać i zapytała:

– Czy będę mogła znów tu przyjść?

– Oczywiście, że będziesz mogła. To jest sklep, im więcej klientów, tym lepiej.

– A może moglibyśmy wyjść gdzieś jutro wieczorem, kiedy skończysz pracę? – zapytała Ada.

– Jutro i pojutrze to niemożliwe, bo muszę pojechać do Mumbaju. Mogę ci wysłać SMS, jak wrócę. 

– W porządku.

Po powrocie do hotelu Ada podeszła do recepcji zapytać, czy będą mieć wolne pokoje po ich planowanym wyjeździe. Dostała odpowiedź, że będą, w dodatku po bardzo obniżonej cenie – za mniej niż połowę tego, co dotąd płacili. Gdyby została dłużej, nie musiałaby nawet wyprowadzać się ze swojego pokoju. Kiedy matka wróciła do hotelu, Ada oznajmiła:  

– Postanowiłam zostać dłużej w Indiach, bo szkoda wracać po dwóch tygodniach, zważywszy, że tak wiele zostało do zobaczenia. Myślę, że mogłabym stąd pojechać do Mumbaju albo Delhi, i stamtąd polecieć do Manchesteru. Zresztą, nie muszę być w Manchesterze, żeby kontynuować projekt.

– Rób, jak ci się podoba, ale czy masz pieniądze na hotel i resztę pobytu?

– Mam.

– A co będzie, jak wydasz wszystkie pieniądze?

– Nie wydam. A jeśli wydam, to wiem, gdzie udać się po pomoc. 

Wieczorem Ada pomogła bratu zapakować walizkę. Była tak lekka, że włożyła do niej wszystkie swoje zakupy. Potem poszła do pokoju rodziców, gdzie ojciec Ady z dumą pokazał rodzinie trzy garnitury uszyte na miarę przez krawca z miasteczka. Dwa z nich były ciemnoszare, a jeden czarny. 

– Te dwa wystarczą mi aż do emerytury. Ten trzeci będzie na pogrzeby, w tym mój, więc nie będziecie musieli wydawać pieniędzy.

– Widzę, że myślisz perspektywicznie – odpowiedziała matka Ady. – A teraz poczekajcie chwilę – matka weszła do łazienki, a gdy wróciła, miała na sobie obcisłą czerwono-zieloną sukienkę.

– Też uszyta tutaj – oznajmiła. – Mam jeszcze drugą, czerwono-niebieską, za pół ceny.

Cała trójka wybuchła śmiechem. 

Rano matka Ady weszła do jej pokoju z kopertą w ręce, informując:

– Tu jest gotówka, której nie zdążyliśmy wydać. Powinno ci wystarczyć na powrotny lot z Mumbaju do Manchesteru. Postaraj się tych pieniędzy nie zgubić.

Dwie godziny później Ada pożegnała się z rodziną. Potem zjadła śniadanie, wykąpała się w morzu i poszła na spacer do miasteczka.



Ewa Mazierska (ur. 1964) – historyczka filmu i muzyki popularnej. Pracuje na University of Central Lancashire w Wielkiej Brytanii, w wolnym czasie pisze opowiadania. W anglojęzycznej prasie literackiej opublikowała ich ponad pięćdziesiąt. W 2019 ogłosiła swój pierwszy zbiór opowiadań, Neighbours and Tourists (New York, Adelaide Books), który zdobył główną nagrodę w konkursie Eyelands Book Award.