„Kwestia żydowska” funkcjonowała jako problem polityczno-społeczny od samego początku istnienia nowoczesnego państwa rumuńskiego, a więc od drugiej połowy XIX wieku. Apogeum ideologii antysemickiej w rumuńskiej przestrzeni publicznej przypada jednak na lata trzydzieste XX wieku – to właśnie powstanie Wielkiej Rumunii (România Mare), czyli zjednoczenie Siedmiogrodu, Wołoszczyzny i Mołdawii wraz z Besarabią po I wojnie światowej wpłynęło na intensywny rozwój myśli nacjonalistycznej i obudziło świadomość narodową, często budowaną wówczas w oparciu o dychotomię „swój” – „obcy” i sprzeciwiającą się „zewnętrznej ingerencji” rozumianej często jako zagrożenie ze strony „innego” – Żyda. Elity intelektualne w dużej mierze zajęte były „rumunizacją” kraju, odkrywaniem i pielęgnowaniem tak zwanej specific naţional („specyfiki narodowej”) oraz mitu tożsamościowego konstruowanego wokół przeszłości dackiej i rzymskiej. Taki klimat stanowił bazę dla rozwoju wszelkich ekstremalnych ideologii w państwie młodym, wielonarodowościowym, ogarniętym obsesją na punkcie własnych dziejów. Sprzyjająca była też atmosfera polityczna w Europie okresu międzywojnia, kontynencie niestabilnym politycznie i zagrożonym rosnącymi w siłę ruchami ekstremistycznymi. O mechanizmach kształtowania się intelektualnego antysemityzmu oraz jego powiązaniach z rumuńską ideologią narodową w latach trzydziestych pisze bardzo szczegółowo i rzetelnie Leon Volovici w pionierskim studium Nacjonalizm i „kwestia żydowska” w Rumunii lat trzydziestych XX wieku (wyd. pol. Austeria, Kraków-Budapeszt 2016, przeł. Kazimierz Jurczak). Najważniejszym świadectwem literackim dokumentującym szerzenie się nastrojów faszystowskich oraz antysemityzmu pośród przedstawicieli inteligencji narodowej w międzywojennej Rumunii pozostaje natomiast Dziennik 1935–1944 Mihaila Sebastiana (wyd. pol. Pogranicze, Sejny 2006, przeł. Jerzy Kotliński) oraz poprzedzająca go powieść tego samego autora pod znaczącym tytułem Od dwóch tysięcy lat z 1934 roku, która ukazała się właśnie w polskim tłumaczeniu autorstwa Dominika Małeckiego, nakładem wydawnictwa Książkowe Klimaty. 

„…ale ja nie przestanę być Żydem, Rumunem i człowiekiem znad Dunaju”

Mihail Sebastian, a właściwie Iosif Mendel Hechter (1907–1945), był rumuńskim prozaikiem, dramatopisarzem, eseistą i publicystą żydowskiego pochodzenia. Urodził się w naddunajskim mieście Braiła, większość życia spędził jednak poza rodzinną miejscowością, ponieważ studia prawnicze rozpoczął już w Bukareszcie, a później kształcił się również w Paryżu. Był blisko związany z działającym w latach 1932–1934 filozoficzno-literackim stowarzyszeniem „Criterion”, które zrzeszało takich intelektualistów jak Petru Comarnescu, Mircea Vulcănescu, Mircea Eliade, Emil Cioran, Constantin Noica czy Eugen Ionescu. Wszyscy oni należeli do tak zwanej Młodej Generacji, która znajdowała się pod silnym wpływem charyzmatycznego filozofa i wykładowcy Uniwersytetu Bukareszteńskiego, Nae Ionescu (1890–1940). Jego filozofia życia rozwijana na rumuńskim gruncie – trăirism – inspirowana myślą m.in. Kierkegaarda, Nietzschego, Spenglera i Bierdiajewa (według niektórych badaczy inspiracja ta ocierała się wręcz o plagiat), sięgała do teologii prawosławnej oraz mocno podkreślała pierwotność i nieprzezwyciężalność więzi etnicznej Rumunów. Postać Ionescu jest o tyle istotna, że to właśnie on poprowadzi pokolenie znamienitych młodych umysłów międzywojennej Rumunii ku zacieśnianiu ideologicznych więzów z Żelazną Gwardią, czyli skrajnie prawicową, faszyzującą organizacją dowodzoną przez Corneliu Zeleę Codreanu.

Czytaj także:
Adam Lipszyc
o prozie Hermana Melville’a

To właśnie Ionescu odegra również bardzo ważną rolę w recepcji powieści Sebastiana Od dwóch tysięcy lat. Publikacja książki w 1934 roku wywołała bowiem w Rumunii niemały skandal, głównie ze względu na kontrowersyjną przedmowę autorstwa wyżej wspomnianego filozofa, który napisał ją zresztą na zaproszenie samego Sebastiana, w tamtym okresie znajdującego się jeszcze pod dużym wpływem swojego mentora. Najbardziej bulwersujące we wstępie Ionescu zdaje się wykorzystywanie argumentacji teologicznej w celu usprawiedliwienia antysemityzmu oraz nieustanne podkreślanie obcości narratora powieści i jego nieprzystawalności do ducha rumuńskiego: „Czy jesteś, Iosefie Hechter, człowiekiem z naddunajskiej Braiły? Nie. Tyś jest Żyd znad Dunaju”. Ionescu zwraca się przy tym do narratora, ujawniając w ten sposób prawdziwe nazwisko pisarza tworzącego pod pseudonimem literackim Mihail Sebastian, co jest zabiegiem zgoła perwersyjnym – naruszając pakt powieściowy i utożsamiając jednoznacznie Hechtera z narratorem, Ionescu nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego, przeciw komu wymierzone jest ostrze jego tekstu. Jest to tym bardziej przykre, że zwraca się do swojego ucznia, młodego intelektualisty, któremu nasilające się w społeczeństwie nastroje antysemickie nie pozwalają na harmonijne połączenie tożsamości żydowskiej i rumuńskiej, a to potęguje narastający w nim konflikt wewnętrzny. Ionescu swoją analizę domniemanej natury żydowskiej kończy w sposób dość okrutny, stawiając jednoznacznie pejoratywną diagnozę:

Choryś jest, Iosefie Hechter. W istocie choryś, gdyż potrafisz jeno cierpieć, a cierpienie twe pozostaje stłumione. Cały świat cierpi, Iosefie Hechter. My, chrześcijanie, również cierpimy. Ale dla nas istnieje wyjście, gdyż my zostaniemy zbawieni. Wiem, ty żywisz nadzieję; wciąż żywisz nadzieję, że nagle pojawi się ten wyczekiwany Mesjasz na białym koniu i że wówczas zawładniesz światem. Żywisz nadzieję, Iosefie Hechter. To jedyne, co ci pozostało.

W polskim wydaniu książki nie przedrukowano przedmowy Ionescu, co wydaje się słuszną decyzją wydawnictwa oraz tłumacza – dla współczesnego czytelnika, nieobeznanego w skomplikowanych sporach ideologicznych międzywojennej Rumunii, jej lektura stanowiłaby zbędny balast. Poza tym jej obecność musiałaby pociągnąć za sobą konieczność opublikowania obszernej repliki polemicznej Mihaila Sebastiana pod tytułem Cum am devenit huligan („Jak zostałem chuliganem”) z 1935 roku, w której autor odnosi się nie tylko do kontrowersyjnej przedmowy, lecz także do fali krytyki, która spadła na niego po publikacji Od dwóch tysięcy lat. 

Co ciekawe, Ionescu w przedmowie zdaje się również wchodzić w dialog z samą formą powieści – kiedy zwraca się do narratora, używa nazwiska Hechter, natomiast odwołując się konkretnie do autora książki, pozostaje przy pseudonimie Mihail Sebastian. Podkreślenie tej dwoistości współgra ze strategią, którą można odnaleźć w tekście; Od dwóch tysięcy lat od samego początku czytana była bowiem jako „powieść z kluczem” (pomimo sprzeciwu samego autora!), gdzie Sebastian został oczywiście uznany za alter ego narratora, a Ionescu – za profesora ekonomii politycznej, Ghițę Blidaru. Prototypem jego ideologicznego adwersarza, fikcyjnego Mircei Vieru, miał być zaś drugi mistrz Sebastiana, Camil Petrescu: powieściopisarz, dramaturg, publicysta i filozof. Podczas gdy poglądy Ghity opierają się na założeniach autochtonizmu, rozumowanie Vieru odbiega od upraszczającego definiowania kultury w kategoriach specyfiki narodowej. Każdy z nich reprezentuje inny sposób myślenia o rumuńskiej nowoczesności:

Ghițę Blidaru i Mirceę Vieru dzieli cała historia, cały światopogląd. Gdyby nie malowniczy aspekt każdego z nich – Vieru ze swoją złocistą głową fauna, Blidaru podobny do groźnego wilka – gdyby nie ich burzliwe i pełne kontrastów życie, z namiętnościami, stoczonymi walkami, porywami serca, jakąż wspaniałą, wyjętą wprost z platońskiego dialogu parę bohaterów mogliby stworzyć, niczym dwa przeciwstawne sobie teoretyczne pola. „Dramat nowożytnej historii Rumunii” odgrywany przez dwóch bohaterów. Schematyczne do bólu, a jednak tak reprezentatywne. 

Uwikłanie tych postaci w dialektyczny konflikt świetnie obrazuje dynamikę całej powieści, której antytetyczna kompozycja podkreśla złożoność dylematów narratora – młodego Żyda rumuńskiego, który z zapałem godnym aspirującego intelektualisty próbuje w trudnej atmosferze narastającego antysemityzmu definiować cechy „żydowskiego ducha”, nie wykluczając przy tym współistnienia wszystkich innych swoich tożsamości – rumuńskiej, naddunajskiej, czy też studenta architektury albo zagorzałego dyskutanta. Wszystkie składają się na kompleksowy obraz człowieka, bez redukowania go do arbitralnie ukształtowanego przez administrację państwową konstruktu „prawdziwego”, „wzorcowego” obywatela:

Wiem, kim jestem, a problem, jeśli istnieje, dotyczy właśnie tego, kim jestem, a nie tego, co jest zapisane w państwowych raportach. Państwo może zadekretować i uznać mnie za cokolwiek tylko chce – za statek, za niedźwiedzia polarnego lub za aparat fotograficzny – ale ja nie przestanę być Żydem, Rumunem i człowiekiem znad Dunaju. „Zbyt wiele rzeczy naraz”, szepcze mój antysemicki głos (ponieważ ja też mam swój antysemicki głos, z którym dyskutuję w chwilach refleksji). Zbyt wiele rzeczy, jasne. Wszystkie jednak są prawdziwe. Nie twierdzę, że w splocie tych elementów nie ma dysonansów, nie udaję, że zapada między nimi natychmiastowa zgoda. Przeciwnie, wiem, że to z trudem osiągane porozumienie, że to współistnienie ma swoje wewnętrzne, intymne napięcia. Polityczna dyskusja o rozwiązaniu problemu żydowskiego wydaje mi się całkowicie jałowa. Interesuje mnie tylko jedno rozwiązanie – i chodzi mi o rozwiązanie psychologiczne, duchowe. Myślę, że można coś rozjaśnić w tym odwiecznym bólu wyłącznie w jeden sposób: poprzez próbę samodzielnego zrozumienia tego węzła przeciwności i konfliktów, które otaczają mnie w rumuńskim życiu, próbę przeprowadzoną na własny rachunek, dla samego siebie. I nie sądzę, by to osamotnienie stanowiło ucieczkę, brak solidarności z moim ludem. Na odwrót: doświadczenie pojedynczego człowieka akceptującego i szczerze przeżywającego swój dramat może być użyteczne i pomocne w rozjaśnianiu drogi pozostałym. Pilniejsze i skuteczniejsze wydaje mi się osiągnięcie harmonii między rumuńską a żydowską stroną mojego życia niż uzyskanie bądź utrata pewnych praw obywatelskich. Chciałbym dowiedzieć się na przykład, jakie antyżydowskie prawo mogłoby wymazać z mojej egzystencji niezbity fakt, że urodziłem się nad Dunajem i że kocham to miejsce.

Ponadto, taki układ powieści przyznaje prawo głosu każdemu z jej bohaterów – wszyscy mają więc możliwość uargumentowania swoich poglądów, wygłoszenia swojej prawdy, a wyciągnięcie ostatecznych wniosków należy do czytelnika. Dlatego też akcja powieści rozgrywa się w dialogach, we fragmentach listów, notatek, wykładów, w przestrzeni ideologicznych debat (wokół judaizmu, syjonizmu, marksizmu, asymilacjonizmu, kapitalizmu), jednym słowem – w przestrzeni rozmowy. Tę strategię narracyjną zapowiada zresztą zaczerpnięte z eseju O sztuce rozmawiania Michela de Montaigne’a motto książki.

„Wydaje mi się zasadnicze i nadrzędne: bycie połączonym z duchem epoki, z jej wrażliwością, niepokojem i ogólną prawdą”

Powieść utrzymana w poetyce dziennika składa się z sześciu części, których akcja rozgrywa się w latach 1923–1933. Ten początek umiejscowiony w roku 1923 posiada istotny walor symboliczny, jest to bowiem dla rumuńskich Żydów rok szczególny – na mocy wprowadzonej wtedy konstytucji zostają im w końcu przyznane prawa obywatelskie. Niestety, zmiana ta ma znikomy wpływ na wrogi stosunek państwa do społeczności żydowskiej. Poza tym, lata dwudzieste to również czas studenckich ruchów antysemickich, głoszenia haseł wprowadzenia dla żydowskich studentów numerus clausus na uczelniach oraz unieważnienia praw gwarantowanych Żydom przez nową konstytucję. Mocny początek powieści Sebastiana zdaje się świetnie ilustrować tę schizofreniczną atmosferę – wszak do antysemickich zamieszek i regularnego bicia studentów żydowskich na teoretycznie dostępnym dla wszystkich obywateli uniwersytecie nawiązuje cały pierwszy rozdział książki. Główny bohater, wówczas jeszcze student prawa (które porzuci później dla architektury), opisuje codzienność swoją i swoich żydowskich kolegów na uczelni („Do tej pory chodziliśmy jedynie w rozproszonych grupkach co najwyżej po trzy osoby. Pozwala to uniknąć poważniejszych starć, ale niczemu nie służy, bo zwykle nas rozpoznają i wyrzucają za drzwi.”). Pobicia, wypraszanie z zajęć, publiczne szykany i obelgi stanowią integralną część ich studenckiego życia, stają się czymś powszednim, nową normalnością („Do tej pory w trakcie dzisiejszego wykładu dwa razy dostałem pięścią i zapełniłem notatkami osiem stron. Jak na dwa ciosy to niemało.”)

W kolejnych częściach wątek żydowski zdaje się jednak momentami odchodzić na dalsze tory, jako że narrator wykazuje zainteresowanie bieżącymi problemami kształtującego się społeczeństwa – i tak, na przykład, w części trzeciej na pierwszy plan wysuwa się problem modernizacji Rumunii ukazany na przykładzie walki pomiędzy zagranicznym kapitałem a wsią Uioara, czy, ogólniej rzecz biorąc, odwiecznej walki między miastem a wsią: „A jednak typ miejski i typ wiejski to jedyne trwałe kategorie w kulturze rumuńskiej”. Właściwie dopiero w części szóstej, czyli już po powrocie młodego architekta do kraju z Paryża (temu pobytowi poświęcona jest z kolei część czwarta), problematyka antysemityzmu wybrzmiewa na nowo. Z perspektywy kompozycyjnej i tematycznej opowieść zatacza więc koło – po okresie pozornego spokoju późnych lat dwudziestych i uśpionej czujności głównego bohatera, pewne wydarzenia uświadamiają mu, że antysemityzm przez cały ten czas pulsował bezkarnie w społeczeństwie, a teraz (część szósta – ostatnia – rozgrywa się w roku 1933) wybucha z trudną do opanowania siłą:

Na rogu, od strony bulwaru Elżbiety, stała grupka jednakowo ubranych chłopaków sprzedających gazety: „Tajemnice Ceahlău! Śmierć Żydom!”. Nie wiem, dlaczego się zatrzymałem. Zazwyczaj spokojnie przechodzę dalej, bo to dawny, niemal familiarny okrzyk. Tym razem stanąłem zaskoczony, tak jakby po raz pierwszy dotarło do mnie, co te słowa naprawdę znaczą. Dziwne. Ci ludzie mówią o śmierci, a do tego – o mojej śmierci. Ja zaś przechodzę zwyczajnie obok nich, myśląc o czymś innym, słuchając jednym uchem. Zastanawiam się, dlaczego na rumuńskiej ulicy można życzyć komuś śmierci i dlaczego przychodzi to tak łatwo, że nikt nawet nie mrugnie okiem. Wydaje mi się wszakże, że śmierć jest rzeczą dość poważną. Pies rozjechany pod kołami samochodu – wystarczy na chwilę milczenia. Gdyby ktoś rozstawił się na środku ulicy, by żądać – bo ja wiem – „śmierci borsuków”, myślę, że wzbudziłby pewne zdumienie wśród przechodniów. Jeśli pomyślę dobrze, problem nie polega na tym, że trzech chłopaków stoi na rogu ulicy i krzyczy „Śmierć Żydom!”. Rzecz w tym, że okrzyk ten przechodzi niezauważony, nie budząc sprzeciwu – jak brzęczenie tramwaju. [podkreślenie – O.B.N.] 

Ten fragment jest chyba najbardziej przerażającym opisem antysemickiej atmosfery panującej na ulicach międzywojennej Rumunii – został tu bowiem uchwycony moment, w którym narrator uświadamia sobie okrucieństwo obojętności, grzech ogólnospołecznego przyzwolenia na mowę nienawiści. Tutaj antysemityzm przestaje być teoretycznym konstruktem oswajanym w trakcie długich intelektualnych debat – nagle przybiera kształt człowieka z ulicy, staje się codziennością i normalnością. „Jak brzęczenie tramwaju”. 

Czytaj także:
Słup ze słów Jacka Podsiadły
debata o wierszu

Warto jeszcze wspomnieć o jednej z najbardziej emocjonalnych scen w powieści – mianowicie o płomiennej przemowie Abrahama Sulitzera, przedstawionego jako wcielenie Żyda Wiecznego Tułacza, Ahaswerusa, barwnej postaci, sprzedawcy żydowskich książek, z którymi łączyła go wyjątkowa więź i które „nosił w sobie”, „równie żywe jak przed wiekami w umysłach dawnych autorów”. Właściciel pokaźnych zbiorów literatury jidysz z zapałem broni statusu tego języka, jednocześnie sprzeciwiając się ruchowi syjonistycznemu i czyniąc siebie strażnikiem idei judaizmu zachowanego w ludziach, wędrówce, tradycji i studiowaniu tekstów, a nie związanego z konkretnym państwem. Fragment ten jest istotny z jeszcze jednego względu – to właśnie tutaj pojawia się najobszerniejszy w całym tekście komentarz do tytułu powieści:

– Dwa tysiące lat? Myśli pan, że coś z tych dwóch tysięcy lat jest w syjonizmie? Myśli pan, że ci chłopcy Żabotyńskiego, chodzący w buciorach i pozdrawiający się po żołniersku, jeżdżący na rowerze w sobotę i umiejący powiedzieć w języku hebrajskim „podaj mi papierosa” albo „chodźmy na football match”, mają cokolwiek wspólnego z tymi dwoma tysiącami lat, które płyną w naszych żyłach? Dwa tysiące lat poprzez płomienie, przez kataklizmy, przez wędrówki docierają do nas dzięki historii getta. To historia przeżyta w świetle lampy. „Chcemy słońca”, krzyczą tamci. Wszystkiego dobrego, i niech zostaną futbolistami. Będą mieć słońca pod dostatkiem. Ale lampą, przy której tyle stuleci czytaliśmy, jest judaizm, a nie ich słońce.
– Jest pan stary, panie Sulitzer. Dlatego tak pan mówi.
– Nie jestem stary! Jestem Żydem, oto czym jestem.

Sebastian próbuje dokonać historyzacji „problemu żydowskiego” w Wielkiej Rumunii, czyniąc konteksty społeczno-polityczne centralną osią fabuły, a ponadto – sięgając bardzo często do języka metafizyki – porusza również tematykę egzystencjalną, dużo miejsca poświęcając dylematom życiowym i filozoficznym rozważaniom młodego narratora . Z jednej strony dokumentuje rzeczywistość z historyczną precyzją, z drugiej – wciąż mamy tu przecież do czynienia z literacką fikcją. Według Mihaia Iovănela, autora wyczerpującego studium na temat twórczości Sebastiana (Evreul improbabil. Mihail Sebastian: o monografie ideologică, Bukareszt 2012), u źródeł ostrej fali krytyki po publikacji Od dwóch tysięcy lat leżał właśnie fakt, że pisarz próbował w formie powieści, przy pomocy narzędzi literackich, opisać problem polityczny, który w Rumunii lat trzydziestych stanowił punkt zapalny. Dlatego też wielu współczesnych mu krytyków czytało powieść wyłącznie według klucza politycznego, nie zważając na artystyczne walory tekstu czerpiącego z estetyki modernizmu. Przedmowa spokrewnionego ideologicznie z Żelazną Gwardią Ionescu przyczyniła się bez wątpienia do legitymizacji takiego rodzaju interpretacji. Właściwie dopiero po 1989 roku (a dokładniej po 1996 roku, kiedy opublikowano Dziennik 1935–1944) recepcja Sebastiana stała się bardziej świadoma i zróżnicowana, a jego dzieło zainspirowało część postkomunistycznego środowiska rumuńskich intelektualistów do konfrontacji z trudnym dziedzictwem międzywojnia.

Od dwóch tysięcy lat można określić mianem „fikcjonalizowanej uwertury” do Dziennika z lat 1935–1944, prowadzonego już zgodnie ze wszystkimi regułami gatunkowymi diarystyki. Dziennik ten w naturalny sposób koresponduje z wcześniej wydaną powieścią, Sebastian rozpoczyna go bowiem w roku 1935 i nawiązuje w nim do debaty nad książką, która rozpaliła emocje w środowisku rumuńskich intelektualistów. Polskiemu czytelnikowi w odnalezieniu estetycznej i koncepcyjnej ciągłości między powieścią a dziennikiem pomaga znakomity przekład Dominika Małeckiego. Tłumacz miał przed sobą bardzo trudne zadanie: musiał z jednej strony oddać charakterystyczną frazę Sebastiana, osadzoną w realiach międzywojennej literackiej rumuńszczyzny, z drugiej – wziąć pod uwagę tłumaczenie Dziennika 1935–1944 Jerzego Kotlińskiego. Z oboma tymi warsztatowymi wyzwaniami Małecki poradził sobie pierwszorzędnie.

***

W ostatnim czasie platforma HBO wyemitowała serial, który powstał na podstawie głośnej powieści Philipa Rotha z 2004 roku, Spisek przeciwko Ameryce. Autor opisuje w niej alternatywną historię USA, gdzie wybory prezydenckie w 1940 roku wygrywa Charles A. Lindbergh (zamiast wybranego w rzeczywistości Franklina Delano Roosevelta), który nawiązuje serdeczne stosunki z Adolfem Hitlerem i jako zafascynowany III Rzeszą antysemita zaczyna wcielać w życie coraz ostrzejsze represje wobec amerykańskich Żydów. Narracja prowadzona jest z perspektywy dorastającego w Newark chłopca z żydowskiej rodziny. Odświeżając sobie pamięć o wymyślonym przez Rotha świecie, dzięki fantastycznie zrealizowanemu serialowi zanurzamy się ponownie w rzeczywistości postępującego chaosu, strachu, niepewności, w atmosferze zaszczucia i nienawiści społeczno-politycznej. Jedynym pocieszeniem dla widza/czytelnika może być fakt, że Spisek przeciwko Ameryce to political fiction, pesymistyczna wersja amerykańskich wydarzeń z czasów II wojny światowej. Marne to jednak pocieszenie, skoro wszyscy znamy dzieje Europy z tego okresu. A napisana właśnie w tamtych czasach powieść Mihaila Sebastiana, ukazująca podobne mechanizmy jak te u Rotha, choć też jest fikcją, osadzona jest jednak w rzeczywistym kontekście historycznym z postaciami wzorowanymi na konkretnych osobach, a to czyni ją tym bardziej przerażającą. Od dwóch tysięcy lat odkrywa przed nami jedno z najmroczniejszych oblicz historii – niebezpieczeństwo radykalizacji i ideologizacji, prowadzące bez wyjątku do społecznej katastrofy.


Od dwóch tysięcy lat, Sebastian, nowości wydawnicze czerwiec 2020

Mihail Sebastian
Od dwóch tysięcy lat

Przełożył Dominik Małecki
Książkowe Klimaty, 2020, s. 336


Olga Bartosiewicz-Nikolaev (ur.1987) filolożka romańska, tłumaczka, literaturoznawczyni. Za przekład na język polski powieści Adriana Schiopa, Żołnierze: opowieść z Ferentari (2018), otrzymała translatorską Nagrodę „Literatury na Świecie”.