Najlepsze i najciekawsze, najbardziej intrygujące i poruszające, najważniejsze, ale i te, o których wciąż powiedzieliśmy za mało. Oto książki roku 2020! Przedstawiamy ankietę przeprowadzoną wśród bliskich nam krytyczek i krytyków literackich, którzy piszą o tegorocznych zachwytach. Zapraszamy do lektury krótkich tekstów Zofii Bałdygi, Julii Fiedorczuk, Anny Karczewskiej, Macieja Roberta, Justyny Sobolewskiej i Arkadiusza Żychlińskiego oraz redaktorów „Wizji”: Lwa Kostrzewy, Macieja Libicha, Michała Trusewicza i Antoniego Zająca!


Adam Kaczanowski

Trzy opowieści

César Aira

przeł. Tomasz Pindel
Wydawnictwo Ossolineum
Wrocław

Rok 2020 był lekturowo bardzo przyjemny. Napisałbym o Kwiatach rozłączki Aleksandry Wstecz, ale Adam Remis już o nich napisał. Właśnie wpadam w zachwyt, czytając opowiadania Hermana Melville’a wydane przez PIW, ale akapit o nich to byłoby za mało – wkrótce napiszę o nich więcej. Niech więc będzie o Trzech opowieściach Césara Airy. Jest to proza nieczęsto spotykana – równocześnie potrafi bawić się literaturą i bawić czytelnika. Odważna, łobuzerska i urocza. Wiarygodna psychologicznie i rozbujana formalnie. Aira wyśmiewa realizm, kochając rzeczywistość – a przynajmniej ja tak go czytam. Polecam.

Maciej Robert

Z rzeczy pierwszych

Eliot Weinberger

przeł. Mikołaj Denderski
Karakter
Kraków

34 POWODY, BY CZYTAĆ WEINBERGERA*

1. W porażającym pięknie górskich lasów same olbrzymie drzewa po sto stóp obwodu i pełno w nich zawodzących dziupli.
2. Kwiaty muszą mieć motyle, góry strumienie, skały mech, oceany wodorosty, stare drzewa liany i pnącza, a ludzie – obsesje.
3. Niemniej pospolity i anonimowy strzyżyk nie jest zwyczajny. Jego nazwa w wielu językach europejskich oznacza „króla ptaków” lub „zimowego króla”.4. W pobliżu nie było nikogo, ale krajobraz usiany był kopcami i prostokątnymi dołami wykopanymi przez złodziei grobów niczym kretowiskami.
5. Kiedy indziej podrzucił jagnię na wysokość korony drzewa, sam wzbił się w powietrze, by je pochwycić w ramiona, i wisiał tak przez dwie godziny.
6. Ludzie natomiast zaczęli inaczej spoglądać jedni na drugich, nie patrząc już z ukosa.
7. Smakiem wiosny jest kwaśny.
8. To, co we śnie jest pewne, to się nie wydarzy.
9. Ten, kto jest pełen wiatru, dobrze wyrazi swe uczucia.
10. Gospodarze płakali, gdy słuchali pieśni, a kiedy ich szloch stawał się zbyt trudny do zniesienia, ktoś chwytał pochodnię i trącał nią śpiewającego w pierś albo ramię.
11. Urodziwi młodzi słudzy całkowicie ją rozdziali, namaścili oliwą, ona zaś zamieniła się w mężczyznę.
12. W pewnych częściach Indii panuje przekonanie, że tygrysy ludojady to wcale nie tygrysy, lecz ludzie, którzy przedzierzgnęli się w tygrysy, by dokonywać na własny użytek skrytobójstw.
13. W tym czasie poza wszystkimi innymi czasami człowiek znajduje się w świętych górach –  tam można zbierać lecznicze zioła, magiczne grzyby i zdobywać eliksiry dające nieśmiertelność.
14. Modli się do duchów słynnych gór i rzek oraz czterech kierunków.
15. Umarłem przez nią, bo gdybym miał żyć dalej, namiętność moja tylko by się wzmagała.
16. Dzieci, które zmarły, zanim nauczyły się mówić, idą do świata górnego, a nie – jak inni zmarli – do świata podziemnego.
17. Świat to po prostu ogromne igloo.
18. Ludzka miłość to płynny trud w okresie, w którym brak miłości kosmicznej.
19. W wielorybiość wieloryba wchodziło się przez kroczenie wielorybem.
20. Futro pokryło jego ciało, dłonie przemieniły się w pazury, zęby stały się kłami dzikiego zwierzęcia. Jego brat przyszedł mu się przypatrzeć – tygrys skoczył na niego i go rozszarpał.
21. Chwytają przymrozki. Wita się dzikie gęsi. Kwitną żółte chryzantemy. Dzikie psy składają ofiarę z drobnych zwierząt. Małe ptaki wchodzą do wody i stają się skorupiakami.
22. Waran potrafi doliczyć do sześciu.
23. Kiedy jego ciało spalono, tylko dłoń się zachowała.
24. Każdy człowiek ma czworo imion, z których jedno utrzymywane jest w tajemnicy.
25. Rozczarowany światem, oddalił się do lasu, gdzie siedział bez ruchu przez tak wiele lat, że wyrósł na nim kopiec termitów.
26. Wierzono, że niektóre wiersze zrodziły się na drzewie kwiatów w raju, skąd opadły na ziemie, wirując.
27. Wszechświat powtarza się bez końca i drepcze w miejscu.
28. Księżyc jest u kresu cyklu. Gwiazdy znajdują się znów na swoich miejscach.
29. Ktoś w pomieszaniu mógłby zapytać: „Czemuż zatem stworzono nosorożca?”.
30. Rozkazał pióru pisać, lecz ono, zmieszane, zamilkło na tysiąc lat.
31. Tam wysoko jest chmura pyłu wznieconego przez bizona grzebiącego kopytem i mulista woda, zmącona przez żółwia przepływającego wskroś nieba.
32. Kiedy czapla jest ślepa, ryby przepływają obok.
33. Kopyta wielbłądów znaczą piasek podbiciem kształtu lotosu.
34. Dziewczęta w niepohamowanym zachwycie obstąpiły drzewo i beztrosko odrywały z niego kwiaty wraz z gałązkami i liśćmi.

* Wśród tych powodów, które są w istocie cytatami wybranymi niemal na chybił trafił spośród trzydziestu czterech esejów Eliota Weinbergera składających się na tom Z rzeczy pierwszych, wiele jest cytatów drugiego stopnia, które autor zaczerpnął z chińskich pieśni, atlasów ornitologicznych, peruwiańskich wierzeń, średniowiecznych opowieści hagiograficznych, kronik podróżników, senników Lakandonów, buddyjskich koanów, papuaskich „ptasich słowników”, biblijnych przypowieści, hinduskich mitów, taoistycznych rytuałów, arabskich wierszy, grenlandzkich legend etc. Czytane jeden po drugim – i eseje, i wybrane cytaty – zdają się chaotyczne, przytłaczające różnorodnością, niektórzy powiedzą nawet: bełkotliwe. Może i tak. Ale wszechświat wyłonił się z chaosu, by następnie ustalić swój tajemniczy porządek. Stoi za nim – jest to przekonanie przekazywane we wszystkich mitach założycielskich i opowieściach kosmogonicznych – bóg, prorok, natura, siła wyższa. Na samym końcu tego w mniejszym lub większym stopniu zazębiającego się łańcucha opowieści znajduje się pojedyncza istota ludzka – po trosze przerażona tym wszystkim, co wydarzyło się lub mogło wydarzyć przed jego zaistnieniem, po trosze próbujący to wszystko jakoś sobie poskładać. W podobnej sytuacji jest czytelnik Weinbergera, który ma przed sobą rozsypane puzzle erudycyjnych esejów. Każdy z osobna oszałamia, niczym przedziwne stworzenia z obwoluty zaprojektowanej przez Przemka Dębowskiego. Ale gdy tylko złoży się je wszystkie w całość, odkryją przed czytelnikiem przestwór dewońskiego praoceanu. Warto jednak zdjąć obwolutę, by zobaczyć coś wręcz przeciwnego – minimalistyczny design wywołujący skojarzenia ze skromną elegancją podręcznego modlitewnika, z porządkiem encyklopedii, z surową przydatnością notatnika, który czeka na zapisanie jego stron cennymi życiowymi maksymami. Tak czy owak – i w formie, i w treści jest w tekstach Weinbergera (zgodnie z tytułem) coś pierwszego. Piękno pra- i prehistorii. Celność poezji. Mądrość pokoleń. Przemyślność mitów. Jedna opowieść, której jest nieskończenie wiele. Tajemnica świata. Rzecz pierwsza – i jedyna.

Julia Fiedorczuk

Rośliny mięsożerne

Genowefa Jakubowska-Fijałkowska

Instytut Mikołowski
Mikołów

Gary Snyder powiedział kiedyś, że pierwsza i podstawowa reguła poezji brzmi: „no bullshit” („bez ściemniania”). Przypominam sobie tę frazę, myśląc o Roślinach mięsożernych Genowefy Fikałkowskiej-Jakubowskiej, bo wobec okrutnej precyzji jej poezji języki krytyczne muszą chyba pozostać bezradne. Fijałkowska-Jakubowska pisze o starzejącym się kobiecym ciele i o pragnieniu nawiedzającym to ciało – na przekór umieraniu. Pisze ze środka samotnej, bezsennej, zimnej nocy. Wspomina zmarłych, obserwuje własny strach przed śmiercią. Pisze prostymi, urywanymi zdaniami, jakby notowała w dzienniku:

5.40 wstaję
lampa ledowa przed oknem

jestem w tym świetle
blada zimna wyssana przez wampira

zasnę na wieki
nie będzie wschodów zachodów słońca

pełni księżyca
(Krew utajona)

Jest kronikarką własnego znikania, bezczelną, bystrą i wściekłą. Nie przeprasza, nie dziękuje. Słyszy „dzwony salwatorianów”, ale nie przyłącza się do modłów. Katolickie imaginarium wprowadza na własnych warunkach, jak w wierszu Jezus żonaty, w którym Maria Magdalena myje jezusowe stopy w Mikołowskiej fontannie. Nie roztkliwia się nad sobą, tylko przygląda się sobie przytomnie i chłodno:

ostatnio miałam na wadze jak anorektyczka
brzuch mam płaski bez zrostów po porodach

blizna po esperalu na pośladku
druga blizna na brzuchu
(Wakacyjny spam na poczcie e-mail)

Tytułowa mięsożerność jest chyba metaforą właściwości każdego życia. Wszystko jest mięsożerne bo wszystko walczy o przetrwanie: żółty storczyk na oknie, biedronki azjatyckie, pijawki w lesie deszczowym i stara kobieta wyznająca: „jednak się boję, a chciałam umrzeć młodo” (Czekam na deszcz). To nie jest ani dobre, ani złe, tak po prostu jest. I jakimś cudem właśnie w tej mięsożerności, w pragnieniu i umieraniu, jesteśmy sobie bliscy – czy nam się to podoba, czy nie. Za to doświadczenie trudnej, raniącej bliskości, za wolność od ściemy, dziękuję i kłaniam się głęboko osobnej poetce z Mikołowa.

Arkadiusz Żychliński

Die Bienen und das Unsichtbare

Clemens J. Setz

Suhrkamp
Berlin

Dobiegający końca annus horribilis nie przyniósł mi wprawdzie żadnych niespodziewanych literackich olśnień (może poza jednym, choć to rzecz sprzed dwóch lat, więc tutaj odpada), oślepień czy nawróceń, ale dla literatury (tej wartej uwagi) nie był to rok gorszy niż poprzednie (bo jego destruktywne skutki dadzą się zapewne odczuć dopiero w kolejnych). Spośród licznych możliwych „naj-” wybieram zatem w tym miejscu „najbardziej intrygującą mnie książkę” wydaną w mijającym roku. Książkę, po której lekturze nie wiem zupełnie, co myśleć (a zazwyczaj wiem, albo przynajmniej takie mam wrażenie), stąd pewność, że powinienem przeczytać ją raz jeszcze. To książka jednego z odważniejszych pisarzy współczesnych – jeśli odwaga oznacza tu konsekwentne podążanie osobną ścieżką z całkiem prawdopodobną możliwością dotkliwych poturbowań –  Austriaka Clemensa J. Setza (ur. 1982). Wydana jesienią książka Die Bienen und das Unsichtbare (Pszczoły i niewidzialne) to najczystszej wody proza nieokreślonego rodzaju, melanż meandrującego eseju, dziennika intymnego, eksperymentalnej poezji i impresyjnych rozważań (z wtopionym w tekst materiałem graficznym, rzecz jasna). (A zatem zwyczajna powieść początku XXI wieku, ktoś zauważy. Nie całkiem, odpowiem.) Wątku dostarczają autorowi języki sztuczne, czyli te nienaturalne – jak volapük i esperanto – z uporem wymyślane (i wciąż używane) przez (wcale nie aż tak niewielu) ludzi, natomiast osnowa obejmuje bite czterysta stron dotyczących choćby – otwieram książkę na chybił trafił – specyfiki języka valyriańskiego, analizy mowy noblowskiej Petera Handkego, notatek z zakładania profilu na Tinderze i obszernych próbek własnych tłumaczeń poezji Jorge Camacho pisanej w esperanto. Etc. pp. W tym wielobarwnym chaosie jest jednak metoda! Tylko jaka? Cdn.

Justyna Sobolewska

Bezmatek

Mira Marcinów

Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2020

„Matka – substancja silnie uzależniająca”. Marcinów pisze o żałobie inaczej niż Bieńczyk czy Wicha, czy wszyscy inni literaccy żałobnicy. To książka o matce i córce, i śmierci. Książka o intensywności doznań, o głodzie życia i miłości. Znakomity jest język tych zapisków – lakoniczny, pełen czarnego humoru, precyzyjny i wywrotowy jednocześnie.

Zofia Bałdyga

Antena

Serhij Żadan

przeł. Bohdan Zadura
Wydawnictwo Warstwy
Wrocław

Zakochałam się w tej książce, jeszcze zanim zaczęłam ją czytać, bo to jeden z najładniej i najciekawiej wydanych tomów wierszy, jakie trzymałam w dłoniach w 2020 roku (wielkie gratulacje i czytelnicze podziękowanie dla autorki projektu graficznego – Joanny Jopkiewicz). Ten papier, ta kombinacja kolorów… Skupmy się jednak na tekście. Żadana jako poetę cenię znacznie bardziej niż Żadana jako prozaika (choć i jego bardzo szanuję), więc bardzo czekałam na ten tom. Bo w jego wierszach jest wszystko: życie, wojna, namiętność, rozstania, powroty i ich niemożliwość. I język, który niczego się nie boi. Z taką samą naturalnością składa raport z działań wojennych i mówi o własnym pisaniu. To wiersze, którym się wierzy, a takich teraz potrzebujemy. „Dopóki tworzy się świat, / wiszą nad drzewami jak grzechy nad duszą, / wiszą nad drzewami, wzbijają się nad nimi. / Za każdym razem oddalają się od najcięższego. // Zbliżają się do najważniejszego”.

Anna Karczewska

Z rzeczy pierwszych

Eliot Weinberger

przeł. Mikołaj Denderski
Karakter
Kraków

Eseje zebrane w tomie Z rzeczy pierwszych są opowieścią o symbolach i o wierze w  niezachwiany porządek rzeczy. Może dlatego tak mocno do mnie przemówiły pod koniec tego podłego roku. W świecie poza książką wszystko zaczęło się sypać: kalendarze kupione w zeszłym roku okazały się naraz mało przydatne, czas przestał być stałą wartością i okazał się poddany rzeczywistości, pory roku, które znamy, ustąpiły dwóm okresom: „okresowi zamknięcia” i „okresowi względnej wolności”. Bezradni wobec zmieniającej się rzeczywistości zwróciliśmy się w stronę symboli: czerwona błyskawica strajkujących kobiet, Matka Boska na tęczowym tle i powstańcza kotwica na slipach to oznaki transformacji. Eseje Weinbergera pozwalają spojrzeć na to, co się dzieje w publicznym dyskursie, z innej, znacznie szerszej, perspektywy. Wyruszamy dzięki nim w podróż przez czasy, miejsca, religie, kultury, języki i systemy znaczeń – i gdyby naszym przewodnikiem był ktokolwiek inny, pewnie skończyłoby się na nieudanej wycieczce objazdowej „Szlakami pradawnych cywilizacji”, ale umysł Weinbergera jest potężny, a jego wiedza na tyle rozległa, że pozwala mu balansować na cienkich linach rozpiętych między epokami i kontynentami z wdziękiem ekwilibrysty. Każdy esej stanowić może osobny tekst, ale największą frajdą jest szukanie między nimi ledwie widocznych powiązań, wspólnych motywów, tych samych postaci. Weinberger zachwyca też stylem: jego język bywa poetycki, dowcipny, precyzyjny; czasem ociera się o pretensjonalność, ale w sposób absolutnie kontrolowany. Wiele zawdzięczamy doskonałemu przekładowi Mikołaja Denderskiego, który dotrzymuje kroku autorowi i nie gubi cennych znaczeń. Doskonała rzecz do wielokrotnej lektury i pretekst do dalszego odkrywania (kapitalne tropy znaleźć można w podanych na końcu tomu Źródłach!)

Maciej Libich

Osioł Mesjasza

Włodek Goldkorn

przeł. Joanna Malawska
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec

Żywioł meandrujących opowieści Włodka Goldkorna, który nieustannie zaskakuje czytelników swoją przenikliwością, jest mi szczególnie bliski. Może dlatego tak poruszająca była dla mnie jego pierwsza książka, Dziecko w śniegu (2018). Tym razem, to znaczy w drugiej części jego wspomnień, Ośle mesjasza, narracja rozpoczyna się w 1968 roku, kiedy Goldkorn razem z rodziną – ojcem, matką i siostrą – po długiej i wyczerpującej podróży trafia do Izraela jako apatryda, bezpaństwowiec pozbawiony obywatelstwa. Rozklekotaną furgonetką dociera do mieszkania przydzielonego uchodźcom przez państwo. Nagle rozlega się pukanie do drzwi. Goldkornowie patrzą po sobie skonsternowani, ponieważ nie wiedzą, w jakim języku odpowiedzieć. Siostra sprawia wrażenie oniemiałej i milczy, ojciec szuka w głowie odpowiednich słów w jidysz, młody Włodek, który jeszcze nie zna hebrajskiego, zastanawia się gorączkowo, czy nie powiedzieć „Come in!”, a w końcu, po chwili męczącej ciszy, odzywa się matka, mówiąc: „Proszę!”. W tej scenie jest wszystko. Poczucie obcości i niezakorzenienia, jakiego doświadcza rodzina, jej strach przed przyszłością, ambiwalentny stosunek emigrantów do języka polskiego i samej Polski, naznaczony traumą, której nie sposób wyprzeć i którą niezwykle trudno przepracować, wreszcie zaś – znacznie szersza refleksja dotycząca dramatycznej sytuacji Żydów, którzy po II wojnie światowej szukają nowego miejsca do życia. Ale powiedzieć, że tylko o tym mówi Osioł mesjasza, to nie powiedzieć nic. Ta książka, mimo niewielkiego rozmiaru, jest po prostu przepastna.

Antek Zając

Nowele i opowiadania

Herman Melville

przeł. Tomasz S. Gałązka, Barbara Kopeć-Umiastowska i in.
Państwowy Instytut Wydawniczy
Warszawa 2020

Szesnaście próz powstających w momencie finansowego i psychologicznego kryzysu Hermana Melville’a – jednego z najbardziej frapujących, a w Polsce wciąż nie w pełni odkrytych klasyków literatury nowoczesnej – to majstersztyki, które wymagają uważnej, zwielokrotnionej lektury, dającej szanse obracać nimi jak kalejdoskopem. Trochę tak jak nami (bardziej niż „z nami”) bawi się sam autor, chętnie zastawiając na nas literackie pułapki. Swoje opowiadania Melville konstruuje tak, abyśmy najpierw nabrali poczucia, że rozeznaliśmy się w fabule, czy wręcz w niej zadomowili, a następnie w wyniku niespodziewanej przewrotki zostajemy z niczym, orientując się, że nasze dobre samopoczucie również było umiejętnie wywołane jako założony etap pisarskiej gry.

To utwory mądre, przekorne, dialektyczne w najlepszym tego słowa znaczeniu, z maestrią i bez doktrynerstwa wadzące się z tym, co w psychospołecznych przestrzeniach nowoczesności najciemniejsze czy najbardziej zawikłane. Pisane ponad sto pięćdziesiąt lat temu, a czytane dzisiaj, zaskakują złożonością jako zarazem ironiczne i wizjonerskie.

Michał Trusewicz

Pamięci pamięci

Maria Stiepanowa

przeł. Agnieszka Sowińska
Prószyński i S-ka
Warszawa

Pamięć zwielokrotniona. Pamięć o ciotce, która żyła w swoich zapiskach. Pamięć zdań, których być może nigdy nie było. A jeśli były, to mało kto o nich pamięta. Maria Stiepanowa zadaje pytanie, odwracając się jednak od nieuchronnej odpowiedzi: czy osoby z wytartych zdjęć rodzinnych mogą czegoś od nas – żyjących, zdystansowanych wyrwą pokoleniową – żądać?

To książka o lukach, pęknięciach i wymazywaniu; osuwaniu się w niewidzialność. Autorka rzuca wyzwanie swojej rodzinie, pytając o odpowiedzialność dociekania. Czy mówiąc o tych, którzy chcieli rozpłynąć się w niewyrazistości, nie popełniamy błędu? Jak wspominać to, co nieheroiczne, transparentne, pozostające na granicy wyparcia? Czytamy: „sporo wysiłku moje babcie i dziadkowie włożyli właśnie w to, aby pozostać niewidzialnymi. Osiągnąć pożądaną niedostrzegalność, zawieruszyć się w domowym mroku, trzymać z boku wielkiej historii z jej narracjami o wielkich zbliżeniach i błędami liczącymi miliony żyć ludzkich” (s. 31). Stiepanowa chce zobaczyć tych, którzy odrzucili ideologiczne bohaterstwo, koncentrując się na heroizmie codzienności w czasach wojennych. Niespokojne i niepokorne pisanie o rodzinnych widmach, domagających się za życia przede wszystkim spokoju – choć paradoksalne, to jednak wolne od zawłaszczania i umoralniania.

Stiepanowa lokuje „zwykłość istnienia” właśnie po stronie życia. Po drugiej – jest zmilitaryzowany patriotyzm domagający się krwi swoich obywatelek i obywateli. Ta sugestia, rzucona jakby mimochodem, jest bardzo aktualna. Również w rzeczywistości polskiej, która zarządza życiem i śmiercią w podręcznikach do historii.

Lew Kostrzewa

Świetlista republika

Andrés Barba

przeł. Katarzyna Okrasko
Wydawnictwo Filtry
Warszawa

Pod koniec XX wieku w prowincjonalnym latynoamerykańskim miasteczku San Cristóbal pojawia się grupa dzieci. Nikt nie wie, skąd przybyły ani gdzie spędzają noce; nikt nie zna ich zamiarów i intencji. Brudnych, zaniedbanych, bawiących się na ulicach dzieci z początku nikt nawet nie zauważa. Dopiero kolejne tragedie odsłaniają przed mieszkańcami San Cristóbal prawdziwą naturę młodzieży, która w bezustannej zabawie dopuszcza się zarówno pięknych czynów, jak i zatrważających występków. Barba łączy w Świetlistej republice rozmaite style i gatunki wypowiedzi, płynnie przechodząc od form eseistyczno-reportażowych do narracji znanych z thrillerów i powieści grozy. Lektura jego książki przynosi różnorodne skojarzenia – począwszy od imaginarium schulzowskiego (o czym pisze w posłowiu Piotr Paziński), skończywszy na twórczości Goldinga.  Dla mnie odkrycie 2020 roku!



Redakcja – Maciej Libich, Joanna Piechura, Antek Zając