że nie porozdzielani. Szliśmy (Marcin Mokry, „Świergot”)

W tym między innymi tkwi siła wierszy autora „Świergotu”, że w zestawianiu po kropkach klauzul lub początków zdań, w tworzeniu widmowych przerzutni, które w rzeczywistości nie są przerzutniami, kolejny wers jest bowiem końcem nowego zdania, nie ma nic z nowofalowego oporu przeciwko cenzurze ani tym bardziej z jakiegoś ezopowego wyzyskiwania „utrudnionych warunków rozmowy”, w czym lubował się „bruLion”. Ta „luka informacyjna” potrafi zachować pozory semantycznej koherencji przy równoczesnym sugerowaniu czytelnikowi, że owe zatracone fragmenty dyskursu przepadły bezpowrotnie w Historii.  

Głośna nieobecność. Dylan i Nobel

Jeśli jednak widzimy literaturę wszędzie tam, gdzie rozkwitają narracja i metafora, a więc także, a może zwłaszcza, w ustnych formach wypowiedzi, to radość z Nobla dla Boba Dylana oznacza przekonanie, że literatura na przełomie XX i XXI wieku bynajmniej nie umiera (…).  

re-Wizje (2): Śmierć w nowych dekoracjach (Piotr Jemioło, „Nektrotrip”)

Rzeczywiście, poetyka Jemioły wydaje się mocno autorska. Wpływy obcych tradycji nie przebijają się przez liryczną narrację. Intertekstualia nie przeszkadzają, wzmagają jedynie kontrkulturową tonację obserwacji rzeczywistości. Przytłacza jedynie ta powszechna „nekrotyczność”, ciągła obecność śmierci, z której projekt poetycki Piotra Jemioło raz czerpie, innym razem na niej traci.  

Poniekąd legenda (Jakub Pszoniak, „Chyba na pewno”)

Bohater Pszoniaka, flâneur idealny, snujący się po ulicach Gliwic-Bytomia-Katowic-Rybnika-Zabrza, przekraczający te miasta w stumilowych butach („jadę w poprzek miasta / po brzeg miasta jadę / jestem gdzieś / opodal nawiści”), wdepnął w przeszłość ze świadomością typowego Ślązaka. Niby trzeba się ruszyć, stawiać na mobilność, reaktywować futurystyczne utopie awangardy, ale jak?, za jaką cenę? W tym sensie „Chyba na pewno” – jako tom o pewnym impasie – byłby doskonałą lekturą tak dla naszej politycznej prawicy, jak i lewicy.  

re-Wizje (1): Zima już Panie, a wiersz wciąż na progu (Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, „Dwie główne rzeki”)

Z jednej strony oczekiwano dokręcenia motywów najważniejszych dla tej liryki – ech i powtórzeń – pracy nad ukonstytuowanym już idiomem. Z drugiej domagano się bardziej radykalnych zmian, przełamania impasu formy, być może wyjścia poza tożsamościowy schemat, Wólkę Krowicką, Lisie Jamy i „dzieje rodzin sąsiedzkich”. Od początku było wiadomo, że obu tych grup nie da się zadowolić tylko jedną książką.  

To nie jest mój syn (Ida Linde, „Mama mordercy”)

„Mamę mordercy” Idy Linde z łatwością można nazwać książką o bezwarunkowej miłości matki do dziecka, o poświęceniu, o mierzeniu się z traumą. Fabuła jest dość prosta – samotna i zamknięta w sobie kobieta wychowuje przybranego syna, chłopak dojrzewa i niepokojąco się zmienia, aż pewnego dnia znika, a zamiast niego w mieszkaniu pojawia się policja.  

Przed sztalugą

Czasami oglądam w internecie streamingi ze spotkań z poetami i pisarzami z okazji festiwali literackich albo gal wręczenia nagród literackich. Później wyobrażam sobie siebie na takim spotkaniu, wyobcowanego, siedzącego gdzieś na rogu, milczącego, nieśmiejącego unieść wzroku znad kufla z piwem, śmiertelnie przerażonego. Wykluczonego. Tak wygląda życie literackie. A literatura? Literatura to samotność. Wielka literatura to wielka samotność. Wielka samotność, która łączy ludzi. Literaturę tworzy się w samotności i obcuje się z nią w samotności.