Różaglon Filipa Matwiejczuka otwiera (po motcie ze Sterne’a) Wiersz złączka. Tytuł tego utworu nie wydaje się sam przez się zrozumiały, nie znajduje też prostego wyjaśnienia w tekście, spróbujmy więc pospekulować o jego sensie. Czym może być złączka? Złączki elektryczne mogą się kojarzyć z wątkiem prundu w dalszej części tomu, nie występuje on jednak w wierszu wstępnym, sam też zresztą wydaje się dość enigmatyczny. Wiersz (i Wiersz) jest jednak tworem językowym, możemy więc eksperymentalnie zaryzykować znaczenie językoznawcze: złączka jako kopula, łącznik w sądzie, jest. Pytanie o sens złączki to zatem pytanie o sens łącznika – to samo, którym Heidegger inicjuje rozważania o byciu (o sein jako prymarnie gramatycznym łączniku, ist). Taką interpretację wspiera końcowa partia utworu, w której poeta pisze: „Matwiejczuk też jest przekładem, / Jest przełożeniem konstrukcji materii / na system dyskursów”, reprodukując Kantowski model sądu, na którym opiera się Heidegger – jako połączenia zmysłowego oglądu świata materialnego z dyskursywnością pojęć intelektu. Tym właśnie połączeniem jest transcendentalne Ja, według dialektyki trancendentalnej niedostępne poznaniu jako przedmiot („dusza”). Łącznikowe sein zbiega się tedy z homonimicznym sein zaimkowym (jego – zgodnie z postulatem transcendentalnej jedności apercepcji wszystkie wrażenia i myśli w Matwiejczuku są jego wrażeniami i myślami, o ile – dodajmy już poza Kantem – nie jest psychotykiem).

Jako suplement do Bycia i czasu Heidegger wydał rozprawę Kant a problem metafizyki. Explicite zajmuje się tam złączką w rozumieniu Kantowskim, czyli schematyzmem wyobraźni pozwalającym zapośredniczyć trudne przejście od wrażeń do pojęć; kluczową rolę odgrywa w tej interpretacji schemat generacji liczb jako pochodnych czasu w procesie liczenia. Ten model pozwala zrozumieć relację między dwoma członami Matwiejczukowego wstępu: 1. Wiersz 2. złączka. Wiersz pochodzi oczywiście od łacińskiego „versus”, czyli participium perfecti passivi od „verto”: „odwracać/obracać (się), przekładać”; to ostatnie (pochodne) znaczenie wprost kieruje nas ku przekładowi Matwiejczuka (wątek rozwinięty w zakończeniu, ale zasygnalizowany już na początku Wiersza złączki). Wersowanie to forma liczenia ekwiwalentnych jednostek, powracających jak pozycje wskazówek na tarczy tradycyjnego zegara (naukowe edycje poezji standardowo numerują wersy), Wiersz Matwiejczuka liczy więc już samą mocą wersyfikacyjnych uniwersaliów, metaforycznie ucieleśnionych w trzecim wierszu tomu – Serce (znane wszak z regularnego rytmu, nie raz zestawianego z poetyckim), nie poprzestaje jednak na tym, refrenicznie powtarzając nazwiska autora i Filippo Marinettiego. Drugie z nich samo w sobie odsyła do problematyki czasu: Marinetti to przecież ojciec futuryzmu, samą nazwą odsyłającego do przyszłości, czyli – dla Heideggera z etapu Bycia i czasu – najważniejszej z ekstaz czasowości. Dla Matwiejczuka jednak Marinetti i Heidegger są (czysto historycznie rzecz biorąc) przeszłością, złączka oznacza więc tu nie tyle łącze wybiegające w przyszłość, ile ku pewnej tradycji – którą trudno adekwatnie uchwycić w języku futuryzmu, można jednak w Heideggerowskim.

Jedna z eksperymentalnych interpretacji Bycia i czasu uznaje traktat Heideggera za kryptomowę żałobną po pokoleniu (Geschlecht) poległym w Wielkiej Wojnie1. Drugi po złączce wiersz Różaglonu to Wstęp do późniejszych elegii. Elegia to pierwotnie pieśń żałobna, a w kontekście poezji nowoczesnej jej archetypem będą Elegie duinejskie Rilkego – jednego z poetów interpretowanych przez Heideggera i tak jak on przepracowującego traumę I wojny światowej. Po kim jednak zamierza pisać elegie Matwiejczuk, bo chyba nie wprost po Rilkem?

Warto zestawić złączkę Matwiejczuka z Łączką Przemysława Dakowicza. Jeden z czołowych twórców prawicowego skrzydła „roczników siedemdziesiątych” ujmuje „Łączkę” – obszar tajnego pochówku ofiar UB w Warszawie – jako ukrytą (ale stopniowo ostatnio odkrywaną) prawdę polskiej historii. Jak zwykle w podobnych kontekstach nazwiska ofiar bezdyskusyjnie zacnych miesza Dakowicz z kontrowersyjnymi, z których na pierwszy plan – podkreślony fotograficzną ilustracją autointerpretacji poety w „Teologii Politycznej”, którą trudno podejrzewać o działanie wbrew intencji autora – wysuwa się zbrodniarz wojenny Zygmunt Szendzielorz „Łupaszka”. Wizja Dakowicza koresponduje z mottem Wiersza złączki: „Ten świat jest zjadaczem trupów”. W szerszym kontekście twórczości Matwiejczuka „trupy” zdają się rezonować z odchodami, w dość typowej diadzie litoty i hiperboli: gnijący trup jest jak wielki stolec, ale też w szerszej polityczno-moralnej perspektywie: zamordowany (czy też jego ciało) jest ekskrementem totalitarnego systemu, jak w „skandalicznej” (niemniej rozwijanej przez teoretyków Zagłady) opinii Heideggera, że obozy zagłady to odgałęzienie nowoczesnego reżimu produkcji.

Czytaj także:
Zbigniew Jazienicki
recenzuje Naukę znikania
Przemysława Dakowicza

Charakterystycznym momentem współczesnej prawicowej fascynacji trupami jest jej monetyzacja: na tle ogólnej mizerii finansowania polskiej nauki „badania” IPN i tematycznie z nimi spokrewnione (nie tylko na „Łączce”) są zaskakująco dobrze opłacane. Rozwija to (przez dołączenie trupa jako ogniwa hiperbolicznego) model Freuda ze szkicu O urzeczywistnieniach popędów, zwłaszcza erotyki analnej, w którym twórca psychoanalizy opisuje paradoksalną ekwiwalencję odchodów i majątku (wartości ekonomiczno-pieniężnej, czyli dochodów). Ocieramy się w ten sposób o skomplikowany, ale kluczowy dla nowoczesnej kultury kompleks popędowo-fantazmatyczno-polityczny: kapitalizm dziedziców majątku i rentierów żeruje na „trupach w szafie” jako akumulacji pierwotnej, współczesny abstrakcyjny kapitał zadłużony jest u ludobójców pokroju króla Leopolda, a w najlepszym razie u właścicieli niewolników (lub chłopów pańszczyźnianych). Historyczny czas jest tyleż warunkiem kapitalizmu, co jego oskarżeniem. „Normalny” kapitalizm liberalny neurotycznie wypiera te obciążenia, jego perwersyjny suplement w postaci faszyzmu babrze się natomiast w trupim jadzie źródeł, choć fałszuje ich naturę, kolejnymi ekshumacjami falsyfikując intuicję Heideggera, dla którego „nieskrytość” miała być prawdą.

Czytelnik Wiersza złączki powinien się chyba zaniepokoić zdaniem „Jako Marinetti / Ogłosiłbym się za faszyzmem, jako / Ja nie mam pewności, czy też byłbym / Faszystą”. Co mogłoby Filipa Matwiejczuka pociągać ku faszyzmowi? Filippo Marinetti, mimo fonetycznej zbieżności z autorem, nie wydaje się współcześnie dostarczać wystarczającego objaśnienia. Po raz kolejny jednak uzupełnia go Heidegger, krytycznie analizujący własne zaangażowanie po stronie nazistów. W toku wykładów o Nietzschem autor Sein und Zeit demaskuje jego idee – z pozoru radykalnie zrywające z wcześniejszą filozofią – jako w istocie hiperbolizację tego, czemu się przeciwstawiał: odrzucające wprawdzie epifenomeny pewnego etapu procesu, którego sam był zwieńczeniem, ale nie głęboką logikę tegoż procesu. Ustanawianie nowych wartości to zatem według Heideggera sublimacja mechanizmów, które za sprawą Rudolfa Hermanna Lotzego dziewiętnastowieczna filozofia przejęła z ekonomii politycznej, fiksując się na pojęciu wartości. Wartościowanie – nawet nietzscheańskie – jest dla Heideggera szacowaniem, a więc, ostatecznie, pewną formą liczenia. Nietzsche poprzez badeńskich neokantystów – przede wszystkim Heinricha Rickerta jako teoretyka wartości, najważniejszego obok Edmunda Husserla nauczyciela Heideggera – okazał się zatem wiernym uczniem Kanta jako analityka schematyzmu generującego liczby. W tym ujęciu wstydliwą prawdą transcendentalnego schematu staje się pospolicie kapitalistyczne „czas to pieniądz”: sukcesja liczenia w czasie to schemat liczb, te zaś są schematem wartości, zarówno w przyroście odsetek kredytu, jak w laborystycznej teorii wartości u Marksa. „Wzniosłe” wartości faszystów, które rzekomo przeciwstawiają oni niskim wartościom ekonomicznym kapitalizmu – tradycja, naród, religia, rodzina, krew, ziemia, lud – ostatecznie więc tylko fałszują schemat wartościowania, z którego wyrastają, i w tym fałszu staczają się niżej niż ich źródło, sępio krążąc wokół zwłok w rytmie comiesięcznych lub dorocznych rytuałów.

Co mogłoby Matwiejczuka pociągać ku faszyzmowi?

Jedno ze znaczeń łacińskiego „versus” to bruzda w sensie rozoranej ziemi – skib odwróconych przez pług, ale też chyba kreślonych w nawrotach oracza, znaczącego rolę bustrofedonem (pismem jak orzący wół). Dla fizjokratów ziemia plonująca dzięki pracy rolnika była źródłem wszelkiej wartości. Praktycy prawicowej polityki historycznej starają się wyorać z „Łączki” wartościowe zwłoki. U Matwiejczuka w wierszu Śnieg i sok wygląda to tak: „Mój dom oscyluje nad moją / Piwnicą. […] Jestem jak trumna, / W którą można wsadzić wszystkie / Trupy i nazwać to edukacją”. W nowoczesnej poezji precedens mamy w Ziemi jałowej: „Ten trup, którego zasadziłeś zeszłego roku w ogrodzie, / Czy zaczął już kiełkować? W tym roku czy będzie kwitł?”. Konsekwentnie rozwijający inspiracje eliotowskie Jarosław Marek Rymkiewicz przeniósł ten fantazmat do naszej współczesności. Wyobraźnia agrarna nie jest wprawdzie typowa dla Matwiejczuka (przedstawia się jako mrągowianin, a więc człowiek miasta), znajduje jednak dobitny wyraz w wierszu Winstanley, dedykowanym trybunowi ludowemu Michałowi Kołodziejczakowi:

[…] (są dwie ziemie –
Jedna stoi odłogiem, druga ugorem, a trzecia).
[…] (Trzecia
jest na mapie). Ziemia to strzępy. Hoduję 
Pory, pietruszkę, cebulę. Kopię odłogiem 
I nie mam twarzy. Król nasrał mi na twarz.
[…] A ja kopię
Ziemię na ugorze. Król nasrał mi na twarz, 
Rynek nasrał mi na twarz. (Są dwie ziemie). 
Gniew szarpie grunty gminne na St George’s 
Hill w Surrey. W każdym ziarnie ziemi 
Wyrasta drzewo. […]
Jestem wirtuozem obornika. Niszczę lokatorów 
Pierwszego śmietnika (jedna stoi odłogiem)

 – skatologia łączy się z rolnictwem, pośredniczy między nimi obornik jak Staffowy „gnój”, całości akompaniuje jednak nieobecny u Staffa klasowy gniew.

Następny w porządku tomu wiersz po Winstanleyu to Nietzsche (i jego siostra). Utwór przetwarza po części te same motywy, mówiąc o „głupim kapitalizmie” i „śmietniku”, choć wzrastają w nim nie płody rolne czy drzewa, a tylko wąs szalonego filozofa. Komentując wiersze Matwiejczuka w podwójnym, 12.-13. numerze „Kontentu” (w tym Nietzschego i Winstanleya), Dawid Kujawa przypisuje mu nietzscheańską afirmację aktywności i entuzjazm, czyli ujmuje go zgodnie z interpretacją Deleuze’a z Nietzschego i filozofii. Podmiot wiersza wydaje się mniej zdecydowany: nazwawszy kapitalizm głupim, przyznaje „Ale wciąż w niego wierzę”. Postać siostry Nietzschego krytyk uznaje za sygnał niebezpieczeństwa zawłaszczenia myśli filozofa przez narodowy socjalizm (co zdaje się wiązać z problemem faszyzmu Marinettiego w Wierszu złączce). Pozostaje jednak pytanie, czy sam aktywistyczny entuzjazm nie jest immanentnie narażony na takie zboczenie, choćby wbrew intencjom swoich propagatorów. Tak można interpretować późny etap ewolucji Deleuze’a: w toku prac nad Tysiącem plateau odkrywa, że maszynę wojenną, jawiącą się zrazu jako rewolucyjna w pozytywnym sensie, coś nieuchronnie przyciąga do faszyzmu, entuzjazm Guattariego może być więc zwodniczy, nawet jeśli złych intencji koledze nie sposób przypisać (choć niektórym sojusznikom Kołodziejczaka już tak). Stąd najpierw Fałda, w odnowionym języku wracająca do struktur Logiki sensu, a na koniec kryptoheglowska Co to jest filozofia?, o czym pisałem kiedyś w szkicu Dialektyka Deleuze’a. W każdym razie w sporze liberalnego konserwatyzmu dojrzałego Hegla z „demokratycznym” antysemickim antykapitalizmem Jakoba Friedricha Friesa jestem po stronie pierwszego.

Jedna z kluczowych figur myśli Nietzschego to oczywiście wieczny powrót (Matwiejczuk chyba nie tylko kontemplował wizerunek filozofa, jak w Nietzschem, lecz i go czytał, w poemacie Thingies podmiot wspomina bowiem: „Patos. Zaczynam opowiadać mu o / Nietzschem. O tym, że uwolnił / Oddech w filozofii”). Pozwoli nam ona wrócić do dekodowania tytułu Wiersza złączki, by zrozumieć, czemu wiersz – otwierający tomik poetycki wydany przez wydawcę poezji, a więc niebudzący żadnych wątpliwości genologicznych – nosi (tautologiczny z pozoru) tytuł Wiersz, a nie po prostu Złączka. Jest w tym sugestia supozycji materialnej (wiersz jest złączką, a nie tylko mówi o złączce w supozycji formalnej), jednak nie jest ona zrozumiała bez dalszych objaśnień. Łacińskie „verso” (a w konsekwencji „versus” → „wiersz”, „wers”) pochodzi od tego samego rdzenia „*wert-”, co rdzennie polskie „wracać”, „po-wrót”, ale i „wiercić (się)”, „koło-wrót”, „wrzeciono”. Należy tu też jednak angielskie „worth”, niemieckie „wert” (→ „wart”, „wartość”), być może za pośrednictwem idei wymiany (obecnej w sekundarnych znaczeniach „verto”). Ale także – niemieckie „werden” i pokrewne mu słowa w innych językach germańskich, oznaczające stawanie się, powstawanie, wzrost, służące też jednak jako czasowniki pomocnicze tworzące czas przyszły lub stronę bierną. Wracamy więc do pytania o sens łącznika: Matwiejczukowa złączka jako Wiersz nie byłaby po prostu byciem (Sein), lecz raczej stawaniem się (Werden). Polonizując Heideggera, poeta nie szedłby zatem śladem Wawrzyńca Rymkiewicza, lecz zbaczał przyciągany przez idee Deleuze’a, entuzjasty stawania się właśnie. Pozwala to pokusić się o sformułowanie bardziej nietzscheańskiej koncepcji wartości – nie jako tego, co ustanowione w wymianie (ruchu tam i z powrotem między stronami transakcji, w tym między żywymi i zmarłymi, jak u J.M. Rymkiewicza), lecz tego, co warte jest, by się stać i ostać w wiecznym powrocie, co jest pożądane i wypływa z produktywnie pragnących deleuzjańskich maszyn. Takie rozumienie „werden” korespondowałoby z innymi czasownikami pomocniczymi przyszłości, wyrażającymi prymarnie wolę i chęć („will”) lub powinność („shall”), wpisywałoby także Różaglon w lewicową wizję zmieniania świata, a nie tylko opisywania tego, co aktualnie jest.

Czytaj także:
Oskar Meller o książce
Boję się o ostatnią kobietę
Joanny Bociąg

Odwołanie do języków obcych w celu objaśnienia polskiej poezji może się wydać kontrowersyjne, zauważmy jednak, że zdany egzamin z jednego z nich to ważny moment aktywizacji Matwiejczukowego podmiotu: „Od kiedy zaliczyłem egzamin / Z angielskiego mówcie na mnie / Filip B2 […] Mój egzamin, mój nowy dokument / Zapisany przez prund, przetworzy / Się w coś dziwnego, będzie jak / Wirus. Wirusy mutują. Mój egzamin / Będzie symbolem politycznym” (s. 44) – a zgodzimy się chyba, że etymologie z Wiktionary są czymś wirusowo wobec tekstów dziwnym i dziwnie mutującym (a zarazem rizomatycznie, czyli po deleuzjańsku rozrastającym się przez kolejne linki jako wirtualność tego, co w tekście zaktualizowane; warto zauważyć, że „weird” to jeden z pośrednich kognatów „*wert-”). Parę stron później (s. 50) do angielskiego dochodzą inne języki: „Pisał, pisał. Trzeba / Będzie znaleźć / Tłumaczenia na / Angielski albo / Potłumaczyć sobie z / Języka hiszpańskiego, / Albo jeszcze lepiej – / Z nahuatl, w którym pisał / Nezahualcoyotl”. Powrót „verto” w znaczeniu przekładania sprowadza nas jednak z powrotem do idei ekwiwalentnej wymiany, u Matwiejczuka najdobitniej wcielonej w wymianie poetyckich listów z Adamem Wiedemannem2. Miejsce jej opublikowania – „Nowy Napis co Tydzień” – przypomina też jednak stricte ekonomiczny sens wymiany, jeśli uwzględnimy manifest Mai Staśko o lewicowym sensie publikowania w „Nowym Napisie” za (wreszcie) godziwe stawki.

Heideggerowskie bycie to prymarnie jawna obecność, aletheia, co przywodzi na myśl wizualność oglądu w przestrzeni i jako takie przeciwstawia się czasowi jako wewnętrznej formie podmiotu, zafałszowanej częściowo w postaci Da-sein („jestestwo” jako bycie-tu, a zatem rzucone w teraźniejszość bez przeszłości i przyszłości); Bycie i czas lepiej byłoby więc może przetłumaczyć jako Bycie a czas. Wiersz złączka nie używa tego przeciwstawnego i/a – nie bez przyczyny: czasujące stawanie się wiersza jako wyrazu podmiotowości (wewnątrztekstowej tak samo jak autorskiej, skoro gramy w supozycji materialnej) nie przeciwstawia się złączce, samo jej bycie zostało bowiem uczasowione do stawania się (warto w tym miejscu odpomnieć staropolskie „wrzemię”, czyli czas – z tej samej słowotwórczej rodziny). Wychodząc ku teleologii działania jako iszczenia tego, co się staje, podmiot przekracza granicę między sobą a (prymarnie przestrzennym) światem. W Nauce logiki Hegla stawanie się jest produktem dialektyki bytu (Sein) i niczego. Sartre tę przeciwstawną bytowi nicość utożsamia z podmiotowością. Rezonujący z postsartre’owską i postheglowską filozofią Deleuze’a podmiot Matwiejczuka jest już jednak w miejscu syntezy, nie przeciwstawia się światu, lecz stanowi z nim funkcjonalną jedność (deleuzjańskie maszyny pracują zawsze parami), jak to postulowała Staśko w programowym eseju Porozumialcy: „Kod rzeczywistości i kod języka scaliły się w jeden pankod. Rzeczywistość realna i rzeczywistość językowa wypluły wynik (roz)mnożenia: hiperrzeczywistość”.

Podmiot Matwiejczuka jest w miejscu syntezy

Zrekonstruowana w poprzednim akapicie dialektyka zdaje się potwierdzać deleuzjańskie intuicje Kujawy. Wciąż jednak wisi nad nami widmo faszyzmu Marinettiego, Elisabeth Förster-Nietzsche i Heideggera. Co mogłoby pójść nie tak? Wśród kognatów werden znajduje się wyrd – los, przeznaczenie. To inna przyszłość niż lewicowe tworzenie lepszego świata: obiektywnie możliwe stwierdzenie, że komunizm jest przeznaczeniem kapitalizmu, miesza dwa podmiotowe porządki oceny (i wynikającej z niej celowości działania) w sposób, który prowadzi do strasseryzmu. Struktura tego przewidywania bliższa jest irracjonalizmowi Rymkiewiczów i Dakowicza niż marksizmowi wyrastającemu z rozumnej i tym samym liberalnej dialektyki Hegla.

Leszek Kołakowski oszukał nas w wielu sprawach (np. związanych z religią), ale największym jego kłamstwem pozostaje chyba to, że Karol Marks był niemieckim filozofem. Gdyby tak naprawdę było, autor Kapitału powinien by był przede wszystkim rozwinąć teorię podmiotu w jego relacji do świata. Próżno jej jednak u niego szukać, może poza młodzieńczymi próbami unieważnionymi przez dzieło dojrzałe. Zgodnie z sugestiami samego Marksa i tradycją za fundatora marksowskiego podmiotu należałoby uznać Hegla. Potwierdzenie tego w pismach Marksa jest jednak – w teorii poza powierzchowną retoryką – wątłe, stąd naturalna pokusa reinterpretacji. Francuscy antyhegliści, łącznie z wintegrowanym we francuską myśl tego okresu Antoniem Negrim, próbowali przeszczepić Kapitał wstecznie na metafizykę Spinozy. Wymagało to jednak manipulacji: przykrojenia Spinozy do myśli wczesnej, sprzed penteuszowej kaźni braci de Witt, z którymi filozof był politycznie związany, a zatem sprzed rygorystycznego intelektualizmu Etyki. Hegel chciał – nie bez poważnych teoretycznych argumentów – dopełnić (dojrzały) system Spinozy podmiotowością, trudno więc serio podmiotowości antyheglowskiej szukać u Spinozy właśnie. Wśród historycznych opcji pozostaje jednak heterodoksyjny kantysta konkurujący z Heglem: Schopenhauer, główna inspiracja Nietzschego. Przedstawienie, o którym pisał, to kreacja kantowskiej wyobraźni. Z czym jednak skojarzyć jego wolę?

Aby zrozumieć Schopenhauera, warto przypomnieć opozycję między wydaniami A i B Krytyki czystego rozumu. W pierwszym Kant rolę łączenia wrażeń naoczności z pojęciami intelektu powierza przede wszystkim wyobraźni. W drugim wyobraźnia schodzi na drugi plan, a kluczowa staje się decyzja władzy sądzenia. W tym właśnie obszarze – abstrahując i od naocznych wrażeń, i od pojęć sensu stricto – zdaje się pracować Schopenhauer analizujący relację między przedstawieniem (uogólnioną wyobraźnią) i wolą (zabsolutyzowaną władzą sądzenia). O ile wyobrażenie wyobraźni wydaje się łatwo intuicyjnie uchwytne, z pozaprzedstawieniową wolą problem jest większy, co nie dziwi, skoro ma ona działać właśnie poza przedstawieniem. Jak argumentowałem niegdyś w artykule Czworaki korzeń wartości, moc ewaluacji i wyznaczania celów – zarówno podmiotowa, jak i społecznie uogólniona, a więc władza sądzenia w jej dwóch głównych wymiarach – daje się utożsamić z pracą popędów częściowych, tak jak zdefiniowali je Karl Abraham, Sigmund Freud, Melanie Klein i Jacques Lacan, a rozwinęli w heterodoksyjnej reinterpretacji psychoanalizy Deleuze i Guattari. Inaczej jednak niż większość poetów, Matwiejczuk nie wybiera spośród obiektów głosu jako głównej formy popędowej materii – jedynym wyraźnym wyjątkiem jest Nagranie, pastiszowe wręcz w wykorzystaniu figury typowej dla Herberta czy Zagajewskiego, choć nazwisko bohatera odsyła raczej do jej reinterpretacji przez Andrzeja Sosnowskiego: „Idąc przez miasto słuchałem przez słuchawki / Nagrania Ashbery’ego czytającego / Self-Portrait… […] Raz mówi o obrazie a raz jest w / Dygresji (płacę za picie) czysty głos / Bez ubarwień czyta najwyraźniej” – parabastyczna interpolacja „płacę za picie” oralności mowy przeciwstawia jednak oralność napoju, a inne fragmenty wiersza – także pokarmu: „patrzę na półki i wybieram / Produkty podliczam kalorie sprawdzam / Białko w tabeli na odwrotnej stronie / Opakowania a Ashbery coś mówi”. Matwiejczuk jest naprawdę sobą (znanym z innych wierszy) właśnie w tych interpolacjach zakłócających automaton dźwięcznej mowy klasyka – standardowo zwraca największą uwagę na obiekty oralne sensu stricto (np. w Wierszu złączce – spaghetti, kawę i piwo, we Wstępie do dalszych elegii – ogórki i jakiś alkohol), a przede wszystkim analne, naturalnie połączone z oralnymi w deleuzjańskiej logice pracy maszyn parami, jak głosi Śnieg i sok:

Pojawiam się, gdy pomyślę, że
Jestem i znikam, gdy coś robię.
[…]
Mówiąc sobie z wyrzutem, że
Jestem. Będę sobą tylko wtedy,

Kiedy już będzie można być 
Otchłanią konsumującą i 
Defekującą. Bo człowiek oprócz

Życia seksualnego ma jeszcze
Życie defekacyjne i konsumpcyjne, 
Które ważniejsze są od tego pier- 

Wszego. A nad tym wszystkim co 
Panuje? No życie zawodowe (ewen-
Tualnie życie zawodowe innych

– polimorficznie perwersyjne relacje popędów częściowych antyedypalnie dominują nad genitalną seksualnością, same podporządkowane są jednak kapitalistycznej logice pracy, przeszkadzającą w stawaniu się.

Wiersz Brecht (żadnych innych ludzi) kontynuuje analizę związków analności i wspieranego przez państwo reżimu gospodarczego: „Ślepa działalność państwa sra mi do mieszkania. […] państwo wciąż sra. / Sąsiad jest aptekarzem – on ma stałą pracę. / Mam pieniądze od państwa, chociaż ono sra. […] Każdy mądry sra”. W cytowanym wyżej Winstanleyu srają na twarz król i rynek (w sumie trzykrotnie), w Systemie obsrane są łby i obesrany – tynk, w Komentarzu korespondenta z planety wojny do diagramatycznej Luźnej refleksji z dnia spłonięcia dachu katedry Notre Dame panuje „zakaz srania”, parafrazujący klasyczny Zakaz ćpania Koldiego3. Z wiersza bez tytułu (s. 31) dowiadujemy się, że „Gówno to słowa”, we Wspomnieniach z ferii pada polecenie „Zapisz to gówno” (choć w takim kontekście desygnatem nie musi być dosłownie stolec). Część z tych utworów motywy fekalne czyni swego rodzaju refrenami, co jest zgodne z lacanowskim modelem popędu jako krążącego wokół obiektu częściowego w rytmicznych cyklach (ostatecznie chodzi więc o regularność wypróżnień), ale koresponduje też z pojęciem refrenu w Tysiącu plateau Deleuze’a i Guattariego. Podobna mechanika, którą szczegółowo opisałem przed laty w szkicu Czas i liczby. Ekonomia polityczna Tkaczyszyna-Dyckiego, rządzi twórczością autora Piosenki o zależnościach i uzależnieniach4. Tkaczyszyn-Dycki zdaje się jednak w tym wiecznym powrocie popędu analnego melancholijnie zamknięty, co najwyżej bardzo powoli zwiększa dystans wobec obiektu w centrum (śladem Schopenhauera), jak ci, z którymi antytetycznie porównuje się Matwiejczuk: „Ludzie pozbawieni woli / Życia są pozostawieni sami sobie / (Chyba że zainteresują się filozofią) […] Ten brak woli to rezygnacja z uczestnictwa w / Obecnym systemie życia, czyli w kapitalizmie” (s. 58). Tymczasem nietzscheańska pozycja samego Matwiejczuka wydaje się odmienna, jak sugeruje obszernie podsumowujący ten wątek w Różaglonie wiersz Utopia szambonurka:

[…] Istnieją ludzie,
Których z jakiegoś powodu jara to, że mogą się zanurzyć
W szambie. Czy to coś takiego jak droga aghorich, tylko że
Zamiast oklecać się w prochu zmarłych, obtaplują się w
Ekskrementach ku obrzydzeniu i obrzyganiu słabych kleniaków?

Zanurzyć się w szambie tak, utopić tak mocno, że aż wśród całego
Smrodu, wśród tego całego gówna zgasnąć w niczym i w ekstazie.

A ja wbijam w to i patrzę na nich z mojej drogi prundu. Układa się coś
W rodzaju Wenecji, tylko że jej kanały nie są wypełnione wodą, a szambem.
Wśród gówiennych wiatrów widzę gówniane marionetki ekstazy
Szambotopii. […] Patrzyłem na nich, a mój prund atakowały
Gówniane jastrzębie.

Wśród lepianek w samym centrum znajdowała
Się świątynia zbudowana z kukurydzy. To w niej odprawiany był
Rytuał gówiennej inicjacji. Czy to po to zdawałem egzamin? Raczej nie.

Chociaż Matwiejczuk konsekwentnie przyznaje się do fascynacji sraniem – była ważnym wątkiem zarówno warszawskiej rozmowy z poetą, prowadzonej przez Adama Wiedemanna, jak krakowskiej, której prowadzący, Łukasz Żurek, trafnie zwrócił uwagę na pokrewieństwo wyobraźni Matwiejczuka z ekonomią „części przeklętej” Georges’a Bataille’a – tu dystansuje się od niej dzięki potwierdzonej certyfikatem semiotycznej mocy nabytej w toku egzaminu z języka angielskiego na poziomie B2 (wspomnianego wyżej, a opisanego powtórnie na niezacytowanym początku wiersza), który można uznać za pewien rodzaj kodowania strumienia w rozumieniu Deleuze’a i Guattariego, egzamin i prund są bowiem ściśle związane: „Mogę wrócić do głównej cyklu tematyki // – Do prundu i do B2. Temat zapisany” (s. 48). W szambie taplają się już jacyś inni, podmiot rozkoszuje się swoim immanentnym prundem. Nie jest on chyba niezależny od przekraczanego reżimu popędowego: to krążący popęd jest prądnicą, wytwarzającą ów prund; ale on sam już nie jest popędem. Przypomina to przejście od woli Schopenhauera – uniwersalnej siły przedpodmiotowej, a więc popędu – do nietzscheańskiej woli mocy jako osi nowego podmiotu: „to prund przeszedł / Przeze mnie i mnie odmienił, / To prund, to prund – – – // Prund skanalizował rytm mojej / Tożsamości, nadał mi pewne Powtórzenia. To prund, to prund” (s. 44). U Lacana obiekt popędu częściowego to przyczyna podmiotowego pragnienia, które ustanawia swój (nowy, inny niż popędowy) obiekt w wyobrażeniu. Deleuze i Guattari przekraczają ten kryptoschopenhauerowski schemat, postulując pragnienie produktywne, a więc wytwarzające coś poza wyobrażeniem. W tym ostatnim utykają zapewne ci, którzy analność sublimują w fascynację „prochem zmarłych”, jak Dakowicz czy Rymkiewicz.

Ekonomizacja analności (przez prywatyzację odbytu) to jeden z ważniejszych wątków Anty-Edypa; „zabity” przez nią popęd zwraca się jednak przeciw swej erotycznej naturze w hiperbolizującej sublimacji (jako popęd-zombie, popęd śmierci), czyniącej stolec trupem – odbytnica staje się grobem, jak zauważył Leo Bersani; obie te figury syntetyzuje Tomasz Kaliściak w swoim projekcie krytyki analnej. Niedaleko stąd do analno-sadystyczno-nekrofilnej interpretacji nazizmu u Ericha Fromma.

Finalny nietzscheański model Matwiejczuka proponuje jednak coś innego, bliższego raczej wydarzeniu w rozumieniu Alaina Badiou: w „sytuacji” konstytuowanej przez mechanikę liczenia krążącego wokół zbioru pustego zdarza się coś radykalnie innego, tak poetycko jak politycznie (zaangażowana poezja Matwiejczuka łączy więc co najmniej dwa z czterech trybów generacji prawdy postulowanych przez Badiou). Badiou jednak naiwnie traktuje faszyzm jako zboczenie, rewolucję narodowosocjalistyczną jako wydarzenie fałszywe. Matwiejczuk (podążając być może za analizami mikrofaszyzmów u Deleuze’a i Guattariego) zdaje się bardziej wyczulony na faszyzm bieżącej sytuacji. Mówiąc brutalnie: masy pragną faszyzmu, pragnienie dyscyplinowania ich w związku z tym przez elity też jest faszystowskie, a zatem obie strony sporu populistycznej lewicy z realnymi liberałami mają rację. Podmiot wydarzenia uzdrawiającego tę przykrą rzeczywistość musi wyrosnąć z tej patologicznej wymiany obelg – „Z dwóch poziomów ataku wybrałem ten drugi – / Idiotyczną pyskówę” (s. 48) – bo nie ma żadnego innego, transcendentnego źródła energii społecznej, ale i potrafić ustawić się ortogonalnie do jej semantyki.


1 W.H.F. Altman, Martin Heidegger and the First World War: Being and Time as Funeral Oration, Lexington Books, 2012.
2 F. Matwiejczuk, A. Wiedemann, Korespondencja poetycka [lipiec 2018], cz. 1–5, 24.10.2019, https://nowynapis.eu/autor/filip-matwiejczuk
3 https://www.youtube.com/watch?v=wG3w20Pv8eA. To intertekstualne odniesienie może prowokować pytanie, czy prund Matwiejczuka wiąże się jakoś z „prądem”, o którym wielokrotnie rapuje Koldi, nie będę jednak rozwijać tego wątku.
4 J. Potkański, Czas i liczby: ekonomia polityczna Tkaczyszyna-Dyckiego, w: Sekundy i epoki. Czas w literaturze polskiej po 1989, red. Ż. Nalewajk, M. Mips, Warszawa 2013.


Filip Matwiejczuk
Różaglon

Fundacja KONTENT, 2020, s. 76


Jan Potkański – doktor habilitowany, adiunkt na Wydziale Polonistyki UW, autor książek: Sobowtór. Różewicz a psychoanaliza Jacquesa Lacana i Melanii Klein (2004), Sens nowoczesnego wiersza. Wersyfikacja Białoszewskiego, Przybosia, Miłosza i Herberta (2004), Parabazy wpływu. Iwaszkiewicz – Bloom – Lacan (2008), Epoka spojrzenia. Literatura i społeczeństwo nowego kapitalizmu (2014), Wolność realnego. Kant, Hegel i Deleuze a literatura polska (2018).

Maciej Tadeusz Bykowski (ur. 1997) — student grafiki na University of Reading. Motto: „Placet experiri”.