1
w nocy idziemy zbierać światło pogubione
w wodzie,
dziewczynki mają swoje tajemnice i trzymają
je w zaciśniętych pięściach,
chłopcy chcieliby być nurkami, nie ojcami naszych dzieci,
stoją po kolana w dzieciństwie
2
wynosimy z wody sekrety, rozkładamy
je jak kamyki na brzegu,
ramiona pachną słońcem,
pierwszy raz tego lata mamy ciała
3
koleżanka prowadzi mnie, a jej rude
włosy lśnią w księżycu
pająki tańczą na jej palcach, przygryza wargę
i mówi mi swoje tajemnice,
które zasuszam i wkładam pod język
4
w naszych łódkach nie ma miejsca
dla chłopców, zostawiamy ich
na brzegu
5
lalki oddajemy młodszym siostrom,
dostają nowe imiona
6
jesteśmy tylko my dwie i nasze rozmowy.
przyjaźń trwa krótko, bo ty wyprzedzasz mnie
na starcie,
patrzę jak tańczysz w białej sukience, moje serce bije
razem z twoim.
7
stoję na brzegu z chłopcami,
wszystkie dziewczyny dobijają do
nowego lądu,
krzywe lustra odbijają ich ciała
8
po raz ostatni rozmawiam z nią, i widzę
czułość, namacalną jak jej biała twarz
zawieszona w mroku, konstelacje piegów
i mapy, których nie przeczytam
9
w lipcu w namiotach
chłopaki dotykają naszych bioder,
jątrzy się lato i rozkłada w sierpniu
10
koleżanki trzymają się za serca, gryzmolą
w toalecie wyznania,
których nie przeczytają chłopcy.
niesiemy ich tajemnice w świat, niedopałki
papierosów, ich głosy wplecione w nasze warkocze
11
łapiemy chłopców w siatki jak motyle
ale to oni przekłuwają nam serca
12
w ostatni lipiec dzieciństwa
po zmroku leżymy na pustej ulicy
wywołując duchy samochodów
1
ojcowie piją, córki zmieniają nazwiska
piszą listy do zagubionych chłopców
kiedyś zbawią ich wszystkich
2
bywa tak, że spadnie śnieg i przykryje,
podaj dalej i nie wracaj! zapach palonych liści
w ogrodach, i wiadukt
przemierzany nocą, w poszukiwaniu dreszczy
3
wasi chłopcy bez reszty oddają się sprawie
gdy biorą narkotyki to nie na odpierdol
nasi przesiadują na przystankach
i znalazłeś mnie tam z dobrą wiadomością
która pękła w moim żołądku
4
Adam uczył się w technikum gazowniczym
i potrafił już nieźle gazować
marzył o tańcu z Bono na scenie
wszystkie światła skierowane na nich
5
nosimy na szyjach ich inicjały,
nasze przyszłe krucyfiksy
6
tego lata sąsiedzi zamykają koty w domach
na wieży kościoła puchacz karmi małe
7
chowałam traumy w rękawach swetra,
teraz on wystawia swoje jak lucio fontana,
przeglądam się w nich jak w lustrze
8
w upalny sierpień tego roku
gramy w jednej drużynie
9
wynosimy słowa poza mury, ściany
i na zawsze stają się cudzą własnością
10
kumulowałem resztki w kieszonce fartuszka nonajron
przeholowałem z misternie tkaną historią lub
wzorowy uczeń mi odpadł po drodze, nie znaleźli go już w serpentynach zimnych korytarzy
a krzyki dyrektorki rozerwały mi ręce i nogi jak mina.
mam twarz i czarne dziury po bombie w miejscu oczu,
puste naczynie, w które nalejesz bez końca
11
w lecie chłopcy palą na przystankach
papierosy wiaty budy
kłamiemy matkom, że nie mamy ciał
ich miękkie brzuchy są nam obce
12
sąsiedzi zarzynają ostatnią świnię
i stajemy się miastowi
ciepła strużka podlewa porzeczki
małe łyse kotki użyźniają ziemię
pochłaniają pudełko po maśle
13
my stajemy się lepką masą
nazywają to miłością
14
wakacje zapadają się boleśnie, szybko
jak platforma pod wisielcem
marzymy o zmianie wyroku
15
klęczymy przed obrazem, płacze w nim wódka
rozpłatam tors na części pierwsze
wkładam w komory trociny
16
zeszłoroczny mulcz z mokrych liści
i cienkie ważki rozmyte w słońcu
17
wylewamy się razem z rzeką na ulicę
po kolana w cudzej krzywdzie, patrzę
jak ślady opon znikają w czarnej zupie
18
lubię chłopca o długich czarnych włosach
są jak smoła, jak oczy jego brata
zanoszę mu siebie w cienkiej kopercie
rozsmarowana na kartkach jak lepki dżem z czereśni
19
nabieram w płuca resztki lata
i trzymam aż boli
20
idę do dentysty na bromazepamie, on
z czarnymi lejami po bombie zamiast oczu
chwieje się przy krawężniku, ja liczę zęby językiem
w ekstazie, pomieszczę w ustach
koleje państwowe, huty i górników
a on codziennie wypuszcza
przerost wina nad treścią pokarmową,
odpadam od ściany jego podniebienia
patrzy na mnie przez sekundę, dwie, po cienkiej nitce
korzenia wypruwa mnie z zeszłego lata
21
w pensjonacie w srebrnej górze
wychowawca ogląda nam stopy
zadzieramy więc nogi ku górze
jak Nadia
i mam takie same oczy
pomogą mi zająć czwarte miejsce
w plebiscycie na miss klasy
a było nas sześć
22
tutejsi chłopcy noszą noże w kieszeniach,
nasi sikają do butli po napoju,
śpimy wszystkie razem, a srebrnogórzanie
świecą w nocy jak psie zęby w księżycu
23
zamknijcie okna, nie wpuszczajcie much
ani chuliganów
a oni wpełzają jak mięsiste robaki,
niedomyte karki i lato rozsmarowane na ich twarzach,
posklejane butaprenem powieki
24
w zimowe ferie dziewięćdziesiątego szóstego
ostatecznie zamknęli drzwi i zabili okna
wypruwaliśmy jej flaki przez kolejne miesiące
niezliczone artefakty, łupy i slajdy z ptakami
dzienniki wypełnione imionami duchów
25
wykruszam siebie z tych murów
z zimnych podłóg sufitów i framug
przełożona na obcy język roślin
26
ściany stoją tam gdzie stały
wszędzie fragmenty wszystkiego
rozdeptane morwy pod stopami
jak roadkill
27
staliśmy tu do zdjęcia co roku,
krzywiąc twarze do słońca
i wy staliście w dresach z poliestru
i wy w ondulacjach, w żabotach
oberwało ci się za te długie włosy, za kata
i slayera, jej za modern talking
a potem mnie zemdliło na pierwszej komunii
i wstąpiłeś we mnie jak w podmokłe łąki
28
Jasiu roztrzaskał się o pociąg, pogubił
w rowach, trawie i chodnikach.
chodzą tam zbierać grzyby, a kości
świecą jak psie zęby
29
wiersze o niej sprzedadzą się lepiej
ale nie przytulą jej matki
30
wracam od dentysty z twarzą pełną
ketonalu, pode mną ulice jak sploty żylaków.
nie dorwiecie mnie, psy
wasze żółte zęby, strzępy czyjejś jaźni.
umyjcie dla mnie okna gęste od oddechów
31
w pensjonacie w srebrnej górze jest
ścianka wspinaczkowa, kolega utykający z powodu
wypadku na roli, dosięga szczytu
i zdobywa brawa.
następnego dnia wpadam w kupkę mokrych liści,
zadzieram głowę ku górze, słońce piecze mnie w oczy
32
widziałam ciała spadające po ciężkim piciu
w szpary między płytkami chodników
33
nadaję imiona wszystkim zębom, lecz pogrzeby
znoszę dzielnie, wynieśli sąsiada w czarnym
worku, tak jak ja wynoszę śmieci.
powiedział – idę po sąsiada.
wrócił sam, ale to było jeszcze w przedrok śmierci
powiedział – idę po sąsiada
przyniósł tylko nowe rany, gniły
w słońcu rdzawe tory donikąd, włożyłam
w nie palce i dostąpiłam stacji numer dziewięć
34
jestem tam znowu we śnie,
przez wąską szczelinę drzwi wypuszczam się
z powietrzem, w tym samym miejscu
co roku staliśmy do zdjęcia, i wy staliście
i oni stali przed wami.
twoje czarne oczy jak dziury w ścianie, po tym jak rozebrali
nas na części