Najnowszy tom Kamili Janiak to już piąta książka w jej dorobku. Książka, która pojawia się w czasie szczególnym i jest jakby skrojona na tę miarę. Najgorsza książka na czas zły, tak sobie o niej myślę. Niedająca nadziei, otuchy, a nawet gorzej – bo niezarażająca gniewem. Infekująca poczuciem totalnej beznadziei. Rzadko który tytuł budzi we mnie strach, a do lektury tego tomu boję się podchodzić kolejny raz.

W ostatnich latach wiele dyskutowaliśmy o literaturze i etyce, zarówno w procesie czytania, jak i pisania. O sposobach angażowania odbiorczyń w świat przedstawiony, w rozmowy o nierównym podziale pól symbolicznych, środków i idących za nimi praw, aż wreszcie o angażowaniu w pozalekturowe działania, które mają na celu zmianę tak opisanego urządzenia świata. Są wprawdzie tacy, którzy uważają, że roli i celu wyznaczonych literaturoznawstwu, a także samej literaturze, należy upatrywać zupełnie gdzie indziej, ja jednak jestem wciąż przekonana, że dobra literatura – odpowiednio czytana i popularyzowana – daje początek zmianom w różnej skali.

Zakaz rozmów z nieobecnymi fizycznie Kamili Janiak to książka-okno, książka-kadr, książka-patrzonko (tak w więzieniach mówią o widzeniu z bliskimi). I niby nic w tym widowiskowego, wiele takich książek przed nami, wiele za nami. Niejeden obserwator z czułością (albo i bez niej) podglądał intymne sytuacje, niejedna moda na wojerystyczne interpretacje za nami. No tak, chciałoby się rzec, tylko że do tej pory nie gnieździliśmy się wszyscy pod przymusem w ciasnych mieszkaniach, które zaczęły pełnić funkcję szkół, przedszkoli, zakładów pracy i wakacyjnych kurortów. Kontekst archiwizowania pandemicznej codzienności jest oczywiście ważny. Ważniejsze jest jednak pytanie, w jaki sposób przebiega ta rejestracja. Nie tylko więc kto i kogo dokumentuje, co widzi, ale też w jaki sposób patrzy. „Status” tego oka jest bowiem tym, co odróżnia go od wielu innych projektów literackich. I nie nazwałabym tego oka specjalnie czułym. To jest oko, które wie, na co patrzy. Oko szybko skanujące, które choć nie ogniskuje wcale ostrości na pojedynczym detalu, to jednak w mig dostrzega ledwo widoczne symptomy zmieniające sens całego obrazka.

I mimo że to oko przypomina bardziej bezpański ogon, jestem wdzięczna za to, że nie materializuje nam się w pełnej krasie. Nie wiemy, do kogo należy, czy jest jedno, czy jest ich wiele. Czy to oko wszechwiedzące, czy oczy tkwiące wewnątrz, starające się zdystansować do życia, którego nie mogą zamienić na żadne inne. Podglądamy więc tym cudzym okiem ludzi, „o których mało wiemy”. Żony, dzieci, nastolatków, całe rodziny, pracownicę opieki społecznej, matki, córki chorych matek, i jeszcze raz: żony, córki, matki, kochanki, pracownicę. Nie chcę tutaj na szybko analizować tomu w kluczu feminizacji niedocenianej na każdym możliwym poziomie pracy afektywnej, ale jest to na pewno istotny kontekst poetyckich obrazów Na potrzeby tej recenzji wystarczy skupić się na niesamowicie dobrze (pod względem poetyckim) rozpracowanym wątku powszechności przemocy. Tak bowiem czytam tę książkę: jako opowieść o nieustającej, sączącej się i atakującej wszystko przemocy. Przemocy reprodukowanej na każdym z poziomów życia społecznego, zaraźliwej jak toczący nas wirus, nieznośnie powtarzalnej:

widziałaś coś kiedyś równie stałego?
nie wierzyć mu, nie reagować, nie iść.
bo spadnie nieszczęście, śmierć na rodzinę,
o której wiadomo, że istnieje.
widziałaś coś kiedyś równie częstego?

[„czwórka pik”]

Czytaj także:
Aleksandra Byrska recenzuje
Ostańce Bianki Rolando

Forma, którą przyjmuje Janiak, również wpisuje się w rytm codziennych zmagań z (co najmniej podwójnym) kryzysem – wewnętrznym i zewnętrznym. O kryzysie covidowym niektórzy analitycy piszą jako o „męskim”, analizując wskaźniki wzrostu bezrobocia pod względem płci, inni nie najmądrzej stawiają tezę, że czwarta fala feminizmu ugięła się pod naporem pandemii i kobiety wypadły z gry, wracając do kuchni. Autorka kto zabił bambi? kryzys widzi raczej jako wielowarstwowe status quo. Dlatego przygląda się pozornie najbardziej intymnym momentom – zarówno w przestrzeni domowej, jak i w postaci myślowych spekulacji i krytycznych momentów zawartych we wspomnieniach z dzieciństwa. Pokazuje tym manewrem bardzo wyraźnie, że to, co wydaje nam się bardzo osobiste i niepowtarzalne, w gruncie rzeczy jest społecznie powtarzalne i determinowane przez różne zewnętrzne czynniki. Obrazki mają więc często postać chwilowych, intymnych kadrów. Po pierwsze jednak, stan powszechnej izolacji zmienia naszą definicję sfery, którą określilibyśmy mianem prywatnej czy intymnej, a po drugie, chwilowość nie oznacza w żadnej mierze, że to, co się wydarza, jest ulotne. Dobrze wiemy, że jest to raczej pieczęć, nawet jeżeli poetycko rejestrowana sytuacja wynika z przygodności życiowego wyboru, to jednak gdy raz go dokonamy, zwykle nie możemy się później z niego wycofać. Co więcej, wybór ten jest tylko pozorny. W świecie, w którym życie polega na reprodukcji siły roboczej w postaci „małych, skurwiałych, przyszłych niewolników” (niewolnicy z przyszłości), trudno mówić o pełni możliwości i to równo dystrybuowanych w poprzek hierarchii klasowej.

Pandemiczne, kronikarskie zapisy przeplatają się tu z litaniami, mieszają się stylistyki, ale nie w sposób groteskowy, humor jest zaś sążniście czarny, a sarkazm cięty jak świeżo naostrzony nóż. Książka jako całość jest też bardzo dobrze skomponowana, bo wsącza w nas przerażenie, kropla po kropli. I kończy się zgodnie ze scenariuszem, który znamy tak dobrze, że nawet puenta o braku jego realizacji nie pozwala nam głęboko odetchnąć z ulgą.

Książka Janiak wsącza w nas przerażenie

Trudno mi prosto sformułować obserwację, która stanowiłaby w szerzej zakrojonym projekcie podbudowę hipotezy badawczej. Uważam, że najcenniejsza refleksja płynącą z tych wierszy jest następująca: mimo całkowitego defetyzmu jako strategii bycia opisywanych podmiotów, unieruchomienia ich w wielopoziomowo wykluczającym i przemocowym świecie, Janiak nie przekreśla sensu życia. I nie chodzi o zapis prostych refleksji artykułujących ten sens, bo w Zakazie rozmów z nieobecnymi fizycznie ich nie znajdziemy. To w technice poetyckiego rejestrowania tego, co niewidoczne dla większości aktorów społecznych, kryje się odpowiedź na pytanie, dlaczego robi to tak dobrze.

Czytelniczki pozostawię z wierszem, który jest, moim zdaniem, najtrudniejszym i najważniejszym punktem tej książki:

pomyślała, idąc na basen, że słowa są mierne.
rozmawiała dziś z dzieckiem o biciu, bólu i strachu.
po godzinie nie mogła sobie przypomnieć ani imienia dziewczynki,
ani jej miejsca zamieszkania. pomyślała, zmieniając majtki na kostium,
że powinno być więcej słów. na przykład na słowo dom,
bo dziś w siedmiu raportach napisała, że w domu rodzinnym
występuje przemoc i problem alkoholowy.
a dzieci-cienie opisywały każdy dom szczegółowo.
pomyślała, że ich niewielkie odbicia czekają w wodzie,
czekają na nią przy każdym nawrocie.

[„kobieta, która po pracy”]


Kamila Janiak
Zakaz rozmów z osobami
nieobecnymi fizycznie

WBPiCAK, Staromiejski Dom Kultury, 2020


Monika Glosowitz (ur. 1986) – krytyczka literacka, adiunktka na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Śląskiego, laureatka Poznańskiej Nagrody Literackiej – Stypendium im. Stanisława Barańczaka. Wydała Maszynerie afektywne. Literackie strategie emancypacji w najnowszej polskiej poezji kobiet (IBL PAN 2019).