Pytasz, jak poeta dojrzewa do prawdziwego widzenia?
Nuż, ja nie jestem poetą. Spisałem jedynie w dziesięciu dniach
żartobliwe historie, to nie przyczyna, dla której zadajesz mi pytanie.
To jego powinieneś pytać! To prawda, pisałem o nim chętnie.
Był mi droższy niż pierwszy łyk wody po przehulanej nocy
a jego głos był słodszy niż pocałunek pulchnej Julii.
Nie, ta odpowiedź nie leży w piekle.Albo leży,
ale zupełnie, zupełnie inaczej. Wiesz, on miał tak
śniadą karnację, że kobiety szeptały: „To ten,
który chodzi do piekła i z powrotem, kiedy mu się spodoba,
i nosi tu na górę wieści o tych, którzy są tam w dole”.
Ale to nie było to. To nie była zuchwałość.
On nie był zuchwały. Ani butny. Powinieneś wiedzieć, synku,
że kiedy tam był, jeden z tych biedaków, którym Stwórca
wymierzył karę żelazną, zobaczył, że Dante rzuca cień
na lewo, na lewo, wyobraź sobie! Tak tym zaskoczył naszego mistrza
że się obejrzał i z miejsca został skarcony przez swego mistrza,
wiesz, tego, któremu odmówiono widoku niebańskiej kopuły,
albowiem to poganin, niech mu się myśl nie mąci i kroczy wprzód.
Wiesz, Wergiliusz nie wiedział jednak jednej rzeczy,
że to, że się obejrzał, wiązało się z tym właśnie, że rzucał
cień na lewo, na lewo, cień! Twój skarb jest bowiem tam,
gdzie masz serce. A kiedy masz serce, masz skarb,
powiedziałbym. Więc mówię ci. On wszedł do raju
z bliznami swojej florenckiej miłości. I usłyszał tam słowa
tak zwyczajne, tak niewymuszone: „To ja jestem, tak, Beatrycze.”
I oto jest klucz, on wszedł do raju z bliznami. Więcej nic.
Upojenie to plac zabaw, trzeźwość natomiast
to męskie pole bitwy. Staliśmy się dziećmi, mistrzu al-Bistami.
Wystarczyłoby rzucić coś nad łykiem wody,
zaśmiać się od serca niczym gruby słoń indyjski.
Mimo wszystko możemy przerzucić wodę przez sito. Ot tak z czułości
krzykniesz „Chwała mi” na całe targowisko.
Polerowałeś lustro, aż przestało być, kto by je polerował.
Potem już tylko wlało się bóstwo,
przypływ śmiechu i światła, nocy i kwiatów,
oddechu i wiru, czuwania jedynego…
A pomylony Abu Jazid znalazł pomylonego
Abu Jazida na drodze za Damaszkiem.
Szukałem najczarniejszej czerni,
która byłaby ciemniejsza niż wszystkie pozostałe czernie.
Życzyłem sobie, by ziało z niej piekło,
by przepadła w niej każda szczypawka,
by każdy kleszcz zniknął w jej wnętrznościach.
Życzyłem sobie jej ciemniejszej, aby mogły z niej wypełznąć węże
i w końcu zasyczeć tak, by trawa za domem
pożółkła ze strachu.
Życzyłem sobie, aby światło między czerniami
wyraźniej się odcinało, jak wówczas kiedy skazaniec
wchodzi na drewniany szafot, bosy, straszliwie
oświetlony. Albo kiedy bogini miłości wyłoni się z piany
tak kształtna, tak nieludzko piękna w swojej zorzy
i po raz pierwszy obraca się ku brzegowi,
na którym chłopiec ucieka przed chłopcem.
Uplotłem tyle czerni, związałem jej biegi
jak węzły, dziko uplotłem węże jej włosów,
znalazłem odcień tak ciemny, że nie został w nich ani okruch światła.
Od tej chwili mogłem zaprojektować nawet maszynę bojową.
Ten nieskończony obraz nauczył mnie nie tylko czerni.
Mogłem stworzyć anioła z jedną ręką
narysowaną w skrócie, aż po łokieć wyciągniętą przed siebie,
podczas gdy druga spoczywa mu na piersi.
Starałem się dać przedmiotom ich owal,
głębokimi cieniami jeszcze pogłębić tony podstawowe.
W końcu mogłem swobodnie puścić wodze mojego zamiłowania
do ludzi o szczególnych głowach, wąsach czy włosach.
W końcu mogłem spać czujnie. Być trochę Lucyferem.
Przewracać strony dziejów, niedbale przy tym wycierając
jedną rękę w fartuch jak wielu moich przeciwników.
Albo uformować lutnię w kształcie końskiej czaszki
prawie zupełnie ze srebra, wyróżniającą się dźwięcznym głosem.
———
Masz rację,
niemal zapomniałem o Meduzie, zostawiłem ten
gładki kamień, o który biła fala węży,
w jakimś pałacu, obok któregoś z aniołów.
Czerń przeszła przeze mnie mimochodem…
Dnia, kiedy nie skończyłem obrazu, przyśnił się mi jednak
dziwny sen o jakimś Angliku z przyszłości,
który napisze wiersze
o tym obrazie.
Nikolajowi Ivaskivowi
Tak, rzeczywiście napisałem:
Odejdź z miejsc nieczystych, strząśnij z siebie obojętność i zasłuż sobie raj!
Ale czy ty wiesz, gdzie objawił mi się raj?
Pewnego upalnego dnia siedziałem w chłodzie pod drzewem
i obserwowałem okolicę. Niedaleko stała studnia i do tej studni
przywlekło się zwierzę nieczyste, znużony, wychudzony pies.
Nagle pojawiła się znana miejscowa grzesznica z wiadrem.
Zanurzyła wiadro w studni i wyciągnęła je pełne
czystej, źródlanej wody. Wtedy zauważyła psa.
Chwilę go obserwowała, potem pozwoliła mu się napić z wiadra.
Pies pił wielkimi haustami jak szalony. Aż się z tego śmiała.
W końcu odeszła, pies pobiegł, a ja zostałem jak we śnie.
Niespodzianie zawirował piasek, niebiosa rozsunęły się niczym zasłony,
a ja ujrzałem twarz tej kobiety w oślepiającym świetle i usłyszałem:
Raj otwiera współczujące serce, Fariduddinie!
Adam Borzič to oryginalny, osobny głos na czeskiej scenie literackiej. Choć swoją drogę poetycką rozpoczął jako członek grupy literackiej „Fantasía”, nigdy nie bał się iść własną ścieżką, przekraczając przy tym granice wybranych przez siebie języków i estetyk. Każdy z jego tomów to odrębny, zamknięty projekt niosący własne przesłanie i adekwatny wobec niego stylistycznie.
Tom Zwierciadła Zachodnio-Wschodnie (Západo-východnízrcadla) to spójny cykl czterdziestu wierszy opatrzony obszernym esejem stanowiącym autorski komentarz poety. Esej sugeruje pewne interpretacje i poszerza horyzont, nie jest to jednak jednoznacznie wyjaśnienie samych tekstów czy też artystycznych oraz społecznych pobudek i impulsów, które doprowadziły do powstania tych utworów. Czytelnik przekładów nie ma dostępu do tego frapującego tekstu, dlatego pozwolę sobie na przypis.
Wszystko zaczęło się od fascynacji rodziną Medyceuszy, jej zmysłem piękna i miłością do sztuki. Na początku tekstu Borzič pisze, że być może to zainteresowanie, potrzeba czytania o renesansowej Florencji i o rodzinie Medyceuszy była lekkoeskapistyczna – miała to być, w pewnym przynajmniej stopniu, ucieczka od własnej, frustrującej epoki do wyidealizowanej przez wyobraźnię renesansowej Florencji. Ta liryczna podróż w czasie i przestrzeni zaowocowała powstaniem cyklu wierszy, w którym autor użycza głosu ważnym postaciom z epoki, którym pozwala im mówić o ich życiu, doświadczeniach, sztuce, pięknie, miłości, współbyciu, tworzeniu. Mówią stosunkowo prostym językiem, długimi zdaniami, zachowują spokojną, narracyjną dykcję. To spora zmiana w porównaniu z poprzednimi , wybuchowymi wierszami autora pełnymi skomplikowanych, wielowarstwowych obrazów, często budowanych przez spiętrzone słowa i balansujących na granicy przesytu.
Co najciekawsze, autor, jak sam przyznaje, nie planował, że cykl zwierciadeł będzie się składał z dwóch przeglądających się w sobie szeregów luster – zachodnich i wschodnich. Renesans przecina się w tomie z sufizmem, wschód z zachodem. Wszystkie teksty chwalą to samo piękno i tę samą miłość. Borzič pisze, że pierwsze mistyczne, islamskie wiersze powstały spontanicznie, tak jakby poeta podświadomie chciał połączyć dwa intelektualnie mu bliskie zjawiska, między którymi zazwyczaj poszukujemy różnic, podkreślając podobieństwa w ich myśleniu. Ostatecznie wiersze wschodnie stanowią niemal dokładnie połowę wszystkich tekstów w tomie.
Te wiersze to żaden neoklasycyzm, żadne historyzujące zabawy. Nie chodzi o ćwiczenia stylistyczne czy artystyczną nostalgię. Istotna jest autorska aktualizacja przeszłości, wskazanie na wspólne korzenie dwóch tradycji, które dziś często stawiamy w opozycji, podporządkowując różnice politycznym interesom, spłycając je i zapominając o ich humanistycznym dziedzictwie kulturowym. Należy te wiersze czytać jako pochwałę sztuki z przeszłości, ale wygłoszoną przez osobę, która patrzy w przyszłość, czerpiąc nadzieję z tego, co już było.
Wiersze Borziča można również czytać przez pryzmat współczesnego kontekstu społecznego, mając z tyłu głowy wojnę w Syrii, kryzys migracyjny oraz niegościnną politykę państw środkowoeuropejskich, w tym Czech, gdzie Borzič tworzy, i Polski, gdzie publikowane są moje tłumaczenia. Wtedy stają się wezwaniem do człowieczeństwa, miłości bliźniego i humanizmu, postulatem powrotu do wspólnych korzeni.
Każdy zobaczy w tych zwierciadłach co innego, bo jego lub jej własne oczy stają się częścią wiersza, być może nawet puentą. Przekonajcie się sami.
PS Wiersze Adama Borziča już pojawiały się w polskich pismach literackich – w Magazynie Materiałów Literackich „Cegła” (w przekładzie Arkadiusza Wierzby), „Wakacie” oraz Magazynie „Drobiazgi” (w tłumaczeniu autorki tekstu).
Zofia Bałdyga