Oskar Meller (ur. 1993 w Zgorzelcu) – doktorant na Wydziale Filologicznym UWr, krytyk literacki. Recenzje i szkice publikował w „artPapierze”, „Kontencie”, „Literaturze na Świecie”, „Nowych Książkach”, „8. arkuszu Odry” i „Wizjach”, z którymi stale współpracuje. Obecnie przygotowuje rozprawę doktorską dotyczącą języka poetyckiego Tomasza Pułki i jego wpływów na dykcje pokoleniowych rówieśników. Interesuje się głównie polską poezją najnowszą, XX-wieczną poezją anglosaską oraz reprezentacjami nurtu Bildungsroman w literaturze XIX i XX wieku.
Najpierw – mówi Lebda – należy poznać swoje ciało i spróbować przełożyć to poznanie na pracę języka. Tylko taki wiersz może przełamać granicę wnętrza i zewnętrza. →
„Boję się o ostatnią kobietę" to zbiór świetnie skonstruowany, świadomy i dojrzały, wyważony między językowym konkretem emancypującym podmiotkę a światłem pozostawiającym miejsce dla czytelnika. →
Dopiero wyjście poza sztywną formułę klasycystycznego porządku pozwala Sendeckiemu w pełni „uzbroić” utwór, przedstawić go jako intertekstualny sequel tradycji. Tak organizowane są również quasi-oktostychy z „Do stu”. →
Poezja jednak nie zbawia, nawet gdy bawi, nie bawi, nawet gdy naiwnie próbuje zbawiać. Mimo tego Kaczanowski znajduje pewien uskok, pozwala zajrzeć nam w przestrzeń między zabawnym zbawieniem, a zbawienną zabawą. W tej enklawie nie musimy legitymizować swoich nieprzystających poglądów, ani, przeciwnie, koniukturalizować swoich przekonań, by zostać zrozumianym. →
Jednak „Ludzie kultury” to przede wszystkim poemat – performatywny, momentalny, wyrażający się w pełni dopiero w całościowej lekturze, a jednocześnie posiadający datę ważności. To przykład upolitycznienia pewnej poetyki, wynikający nie z przekonania o potrzebie zaangażowania, a raczej z naturalnego oddziaływania rzeczywistości – coraz mniej udomowionej przez tytułowego bohatera. →
Rzeczywiście, poetyka Jemioły wydaje się mocno autorska. Wpływy obcych tradycji nie przebijają się przez liryczną narrację. Intertekstualia nie przeszkadzają, wzmagają jedynie kontrkulturową tonację obserwacji rzeczywistości. Przytłacza jedynie ta powszechna „nekrotyczność”, ciągła obecność śmierci, z której projekt poetycki Piotra Jemioło raz czerpie, innym razem na niej traci. →
Z jednej strony oczekiwano dokręcenia motywów najważniejszych dla tej liryki – ech i powtórzeń – pracy nad ukonstytuowanym już idiomem. Z drugiej domagano się bardziej radykalnych zmian, przełamania impasu formy, być może wyjścia poza tożsamościowy schemat, Wólkę Krowicką, Lisie Jamy i „dzieje rodzin sąsiedzkich”. Od początku było wiadomo, że obu tych grup nie da się zadowolić tylko jedną książką. →
O tym, że dykcja Bawołka stawia opór, pisali niemal wszyscy, a sama kategoria jej hermetyzmu zaczęła funkcjonować po trosze niczym stygmat, po trosze jak wizytówka. Jednocześnie kronikarz Ciężkowic to w tej chwili najbardziej „swój” spośród pisarzy osobnych. Podstawowym chwytem tego kronikarstwa pozostaje pogodzenie. →
Czy w "Kalendarzu Majów" antysystemowy Góra przestał być jedynie poetą zaangażowanym, a stał się autorem politycznym? Czy imiona i nazwiska polityków – obecne w wierszach i liczne – sprawiają, że tomik staje się manifestacją niechęci wobec władzy w duchu "Drobnej zmiany" Marcina Świetlickiego? Bynajmniej. Owszem, Góra opluwa emanacje władzy, ale władzy wszelkiej, nie tylko tej z ulicy Wiejskiej – każdej wymierzonej przeciw wolności istnienia. →