Jest kilka wysp, na których powstaje wyjątkowo dobra literatura. Na pewno należą do nich Kuba i Haiti – tej ostatniej „Literatura na Świecie” poświęciła ostatnio cały numer, skupiając się na pisarzach frankofońskich. Głównie po francusku piszą też autorzy i autorki z Mauritiusa. W przeciwieństwie do Haiti wyspa ta jest jednak rzadko wymieniana w serwisach informacyjnych. Ten „mały kraj pośrodku niczego” – jak pisze Amal Sewtohul – od zawsze był peryferią: czy to jako holenderska, brytyjska albo francuska kolonia, czy też jako niepodległy już kraj. Czasem jednak peryferyjny status można przekuć w siłę, na przykład pisząc o nim w fascynujący sposób.

Od trzech lat oryginalną literaturę tego kraju publikuje u nas Wydawnictwo w Podwórku – przybliża ją tłumacz Krzysztof Jarosz, a prozy dwojga wybranych przez niego autorów, Anandy Devi i Amala Sewtohula, wzajemnie się dopełniają. Jeśli chodzi Devi, przetłumaczone są już trzy jej książki: powieści Zielone sari i Ewa ze swych zgliszcz, a także zbiór opowiadań Smutny ambasador. W przygotowaniu jest też czwarta, Indian Tango. Obie powieści są głęboko osadzone w wieloetnicznej i wielowyznaniowej rzeczywistości Mauritiusa; obie mierzą się z mitem raju dla turystów, pokazując brudne, oddalone od hoteli zakątki oraz ich mieszkańców – biedaków żyjących na najdalszych peryferiach. Jak mówi jeden z bohaterów Ewy ze swych zgliszcz: „mamy w dupie religie, rasy, kolory, kasty, wszystko, co dzieli ludzi w tym pieprzonym kraju (…), należymy do wspólnoty biedaków i wydziedziczonych” (s. 95). Ubogie i wydziedziczone są u Devi najczęściej kobiety, które doświadczają przemocy. Dotyczy to bohaterek zarówno wczesnych powieści, nieprzetłumaczonych na język polski, takich jak Pagli, Le Voile de Draupadi czy L’Arbre-fouet, jak i Zielonego sari. Patriarchalna przemoc ukazywana przez autorkę jest szokująca, nie zawsze wynika jednak z biedy. Sprawcą może być na przykład mąż wykształcony w Anglii na lekarza (Zielone sari) czy nauczyciel (Ewa ze swych zgliszcz).

Patriarchalna przemoc ukazywana przez autorkę jest szokująca

Akcja tych książek toczy się w środowisku najlepiej znanym  Devi, wśród Hindusów, którzy zamieszkują Mauritius od momentu, gdy Brytyjczycy sprowadzili ich  do pracy na polach trzciny cukrowej.  Sewtohul natomiast portretuje społeczność chińską, pochodzącą z kontynentalnych Chin i tworzącą na Mauritiusie warstwę sklepikarzy. Sewtohul należy do młodszego pokolenia maurytyjskich pisarzy, jest dyplomatą i ma w dorobku trzy książki, w tym najsłynniejszą, Made in Mauritius, również przełożoną przez Jarosza. To emigrancka odyseja zadedykowana Maurytyjczykom z pokolenia Niepodległości, a jednocześnie opowieść o mało znanej historii wyspy, której ważnym motywem jest… kontener. Jak przyznał sam autor, inspiracją była dla niego powieść Dzieci Północy Salmana Rushdiego, w której opisał on powojenną historię Indii z perspektywy dziecka. Sewtohul dowcipnie opowiada o  perypetiach młodego bohatera i opisuje jego przygody na szerszym, historycznym tle. Nie szczędzi przy tym ironii, jak wtedy, gdy opisuje uroczystość ogłoszenia niepodległości w 1968 roku, którą dzieci słyszą z wnętrza kontenera, od spodu. Ukryły się pod sceną, licząc na to, że poczują jakąś specjalną moc:  

Wysłuchaliśmy przemówień, które rezonowały w kontenerze, stając się grubymi, głuchymi głosami, wypowiadającymi niezrozumiałe słowa, a potem dotarły do nas z oddali przytłumione oklaski tłumu (…) W nas jednak nic nie zachodziło, nie czuliśmy żadnej magicznej mocy spływającej wzdłuż masztu i wnikającej do naszych żył. Po prostu pociliśmy się jak osły. To był dzień niepodległości, a my czuliśmy się jak więźniowie w małej, dusznej celi (s. 115).

Gdyby spośród wszystkich opowieści o emigracji wydzielić dwie podstawowe narracje – wygnania albo ucieczki, tęsknoty za miejscem urodzenia albo lęku przed powrotem – to opowieść Sewtohula w Made in Mauritius byłaby raczej tą drugą. Jej bohaterem, a zarazem narratorem, jest Laval, syn emigrantów z komunistycznych Chin, który urodził się w kontenerze podczas podróży z Hongkongu na Mauritius. Laval i kontener –  jego „macica” i jego „świat” (s. 100) –  to dwaj równorzędni bohaterowie. Rodzice Lavala przybywają na wyspę w jednym z tych prostych stalowych pudeł, które dziś w dziewięćdziesięciu ośmiu procentach powstają właśnie w Chinach. Trafiają oni na Mauritius dzięki krewnym – którzy mieszkają w Port Louis i mogą im zaoferować schronienie – choć przede wszystkim z braku lepszego pomysłu. Matka Lavala nigdy nie pogodzi się z tą decyzją; na widok małego rybackiego portu, który wygląda jakby leżał „w jednej z najuboższych prowincji Chin”, pomyślała, że „śni właśnie koszmar” i „spada w otchłań bez dna” (s. 28). Dla niej emigracja stanie się opowieścią nie tyle o utraconym raju, co raczej o raju nigdy nieosiągniętym, o wielkim oszustwie i niespełnionym marzeniu. Rodzice Lavala będą zresztą żyli w ciągłym strachu przed deportacją – niesłusznie, bo do kraju dopłynęli w 1967 roku, kiedy status wszystkich mieszkańców za chwilę miał się zmienić, wyspa rok później uzyskała bowiem niepodległość.

Czytaj także:
ALDONA KOPKIEWICZ
o samotności na emigracji

Mały Laval, urodzony na morzu, nie ma powodu, by dzielić frustrację rodziców – nie zna innego świata niż peryferyjne Port Louis. Zaprzyjaźnia się z muzułmaninem Feisalem i jego kuzynką Ayeshą. Jego dziecięca perspektywa i wspomniany już kontener, „dziwaczny pomarańczowy monolit, przybyły z tajemniczej cywilizacji” (s. 113), posłużą do pokazania od spodu, od podszewki, historii Mauritiusa. Kontener będzie podestem, na którym stanie maszt z flagą w dniu ogłoszenia niepodległości, znajdzie się również w centrum rewolty studentów, a gdy wpadnie do rzeki, okaże się dla bohatera symbolem porażki pokolenia marzycieli. W końcu ojciec Lavala stwierdzi: „Kiedy się je [to pudło – I.K.] rusza z miejsca, od razu, nie mam pojęcia dlaczego, robi się burdel” (s. 206). „Aby przebłagać to dziwne bóstwo”, Laval postanawia przemalować kontener i zrobić z niego instalację artystyczną, która zapewni mu stypendium w Australii, a dodatkowo ułatwi przeszmuglowanie tam Feisala wewnątrz posągu terakotowego chińskiego wojownika. Laval, który sam trafił na Mauritius w brzuchu matki, przemyca przyjaciela „w brzuchu” posągu – kontener będzie więc znowu takim wehikułem emigracji, jakim był dla rodziców Lavala, a przy okazji posłuży jako wystawa i reklama egzotycznego dla Australijczyków Mauritiusa.
W Australii Laval i Feisal zaznają tego, czego doświadczyli rodzice Lavala po przybyciu na Mauritius:

byliśmy obcokrajowcami i gdyby autobus (…) wjechał nagle na chodnik i nas zmiażdżył, nikogo z tego miasta zbytnio by to nie obeszło. Nie byliśmy niezbędni, aby istniał porządek rzeczy, i ten stan wolnych elektronów oddziaływał na nas trochę tak jak zmniejszenie przyciągania ziemskiego na astronautów, którym pod dłuższym pobycie na orbicie zaczynają zanikać mięśnie. (s.224) 

Laval porównuje emigrację do stanu nieważkości, do osobliwego sennego marzenia. W Australii zaczyna pracować jako handlarz i odgrywa rolę dobrego dzikusa, oferując swoją egzotyczność jako towar, którym może wzbudzić zainteresowanie autochtonów – kiedyś też emigrantów. Oprócz Aborygenów – z którymi spotkanie okaże się ważnym elementem powieści – wszyscy są tu emigrantami: cała ludność zamieszkująca Mauritius, a także biali Australijczycy. W końcu Australia staje się dla Feisala i Lavala po prostu większym Mauritiusem. Feisal, który czuje się nieswojo na emigracji, znajdzie na nią sposób: zbuduje drugie Port Louis, osadę nielegalnych imigrantów z całego świata. Odtworzy w ten sposób Mauritius, dzieląc mieszkańców kontenerowego miasteczka podług klucza, który znał z rodzinnej wyspy, czyli: osobno Afrykanie, Hindusi, Chińczycy i Arabowie. Nad wszystkim górować zaś będzie pierwszy kontener, ten, który Laval i Feisal przytaszczyli z Mauritiusa – poręczny symbol tymczasowości i emigracji, dziwne bóstwo o magicznej mocy. Nieumiejętność integracji w nowych warunkach budzi potrzebę odtworzenia i zrekonstruowania starego. W ten sposób kontener, symbol, a jednocześnie odpad globalizacji, okazuje się najważniejszym bohaterem książki Sewtohula, jedyną namiastką domu i ojczyzny dla jej bohaterów – jako dom, sklep, magazyn, środek transportu, śmietnik, bar, galeria, prywatne muzeum, kryjówka, a w końcu katafalk dla Lavala. Nomadyczna egzystencja człowieka urodzonego w kontenerze musi, zgodnie z logiką powieści Sewtohula, zakończyć się również w kontenerze.

Laval porównuje emigrację do stanu nieważkości, do osobliwego sennego marzenia

Twórczość Devi również wykracza w końcu poza wyspę. W zbiorze Smutny ambasador pojawiają się Indie, Francja i bliżej nieokreślony zimny kraj z fiordami. Czasem bohaterką jest pisarka lub pisarz przebywający w obcym kraju, emigrantka, która rodzi dziecko za dzieckiem nienasyconemu mężowi, ambasador cierpiący na melancholię, albo emigrant zarobkowy czy amerykańskie turystki, które zupełnie nie rozumieją odwiedzanego kraju. Jak w obszernym posłowiu pisze Krzysztof Jarosz, w tych opowiadaniach zderzenia kultur przybierają formę pełnych humoru nieporozumień, na przykład w Great America czy w Ciachu, albo niepokojących i niesamowitych zdarzeń, jak w Bogini czy w Lodowym błękicie. Wiele postaci doświadcza alienacji, nieokreślonego smutku, zawieszenia – te uczucia najczęściej wynikają właśnie z emigracji, choć niekiedy mają też bardziej metafizyczną naturę.

Prozę Devi i Sewtohula wiele jednak różni – choćby to, że Sewtohul nie posługuje się tak wyrafinowanym, poetyckim językiem jak Devi. Jej dorobek jest też większy, a postaci w jej twórczości wydają się bardziej pogłębione i wieloznaczne. Autorów łączy długoletni pobyt za granicą – Sewtohul jest dyplomatą, Devi do niedawna była tłumaczką dla instytucji międzynarodowych w Genewie. Oboje piszą po francusku, ale równie biegle posługują się angielskim – to zjawisko typowe wśród wykształconych Maurytyjczyków. Devi sama przetłumaczyła na angielski jedną ze swych powieści, Pagli, niewydaną jeszcze w Polsce, Sewtohul zaś, jak sam mówi w wywiadzie, Made in Mauritius napisał najpierw po angielsku, a potem przepisał po francusku. Wielojęzyczność to też cecha wspólna dla autorów z Mauritiusa i  Haiti, gdzie niektórzy również piszą po angielsku. Na Mauritiusie anglojęzyczna jest na przykład feministyczna pisarka Lindsey Collen, której twórczość poznałam dzięki korespondencji z Krzysztofem Jaroszem. Warto też wspomnieć o języku kreolskim – posługują się nim wszyscy na wyspie, a powstał na bazie francuskiego, podobnie jak na Haiti. Zarówno Devi, jak i Sewtohul często inkrustują nim swoje powieści, choć pisane są standardową francuszczyną czy angielszczyzną.

Dla Devi i Sewtohula peryferyjność i charakteryzujące ją pomieszanie tożsamości stają się źródłem inspiracji, która wyostrza widzenie problemów, pozwala na zyskanie dystansu wobec definicji upraszczających rzeczywistość i stereotypów oferowanych przez centrum. Oboje, choć od dawna nie mieszkają już na Mauritiusie, wciąż o nim piszą, a ich bohaterowie na różny sposób dają świadectwo temu, czym jest bycie nomadą i na czym polega wiążący się z tym stan nieważkości. Stan pozornie przyjemny i atrakcyjny, który na dłuższą metę powoduje mdłości i zawrót głowy.



Iwona Komór – prowadzi klub książki, mieszka i pracuje w Luksemburgu, tłumaczy dla UE, publikowała w „Dwutygodniku”.