Wydawnictwo Książkowe Klimaty po raz kolejny wydaje świetną rumuńskojęzyczną prozę – tym razem jest to powieść Lato, gdy mama miała zielone oczy Tatiany Țîbuleac, obecnie chyba najbardziej docenionej w Europie pisarki z Republiki Mołdawii, która zadebiutowała w 2014 roku zbiorem opowiadań Fabule moderne (Nowoczesne bajki). Wcześniej też zajmowała się pisaniem, ale jako dziennikarka – między innymi w stacji telewizyjnej ProTv Chișinău. A jednak, jak sama przyznaje, to właśnie w tekstach literackich mogła w końcu się „zemścić” na surowym, zglajchszaltowanym stylu reporterskich relacji i popuścić wodze językowej fantazji, ze szczególnym upodobaniem sięgając po metaforę i porównanie, których ekspresyjność i częstotliwość występowania w tekście ukonstytuowały niepowtarzalny styl pisarki. U Țîbuleac ten nadmiar nie razi, ponieważ nie skutkuje stylistyczną przesadą, wręcz przeciwnie – wzmaga intensywność jej prozy i pozwala wybrzmieć wszystkim emocjom, które opisuje. Ze względu na poetyckość stylu i „mięsistość” jej rumuńszczyzny oraz bezpośredniość w pisaniu o śmierci i cierpieniu, Țîbuleac jest niekiedy porównywana do niemieckojęzycznej pisarki Aglai Veteranyi (dwie spośród  jej najważniejszych książek: Dlaczego dziecko gotuje się w mamałydze oraz Regał ostatnich tchnień są dostępne w polskim przekładzie Alicji Rosenau). Choć proza dwóch autorek wyrasta ze smutku i cierpienia, i Țîbuleac, i Veteranyi sięgają po odmienne rozwiązania estetyczno-formalne. Łączy je jednak to, że tworzą na językowych pograniczach. U Veteranyi te dwa światy to rumuński i niemiecki, u Țîbuleac – rumuński i rosyjski.

Widać to wyraźnie w jej ostatniej powieści, Grădina de sticlă (Szklany ogród) z 2018 roku, w której rosyjska tożsamość językowa wpływa na strategię narracyjną – autorka wprowadza do tekstu całe zdania zapisane cyrylicą (z tłumaczeniem podanym w przypisie), a zabieg ten współgra z fabułą książki, która rozgrywa się w czasie historycznych przemian, podczas negocjowania i przesuwania mołdawskich granic między Europą a Rosją. Wyobraźnia językowa ukształtowana na styku słowiańszczyzny i romańskości pozwala książce wymknąć się sztywnym regułom językowej poprawności. Nie dziwi więc, że została ona doceniona na arenie międzynarodowej – w 2019 roku otrzymała Nagrodę Literacką Unii Europejskiej, co wpłynęło na światową rozpoznawalność mołdawskiej autorki. Nie było to pierwsze wyróżnienie w jej karierze – już za pierwszą powieść, omawiane tu Lato, gdy mama miała zielone oczy, otrzymała między innymi nagrodę Związku Pisarzy Mołdawskich, a także prestiżową nagrodę jednego z najważniejszych rumuńskich czasopism kulturalnych „Observator cultural”. Powieść odniosła też wielki sukces w Hiszpanii, gdzie sprzedała się w ponad dwudziestu pięciu tysiącach egzemplarzy. Jest chętnie tłumaczona – dotychczas ukazała się w przekładach na język francuski, bułgarski, niemiecki i norweski.

Czytaj także:
EMILIA JĘDROSZKOWIAK
o debiucie prozatorskim
ŁUKASZA BARYSA

W sierpniu tego roku powieść ukazała się również w (znakomitym!) przekładzie Dominika Małeckiego na język polski. Nie jest to jednak pierwsze spotkanie polskich czytelników z twórczością Țîbuleac, którzy mieli okazję poznać jej prozę w 2019 roku podczas 20. Miesiąca Spotkań Autorskich we Wrocławiu. Na początku spotkania tekst po rumuńsku czytała sama autorka, podczas gdy na ekranie za jej plecami wyświetlane było polskie tłumaczenie Lata, gdy mama miała zielone oczy. Trudno chyba o większą intensywność kontaktu z literaturą obcojęzyczną niż wtedy, gdy obcowaniu z tłumaczonym tekstem towarzyszy bogactwo brzmieniowe języka oryginału. Do dziś pamiętam reakcję publiczności – niemy zachwyt połączony z unoszącym się w powietrzu przeświadczeniem, zwerbalizowanym później przez Olgę Tokarczuk w Czułym narratorze, że oto właśnie literatura i tylko literatura „jest w stanie pozwolić nam wejść głęboko w życie drugiej istoty, rozumieć jej racje, dzielić jej uczucia, przeżyć jej los”.

Țîbuleac z wrażliwością czułej narratorki opowiada o jednej z najważniejszych i najtrudniejszych relacji w życiu człowieka – relacji z matką. Autorka nie przyjęła punktu widzenia córki, siłą rzeczy bliższego jej własnym przeżyciom, a narratorem swojej powieści uczyniła mężczyznę, Aleksego, który pochodzi z rodziny polskich emigrantów w Anglii. Zapytana o źródło tego „wątku polskiego”, pisarka mówi, że chciała uciec od „topografii besarabskiej”, a Polska wydała jej się krajem, który najlepiej oddaje charakter tego obszaru Europy, do jakiego należą również Rumunia, Ukraina czy Republika Mołdawii. „Najlepiej”, czyli w sposób „najbardziej zrozumiały” dla odbiorców z Europy Zachodniej. To dość kontrowersyjny punkt widzenia, ponieważ z tej perspektywy Polska jawiłaby się jako ostatni „bastion” Europy Wschodniej, którego tożsamość nie jest zupełnie rozmyta i dla przeciętnego zachodniego odbiorcy posiadałby  określone, jasno zdefiniowane cechy. W kolejnych tekstach Țîbuleac powróciła jednak do realiów mołdawskich i w Grădina de sticlă inspirująco dowiodła, że o wielokulturowym Kiszyniowie i mołdawskiej tożsamości można opowiadać tak, by czytelnicy z innych państw, nawet bardzo odległych, byli zdolni zrozumieć specyfikę tego kraju rozpostartego między dwiema kulturami, stale poszukującego własnej drogi.

Wyobraźnia językowa pozwala Țîbuleac wymknąć się sztywnym regułom językowej poprawności

Polskość Aleksego – narratora i głównego bohatera książki – nie jest zresztą w żaden sposób podkreślana (symbolizują ją w tekście gołąbki i ptasie mleczko) i nie wydaje się istotna dla zrozumienia dręczących go dylematów. Centralnym tematem książki pozostaje bowiem niełatwy proces żegnania się Aleksego z nieuleczalnie chorą matką, z którą spędza ostatnie chwile życia (i pewnego lata) na francuskiej wsi. Pozostałe wątki pozwalają zrozumieć emocjonalne uwikłanie głównego bohatera – dowiadujemy się więc o nieodżałowanej i nieprzepracowanej stracie, jaką dla całej rodziny była śmierć jego młodszej siostry Miki, o chorobie alkoholowej ojca, o babci obdarzonej silnym charakterem, która próbuje „trzymać wszystko w ryzach”. 

 Wspomnienia Aleksego są pełne szokujących obrazów, nieznośnych emocji i myśli, które trudno do siebie dopuścić i do których lepiej się nie przyznawać. Ukazuje to już sam początek powieści, celowo bulwersujący i zrywający z kulturowo przyjętym wizerunkiem matki ciepłej, troskliwej i zapracowanej:

Tego ranka, gdy nienawidziłem jej bardziej niż kiedykolwiek, mama skończyła trzydzieści dziewięć lat. Była mała i gruba, głupia i brzydka. Najbardziej bezużyteczna ze wszystkich matek, jakie dotąd istniały. Przyglądałem się jej przez okno: sterczała przed bramą szkoły jak żebraczka. Zabiłbym ją odłamkiem myśli. (s. 5)

 Takie obserwacje staną się lejtmotywem Lata, gdy mama miała zielone oczy. Aleksy szczegółowo i z uporem maniaka opisuje wygląd i komentuje zachowanie swojej matki, przywołując z pamięci najróżniejsze sytuacje – zarówno te, które zmieniły losy rodziny, jak i te najbardziej banalne. W jego opowieści dominuje zmysł wzroku. Młody Aleksy (który w dorosłym życiu osiąga sukces jako malarz, udziela wywiadów i sprzedaje z powodzeniem swoje obrazy) uwiecznia nawet matkę na płótnie, co spotyka się jednak z nieprzychylną reakcją jego żony Moiry, która obserwuje całą sytuację z zewnątrz, nie jest więc w stanie przyjąć wewnętrznej, pełnej sprzeczności, perspektywy Aleksego:

Moira spojrzała na obraz i stwierdziła, że jest okropny. Że nie rozumie, jak mogę malować mamę, tak przeze mnie ubóstwianą, jako łysą kobietę z oczami zamiast serca, nie mówiąc już o tym, że diabeł – którym byłem ja – ma na obrazie czułki i ciało ślimaka. Że miłość tak nie wygląda, że wspomnienie o drugiej osobie tak nie wygląda. (s. 137)

Ten paradoksalny obraz matki pojawia się również w swoim rozpaczliwym monologu wewnętrznym Aleksego. Przenosząc warsztat artysty-malarza do świata słów, oddaje za ich pomocą  wspomnienia i wyobrażenia, które z jednej strony odzwierciedlają złożoność relacji matka – syn, z drugiej – pozwalają namalować najwiarygodniejszy portret matki, któremu nie będzie można zarzucić, że „nie wygląda jak wspomnienie o drugiej osobie”. W obliczu wyroku wydanego przez „złego i wściekłego raka” to jedyny sposób na utrzymanie matki przy życiu, zachowanie pamięci o niej i sprawienie, aby to ostatnie lato, które oboje spędzali na francuskiej wsi, nigdy się nie skończyło. W głowie syna matka przybiera więc różne postacie, przyjmuje kształty i zapachy otaczających ją przedmiotów i świata natury, staje się przedmiotem najdziwniejszych wyliczanek: 

Przyglądałem się, jak mama człapie po kuchni tam i z powrotem: przypominało to ruchy rozklekotanego metronomu. Była biała i cylindryczna, a ja wyobraziłem sobie, że jej sukienka zmienia się w zakręcaną tubkę, przenośne więzienie, z którego wypuszczam mamę tylko okazjonalnie. Rano albo wieczorem, albo na weekend, albo na Boże Narodzenie. Albo – jeszcze lepiej – że wypuszczam ją dopiero na sam koniec, by umarła.

Mama-pasta do zębów.
Mama-przełyk.
Mama-askaryda.
Mama-kabel.
Mama-kreda.
Mama-kość.
Mama-nitka.
Mama-kometa.
Mama-świeczka. (s. 31–32)

Choroba zmienia matkę, co ukazują coraz osobliwsze porównania: „Mama wychudła: w sukienkach, które tymczasem stały się za duże, wyglądała jak serce dzwonu” (s. 57), „Mama przypominała pozostawioną na balkonie roślinę pokojową” (s. 58), „Mama była podobna do młodego pająka” (s. 58), „Mama pachniała jak świeżo naostrzone ołówki” (s. 60). Aleksy ma również obsesję na punkcie oczu matki: „Mama miała zielone oczy, tak piękne, że marnowanie ich na tę sfermentowaną twarz wydawało się grubą pomyłką” (s. 10); „Jej szeroko otwarte zielone oczy lśniły w wodzie jak dwa szmaragdowe odłamki” (s. 97); „Mama, choć niemal całkiem zniknęła, stała się niewymownie piękna. Jej dawna trzywarstwowa twarz stopniała, tak że pozostał z niej jedynie trójkąt z dwoma zielonymi punktami” (s. 115); „Kilkakrotnie przyłapałem jej oczy na tym, jak krążą po pokoju, zielone i zaciekawione, patrzące przez okno lub zaglądające do książki” (s. 132).

Ta szczególna uwaga skupiona na oczach nie jest przypadkowa – są one przecież postrzegane w naszej kulturze jako „zwierciadła duszy”, dają możliwość przeniknięcia do świata, którego fizycznie nie jesteśmy w stanie dostrzec. Oko przestaje być tylko organem, który umożliwia widzenie, a staje się narzędziem, przy pomocy którego można dotrzeć do pejzażu wewnętrznego. Țîbuleac podkreśla znaczenie tej figury również na poziomie struktury powieści. Wydzielone graficznie rozdziały książki składają się ze zdań opisujących oczy matki, które powracają niczym refren symbolizujący piękno, ale i cierpienie bohaterki. Układają się one w jedną całość, szczególnego rodzaju epitafium zapisane w pamięci syna. Prosty zabieg metonimii sprowadza matkę i całe jej życie do tego jednego, najistotniejszego elementu jej twarzy:

Oczy mamy były błędem 
Oczy mojej brzydkiej mamy były pozostałościami mamy obcej przepięknej 
Oczy mamy płakały do wewnątrz 
Oczy mamy były życzeniem ślepej spełnionym przez słońce 
Oczy mamy były polami ułamanych łodyg 
Oczy mamy były nieopowiedzianymi mi historiami 
Oczy mamy były oknami szmaragdowej łodzi podwodnej 
Oczy mamy były muszelkami wyrosłymi na drzewach 
Oczy mamy były bliznami na twarzy lata 
Oczy mamy były pąkami w oczekiwaniu (s. 148)

Zieleń kojarzy się w pierwszym rzędzie z naturą, życiem i nadzieją. To kolor, który współgra z dynamiką całej powieści – początkowa ambiwalencja uczuć głównego bohatera w stosunku do matki, gwałtowne przejścia od złości i nienawiści do miłości, wyrażanej w sposób zakamuflowany i niezdarny, czasem ulegają złagodzeniu. Aleksemu coraz łatwiej przychodzi zaakceptowanie wad matki, zrozumienie, że nigdy nie była ona jego wrogiem, a na różnych etapach życia zbytnio pochłaniała ją walka z własnymi demonami, nie było to jednak działanie z premedytacją skierowane przeciwko synowi. Ta zmiana perspektywy zaczyna być widoczna w chwili, kiedy w obliczu nieuleczalnej choroby matki Aleksy pozwala odejść złości i frustracji: „Największa zmiana zaszła jednak nie w jej wyglądzie, ale, jak się zdaje, w umyśle. Mama już nie wydawała mi się głupia jak dawniej. Znała na pamięć nazwy niemal wszystkich insektów i roślin, niektóre nawet po łacinie. W dodatku, jak miałem się dowiedzieć nieco później, dość dobrze mówiła po francusku” (s. 60); „Mama, choć piękniejsza i mądrzejsza, mdlała coraz częściej i coraz bardziej chudła” (s. 63).

Moment, w którym Aleksy akceptuje matkę w pełni, splata się symbolicznie z momentem jej śmierci. Matka uwalnia się z kokonu synowskiego żalu i rozgoryczenia:

Rozstałem się z mamą, nie mówiąc jej, że jej przebaczyłem. Po południu zerwał się wiatr i poszedłem do domu po koc dla niej, a kiedy wróciłem, mama kołysała się martwa w hamaku, jak poczwarka, która właśnie zaczęła przeradzać się w motyla. (s. 145–146)

Țîbuleac buduje krótkie i mocne zdania, w których nie ma przypadkowych słów. Jej książka ukazuje dramat rodziny dotkniętej chorobą nowotworową, traumatycznymi doświadczeniami i depresją. Powieść jest też poetycką dokumentacją procesu żałoby, historią o akceptacji skończoności, a przede wszystkim – opowieścią o miłości, przebaczeniu i naprawianiu relacji międzyludzkich w obliczu śmierci.


Tatiana Țîbuleac
Lato, gdy mama miała zielone oczy

przeł. Dominik Małecki
Książkowe Klimaty, 2021, s. 152



Olga Bartosiewicz-Nikolaev (ur.1987) filolożka romańska, tłumaczka, literaturoznawczyni. Za przekład na język polski powieści Adriana Schiopa, Żołnierze: opowieść z Ferentari (2018), otrzymała translatorską Nagrodę „Literatury na Świecie”.