I

Dom, azyl, schronienie. Punkt obserwacyjny. Kije, linki, gałęzie, kamienie. Uboga architektura. Statek odpływa o 16, na następny trzeba czekać cały dzień.

Bezdomność.

Gdy przybywam na wyspę na początku czerwca po zeszłorocznych szałasach pozostają często tylko resztki. To jak wizyta w opuszczonym, częściowo zniszczonym mieście: tu był dom; gdzieś w tym miejscu piętrzyła się konstrukcja, po której niewiele zostało. Niektóre szałasy jednak przetrwały. Właściwie przetrwało ich zaskakująco wiele: nadgryzione przez morskie fale, przypominały teraz dziwne, zdekompletowane konstrukcje, naturalne rzeźby – wspólne dzieło człowieka i sił przyrody.

Za to pod koniec sierpnia sytuacja zmienia się: jest ich coraz więcej, niektóre powstają od zera, z tego co jest pod ręką, co wyrzuci morze – to jakaś przedziwna forma brikolażu… Inne zostają odbudowane lub powstają w miejscu tych z zeszłego roku, powtarzając lub modyfikując ich konstrukcję. Niektóre przybierają okazalsze formy, inne to zaledwie parę opartych o siebie patyków: symboliczne siedzisko, widmowy ślad czegoś co ma przypominać dom lub – wprost przeciwnie – zaświadczać o jego braku.

Ta architektura ogranicza ruchy, redukuje je do kilku najbardziej podstawowych gestów. Równocześnie spośród wszystkich punktów obserwacyjnych ten jest najlepszy: stąd najlepiej widać morze i gwiazdy. Być może wróżbiarstwo, ten zapomniany fach, zajęcie szarlatanów i rewolucjonistów, ma w tych niespokojnych czasach znowu przyszłość przed sobą, kto wie.

Uświadamiam sobie, że sam również jestem obserwatorem: podglądam i jestem podglądany.

Przypłynąłem na wyspę po raz pierwszy w chwili, gdy kryzys ekonomiczny był najsilniejszy. Następnego roku obok przepływały łodzie z uchodźcami. Dziś sytuacja jest równie niepewna. Miejsce ucieczki przed światem – pilnie strzeżona kryjówka – staje się nagle najbardziej dogodnym i wyeksponowanym punktem obserwacyjnym.

Statek odpływa o 16.

II

Samotraka leży na samym skraju Europy; to prawdziwa granica Unii Europejskiej, kraniec, limes. Koniec i początek czego? To, że istnieje jakiś kres to w tym wypadku złudzenie, któremu ulegamy. Wcześnie rano można czasem zobaczyć wysoko na niebie trójki myśliwców F-16 patrolujące przestrzeń graniczną z Turcją. O tym strategicznym znaczeniu zapomnianej wyspy pamiętano kiedyś bardzo dobrze: na mocy konwencji z Montreux z 1936 roku Samotraka, podobnie jak pobliskie Limnos, uznana została za strefę zdemilitaryzowaną – zbyt blisko stąd było do szlaków łączących Morze Śródziemne z Morzem Czarnym. Również dziś wyspa jest pozostawiona samej sobie; o tym, że jesteśmy pod kontrolą jakiejś władzy przypomina tylko policjant, pojawiający się nie wiadomo skąd na nabrzeżu w chwili, gdy – raz dziennie – do brzegu dobija prom. Zimą ta nieobecność staje się naprawdę odczuwalna: Samotraka częściowo pustoszeje, z niektórych miejscowości wyjeżdżają prawie wszyscy mieszkańcy.

Pośród wszystkich wysp greckich ta zawsze była szczególna: to tu w starożytności odbywały się tajemnicze Misteria Kabirów (milczał o nich nawet Pauzaniasz) – chtonicznych, pierwotnych bóstw o wschodnim charakterze. Samotraka była wówczas miejscem azylu: Perseusz, ostatni król Macedończyków, uciekając przed Rzymianami poszukiwał schronienia na wyspie – ostatniej wolnej enklawie greckiego świata. Azylem, którego nie wolno było naruszyć było Sanktuarium Wielkich Bogów, zaś cała wyspa była wówczas uznawana za świętą. Od zawsze było to miejsce graniczne: to tu święty Paweł – migrant, bez wątpienia – stanął po raz pierwszy na europejskiej ziemi (co do dziś oznaczone jest na bardziej szczegółowych mapach). Podczas greckiej wojny o niepodległość, w 1821 roku wybuchło na wyspie powstanie: Turcy brutalnie je spacyfikowali, mordując większość mieszkańców; przez kolejne dekady cały region pozostawał turecki. W latach 1918-1922 Samotraka została zasiedlona greckimi uchodźcami z Azji Mniejszej – uciekinierami z Pontu, Smyrny, Wschodniej Tracji, świadkami wojennych okrucieństw i pogromów. Podczas II wojny światowej wyspa była zarządzana przez Bułgarów gorliwie wprowadzających tu nowe porządki. (Znajduję informację, że trzech Żydów, mieszkańców Samotraki, zostało w marcu 1943 roku deportowanych z wyspy i wysłanych wraz z innymi żydowskimi mieszkańcami tej części Grecji na śmierć w komorach gazowych Brzezinki.) Po wojnie domowej wyspa stała się naturalnym więzieniem: trafiali tam – podobnie jak na Ikarię, Limnos, Agios Estrafios, Folegandros, Leros, Kimolos, Sikinos, Anafi, Gavdos, Kythirę, Alonisos, Zakynthos – dawni lewicowi i komunistyczni partyzanci, przeciwnicy prawicowych rządów. Internowani nie mieli prawa opuszczać wyspy, przebywając na często dożywotnim wygnaniu (które jednak było lepsze niż prawdziwe więzienie: pozwalało przeżyć). Wielka historia powraca tu raz jeszcze: w ostatnich latach koło Samotraki przebiegała jedna z głównych tras przemytu uchodźców z Turcji – ci którzy trafiali na wyspę, byli od razu transportowani na stały ląd, do Aleksandropolis, skąd trafiali do obozów i miejsc czasowego pobytu.

Samotraka była więc w swojej historii miejscem zarówno azylu, jak i wygnania. Świętą wyspą i więzieniem. Czasem trudno je odróżnić, rozgraniczyć moment, gdy więzienie staje się przestrzenią wolności: Święty Teofanes Wyznawca, bizantyjski duchowny i kronikarz, został zesłany na Samotrakę, gdzie następnie zmarł pisząc swoje najważniejsze dzieła…

Ten otoczony morzem, odizolowany niewielki kawałek skalistego lądu, nasycony historią, tajemnicą misteriów, które do dziś nie są w pełni opisane, uosabia Grecję – prowincję i centrum świata w jednym. Tak przynajmniej uważał Ion Dragoumis, wielki grecki pisarz, odradzający na początku XX wieku tamtejszą literaturę: tak zresztą zatytułował jedną ze swoich najsłynniejszych książek (Samotraka). Nazwa wyspy jest tam równocześnie czymś bardzo konkretnym, materialnym i wieloznaczną, uniwersalną metaforą.

Fedon – architekt, konserwator, filozof, erudyta, komunista, którego poznałem w Salonikach – opowiadał, że gdy był na Samotrace po raz pierwszy w 1967 roku (miał wówczas jakieś szesnaście lat), to poza parą studentów i jakimś zabłąkanym Francuzem nie było tam nikogo z zewnątrz. Nie było nawet prądu.

III

Najbardziej interesuje mnie moment, gdy ludzie odchodzą. Pozostaje scenografia. Pusta powłoka. Forma. Architektura.

Ale jacy ludzie? Kim są i czego tu szukają? Samotraka od lat przyciąga uciekinierów od cywilizacji, dobrowolnych banitów; również tych, którzy po prostu chcą przeżyć przygodę żyjąc miesiąc bez prądu i niektórych zdobyczy cywilizacji, ekologów, nudystów, anarchistów. Niektórzy przyjeżdżają tu, gdyż taniej jest spędzić pół roku śpiąc w szałasie lub pod namiotem niż płacąc czynsz w Atenach czy Salonikach. W zimie wyjeżdżają, gdyż temperatura spada tu często poniżej zera, co jednak niewiele zmienia położenie niektórych: w wielu domach w całym kraju nie działa ogrzewanie – jest kryzys. Granica między wakacyjną formą a formą przetrwania z czasem się zaciera: po paru dniach wszyscy zaczynają wyglądać podobnie, różnice pozostają czymś ledwie uchwytnym, na granicy widzialności. Podobnie jak trudno stwierdzić, gdzie kończy się zabawa w pierwotność, archaiczność, a zaczyna jakaś dziwna forma dobrowolnego regresu.

Czytam inskrypcje na kamieniach przy opuszczonych już szałasach: wyglądają jak pozostałości cywilizacji, którą właśnie dotknął kataklizm. Odszyfrowuję hieroglify, pismo rysunkowe. Robię zdjęcia (dziś archeolog, tak jak antropolog, uzbrojony jest w aparat fotograficzny), choć pamiętam o smutnej lekcji Lévi-Straussa: opisywane kultury znikają pod wpływem padającego nań spojrzenia. Jakaś kobieta zaczepia mnie i mówi, że nie chce być fotografowana. Odchodzę z poczuciem, że to nieporozumienie. Patrzę raz jeszcze na totemy, czytam napisy, które ktoś pozostawił na kamieniach: Alex, Nasea (to nazwa leku, czy może antyczna nimfa?) – kim są? Przychodzą i odchodzą, tak w kółko. Naga dziewczyna z szałasu na samym końcu – któregoś dnia znika (widziałem ją potem w innej części wyspy), choć jej rzeczy – książka, śpiwór, plecak, butelka rumu wciśnięta między kamienie – zostały. Któregoś razu, ku mojemu zdumieniu, nagle wraca. Wchodzi do szałasu na chwilę, bierze coś do jedzenia i równie nagle się oddala. A może była tam cały czas, tylko mnie akurat nie było?

Czytam inskrypcje na kamieniach przy opuszczonych już szałasach: wyglądają jak pozostałości cywilizacji, którą właśnie dotknął kataklizm.

Przechadzając się po kamienistej plaży i oglądając tę dziwną architekturę – architekturę przetrwania – mam też cały czas w głowie to, co działo się tu niecałe dwa lata temu. Łodzie z uchodźcami uciekającymi od wojny, nieszczęścia i głodu i płynącymi do lepszego świata: równoległe światy tak sobie bliskie i jednocześnie tak dalekie. Co myśleli widząc te czasowe domy? Czy w ogóle zwrócili na nie uwagę? Może nawet nie mieli szansy ich zobaczyć, przepływając w nocy obok, w starych łodziach i pontonach, w wielkim strachu i niepewności…

IV

Znalezione w Internecie:

Poniedziałek, 16 listopada 2015: około 120 uchodźców zostało znalezionych na drewnianym statku u wybrzeży północno-wschodniego Samotraki w poniedziałek rano – straż przybrzeżna natychmiast rozpoczęła akcję ratunkową. Uchodźcy, w tym wiele kobiet i dzieci, zostali przetransportowani do Aleksandropolis, gdzie zostaną zarejestrowani, zanim trafią do lokalnego ośrodka dla uchodźców.

Ponadto 69 osób, przede wszystkim Syryjczyków i Afgańczyków, uratowano wczoraj w okolicach Samotraki i przeniesiono do regionu Evros, gdzie, do czasu przeniesienia do obozu dla uchodźców zajął się nimi lokalny zespół UNHCR.

Czytaj także:
Wojciech Śmieja recenzuje
Sztukę bycia niepotrzebnym
Edwarda Pasewicza

Wyspa, na której wylądowaliśmy, nazywała się Samotraka. Byliśmy bardzo wdzięczni, że tam jesteśmy. Myśleliśmy, że jesteśmy bezpieczni. Zaczęliśmy iść w stronę posterunku policji, aby zarejestrować się jako uchodźcy. Poprosiliśmy nawet mężczyznę na poboczu, żeby zadzwonił po policję. Powiedziałem innym uchodźcom, żeby pozwolili mi mówić w ich imieniu, ponieważ mówię po angielsku. Nagle dwa policyjne dżipy nadjechały w naszą stronę i zahamowały. Zachowywali się, jakbyśmy byli mordercami i szukali nas. Celowali w nas z pistoletów i krzyczeli: „Ręce do góry!” Powiedziałem im: „Proszę, właśnie uciekliśmy przed wojną, nie jesteśmy przestępcami!”

Około 110 migrantów i uchodźców, wśród nich 40 dzieci i niemowląt, zostało umieszczonych w drewnianej łodzi w pobliżu wysepki Zourafa na wschód od Samotraki. Drewnianą łódkę zauważył żeglujący w deszczu statek patrolowy straży przybrzeżnej. Natychmiast przewieziono ludzi do portu w Aleksandropolis.

Na północ od wyspy Samotraki wykryto małą łódź z około 60 uchodźcami. Najpierw sprowadzono ich na wyspę, a następnie przeniesiono do Aleksandropolis. Uchodźcy wysłali sygnał SOS.

V

Nike z Samotraki to symbol wyspy. Nieobecny, gdyż nie ma jej tam od ponad 150 lat. W talii lokalnych kart (dwa i pół euro) jest jokerem. 15 kwietnia 1863 roku Charles Champoiseau, francuski dyplomata i archeolog-amator, odkrył na terenie Sanktuarium Wielkich Bogów częściowo strzaskaną figurę – uskrzydloną postać kobiecą, symbol zwycięstwa. Nicole Caligaris w powieści Les Samothraces tytułowymi „Samotrakami” nazywa ironicznie trójkę kobiet-migrantek opuszczających rodzinny dom, opisanych w chwili tuż przed wyruszeniem w życiową podróż: współczesnych przegranych, a może – kto wie? – boginek zwycięstwa…

Czy ta architektura – tak nieprzystająca do dzisiejszych czasów – nie jest czymś takim właśnie, skamieliną przynależącą do jednej z odnóg ludzkiej historii?

Słynna Nike z Samotraki trafiła do Luwru. Kilka kilometrów dalej, po drugiej stronie Sekwany, w Muzeum Historii Naturalnej skryte za szybami gablot znajdują się kamienie i minerały z całego świata. Błąkałem się po tym najdziwniejszym z muzeów, jakby żywcem przeniesionym z dziewiętnastego wieku: nie znalazłem żadnego kamienia z Samotraki. Znalazłem za to kamień z Syrii.

Czy jednak gabloty muzealne mogą być rodzajem azylu, schronienia dla rzeczy? Czy wprost przeciwnie, oznaczają ich natychmiastową śmierć? Skamieliny zamknięte za szybami, w gablotach muzeum, ale też skamieliny, przeżytki historii, o których pisał Benjamin: ta koincydencja jest znacząca. Czy ta architektura – tak nieprzystająca do dzisiejszych czasów – nie jest czymś takim właśnie, skamieliną przynależącą do jednej z odnóg ludzkiej historii?

Uporczywie szukam śladów, wskazówek mogących pomóc mi spleść nitki rozchodzących się z Samotraki lub łączących się na niej opowieści. Książki Les Samothraces szukam po całym Paryżu: jeden jedyny egzemplarz znajduję – dziwny zbieg okoliczności – w polskiej księgarni na bulwarze Saint-Germain, w połowie drogi między Luwrem a Muzeum Historii Naturalnej.

VI

Wyobraźmy sobie, że to świat po katastrofie – klimatycznej lub nuklearnej, po wielkiej wojnie – w której gatunek ludzki w znacznej mierze wyginął, a ci, którzy ocaleli zmuszeni są szukać azylu w schronieniach, które budują bez narzędzi, z tego co jest pod ręką. Zmuszeni zaczynać od nowa, od początku, bez balastu kilku tysięcy lat historii. Zredukowani do pierwotnych gestów. W tej wizji przyszłości, w której koniec dołącza do początku, niejasnym pozostaje, czy mamy do czynienia z regresem, czy z obrazem jakiegoś innego, nowego świata.

Przeglądam fotografie szałasów, zapis moich podróży na Samotrakę – jest ich ponad tysiąc. To całkiem spore archiwum, pomyślałem, solidny zapis jakiegoś efemerycznego trwania, które jednak odradza się z roku na rok, zgodnie z rytmem przyrody. Ślady jakiejś dziwnej cywilizacji: to co widzę na zdjęciach zdaje się przynależeć do przeszłości lub do przyszłości, jednak – to paradoks – nie do teraźniejszości (pomimo całej swej aktualności). To rodzaj amatorskiej (amatorem był też Champoiseau, odkrywca posągu kobiety ze skrzydłami…) archeologii, dziwnych badań, których celem jest zachować to, co przetrwało. Przypominam sobie, że spotkałem na plaży archeologa – zszedł z gór, z jednego z czynnych od 150 lat stanowisk – żeby się wykąpać. Spytał się, dlaczego fotografuję. Nie umiałem sensownie odpowiedzieć. Dziś uświadamiam sobie, że może to wszystko to jakiś rodzaj snu, fantazji, która czasem dotyka archeologów, zbytnio utożsamionych z przedmiotem swoich badań: być może podświadomie chciałbym w to wierzyć.

Odchodzę. Poranne słońce rozprasza kontury, napełnia wszystko światłem. Sen się kończy. Nie widać już gwiazd. W głowie, niczym uporczywy refren, powracają słowa:

Nigdy nie byliśmy nowocześni

Nigdy nie byliśmy nowocześni

Nigdy nie byliśmy nowocześni



Tomasz Szerszeń (ur. 1981) – fotograf, antropolog kultury, eseista. Autor książki Podróżnicy bez mapy i paszportu (2015). Redaktor kwartalnika „Konteksty”, współzałożyciel pisma „Widok. Teorie i praktyki kultury wizualnej”, adiunkt w Instytucie Sztuki PAN. Autor wielu tekstów dotyczących sztuki, fotografii, antropologii i literatury. Jego projekty artystyczne były pokazywane na wystawach m.in. w Fundacji Archeologia Fotografii w Warszawie, Galerii Studio w Warszawie, Muzeum Sztuki w Łodzi, Galerii Asymetria w Warszawie, Nowym Teatrze w Warszawie, Muzeum Mickiewicza w Stambule, Indie Photography Gallery w Tel Awiwie czy na Paris Photo w Paryżu. Był kuratorem wystawy Czym jest Oświecenie? w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie (2018, z Łukaszem Rondudą i Goshką Macugą). Jest współautorem spektaklu Hiroshima / Love (reż. Julia Holewińska, Biennale Warszawa, 2019). Wkrótce ukaże się jego książka Wszystkie wojny świata, pracuje też nad książką o Marku Piaseckim. Publikowany esej towarzyszy projektowi fotograficznemu Architektura przetrwania (2017).