To szczególna wiosna w moim życiu. Być może tylko o tej wiośnie warto byłoby napisać odrębny tekst. Coś w stylu Pirandella i Becketta zarazem. O dramacie istnienia, jego filozoficznej składowej, o bezradnej bezsensowości życia i o ucieczce od realnego świata.

Ta wiosna zaczęła się od milczenia. Takie marcowe dni są spełnieniem jakiejś przygłuszonej ciszy i nie ma ochoty, by cokolwiek mówić. Czarne kruki i gawrony nad głowami, wyschła, ale wilgotna zeszłoroczna trawa, lepki czarnoziem, dokuczające słońce, gołoledź, i niezliczone filmy fabularne, które oglądam od rana do późnej nocy. A jeszcze są te przygotowania do zajęcia strefy niczyjej, demotywująca ucieczka dowódcy batalionu po wybuchu granatu, zranienie Sani, jego półtoramiesięczne leczenie i rehabilitacja, pierwsze noce na nowym „wupeo”, gdzie w tajemnicy przed wszystkimi napisałem testament.

A jeszcze śmierci, inne zranienia, czarna kurtka Jury „Sztandara”, trzy paczki papierosów na dobę i wiele litrów energetyka Black Energy.

Ta wiosna to niekończące się ćwiczenia, po pięć razy w tygodniu. I jeszcze próba zdrowego żywienia się. Płatki, mleko, banany, jajka, ryby, a wszystko to sami sobie kupujemy w Popasnej.

Dużo piszę. Z tabletem rozstaję się tylko podczas ćwiczeń. Pisanie i ćwiczenia to rzeczy, które pozwalają mi nie zwariować, rzeczy, które utrzymują mnie na powierzchni, dają poczucie, że jestem potrzebny. Przede wszystkim samemu sobie.

Ta wiosna podarowała mi emocjonalną pustkę i miłość braterską do swoich ludzi. Wszystko robi się prostsze na dobowej służbie. Jesteś ty, jest broń, jest materac jak u bezdomnego, podprowadzony z opuszczonej chaty, jest TApik, jest „wzgórze”, „oaza”, lornetka, „cieplik”, słowiki i cisza. Odchodzisz dziesięć metrów, by się odlać, i masz takie wrażenie, że twoje kapanie słychać w Łuhańsku.

Słuchaj, wsłuchuj się, patrz w noc, wpatruj się w głuche pole. Albo w ciemne zimne niebo. „Widzisz drona? A on ciebie widzi”.

Czasem wydaje ci się, że z tamtej strony widzą cię wszyscy. I najczęściej przez PSO. Nawet wtedy, kiedy sam patrzysz przez PSO. Nawet wtedy, kiedy ty sam śpisz na tym swoim materacu jak bezdomny, ktoś ciebie widzi. Oni mogą zajść ciebie z tyłu. Między wami i waszymi zasadniczymi pozycjami jest tylko kilometr „oazy”. Odległość, z której mogą podarować ci śmierć. Tobie i pozostałym czterem żołnierzom, którzy z tobą stoją tę dobę. I w razie czego nie zdążysz nawet przeładować DSzk, nie zdążysz schwycić za PKM. Chyba że swoją własną broń zawsze trzymasz gotową. I serce puk, puk, puk, od nikotyny, kofeiny i oczywiście adrenaliny. I nogi zmarznięte w wojskowych butach albo w kroksach. A i tak nastanie długo oczekiwany świt, kiedy demony i monstra znikają z pierwszymi promieniami zbawiennego słońca. Dużo mocnej kawy, chińska kuchnia (byczki w pomidorach z „tao-tao”), pascha albo cukierki, polowanie na zające, dziki, bażanty, długa i szczęśliwa droga do „pepeo”, gdzie jest sen, prysznic, ćwiczenia, książki, filmy i oczywiście pisanie.

Ta wiosna jest jak przejrzyste powietrze, które wypełnia płuca. Cicha, speszona, nawet trochę delikatna. Napełnia cię radością, bo przeżyłeś, bo nie zamarzłeś w zaspach i nie zostałeś zjedzony przez donbaską faunę, bo ci, którzy zostali ranni, wyzdrowieli, a ci, którzy zginęli, zostali godnie pochowani. Ona przybliżyła lato, na które dotąd wszyscy czekamy, przybliżyła demobilizację, której zdaje się nigdy nie doczekamy, podarowała opaleniznę i możliwość napicia się kwasu obok pola minowego, piękno wytrenowanego ciała i zapach piołunu w ziemiance, zgranie się naszego niewielkiego kolektywu i zaciszne ranki w popasnańskich kawiarniach, smutek i nieoczekiwane spotkania z kochanymi ludźmi w stolicy obwodu, trwały zapach czekoladowej proteinowej odżywki i prochu na palcach.

To szczególna wiosna. Takiej w moim życiu nigdy nie było i spodziewam się, że nigdy więcej nie będzie.

Tapik – wojskowy polowy telefon TA-57.
PSO – snajperski celownik optyczny.
Dszk (z ros. pulemiot Diegtiariowa-Szpagina krupnokalibiernyj) – wielkokalibrowy karabin maszynowy kal. 12,7.


Artem Czech
Punkt zerowy

przeł. Marek S. Zadura
Warsztaty Kultury, Lublin 2019, s. 168



Artem Czech (właść. Artem Czerednyk, ur. w 1985 w Czerkasach) – ukraiński pisarz, z wykształcenia socjolog. Autor książek prozą: Tego nie znajdziecie w Yandex (2007), Kynia (2007), Atlas anatomiczny. Ciężko być żabą (2008), Plastyk (2008), Doc 1 (2009), Niebieskie drzwi po lewej (2009), Różowe syropy (2012) oraz non-fiction: Historia motosportu na Ukrainie (2013), Awesome Ukraine. Interesting Things You Need To Know (2017, we współautorstwie). Redaktor naczelny projektów „94 dni. Euromajdan oczami TSN” (2014) oraz „Wojna oczami TSN” (2015). W okresie od maja 2015 do lipca 2016 roku pełnił służbę w szeregach Sił Zbrojnych Ukrainy. W 2020 r. jego Punkt zerowy w tłumaczeniu Marka S. Zadury znalazł się w finale Nagrody im. R. Kapuścińskiego za reportaż literacki.

Marek Sergiusz Zadura (ur. w 1974 w Puławach) – syn Bohdana Zadury. Związany rodzinnie po ojcu z Puławami i Lubelszczyzną, a po matce ziemiami pomiędzy Dnieprem, Dniestrem, środkowym biegiem Bugu i środkowym biegiem Niemna. Zadebiutował jako tłumacz przekładem poematu Wiersze z wojny Borysa Humeniuka (2015). Tłumacz zbioru esejów Punkt zerowy Artema Czecha (2019), współautor (wraz z Bohdanem Zadurą) przekładów książek: z języka ukraińskiego: 50% racji Ołeksandra Bojczenki (2016) i Nogami do przodu Andrija Bondara (2017), a z języka białoruskiego: Tłuścioch i leszcz Andreja Adamowicza (2017). Znawca białej broni, interesuje się historią wojskowości i stosunków polsko-ukraińsko-białoruskich.

Kasia Borek (ur. 1997) – architektka i graficzka. Ukończyła Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej. W swojej pracy dyplomowej próbowała uratować niechciane zabytki powojennego modernizmu. Gloryfikuje codzienność. Ma skłonności do nostalgii.