Aleksandra Byrska: „W kraju twojej głowy” kręcą się dyskotekowe kule, mieni się plusz, puder i brokat. Co jeszcze tam masz?

Nina Manel: „Zostały mi czujne wyspy Langerhansa”. Ale to w trzustce, a w głowie oczywiście „strzyżone na krótko neuryty”. Dużo pysznej glukozy, połyskujących synaps (pewnie już bardziej z podziału niż magicznie wyrośniętych na bazie neuroplastyczności kompensacyjnej), cudownie miękkiego gleju, dendrytycznych choinek. Potężne spoidło modzelowate i pewnie wiele rozwojowych nieścisłości, które odpowiadają za moje problemy ze zdrowiem. I ulubione danie jąkającego się neurologa, czyli szyszynka. I coś nadprogramowego, więc zawsze mam o czym pogadać z lekarzami. Zanim jednak wszyscy przewrócą oczami, zejdę z dennego poziomu pseudogeeka. Lubię książki. Czytanie zawsze było dla mnie ważniejsze niż pisanie. Wydaje mi się, że pociąg do nauk przyrodniczych i medycznych wziął się u mnie stąd, że trzeba było tam zawsze dużo czytać, zapamiętywać, przyswajać.

Drugie na podium nauk były te potocznie uważane za humanistyczne, czyli związane z kulturą. Bo też trzeba było czytać. Do technicznych i ekonomiczno-politycznych nie miałam serca ani umiejętności. Jeśli to pytanie o moje zainteresowanie, to ta szkolna taksonomia dobrze je chyba oddaje. 

(WF opierający się na grach zespołowych to oczywiście ostatni krąg piekła, chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego).

Absolutnie nie musisz. A skoro nakreśliłaś już dla nas ten wyjątkowy krajobraz, powiedz mi teraz: w której części mózgu rodzi się wiersz? W jednym z tekstów piszesz, że „mózg jest na chemię”, a poezja?

Też. Pomyśl, że dwa skupiska węgla i wodoru debatują teraz nad tym, czym jest poezja, a inne skupiska być może czytają to przy pomocy działania różnych substancji ciekłokrystalicznych. Poezja jest więc jakąś drogą komunikacji pomiędzy nami, ale jej potrzeba jest już czysto chemiczna.

W ponurej powieści Alana Bradleya Obelisk kładzie się cieniem jest taka scena, gdzie dwunastoletnia chemiczka Flawia de Luce przygląda się twarzy zmarłej matki, świeżo rozmrożonej po jedenastu latach [sic!]. Wyznaje: „kiedy jest mi smutno, myślę o chemii”. Takie racjonalizowanie problemu to oczywiście mechanizm obronny, ale jeden z tych świadomych. Chciałabym, żeby Flawia była moim spirit animal, ale w kontakcie z rzeczywistością bliżej mi do jej siostry Dafi, skrajnie introwertycznej i opętanej na punkcie literatury. Czyli do wyparcia pewnych bodźców, ich nadmiaru. Obydwie jednak przekładają traumę na własny oswojony język – jedna chemii, a druga literatury.

Wydaje mi się, że historie, które tworzę w tekstach, dałoby się być może barwniej i ciekawiej opowiedzieć w prozie. Jednak hermetyczny język poezji, metafor, odniesień, porównań, wycyzelowany i wydrenowany do głębi, jest moim językiem naturalnym. Nie czuję potrzeby walki – póki co.

Według mnie ta poetycka forma opowiadania historii świetnie się sprawdza, wciąga, i jest tak samo migotliwa i enigmatyczna jak bohaterki wierszy i ich przeżycia. To mocno oddziałuje na wyobraźnię, umysł sam dokleja dekoracje.  Dlatego chciałabym cię zapytać: kim jest Lola Kittinger? Do czego jest ci potrzebna? Jest superbohaterką? Osobistą Czarodziejką z Księżyca? Kimś nieprzyzwoicie pięknym i pachnącym, kto – gdy trzeba – powie: „mężczyźni wypierdalać”?

Pytanie, czy bohaterki tego cyklu rzeczywiście są „piękne i pachnące”, przynajmniej w odniesieniu do norm stworzonych przez społeczeństwo. Tworzą raczej mikroświaty dla swoich osobowości. Jedna zmaga się ze spektrum autyzmu, druga z kanonami urody, kolejna z niebinarną tożsamością płciową, jeszcze inna – z depresją. Do Czarodziejki z Księżyca jest im blisko o tyle, że ratowanie świata w pojedynkę nie zawsze wychodzi. Nie wiem też, czy kiedykolwiek kazałyby komuś tak na serio „wypierdalać”. Raczej dać sobie spokój. To nie to samo: rozkaz wypierdalania kojarzy mi się z pewnym zawłaszczeniem danej przestrzeni, danie spokoju – z obroną terytorium i koegzystowaniem. Dlatego wkurw nigdy nie był często wykorzystywaną przeze mnie strategią, siłą napędową twórczości. Raczej była to wyuczona bezradność.

Wkurw nigdy nie był często wykorzystywaną przeze mnie strategią, siłą napędową twórczości.

Trudno mi wypowiadać się o tym cyklu z jeszcze jednego powodu. Nie skończyłam go. W zamierzeniu miał mieć dziewięć części, a ma pięć? Sześć? Najstarszą i najmłodszą Lolę dzieli jakieś osiem lat, więc liczę, że co się odwlecze…

I tu widać, jak łatwo przy czytaniu Transparty można dać się ponieść, w mojej głowie – pomimo solidnej dawki niepokoju – twoje bohaterki wizualizowały się w typie Jules z serialu Euphoria – nietypowe, ale piękne.  Cieszę się, że to jeszcze nie koniec… A skoro już o pięknie mowa – co jest w tych wszystkich „K MAGACH”, „Vogue’ach” i fashion weekach, że tak przyciągają? To rodzaj eskapizmu?

Raczej pełne uhonorowanie kiczu, pozwolenie mu na równoprawne istnienie wobec innych „mów i mód”, zrównanie tego, co tandetne i pretensjonalne, z tym, co wysokie i dystyngowane. Wysublimowany gust to przedziwne straszydło. Wcale nie jest to spuścizna kapitału kulturowego, oczytania, obeznania, czy wreszcie: opatrzenia. Ja na przykład, jestem wrodzonym bezguściem. Nie rozumiem, dlaczego beż jest lepszy od różu, a kiedy znajomi zaczynają mówić o obrzydliwej typografii kontrowersyjnego pisma, czuję się jak małpa z wiadomego mema. Dlaczego ascetyzm równa się klasie? Nie wiem, dlaczego okładka z ogromnym tytułem w poprzek jest perełką wydawniczą, a z brokatową scenką związaną z fabułą – już nie. Wiem, kiedy mi się coś podoba albo nie podoba, wiem oczywiście, kiedy coś jest w miarę zgodne z obowiązującymi kanonami, ale zasadność wartościowania tych kanonów jest mi obca.
A wiesz, że z poezją jest podobnie? Czytam w sieci bardzo dużo tego, co większość moich znajomych nazywa grafomanią. Grupy poetyckie dla nastolatków, jakieś gazetki z poezją regionalną, uduchowionych poetów z podrzędnych magazynów internetowych. Skąd mam wiedzieć co jest dobre, jeśli nie będę czytała tego, co jest złe?

Podoba ci się czasem to, o czym wiesz, że powinno być uznane za złe? Te wiersze nastolatek lub uduchowionych poetów?

Chciałabym odpowiedzieć, że tak. Ale tak naprawdę – to niezupełnie. W innych dziedzinach sztuki zdarza mi się taka wyrozumiałość, bagatelizowanie formy i kanonu na rzecz innych zalet. W poezji to jednak nieznośnie uwiera moje OCD. Źle napisany wiersz jest mnie w stanie rozrzewnić, jestem w stanie docenić wrażliwość czy potencjał, który przez niego przebija – ale nie zachwycić się nim.  Oczywiście nie chodzi mi o teksty, gdzie twórca czy twórczyni celowo „psuje” formę na rzecz pewnej gry z konwencją. To co innego.

Transparty ma dla mnie padaczkowo-dyskotekowy rytm – takich szarpnięć na granicy śmierci, tracenia i odzyskiwania przytomności – jaki niepokój napędza tę dynamikę?

Myślę, że mój język ma taki rytm. I myślę, że to jest bardzo biologiczne. Jeśli ta książka jest pełna neurotycznego lęku, to musi być taka również na poziomie fizjologicznym, a dokładniej: językowym. Muszą być w niej arytmia i atak paniki, i wszystkie odczucia, które im towarzyszą.

Tę padaczkowość, migotliwość, widzę też w opozycjach piękno-brzydota, w tych przeestetyzowanych obrazach kobiet tonących w pluszu i brokacie, postawionych w kontrze do pragnienia, by drażnić jak węgorz, zmienić się w ćmę lub w świnię, być brzydkim, pryszczatym dzieckiem. Nieatrakcyjność jako wolność? Odrzucenie zasad pozwoli odpocząć od nieustannej czujności, by się nie potknąć, by nie doświadczyć przemocy?

Wiesz co, myślę, że nie da się uwolnić się od oceniania chociażby dlatego, że oceniamy wszyscy podświadomie – na zasadzie jakiegoś porządkowania świata. Tak, że od tego nie da się uciec. Bardziej uzasadniałabym to więc mechanizmem sprzed dwóch pytań: tym przekornym „a czemu to jest brzydkie, skoro może być ładne?”. Złamaniem pewnego ustalonego porządku, wytycznych i kanonów. I znowu jest to przejście od wytworu kultury do wytworu natury, zwierzęcia. Ale właśnie śliskiej ryby, złowieszczej ćmy czy rzekomo brzydkiej świni. Nie gibkiej pantery, przebiegłej małpy czy smukłej żyrafy, bo wtedy nie ma żadnej różnicy. My również ciałom zwierząt potrafimy dyktować, co jest atrakcyjne, a co nie. Trudno jest znaleźć zwierzę kulturowo neutralne.

Przemoc jest w twoich wierszach podskórnie wszechobecna – gdzie jest jej źródło? Mężczyźni? Kobiety? Schematy? A może własna głowa?

W Transparty zazwyczaj jest to własna głowa. Przy czym nie próbuję wmawiać odbiorcy czy odbiorczyni, że to, jak odczuwamy przemoc, jest kwestią wyłącznie naszej psychiki. Istnieją w naszych organizmach zależności, których nie przeskoczymy; nie da się zdystansować od wszystkiego. Nie można też przerzucać winy na ofiarę i na jej niezdolność do radzenia sobie z agresją. To oczywiste.

Nie można przerzucać winy na ofiarę i na jej niezdolność do radzenia sobie z agresją. To oczywiste.

Jednak akurat w tych wierszach interesowała mnie ta przemoc, którą zadajemy sobie sami. Z niewielką pomocą świata zewnętrznego. Jest w tym coś okrutnego, że można być sprawcą i ofiarą tego samego aktu przemocy jednocześnie. Nie zmienia to faktu, że wtedy  jest się przede wszystkim ofiarą.

Bardzo mnie ucieszyło, kiedy Natalia Rojek wspomniała w swoim tekście o Transparty, że jest to książka o kontroli nad własnym ciałem. Żyjemy w świecie, w którym za powód anoreksji uważa się przede wszystkim ideał sylwetki z mediów i jego wpływ na rzekomo niedojrzałe dziewczęta. Tymczasem to tylko katalizator, a ponad dziewięćdziesiąt procent kobiet cierpiących na anoreksję ma znacząco ponadprzeciętny iloraz inteligencji; prawie wszystkie wykazują też cechy osobowości anankastycznej. To razem daje tak potężną siłę autodestrukcji, że Instagram z jego nierealną wizją świata to już tylko zapałka przy kanistrze. Ale nie główny powód, bo ten wypływa ze znacznie bliższych bodźców: choćby uwarunkowań osobowościowych i wadliwie funkcjonującego systemu rodzinnego, który je niebezpiecznie podsyca.

Atropa belladonna pokazuje różnice w odbiorze tych samych zdań w zależności od tego, czy wypowiada je mężczyzna, czy kobieta. Czy jako poetce zdarzało ci się doświadczać sytuacji, w których miałaś wrażenie, że twój tekst zostałby odebrany inaczej, gdybyś była mężczyzną? Wiesz, jak w Świecie w płomieniach Siri Hustvedt.

Chyba nie. Kiedyś, wiele lat temu, miałam taką dość dziwaczną sytuację: założyłam sobie konto na jakimś portalu poetyckim z dość neutralnym nickiem. Ponieważ pierwszy wiersz był pisany z męskiej perspektywy, to społeczność uznała, że jestem poetą i tak się do mnie zwracała w komentarzach. Ja nie wchodziłam w interakcje z innymi użytkownikami i użytkowniczkami, więc i nie prostowałam. Okazało się jednak, że na poziomie odbioru wiersza nie miało to wówczas większego znaczenia.

„Rządzić fizjologią, być jak Atropos” – wiesz, że gdy to czytałam, w pierwszej kolejności przyszła mi na myśl nie śmierć, a uciążliwość posiadania ciała, pomyślałam: „marzenie każdej kobiety – władza nad neuronami i hormonami”… Trafiłam, czy nie?

Tak, ale wyszłabym od szerszej perspektywy. Nie chodzi tylko o kulturowy bagaż narzucony ciału kobiecemu; ogólnie jednostka, żeby poradzić sobie w tym techni-świecie, musi mocno zaprzeczać własnej biologii i wypływającym z niej ograniczeniom.

Jednostka, żeby poradzić sobie w tym techni-świecie, musi zaprzeczać własnej biologii i wypływającym z niej ograniczeniom.

Pytanie, czy bohaterka wiersza chciałaby rządzić jedynie swoją fizjologią, czy może sięgnąć po więcej. Ale to pozostawiam czytelnikowi bądź czytelniczce.

Zawsze chcemy więcej. Metapoznanie to twój manifest? Kości, mięso i wydzieliny narzędziem poetyckim?

Byłyby, gdyby nie to, że „osteon wciąż jedynie słowem”.


Nina ManelTransparty,
Biuro Literackie 2019, ss. 48.



Nina Manel – urodziła się w Lublinie. Pisze wiersze i dramaty. Debiutowała w almanachu Połów. Poetyckie Debiuty 2017. Absolwentka neurokognitywistyki. Przygotowuje pracę doktorską na temat roli percepcji krosmodalnej OUN w twórczości poetyckiej. Mieszka w Krakowie.

Aleksandra Byrska (ur. 1990) – absolwentka krytyki literackiej na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktorantka WP UJ zajmująca się polską prozą po 2010 roku. Redagowała pismo kulturalne „Fragile”. Autorka dramatu Śnieg opublikowanego w antologii Nasz głos wydanej przez Narodowy Stary Teatr w Krakowie. Studiuje logopedię, pracuje jako nauczycielka języka polskiego.

Maciej Tadeusz Bykowski (ur. 1997) — student grafiki na University of Reading. Motto: „Placet experiri”.