Dedykowane pejowi Powiat War Bot 1999

W roku 20xx, po upadku ostatniego rządu Polski, Organizacja Narodów Zjednoczonych zdecydowała, że najwyższa pora zrobić coś z niepokornym państwem, które trwającymi od kilkudziesięciu lat kryzysami politycznymi, ocierającymi się wręcz o wojnę domową, destabilizowała postpandemiczny porządek świata. Wojska ONZ przekroczyły granice Rzeczpospolitej Polskiej i – mimo bohaterskiej obrony Woli i Modlina przez Polaków – zajęły całą w przeciągu niespełna tygodnia. 

Należało zdecydować, co dalej. Po gremialnym zignorowaniu rządu polskiego na uchodźstwie, który zawiązali polscy emigranci w Chinach, przystąpiono do obrad. Trwały one ładnych parę miesięcy, w czasie których nie wymyślono nic mądrego; propozycja utworzenia z Polski strefy eksterytorialnej została odrzucona jako nierealna. Rozbiór kraju między Niemcy, Czechy i Słowację zawetowali przedstawiciele zainteresowanych krajów, argumentując, że Polska nie jest im do niczego potrzebna. Salomonowe rozwiązanie zaproponowali w końcu honorowi przedstawiciele PepsiCo zasiadający w radzie bezpieczeństwa od zakończenia pandemii. 

Rozpoczęła się gigantyczna inwestycja, hojnie fundowana z kieszeni korporacji medialnych. Armia wyzwoleńcza wycofała się z terytorium kraju, zaś granice Polski otoczono szczelnie dwudziestometrowym murem i dwukilometrową strefą wykluczenia pilnowaną przez najemnicze wojska Google’a, Netflixa i innych gigantów. Na szczycie muru umieszczono druty kolczaste pod napięciem. Zamknięto niebo nad krajem. Na Bałtyk wpłynęły fregaty rakietowe NATO, pilnujące, aby żadna tratwa z uchodźcami nie przedostała się na wody międzynarodowe, gdzie – zgodnie z przepisami – trzeba by się nią zaopiekować. 

Tak odizolowany kraj podzielono na powiaty na podstawie archiwalnej mapy z 1999 roku. Wyłączną władzę wraz z majątkiem państwowym znajdującym się na terenie powiatu oddano w ręce starostów. Nad Polskę wypuszczono kilkadziesiąt tysięcy zdemilitaryzowanych dronów wyposażonych w najnowsze kamery 3D, których zadaniem było monitorowanie sytuacji. Ogłoszono, że od dzisiaj trwa walka wszyscy vs wszyscy – zgodnie z zasadami deathmatchu. Obywatele powiatu, który okaże się najskuteczniejszy w eliminowaniu przeciwników, otrzymają przywilej emigracji, a jego starosta dodatkowo willę z basenem w prestiżowej dzielnicy Los Angeles i dożywotnią rentę. Następnie włączono kamery i czekano. Polacy początkowo wydawali się zdezorientowani. W istocie przywykli do okupantów wydających im polecenia, jednak nigdy dotąd nie były to polecenia aż tak rewolucyjne. Okres stuporu nie trwał długo: przełamali je obywatele Dębicy, którzy skrzyknęli się, początkowo w pięćdziesięciu chłopa, i przekroczyli granicę powiatu jasielskiego.

Od tej chwili transmisje na żywo ruszyły pełną parą. Korporacje zachodnie, konkurujące o najlepsze sceny z walk, utworzyły platformy streamingowe relacjonujące przebieg frontów 24/7. Drony nieustannie przeczesywały niebo, polując na najlepsze ujęcia mordujących się Polaków. Zakłady bukmacherskie zaczęły przyjmować zakłady, a oglądalność rosła z każdym dniem. Śledzenie POWIATS WAR stało się narodowym sportem USA i zachodniej Europy. 

Błyskawicznie okazało się, że – zgodnie z zasadami panującymi w późnym kapitalizmie – powiaty bynajmniej nie startowały z równych pozycji. Były mniejsze i większe, lepiej i gorzej wyposażone, w związku z czym szybko zaczęły powstawać chwiejne sojusze, jak choćby w województwie dolnośląskim, gdzie powiaty lubański, zgorzelecki i lwówecki przeprowadziły zmasowaną ofensywę na powiat bolesławski, aby szybko zniwelować zagrożenie ze strony lokalnego giganta. Doprowadziło to do pojmania starosty bolesławskiego, Jana Maziaja, i jego publicznej egzekucji, która odbyła się na dachu zakładów ceramicznych, aby drony mogły wszystko dokładnie sfilmować. Na zachodzie zaczęto grzmieć o barbarzyństwie i upadku obyczajów, jednak rosnąca oglądalność sprawiła, że nikt się tym nie przejął. Z tego samego powodu nikt nie przejął się utyskiwaniem UNESCO, które, widząc wylatujące w powietrze magazyny ceramiki, zaczęło składać w radzie ONZ memoranda i interpelacje dotyczące dziedzictwa kulturowego. Warto dodać, że pośpiesznie zmontowany sojusz nie przetrwał próby czasu, gdyż sprytna polityka starosty złotoryjskiego, stosującego starą zasadę divide et impera, doprowadziła do jego załamania. Złotoryja zaczęła przygotowywać się zaś do szturmu na zdestabilizowany Wrocław, który bez statusu miasta kultury okazał się nagle dość bezbronny. 

Część powiatów o tradycjach religijnych, jak na przykład koniński czy częstochowski, zdecydowała się powierzyć Bogu. W Świebodzinie starosta Grzegorz Milachowski koronował Jezusa Chrystusa na króla powiatu i przygotował okopy Św. Trójcy pod słynnym pomnikiem. Niestety, sąsiedzi z słubickiego, którzy tuż przed zamknięciem muru (najwyraźniej czując pismo nosem) przemycili z Niemiec kilka samobieżnych haubicoarmat, rozbili Jezusa w pył. Świebodzinianie uznali, że polityka starosty była błędna, sami utopili go w gnojówce, a następnie rozpierzchli się po kraju jako najemnicy w służbie innych powiatów.

Szybko uświadomiono sobie też, że naturalną przewagę w POWIAT WARS mają te powiaty, na których powierzchni znajdują się bazy i magazyny wojskowe, a także nieliczne w Polsce zakłady produkcji broni. Historia wyniszczających i krwawych starć między powiatami starachowickim i skarżyskim, wskutek której zrównano z ziemią graniczne miasteczko Suchedniów, jest warta wzmianki, jednak to sprawa powiatu mińskiego zmieniła oblicze całego show.

Na terenie powiatu mińskiego znajdowała się bowiem baza lotnictwa taktycznego, wyposażona w dosyć już przestarzałe, ale nadal groźne myśliwce F-35. Mińszczanie dostrzegli w tym swoją szansę i wykorzystali samoloty, aby podbić powiaty oddzielające ich od Warszawy oraz przypuścić szturm na miasto. Niestety jednak, w połowie ofensywy skończyły się paliwo i rakiety. Dotychczas niesamowicie oglądalny front nagle przestał kogokolwiek interesować – inwestorzy zmartwili się. Szybko przypomniano sobie jednak podstawowe zasady streamów i wprowadzono nową opcję dla telewidzów oraz sponsorów  – wpłacanie kwot w dolarach i euro, za sprawą których (po pobraniu niewielkiej prowizji) wysyłano zaopatrzenie powiatom upatrzonym przez ofiarodawcę. Pieniądze popłynęły falą – wszyscy widzowie chcieli wesprzeć swoich faworytów. Okazję zwąchali też reklamodawcy. Nestle zaoferowało mińskiemu kilkadziesiąt milionów dolarów w benzynie i amunicji, zaś starosta nie wahał się długo: kazał przemalować biało-czerwone szachownice na ogonach samolotów w barwy Nestle i Warszawa padła po niespełna miesiącu. 

Nie przyniosło to żadnej stabilizacji, ponieważ napływowi mieszkańcy stolicy prędko zrzucili płaszcze światowych obywateli europejskiego miasta i zaczęli gromadzić się według pochodzenia, tworząc enklawy powiatowe. Warszawa pogrążyła się w chaosie, szczególnie, że starosta powiatu węgrowskiego, czarna owca wyścigu, dobrze zainwestował marne kilkaset dolarów, które wpłacili dlań kibice, i zamienił je w snajperski karabin przeciwsprzętowy, z którego jego zięć zastrzelił starostę mińskiego w trakcie przemówienia na Placu Defilad. 

Zaopatrzenie całkowicie zmieniło teatr wojny, ponieważ powiaty zaczęły błyskawicznie ścigać się w organizowaniu walk w taki sposób, żeby zyskać sobie przychylność inwestorów. I tak, na przykład, starosta polickiego obiecał, że wszystkie pieniądze przeznaczy na piły motorowe, którymi policka armia będzie mordować wrogów. Było to nad wyraz niepraktyczne i powodowało ogromne straty, jednak hojność ofiarodawców sięgnęła szczytów, przez co bitwy w wydaniu policzan przyciągały do monitorów niewiarygodne rzesze fanów masakr piłami łańcuchowymi. Z kolei w powiecie śremskim wymyślono, że o ustalonej godzinie wszyscy obywatele powiatu zaczną jednocześnie uprawiać seks. Niestety, nie wypaliło: akcja wprawdzie odbyła się, co śremczycy napieprzyli, to ich, oglądalność przebiła wszystkie rekordy, jednak nikt nie wpłacał pieniędzy, ponieważ ofiarodawcy powiatu byli natychmiast publicznie oskarżani o wspieranie pornografii. W dodatku okoliczne siły uznały, że to jednak przesada, szczególnie, że w orgii brało udział kilka par homoseksualnych, a więc sodoma i gomora, i zawiązały sojusz-krucjatę, który wypalił Śrem do gołej ziemi. 

Polacy ruszali do boju z okrzykiem „Coca-Cola” na ustach. Masowym zwyczajem stało się obklejanie żołnierzy i sprzętu nalepkami z logotypami sponsorów, co generowało mnóstwo problemów, ponieważ użycie logo zazwyczaj było niezgodne z księgą znaku korporacji. W ten sposób kontrakt z Fordem stracił powiat kolneński, którego staroście szkoda było pieniędzy na przygotowanie naklejek do druku. Zlecił on przygotowanie projektu swojemu szesnastoletniemu siostrzeńcowi, a siostrzeniec w porywie inwencji twórczej zmienił czcionkę w logo Forda na Papyrus. Niezależnie od tego typu incydentów całą Polskę oblepiono reklamami pasty Colgate, Facebooka, H&M’u, Toyoty iinnych mniejszych i większych firm z zachodu. 

Kłopotem był sposób dostarczania aprowizacji. Strefa powietrzna nad krajem była zamknięta, mogły w niej operować jedynie lokalne samoloty i nieuzbrojone drony, które zresztą często zestrzeliwano z wiatrówek, a nawet proc, żeby rozebrać je na części, a następnie spieniężyć na bimber i amunicję. Wobec tego towary zamówione za pieniądze inwestorów należało dostarczać drogą lądową, konwojami. Polacy oczywiście błyskawicznie zorientowali się, że konwoje są tak naprawdę prezentami i zaczęli za wszelką cenę zatrzymywać je na swoich terenach, w związku z czym przewiezienie głupiej skrzynki amunicji przypominało scenariusz rodem z Mad Maxa. Próbowano negocjować prawo do bezpiecznego przejazdu z przedstawicielami powiatów, które stały na drodze, ale rychło zrozumiano, że Polakom nie chodzi o to, aby przejąć dobra, tylko o to, żeby nie dotarły one do nikogo innego. Aż do końca POWIAT WARS niszczenie konwojów było poważnym problemem. 

Do roli liderów w wyścigu urosły te powiaty, które graniczyły z Niemcami i Czechami, skąd szły dostawy. Doszło do sytuacji, w której powiaty zachodnie dysponowały czołgami, samolotami i artylerią, podczas gdy wschodnie prowadziły bitwy na kamienie i cepy – trudno zresztą powiedzieć, co bardziej podobało się widzom. Największą z nowych potęg było gorzowskie, które – nachapawszy się przejętych konwojów – zajęło całe województwo lubuskie, sporą część zachodniopomorskiego i zaczęło wkraczać do wielkopolski. Gdy jednak starosta gorzowski Michał Kott zaczął przymierzać się do proklamowania Republiki Gorzowskiej, zdecydowano, że od tej pory dotacje od ofiarodawców mogą wpłacać tylko osoby prywatne, a to wskutek głośnej afery z Facebookiem, który przemycał do kraju doskonale wyposażonych amerykańskich komandosów-najemników pomagających wybranym powiatom. To złamało potęgę gorzowa, opartą na dostawach korporacyjnych. Po sześciu kolejnych zamachach stanu resztki potęgi Kotta rozdzieliły między siebie Złotoryja, której starosta nadal prowadził mądrą politykę skłócania sąsiadów, oraz Szczecinek, który opanował większość Pomorza.

Z czasem charakter walk zaczął się zmieniać. Po okresie chaotycznego połykania mniejszych powiatów i błyskawicznie zrywanych sojuszy, utworzyło się kilkanaście dosyć zwartych bloków – zarządzanych sprawnie i z sensem. Co gorsza, bloki te zaczęły tworzyć sojusze dynastyczne, zgodnie z zasadą, że wszystko zostaje w rodzinie. Okres stabilizacji bardzo nie podobał się telewidzom, jednak na szczęście został dość prędko zerwany, gdy starosta piskiego, połączony świętymi więzami szwagierstwa z Węgrowem, wbił staroście węgrowskiemu nóż w plecy, przechodząc na stronę szczecinian w wielkiej bitwie pod Bydgoszczą. Opinia publiczna w Polsce nie zostawiła na nim suchej nitki, nie mogąc pojąć ogromu tej zdrady, jednak sam starosta specjalnie się tym nie przejął.

Większość powiatów, które przetrwały pierwszą falę chaosu, rezygnowało ze swoich pierwotnych nazw i ogłaszało, nie wiadomo po co, fikcyjną niepodległość lub manifesty ideowe. Powstawały wobec tego organizacje tak abstrakcyjne, jak Front Wyzwolenia Narodowo-Państwowego (dawny powiat krapkowicki), Zjednoczona Organizacja Polskich Patriotów (lubartowski), Katolicka Liga Prawa (oleski i opolski), Reakcyjny Front Walki o Wolność i Niepodległość Narodową (pucki), czy Patriotyczna Insurekcja Zbawienia Dni Apokalipsy (w skrócie PIZDA, powiat tomaszowski). Zasada była taka, że im więcej wielkich słów występowało w nowej nazwie powiatu, tym okrutniejsza i bardziej zbydlęcona była w działaniu jego armia. Starostowie obwoływali się premierami, prezydentami, królami, książętami, archontami, dyktatorami i wielkimi inkwizytorami, masowo przyjmowali też specyficzne przydomki i pseudonimy, jak na przykład Marian Szczodrobliwy lub znany z głośnych medialnych wystąpień Zbigniew „Rambo” Kowalski. 

Tymczasem pojawiały się pierwsze głosy na temat zjednoczenia. Argumentowano, że nie może być tak, że Niemiec pluje nam w twarz, że nie godzi się, aby Polak Polaka ku uciesze zachodniej gawiedzi, że należy zewrzeć szyki i za ojczyznę naszą, jednak nic z tego nie wychodziło, każdy pretendent do narodowego przewodnictwa był bowiem błyskawicznie kasowany przez sąsiadów, również pretendujących do narodowego przewodnictwa. 

Mniej więcej w tym samym czasie korporacje odkryły wreszcie istnienie polskiego państwa podziemnego. Okazało się, że od samego początku POWIAT WARS istniała organizacja, która usiłowała walczyć o niepodległość w ukryciu – jej członkowie gromadzili broń, kolportowali patriotyczne ulotki, polowali na drony streamingowe i bezskutecznie usiłowali uczynić wyrwę w murze otaczającym kraj. Ciekawe są okoliczności, w jakich doszło do odkrycia tej organizacji. Otóż któryś z generałów wpadł na pomysł, aby przeorać kraj siecią tuneli, tak jak robił to Wietkong w latach 60. XX wieku i tym samym dosłownie przenieść się POD ZIEMIĘ. Idea padła na podatny grunt, jednak szef państwa podziemnego był z przekonania libertarianinem i w największej konspiracji ogłosił przetarg, który wygrała firma wujka jego zastępcy. Wujek pokpił sprawę, zdefraudował większość środków przeznaczonych na tunele, nieudolna prowizorka przy budowie sprawiła zaś, że połowa Łomży w wielkiej katastrofie budowlanej dosłownie zapadła się pod ziemię; tego ukryć się nie dało i spisek został ujawniony. Nieskomplikowana okazała się natomiast jego likwidacja, ponieważ organizatorzy ogłosili, że zabijanie i denuncjowanie partyzantów będzie specjalnie punktowane, więc Polacy sami wykończyli swoje państwo podziemne w ciągu kilkunastu tygodni. Niedobitki PP zebrały resztki broni, które mieli na wyposażeniu, i usiłowały wzniecić powstanie w Łodzi, co skończyło się kompletną katastrofą i zrównaniem Bałut z ziemią przez nalot dywanowy z pobliskiego Łasku.

Sytuację zmienił dopiero Śląsk. Region przez długi czas był jak gdyby wyjęty z głównego nurtu zmagań. Początkowo odżyły tam wszystkie zaszłości regionalne, ale niemrawo. Później szły przez niego dostawy z Czech, z których wiele wpadło w ręce Ślązaków. W końcu ambitny starosta zawierciański, Michał Drabiniak, zwołał konferencję powiatów śląskich, która z kolei zawiązała koalicję. Ogłoszono cel tej organizacji: dążenie do autonomii Śląska. Jak stwierdzili starostowie, mało ich obchodzi Polska jako taka, willa z basenem w Los Angeles też nie bardzo, a oni po prostu chcieliby mieć w końcu swoje własne państwo.

Tego Polacy zdzierżyć nie mogli. Jak na zawołanie zakopali topory wojenne, zawiązali sieć sojuszy dynastyczno-politycznych i jak jeden mąż ruszyli z karną ekspedycją na Śląsk, która zajmowała telewidzów przez następne dwa miesiące. Gdy padło Zawiercie, ostatni bastion Ślązaków, zaczęła się rzeź: drony transmitowały przerażające sceny masowych egzekucji i polowań na ocalałych, planowe burzenie śląskich domów bez względu na koszty, śledztwa i pokazowe procesy, które organizowano nie wiadomo dla kogo, były bowiem taką farsą, że nikt – a już najmniej Polacy – w nie nie wierzył. Wskaźniki oglądalności szalały, widowisko nigdy wcześniej ani później nie przyciągało tylu amatorów masakry, jednocześnie starostowie mimo zażegnania zagrożenia  nie chcieli jakoś wrócić do walk. Jakby tego było mało, odpowiadające za ten odcinek granicy CNN, przytłoczone skalą okrucieństwa, złamało wszystkie zasady gry, wypuszczając do Czech kilkaset przerażonych śląskich kobiet i dzieci, co rozwścieczyło do reszty ocalałych starostów. Zapowiedzieli oni ogólnopolską konferencję w Złotoryi, na której mieli decydować o przyszłości kraju. Sytuacja zrobiła się szalenie niebezpieczna – ostatnia rzecz, do której chciano dopuścić, to ponowne zjednoczenie kraju. 

Na szczęście wielka konferencja okazała się gigantycznym niewypałem. Na samym starcie starosta złotoryjski – ten sam, który tak spektakularnie zniszczył pierwszy powiatowy sojusz na początku zmagań – zastawił pułapkę na pozostałych starostów: w trakcie libacji, od której zaczynała się konferencja, nakazał wyrżnąć ich do ostatniego. Z życiem uszło tylko kilku, którzy natychmiast wysłali swoje wojska do Złotoryi. Gdy miało dojść do wielkiej bitwy w okolicach Oleśnicy, swojego asa z rękawa wyciągnął niejaki Jędrzej Gąsienica, starosta bieszczadzki. 

Na samym początku wojny trzeźwo i rozsądnie zrezygnował on ze swojego miasta stołecznego, Ustrzyków Dolnych, jako niemożliwego do obrony i wycofał się ze swoimi siłami w góry. Oddał tym samym pół województwa na pastwę Stalowej Woli, rosnącej w siłę, ale utworzył w Bieszczadach redutę nie do zdobycia. Przez cały okres walk unikał zwady z sąsiadami, nie robił nic niezwykłego, ale kawałek po kawałku ciułał pieniądze od sponsorów, obiecując, że jeszcze wszystkim pokaże. Niewielu dawało się na to złapać, niemniej w końcu uzbierał spektakularną kwotę kilkunastu milionów dolarów, przede wszystkim dzięki fanaberii X Æ A-12 Muska. Gąsienica skorzystał z tych pieniędzy, aby zakupić trzy bomby atomowe, które następnie wysłał Pocztą Polską w odpowiednie miejsca. Jedna bomba eksplodowała w Szczecinku, niszcząc niemal wszystkie wojska i starostów koalicji północnej, druga złapała tygodniową obsuwę w węźle przeładunkowym we Wrocławiu, niszcząc to miasto zamiast Złotoryi, ale dzięki niesłychanemu szczęściu górali eksplodowała akurat w przeddzień decydującej bitwy, rozpędzając wojska spod Oleśnicy na cztery wiatry. Trzecia zaginęła po drodze. 

Gąsienica zaczął swój tryumfalny pochód do Warszawy, nie napotykając prawie żadnego oporu, ba, zbierając coraz liczniejsze oddziały. Gdy dotarł do stolicy, mieszkańcy okrzyknęli go goralenvolkiem, zdrajcą, podrabianym Polakiem i nie chcieli się podporządkować, on jednak rozsądnie wziął miasto za pysk. Następnie – w specjalnym wystąpieniu transmitowanym przez kilkadziesiąt dronów wszystkich stacji – proklamował powstanie V Rzeczpospolitej Polskiej, której miał być jedynym i prawowitym prezydentem. Nie skończył jeszcze przemawiać, a wojska korporacyjne na granicach już rozpoczęły mobilizację, aby wkroczyć do kraju i zaprowadzić porządek. 

Jednak żołnierze nie zdążyli nawet wsiąść do transporterów. Gąsienica, ogłosiwszy się prezydentem, błyskawicznie podzielił kraj na 380 powiatów, na czele każdego obsadził starostę, a następnie ogłosił, że jego prawowitym następcą, i tym samym drugim prezydentem V Rzeczpospolitej, będzie ten, który zjednoczy wszystkie powiaty. Następnie spokojnie zgłosił Google gotowość do odebrania nagrody. 

Rozpoczął się sezon drugi.



Mikołaj Maciejski-Dawidziuk (ur. 1995) – kulturoznawca. Fan Stanisława Lema i Europa Universalis.

Julia Skiepko (ur. 1996) – studentka grafiki na Warszawskiej ASP, początkująca ilustratorka oraz plakacistka. W swoich pracach inspiruje się kolażem. Pasjonatka matchy i dobrego jedzenia. Niedawno odkryła  nowy talent do robienia drinków.