Moja pierwsza praca była w przyczepie z kołaczami, która stała na pętli tramwajowej. Musiałam czekać trzy tygodnie na otwarcie tej przyczepy, ale nie miałam wyboru, naciskała na mnie dziewczyna chłopaka, z którym mieszkałam. Gdyby nie ona, wcale nie musiałabym iść do pracy. Wystarczyło, powstrzymać się od niektórych potrzeb. Kiedy szłam do lodówki, a tam było pusto,  akceptowałam to, wracałam na swój materac i czekałam, aż Bartek do niej zajrzy. Szedł wtedy do sklepu i kupował wszystko, czego potrzebowaliśmy. Dlaczego miałabym się tym przejmować? On lubił swoją pracę i lubił dbać o innych. Słodki był pod tym względem, często przychodził z zakupami zaraz po pracy, jeszcze w koszulce sklepu zoologicznego. Z Olą nie dogadywałam się nigdy tak dobrze jak z nim. Ciekawiło mnie to,  Bartek był do mnie podobny, on i Ola byli jak dwie krople wody, a jednak my dwie tak bardzo się od siebie różniłyśmy .

Kiedy Ola zdała sobie sprawę, że to on za wszystko płacił, dostała szału. Jej rodzice płacili za mieszkanie, dla nas darmowe, Bartek za jedzenie, a ja byłam pasożytem. Rzucała w nas pluszakami i krzyczała – na Bartka dlatego, że na wszystko zawsze pozwala, i na mnie, że mam natychmiast zacząć się dokładać. Nie zagroziła mi, że mnie wyrzuci, ale czuć było, że właśnie to miała na myśli.

Trzy tygodnie przeczekałam, oglądając seriale, które już wcześniej widziałam – w ciągu dnia sama, a z Bartkiem po tym, jak wracał z pracy. Sama nie wiem, który już raz oglądaliśmy Dekalog, gdy on rzucił, że Artur Barciś, kiedy tak przygląda się ludziom bez słów, ma w sobie coś z Davida Bowiego. Czasem niemożliwe było zrozumienie, o co Bartkowi chodziło.

Jadąc do pracy, myślałam tylko o tym, czy ktokolwiek kupuje kołacze na pętli tramwajowej. Wcześniej Bartek słusznie wyjaśnił mi, że co mnie obchodzi, czy ktoś kupuje, skoro płacone miałam mieć za godzinę. Kazał mi tylko zapytać, ile miałam za tę godzinę dostać. Zastanawiałam się też, co zrobię z resztą wypłaty po tym, jak dołożę się do wspólnego budżetu. To byłaby dobra okazja, żeby trochę wrócić do lolita fashion, które zaniedbałam. Od dłuższego czasu chciałam kupić nowy fascynator, ale ciągle nie było mnie stać. A może starczyłoby mi na cały outfit?

Przyczepa była zaparkowana przed czymś w rodzaju centrum handlowego. Smutny blaszany barak, w którym znajdował się dyskont spożywczy, apteka, kwiaciarnia, sklep z ubraniami dla starszych pań, vape shop i obuwniczy, nazwany po prostu „Buty skórzane”. Obok przyczepy czekała Bożena, właścicielka, i dwie podobnie ubrane dziewczyny. Bożenę widziałam już wcześniej, spotkała się ze mną, żeby ocenić na własne oczy, czy rzeczywiście byłam osobą miłą, młodą i godną zaufania. Na szczęście łatwo było sprawić takie wrażenie, wystarczyło nie odzywać się za dużo, nie wyglądać na biedną ani nie ubierać zbyt ekstrawagancko.

Trafiłam na sam środek opowieści Bożeny o tym, jak trudno było podłączyć prąd do przyczepy i jak trudno było czegokolwiek się dorobić, i uczciwie wieść godne życie. Dziewczyny słuchały z przejęciem i przytakiwały. Kiedy Bożena skończyła, obie – jak gdyby zsynchronizowane – uniosły prawe ręce, żeby mi je podać i jęknęły: „Cześć, jestem Patrycja”. Zaraz spojrzały się na siebie i zaśmiały, wciąż nie tracąc synchronizacji. Uśmiechnęłam się krzywo, ale nie odezwałam, nie podałam też ręki. Bożena powiedziała, żebyśmy zostawiły swoje rzeczy w jej samochodzie. Patrycje tak zrobiły, więc ja też. Mój plecak z koparką osobliwie komponował się z ich torebkami z pomponikiem. Potem weszłyśmy do przyczepy, gdzie Bożena wszystko nam pokazała: przybory, dodatki do kołaczy, a w końcu to, jak przygotować zamówienie dla klienta i jak go skasować.

Pracy nie było dużo. Bożena wciąż coś dla nas wymyślała, ale pomiędzy kolejnymi zamówieniami i tak miałyśmy sporo czasu. Podkreślała wtedy, żebyśmy się nie przyzwyczajały, że zwykle będą dwie osoby, a nie – tak jak teraz – cztery. Słuchałam tego z przejęciem, ponieważ nie wiedziałyśmy jeszcze nic o naszej przyszłej pracy. Na przykład do której miałyśmy stać w przyczepie, albo które z nas miały pojawić się następnego dnia. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Bożena nie wiedziała, co robi. Im więcej myślałam o jej małym biznesie, tym bardziej wydawał mi się bez sensu, ale ona chyba wcale się tym nie przejmowała. W przyczepie było ciasno i wciąż obijałyśmy się o siebie, wykonując bezsensowne zadania i dość żałośnie obsługując nielicznych klientów, ale ja i Patrycje też się nie przejmowałyśmy, razem z Bożeną żyłyśmy chwilą.

Kiedy tylko mogłam, pisałam z Bartkiem. Używanie telefonów było zabronione, miałyśmy je zostawić w plecakach, jakbyśmy pisały maturę, ale zignorowałam to. Bartek zasypywał mnie akurat wiadomościami, w których opowiadał mi pokrętną historię o kimś, kto zapominał, jak wyglądają ludzie, z którymi był na randce. Pamiętał tylko ich imiona . Po spotkaniu wszystko natychmiast wyparowywało mu z głowy. Nie miał wtedy wyboru, tylko umówić się na kolejne spotkanie, żeby przypomnieć sobie, czy ktoś był w porządku. Wtedy wspomnienia wracały, spotkanie przebiegało normalnie, ale tuż po nim nieszczęśnik znów wszystko zapomniał. I tak w nieskończoność. Nie zrozumiałam do końca, czy ktoś to Bartkowi właśnie opowiadał w pracy, czy zmyślał.

Chciałam też odruchowo napisać do Karoliny, żeby opowiedzieć jej o kołaczach, ale – gdy wmawiałam sobie, że nie powinnam – to ona napisała do mnie. Wysłała mi tamten fascynator, był na wyprzedaży. Musiałam kiedyś z nią o nim rozmawiać, chociaż tego nie pamiętałam. Poczułam się bardzo samotna, tak jakby już nigdy nikt nie mógł stać mi się tak bliski jak ona. Wszystko przez głupią wstążkę, o której zresztą sama jej powiedziałam. Zignorowałam wiadomość. Wysłałam tylko link mojej grupie lolitek – bardzo miłe dziewczyny (był z nami też Michał, on czuł się genderfluid), chodziłyśmy razem na herbatki albo na sesje zdjęciowe, podsyłałyśmy sobie też różne okazje zakupowe.

Natychmiast poczułam wyrzuty sumienia, że nie odpisałam Karolinie. Wciąż byłyśmy zaręczone, powinnam była się z nią kontaktować. Pewnie się martwiła. Ale ja po prostu nie miałam ochoty. Mieszkałyśmy razem przez dwa lata w Bielsku-Białej, wprowadziłam się do jej kawalerki, jak tylko skończyłam technikum. Ona pracowała w laboratorium, była ode mnie starsza, zadowolona ze swojego życia i nie miała zamiaru niczego w nim zmieniać. Okazało się to bardziej duszące, niż mogłam przypuszczać. Zanim się obejrzałam, opis mojego życia przypominał wyznania obyczajowe . Jedyny ton, w jakim umiałam o nim opowiadać, wydawał się żywcem wyjęty z artykułów pokroju Byłam tą drugą, albo Kazałam mu wybierać pomiędzy mną, a matką. Wyjeżdżając, zostawiłam u Karoliny część swoich rzeczy i nic jej nie powiedziałam.

Posypało się zupełnie przypadkiem, tak często bywa, jak z tymi załamaniami nerwowymi, kiedy kończy się pasta do zębów. Powiedziałam Bożenie, że chciałabym napić się wody, którą miałam w plecaku, i czy mogłaby pójść ze mną i otworzyć samochód. Zareagowała dziwnie. „Przygotowałam dla was wodę”, powiedziała, „nie ma żadnej potrzeby, żebyś szła do swoich rzeczy”. Po chwili powiedziałam, że chcę po prostu wziąć swoje rzeczy, w końcu są moje. Tym razem Bożena zareagowała wrogo,  nieznośnie, urzędowo, jakby nie dowierzała, że śmiałam ją tak obrazić swoim żądaniem. Zebrała się w sobie i powiedziała, chyba najwynioślej jak umiała, że nie odda mi rzeczy do końca pracy, wciąż nie precyzując, o której miała się skończyć. Patrycje nawet nie zareagowały, zachowywały się jak gdyby nigdy nic, chociaż ich rzeczy też były zakładnikami.

Po tamtej rozmowie mój poziom stresu wyleciał poza orbitę. Musiałam od razu opisać wszystko Bartkowi, ale on był zajęty, znowu miał jakieś problemy z Olą. Nie mogłam już znieść kolejnej wzmianki o niej. To sprawa Bartka, że z nią był, ale czemu skazywał na nią wszystkich wokół? Gdyby nie ona, nie znalazłabym się w tej sytuacji, blada i oblana zimnym potem. Byłam przekonana, że odgrywała się w ten sposób za to, że zamykaliśmy się z Bartkiem w pokoju, a ją zostawialiśmy w kuchni. Ja zawsze byłam inicjatorką, ale on też musiał być nią zmęczony. Po prostu wchodziłam do pokoju za Bartkiem i zamykałam drzwi. Żadne z nich nigdy nie zaprotestowało. Ola nawet nie zapukała. Tylko raz, na samym początku, nacisnęła na klamkę, żeby przekonać się, że było zamknięte. Wiedziałam, że ciężko to znosiła. Wyobrażałam sobie, jak siedziała w kuchni i jak okropnie musiała się czuć, jakby nie miała gdzie się podziać. Mogłaby nawet próbować wyrzucić nas z mieszkania, ale tylko chłonęła to, co się dookoła niej działo.

Ja nie robiłam z Bartkiem nic takiego, po prostu siedzieliśmy albo leżeliśmy sobie razem na łóżku. Trudno byłoby zresztą o cokolwiek innego, mężczyźni prawie w ogóle mnie nie interesowali, poza tym Bartek też miał pewne problemy. Któregoś razu, kiedy tak leżeliśmy, zamknięci, opowiedział mi, że seks wzbudza w nim straszne wyrzuty sumienia. „Jak to?”, spytałam. Wyjaśnił mi, że jest bardzo wierzący, i uważa, że nie powinien uprawiać seksu przedmałżeńskiego. „Dobrze, że Ola ma depresję, a przez to niskie libido, więc nie musimy się za często do tego zniżać”, powiedział. Nie umiałam mu na to nic odpowiedzieć. Z drugiej strony, pomyślałam, jej stosunek do związku z nim też był nie najlepszy. Często mówiła, niby to żartem, że ona do monogamii zupełnie się nie nadaje. Nigdy nie było wiadomo, jak to odebrać. Nie dało się jej oczywiście zmusić, żeby powiedziała na ten temat coś na poważnie. Pokrętny, pasywno-agresywny humor ludzi z depresją jest najgorszy.

Skoro Bartek nie odpowiadał na moje wiadomości, byłam zdana na siebie. Wahałam się, czy nie spisać swoich rzeczy na straty i po prostu nie pójść stamtąd, ale nie potrafiłam. Musiałam przepracować cały dzień, do tego najprawdopodobniej za darmo, bo byłam zdecydowana już nigdy nie kontaktować się z Bożeną, a to nie wróżyło najlepiej mojej dniówce. Pocieszałam się, że przynajmniej wrócę do siedzenia w mieszkaniu, spokój. Musiałam tylko wytrwać ten dzień, ale nie było to proste. Ze stresu moje ruchy drastycznie spowolniły, jakbym była jakaś wybrakowana. Bożena zdawała się tego nie zauważać, ale ja i tak wyobrażałam sobie, że zaczyna się na mnie drzeć, że za wolno pracuję, że mnie zwalnia i że jestem bezwartościowym śmieciem, a moje życie jest właściwie skończone. Kiedy byłam już całkowicie zrezygnowana i wycieńczona, jak po kilkugodzinnej kłótni z matką, usłyszałam, jak jedna z Partycji szepcze Bożenie, nachylona, ze wstydem w głosie, że ma okres, a podpaski są w torbie. Bożena zrobiła skonsternowaną minę, przytaknęła z przejęciem, jakby właśnie z bólem miała złamać jakąś świętą zasadę, i obie wyszły z przyczepy. To była moja jedyna okazja.

Nie mogłam ruszyć za nimi od razu, to byłoby zbyt podejrzane. Bożena rozmyśliłaby się pewnie i dała Patrycji drobniaki na najtańsze podpaski. Musiałam też uważać na tę Patrycję, z którą zostałam – mogła w każdym momencie wszcząć alarm, już widziałam, jak wychylała się z okienka i krzyczy: „Ona próbuje dostać się do swoich rzeczy!”. Wybiegłam z przyczepy, kiedy usłyszałam dwa piknięcia. Gdy Bożena obróciła się za siebie, było już za późno. Wyminęłam ją skokiem, szorując kolanami po betonie, wślizgnęłam się między nogi Patrycji, która szperała przez otwarte drzwi w torbie leżącej na tylnym siedzeniu. Gdy tylko poczuła mnie pod sobą, zaczęła piszczeć i wierzgać. Pociągnęłam za swój plecak, który leżał pod jej torebką i zaczęłam niezdarnie obracać się, i wygrzebywać spomiędzy jej nóg. Pamiętam tylko to jej kwiczenie i wir naszych ubrań i kończyn. Kiedy się podniosłam, zobaczyłam płaczącą Bożenę. Właściwie to dopiero pulsowała, zapowietrzała się bezdźwięcznie w pierwszych falach ryku, ale jej twarz była już cała czerwona, niemal purpurowa. Liczyłam się z tym, że mnie popchnie, albo będzie próbowała wyrwać mi plecak, ale nie z czymś takim. Jak tylko wydała z siebie pierwszy dźwięk płaczu, natychmiast rzuciłam się do ucieczki w stronę centrum handlowego. Okazało się, że jest o wiele dalej, niż mi się zdawało, i po chwili nie mogłam złapać tchu, a moje nogi zamiast sprawnie się poruszać mlaskały stopami o beton, tylko dzięki adrenalinie nie myślałam o niczym i parłam do drzwi sklepu.

W środku mogłam wypluć płuca pod czujnym okiem ochroniarza, który był pewien, że chciałam kraść, ale po prostu nie szło mi to najlepiej. Gdy tak za mną chodził, sprawiał wrażenie, jakby był niematerialną postacią, której nie można było do końca zrozumieć. Kiedy dotarło do mnie, że, wracając, będę musiała minąć przyczepę, chciałam przeczołgać się między samochodami. W końcu zaciągnęłam tylko kaptur, z rękami w kieszeniach i ze wzrokiem wbitym w asfalt przemknęłam swoim najszybszym korkiem. Kiedy już jechałam tramwajem, Karolina napisała, mi że nie mogła się powstrzymać i kupiła mi tamten fascynator w prezencie. Obejrzałam jego zdjęcia na stronie internetowej, były na nim truskawki, malutkie czerwone owoce i ciemnozielone listki wyhaftowane na środku, wokół falbanka, która trochę przypominała serwetkę, ale i tak była piękna. Po bokach były dwie kokardki z czerwonej wstążki w białe kropki. Taką samą wstążką zawiązywało się go też na głowie.

Nie odpowiedziałam Karolinie. Napisałam do Bożeny: „To ja już idę”. Odpisała: „Dlaczego?”. Od razu zablokowałam jej numer, ale w ciągu następnego tygodnia musiałam zablokować jeszcze pięć numerów należących do jej męża.



Marek Baraniecki – pisarz totalizator, student w przejściu, młody Wrocławianin z Północy. Grejpfrut, tylko że rapowy. Publikował w szkolnym kiblu i na klatce schodowej.