Gdy w 2001 roku Sigrid Nunez wydała powieść Dla Rouenny, miała na koncie trzy książki. Dopiero dekadę później ukazały się jej słynne wspomnienia o Susan Sontag, a siedemnaście lat później Przyjaciel, który przyniósł jej National Book Award. W Polsce wydano cztery książki Nunez: wszystkie nakładem Pauzy, wszystkie przetłumaczone przez Dobromiłę Jankowską, wszystkie traktujące o przyjaźni. Jeśli prawdą jest, że autorzy i autorki całe życie piszą jedną książkę, ta pisana przez Nunez mówi o silnych platonicznych więziach między ludźmi, o byciu razem w czasie żałoby, i o empatii w obliczu rozpadającego się świata. Nie ma dziś chyba tematów bardziej aktualnych.
Świat w książce Dla Rouenny rozpada się z innych powodów niż dziś – mowa tu o sprawach aktualnych w Ameryce i Azji lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, które długo czekały, by należycie wybrzmieć w literaturze. Tę historię opowiada narratorka, która (jak to bywa u Nunez) przypomina samą autorkę – jest pisarką i wykładowczynią w średnim wieku. To mieszkanka Manhattanu, która obraca się wśród nowojorskich artystów; opłakuje właśnie koniec wieloletniego związku i rozważa wyjazd, żeby zapomnieć o ukochanym. Choć początkowo jej przeżycia wysuwają się na pierwszy plan, narratorka pełni raczej funkcję megafonu, którym będzie się posługiwała postać skrajnie odmienna, niedopasowana – i wykluczona. Rouenna Zycinski jest samotną, ubogą i chorobliwie otyłą kobietą, która pisze do narratorki list. Twierdzi, że ma doskonały temat na książkę, czyli swoje własne życie, a w szczególności – służba wojskowa, którą odbyła przed laty. Dochodzi do spotkania, choć pisarka w rzeczywistości nie rozważa wspólnej pracy nad książką. Temat znika, ale odtąd między nimi – ku zdziwieniu pisarki i uciesze Rouenny – pojawia się coś na kształt przyjaźni. Dopiero po drugim spotkaniu narratorka uświadamia sobie, że jej nowa znajoma to Roro, dziewczynka z osiedla, na którym obie mieszkały. Przypomina sobie również wstrząsającą scenę z dawnych lat: widziała ojca Roro, jak gonił za nagą córką na oczach mieszkańców osiedla. Ale o tym nie zdążą już porozmawiać – zanim relacja dwóch kobiet zdąży okrzepnąć, Rouenna Zycinski odbiera sobie życie.
Narracja odpływa w kierunku Staten Island, gdzie mieszkały obie kobiety i gdzie doszło do zdarzenia, które w pamięci narratorki miało już zawsze wiązać się z Roro. Pisarka udaje się w „podróż sentymentalną”, choć nie pozwala sobie na żaden sentymentalizm w tym „ohydnym, ohydnym miejscu”. „Smród zgniłych jaj dochodzący z rafinerii mówił ci, że jesteś prawie w domu”, wspomina i dodaje: „Oczywiście nie wybrałbyś tego miejsca do życia, gdybyś nie musiał”. Jak mówi, to teraz „inny kraj”, świat, z którym zerwała, ale przecież wraca tam nie dla siebie. Ten fragment książki przypomina Londyn NW Zadie Smith, ukazuje bowiem losy bohaterów, opisując jednocześnie architekturę, infrastrukturę i atmosferę dzielnicy. A kiedy myślimy, że dostaliśmy opowieść o ludziach z marginesu, narracja wykonuje kolejną woltę: historie mieszkańców Staten Island okazują się tylko wstępem, pozwalającym nam dowiedzieć się więcej o środowisku, w którym dorastała Rouenna. To, co w jej życiu najważniejsze, zdarzyło się jednak gdzie indziej – w Wietnamie.
Rouenna, jak wiele innych kobiet, dołączyła do armii, gdy żołnierkom gwarantowano, że nie zostaną wysłane do Wietnamu, a po służbie będą miały opłacone studia. Były to jednak czcze obietnice: zaraz po szkoleniu pielęgniarskim Rouenna zaczyna pracę w szpitalu polowym, w którym podłoga jest zalana krwią, a urwane kończyny trafiają na jeden stos. Do jej zadań należy też pisanie listów – rodzinom zmarłych opowiada o ostatnich chwilach ich krewnych, a rannym pomaga przekazać to, czego sami nie są w stanie napisać. „Obyś nigdy nie poznał wojny”, dyktuje jeden z pacjentów; ta modlitwa do nienarodzonego syna zapadnie jej w pamięć na zawsze.
Między scenami umierania nastolatków – na chwilę przed śmiercią wołających za mamą – i odrażającymi opisami zarobaczonych ran stopniowo pojawiają się też fragmenty w zupełnie innej tonacji. Oto niekochana i wykorzystywana Rouenna, przezywana „Roro-potworo”, w samym środku piekła znajduje poczucie siostrzeństwa z innymi pielęgniarkami i podziw w oczach pacjentów. Dzięki wojnie po raz pierwszy czuje się piękna, atrakcyjna i potrzebna. Uprawia przygodny seks, funkcjonuje głównie dzięki narkotykom, alkoholowi i psychotropom. Codziennie ratuje ludzi od śmierci lub skraca ich cierpienia. Marzy o powrocie do domu, ale gdy w końcu wraca, nie może odnaleźć spokoju. „Zrozumiałam, że miałam w życiu coś, czego większość ludzi nigdy mieć nie będzie” – wyznaje. „W rok przeżyłam więcej, niż większość przeżyje, nawet jeśli dotrwa do setki”. Po służbie pochłania ją pustka – nikt nie potrafi zrozumieć jej doświadczeń, więcej: nikt nie chce o nich słuchać.
Można by powiedzieć, że w tej książce Nunez rozlicza się z Narodową Traumą, skrzętnie zamiecioną pod dywan po wojnie, albo że daje Świadectwo wojennych okropieństw. A jednak Nunez nie pisze o Narodzie i Ojczyźnie; zamiast wielkich słów otrzymujemy historię konkretnego człowieka, która domagała się opowiedzenia. Co ważne, to historia kobiety. Nie wiadomo, ile kobiet zostało – tak jak Rouenna – oszukanych przez własny kraj i wysłanych do Wietnamu, nie wiadomo również, ile zginęło lub cierpiało fizycznie i psychicznie. Choć nie walczyły na froncie i w teorii ponosiły mniejsze ryzyko, ich życie również było nieustannie zagrożone. Codziennością w bazie były gwałty i molestowanie, na które – w miejscu zdominowanym przez mężczyzn – nikt nie zwracał uwagi. Gdy wojna się skończyła, weteranki musiały zmierzyć się z jeszcze jednym lękiem: chemikalia stosowane do opryskiwania wietnamskiej dżungli powodowały deformacje płodów i choroby u dzieci tych kobiet, które miały styczność z herbicydami. Między innymi z tego powodu Rouenna nie zakłada rodziny.
Nunez nie pisze o Narodzie i Ojczyźnie; zamiast wielkich słów otrzymujemy historię konkretnego człowieka
Mimo że wcześniej narratorka odmówiła pisania o życiu Rouenny, w drugiej części książki rekonstruuje jej wojenne losy. To, co przyjaciółka opowiedziała jej przed śmiercią, przetwarza na fabułę z pierwszo- i drugoplanowymi postaciami, jednak bez zakończenia – poznaliśmy je już wcześniej. Narratorka przedstawia historię Rouenny z dystansu, opowiada między innymi o przyjacielu, który w rozmowie z nią twierdził, że nigdy żadnej pielęgniarki na wojnie nie poznał. „Nie uważał, by odegrały jakąś ważną rolę w wielkiej wietnamskiej opowieści. «Przypis» – tak podsumował ich rolę w wojnie. Zawsze gdy się spotykaliśmy i zaczynałam mówić o Rouennie, on się wyłączał”.
W Dla Rouenny – podobnie jak w każdej książce Nunez – wraca temat wykorzystywania cudzego życia na potrzeby narracji literackiej. Kiedy narratorka pyta Rouennę, dlaczego sama nie opisze swojej historii, ta odpowiada, że druga osoba jest jej potrzebna, by ustrzec ją przed pokusą zmyślenia. Rouennę interesuje tylko prawda. Nie lubi filmów i książek o Wietnamie, ponieważ boi się wypaczenia i rozmycia przeszłości. Nie chce słyszeć o działaniu wyobraźni i mechanizmach pamięci. Tych zaś boleśnie świadoma jest pisarka – i fikcyjna, i rzeczywista. Wie, że ma wielką władzę jako osoba, która może udzielić komuś głosu. „Muszę wspomnieć, że nie miałam wtedy wcale tego głupiego pomysłu, że pisząc o Rouennie, przywracam ją do życia. (…) Nie: tym, kogo ten proces przywracał do życia, byłam ja”. Nunez przygląda się własnej pracy twórczej, egoizmowi pisania i wykorzystywania cudzej historii, okrutnej świadomości, że na jedno opowiedziane życie przypadają tysiące przemilczanych. „Też mógłbym ci opowiedzieć różne historie”, pisze pewien więzień w liście do narratorki, oburzony, że to nie jego losy zostaną opisane w książce.
Dla Rouenny ukazuje się w Polsce, gdy słowo „wojna” nabrało nowego ciężaru i stało się częścią codzienności. Pod wieloma względami jest to książka „ku przestrodze”, ale bardziej niż na bezlitosnej machinie wojennej Nunez skupia się na uniwersalnym okrucieństwie drzemiącym w człowieku, odróżniającym go od zwierząt. Być może – sugeruje Nunez – u podstaw bezsensownego okrucieństwa wobec kotów, psów, żab, krów czy norek leży ten sam odruch, który popycha ludzi ku torturowaniu jeńców wojennych czy katowaniu kobiet na terytorium wroga. Wszystko zaczyna się wraz ze skrzydłem motyla oderwanym dla zabawy.