Poezja Bianki Rolando wypływa z kilku źródeł: inspiracji biblijnych – które wysuwają się na pierwszy plan w tomach Biała książka i Pascha – głębokiego odczuwania związku człowieka z naturą, kultury ludowej oraz nieoczywistego pojmowania historii, jak udowodniła w swojej  najlepszej chyba książce, Łęgach. Jej najnowszy zbiór wierszy, Ostańce, czerpie ze wszystkich tych motywów.

Nie jest łatwo pisać o tej poezji, ponieważ podmioty Rolando mają swoją genealogię w historycznych figurach mądrych szaleńców – wieszczek, proroków, wioskowych głupków – którzy mówią dużo i chaotycznie, tańczą słowa i śmierć. Nieco łatwiej jest ich obserwować, próbować towarzyszyć im w transie niż racjonalizować ich przekaz, sprowadzić zaśpiew do prostych konkluzji. Stajemy się bezradni wobec strumienia tekstu i obezwładnionego przez niego podmiotu. Co wyśpiewuje to medium? Opowieść o cyklu życia i śmierci, zacieraniu granic, ciągłości historii. Przeszłość wciąż wydarza się teraz, epoki współistnieją, przenikając się, ślady zwierząt i ludzi mieszają się we wspólnej fermentacji gleby. 

W Ostańcach do obecnych już wcześniej figur dołącza poeta, który szuka odpowiedzi na pytanie: „Czego domaga się wiersz?”. W utworze Kondukt pisanie zostaje zdefiniowane jako „próby męstwa” doprowadzające do granic możliwości i wytrzymałości, do poddania się i porzucenia tekstu. 

Ostańce to taniec na gruzach, celebracja resztek, świętowanie przynależności do chaosu. Podmiot nie próbuje porządkować świata, który go otacza, raczej stara się zaakceptować go, aby z nim współistnieć. Na to, jak ważne są tutaj relacje czasowe, wskazuje też tytuł tomu – ostaniec to skała powstała w wyniku erozji, forma stworzona przez czas, a świat opisywany przez wiersze Rolando składa się z warstw nakładających się od początku jego istnienia. Wszystko, czym jesteśmy, to pozostałości po tych, którzy byli przed nami. 

Podmiot odgrywa tutaj niejednoznaczną rolę. Po pierwsze wieszczy, przemawia głosem umarłych jak w wierszu Na jednym oddechu:

głos długo unosił się w powietrzu nieoparty o nic
wrósł we mnie, pruł wątki, znajdując w martwych trwanie

Po drugie stara się przejąć władzę nad czytelnikiem, zakląć go. To podmiot-wiedźma, podmiot-płomień, o czym mówi nam wiersz La Flambe:

z tego wiersza wyjdziesz dopiero wieczorem
wtedy otworzą cię na nowo pochodne płomyki
kamienne ziarna położę pod poduszką płaską
byś posiniaczona wstała, szukając pochodni
zapachu wysuszonych owoców pełnych siarki
Ciężko brodząc w błocie lub czesząc się krzywo
oj, zróbmy z tego wiersza, z blaszki połyskliwej
pocieszny koszyczek na pościel i na ogień żagla

Metaforyka organizująca Ostańce koncentruje się wokół symboli wody i kamienia. Woda to roztopy, błoto, nadchodząca wiosna, ale także tonięcie, opadanie na dno. Kamień natomiast jest materią podstawową, w pochodzie dziejów „kamienie nas podnoszą, podnosimy kamienie” (Nachum), kamienie pękają, rozkwitają, kruszą się – jak w wierszu Wiosna, który zamyka tom, „ostaniec skruszony nakarmi chleb w niebie”. To także wiersz-manifest, różniący się formalnie od pozostałych utworów w tomie. Zawiera przesłanie, woła: „Teraz wiem, jak mamy oddychać” i „piej słowa, nie znając ich wcale”. Podmiot, który doznał objawienia, obwieszcza nadejście rewolucji, porzuca ograniczenia. Mówi:

O, drżyjcie przybudówki, tamy, ich kagańce! 
Tej uroczystości żadne amen nie knebluje
O, kamienie podwodne, powstańcie, ostańce!

Ten wiersz zwiastuje koniec ograniczeń, przebaczenie win, zakwitnięcie Boga. Wiosna zostaje odkryta pod zmarzniętą grudą ziemi, kamień ożywa, kruszeje, kamień przemienia się w chleb. Nadchodzi wiosna z całą swoją witalną symboliką, nadchodzi wolność niczym woda roztapiająca lód krępujący ziemię.

Tak jak w Łęgach ważną rolę w tomie odgrywały fotografie przedstawiające działania artystyczne poetki, tak w Ostańcach dopełnieniem książki są wykonane przez Rolando litografie, zamieszczone na okładce oraz we wnętrzu tomu. One również nawiązują do wszechobecnych w książce skał – wiele z nich robi wrażenie, jakby miały chropowatą, ziarnistą fakturę, niektóre przypominają grudki ziemi, z części wyłaniają się ostrzej zarysowane, bardziej geometryczne kształty. Po raz kolejny – tak jak wcześniej czyniła to słowem – Rolando powołuje do istnienia nowe byty z ciemnej materii.

Czytaj także:
Piotr Sadzik recenzuje
Anatomię melancholii
Roberta Burtona

Najnowsza książka Rolando sprawia wrażenie rozproszonej: czasami autorka powraca do wcześniejszych motywów, czasami próbuje wykonać krok do przodu, lecz nowy teren eksploruje z dozą nieśmiałości, jakby Ostańce miały stać się jedynie pomostem, który poprowadzić może do nieco odważniejszych decyzji estetycznych. Można uznać, że główny temat tego tomu to zmaganie się poetki z materią wiersza, a skoro Rolando jest też artystką wizualną, to może nawet z materią w szerszym rozumieniu. W końcu w tej poezji nieustannie ważną rolę odgrywają skały i gleba, ich kształty i faktury. Dzieje się tak na przykład w wierszu *** (Arc of Petals A. Calder):

Nikt nie mógł podnieść różowego piaskowca
ukruszonego tu i tam, wydawał się miękki
w ogóle nic a nic nie można było z nim zrobić
Próbowałbyś go dotknąć dłutem: opór i klęska
Z granitową czernią sprawa miała się znacznie gorzej
z technicznego punktu widzenia można byłoby
piłę zedrzeć na krawędzi bryły, tylko po co ją tępić
Szkoda słów, lepiej zostawić narzędzie w kanciapie
Biały marmur? Problemy, niby zdatny w obróbce
Świdrami możesz uzyskać kształt ludzkiego kolana
Ale daj spokój, dziewięć lat i ciągle czekać, aż uda
się zarysować choć kawałek kanciastej poręczy
(i to za tyle zdziwień, za tyle bolesnych okaleczeń)
Do tych kamieni nie mam właściwych łomów
a jednak gdy chcę je już pozostawić i odejść
unoszą się lekko i drżą dopasowane do oddechu

Proces twórczy jest pełen wyrzeczeń i niepowodzeń, a nawet „bolesnych okaleczeń”. W wielu wierszach dostrzegamy symptomy wyczerpania, a podmiot zmaga się z potrzebą rezygnacji. Wiersz pojawia się także jako bohater utworów – nie cichnie, doprasza się metrum oraz puenty i nie pozwala odejść. Podmiot spętany przez sztukę nie może się od niej uwolnić, musi wciąż na nowo podejmować wysiłek ociosywania materii, poszukiwania znaczeń.

Ostańce to pieśni z ziemi, błota i kamienia. Mówią o łączności poetki z naturą oraz historią, wskrzeszają zmarłych, ożywiają archetypy, mieszają ludowe podania z powidokami modernistycznej kultury. Na ostatniej litografii wątła figura jakby dryfuje na łódce, łupinie – po duńsku „aertebeaelg”, jak czytamy w objaśnieniu tytułu jednego z wierszy. Dryfuje po wodzie, czy raczej powstaje z ziemi? Rozprostowuje się, uwalnia, powstaje ze źródeł mocy. 

Ufam, że Ostańce to zapowiedź nowych otwarć w twórczości Rolando. Nie da się jednak ukryć, że książka wywołuje u czytelnika pewien niedosyt. Siłą takich tomów jak Biała książka czy Łęgi była spójna historia, konsekwentnie opowiadana przez podmiot. Rolando porywała nas w niecodzienną podróż przez czas i przestrzeń, zmuszała do radykalnej zmiany perspektywy, zachęcając na przykład, abyśmy w lesie łęgowym dostrzegli niewidzialne ślady strasznej historii kobiet skazywanych na śmierć z powodu posądzenia o czary. W Ostańcach natomiast towarzyszymy podmiotowi, który koncentruje się mocno na sobie, wydaje się zagubiony i oczekujący zmian.


Bianka Rolando
Ostańce

WBPiCAK, 2020, s. 48.


Aleksandra Byrska (ur. 1990) – absolwentka krytyki literackiej na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktorantka WP UJ zajmująca się polską prozą po 2010 roku. Redagowała pismo kulturalne „Fragile”. Autorka dramatu Śnieg opublikowanego w antologii Nasz głos wydanej przez Narodowy Stary Teatr w Krakowie. Studiuje logopedię, pracuje jako nauczycielka języka polskiego.