Ponad rok temu przy okazji spotkania wokół poetyckiego debiutu Pozdrowienia ze świata, Dominika Dymińska zapowiadała, że niedługo wróci z kolejną książką. Nowy tomik może udowodnić, że jej dotychczasowa fraza – oszczędna, naśladująca język mówiony, nazywająca rzeczy wprost, nierzadko wulgarnie – nie jest konsekwencją braku wyobraźni poetyckiej czy braków warsztatowych, lecz świadomym wyborem. Zgodnie z obietnicą, kolejny tomik ujrzał światło dzienne. Tym razem nie w Ha!artowskiej serii, redagowanej przez Maję Staśko, Wiersz nie jest cudem, lecz w Staromiejskim Domu Kultury. Czy rzeczywiście czytelniczki mają do czynienia z zupełnie nową jakością?

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to oprawa graficzna. Odpowiada za nią Ola Wasilewska, znana między innymi z kuratorowania festiwalu Literatura jak fotosynteza. Za jej sprawą Milch przypomina notatnik w linie (ostatnie dwie strony – w kratkę), zapełniony wierszami oraz ilustracjami, które chyba najlepiej określić można jako „doodles” – większość z nas dobrze zna te małe dzieła sztuki, bezwiednie tworzone na luźnych karteluszkach czy marginesach zeszytów. To wszystko sprawia, że możemy czuć się, jakbyśmy ukradkiem zerkali do czyichś prywatnych zapisków.

W książce istotnie znajdują się dowody na to, że Dymińska potrafi inaczej. Niespodziewanie pojawiają się tu wiersze o tematyce wiejskiej. Są to malownicze obrazki, napisane z uwrażliwieniem na każdy detal. Między nami, Co widzą owoce oraz Popatrz to najlepsze momenty tego zbioru. Opisują świat zewnętrzny, jednak robią to w sposób, który zdaje się niedostępny dla pochłoniętych codziennym kieratem pracujących mas. To, co uderza w tej poezji, to czułość i uważność w spoglądaniu na naturę – dotychczas nieobecną w twórczości pisarki. Ponadto, teksty te podważają tezę, wielokrotnie powtarzaną przez samą pisarkę, że nie potrafi ona tworzyć narracji – tutaj jest inaczej. W swoich monologach podmiotka liryczna snuje opowieść, przedstawiając czytelniczkom historie zaczerpnięte ze świata wokół niej; opowieści, które podejrzała ciekawskim spojrzeniem. Tym razem nie jest to opowieść podmiotki-Dymińskiej o podmiotce-Dymińskiej.

to zbieracz konopi wraca do miasta
niosąc na plecach gorące rośliny. wchodzi do domu
przestępując nad skorupą żółwia i suchym okiem trytona
przez drewniane podłogi co rano wyrasta trzcina
z której robi instrumenty brzmiące zależnie
od kierunku wiatru. ze skupieniem słucha, jak
drążą ziemię czerwie, jak chrzęści ściśnięta
w dziobie pliszki klatka piersiowa żuka
i ta cisza na jabłkach, aż otwierają się rany
(Popatrz)

Te wręcz impresjonistyczne utwory wytrącają z rąk krytyczek-niedowiarków argumenty za tym, że Dymińska w literaturę po prostu nie umie i już; nie ma większego wpływu na kształt swojej herstorii, dissu na Polskę i środowisko i jedyną jej zasługą jest przedstawienie światu tego, co się jej przydarzyło (z podziałem na wersy). Poetka potrafi jednak inaczej. Pisze dokładnie tak, jak chce. Inny przykład: subtelny erotyk z przygotowaniami świątecznych potraw w tle (Pierogi). Stereotypowo damskie zajęcie zostaje naznaczone cielesnością: zarys mięśni, ugniatanie ciasta przypominające sposób ugniatania karku kochanka. Podmiotka podkreśla swoją kobiecość, a wraz z nią odczuwane pragnienie, nadając sytuacji lirycznej znamion erotyzmu. Dzieje się to nienachalnie, w żadnym wypadku wulgarnie. Zapach kapusty i hodowanie ciasta w cieple – to wicie sobie gniazda, bezpiecznego miejsca, takiego na stałe.

(…) jeszcze chwila i zacznie lśnić
wystąpią pęcherze
trzeba będzie zacząć czekać na wyrośnięcie
hodować w cieple
pozostanie do dokończenia
w tym czasie dopijesz i schowasz (…)
(Pierogi)

Są też w Milch wiersze o miłości, które nie dorównują Pierogom – mogę je nazwać co najwyżej infantylnymi. Należy do nich krótki utwór pod tytułem Noże do masła. Podmiotka wyznaje, że chciałaby zabrać gdzieś swojego kochanka, bo jej na nim zależy, jednak nie wie dokąd, a na dodatek jest zimno. Wiersz kończy się defetestycznie:

to trochę jak walka na noże do masła
chcesz spróbować – nie próbuj

to i tak nie zadziała
(Noże do masła)

Historyjka opowiedziana jest w sposób do bólu szczery, prostolinijny. Nie jest to jednak prostota, która uwodzi mądrością – całość trąci zwyczajnym banałem. Mam wrażenie, że szczególnie ten tekst pasuje do szaty graficznej a la pamiętnik nastolatki. Widzę to tak: myśli pojawiają się w głowie, spisuję je „jak leci” w swoim notesiku. Czy to już wiersz? Może. A może nie.

Część utworów zawartych w Milch, idąc tropem autobiograficznym, nazwałabym poezją emigracyjną. To nie tylko topografia Berlina (Neukölln, U-bahny) i Klassische Polienallergie, również charakterystyczna dla pozaliterackich wypowiedzi Dymińskiej ojkofobia, ale także poszukiwanie punktu zaczepienia; drogowskazu, dzięki któremu zrozumiemy, gdzie jesteśmy i w którą stronę powinniśmy iść. Nie wystarczy wyjechać z Polski (która uporczywie nie pozwala o sobie zapomnieć). Trzeba – jak sygnalizowały to Pierogi – znaleźć miejsce, w którym nie będziesz czuła, jakbyś była w nim po raz pierwszy. Przed którego opuszczeniem nie wyrzucasz wszystkich zgubionych włosów (Neukölln). Osiem szklanek wody dziennie. Nie mieszaj wódki z piwem. Mleko (będziesz wielki).

w u-bahnie znaleziono wczoraj bombę
więc był zamknięty przez jakieś
15 minut
bo tyle mniej więcej zajęło niemcom
skuteczne jej usunięcie

a teraz idźcie się jebać, uchodźcy jebani
brudasy terroryści
sami siebie wysadźcie
wasze dzieci i wasze żony
za to, że u-bahn był zamknięty
bo znaleziono w nim bombę
z drugiej wojny światowej
(U2. This is a true story)

O ile w Pozdrowieniach ze świata znalazło się kilka utworów zaangażowanych społecznie (poruszających tematy ograniczania prawa do aborcji, molestowania seksualnego czy wydarzeń w Aleppo), o tyle w Milch autorka ujawnia w pełni indywidualistyczne oblicze. Nie akceptuje bycia uwiązaną, jest zmęczona („ciągle chodzę, klnę, coś mówię/o kilometrach drogi, które pilnują/by zbyt daleko nie uciec” Klassische Polienallergie). Należy tu wrócić do tropu autobiograficznego: po wyjeździe z Polski podmiotka nadal nie czuje się wolna. Nie zamyka się na świat – przeciwnie, bacznie go obserwuje, czego wyraz daje w utworach takich jak np. Co widzą owoce – jednak pragnie znaleźć w nim swój prywatny kąt. Poukładać w nim po swojemu. Nawet cytowana wyżej strofa o uchodźcach zdaje się nie mieć wydźwięku politycznego. Sprzeciw wobec ksenofobii oczywiście świadczy o pewnych przekonaniach, jednak w tym kontekście nie odczytuję go jako próby poruszenia trudnego tematu. Jest to zaledwie kolejna szpila wbita Polsce: wytknięcie, że tak wypełnianie norm etycznych, jak i sprawne zarządzanie sytuacją kryzysową (szybkie usunięcie bomby), nie są jej wizytówką. Znajdziemy za to w najnowszej książce Dominiki Dymińskiej wiersze doskonale wpisujące się w estetykę jej wcześniejszej twórczości, w tym twórczości prozatorskiej. „Masz taką piękną skórę,/ale w środku wszystko masz obrzydliwe (…)” (Masz taką piękną skórę) z powodzeniem można by umieścić w niejednym rozdziale Danke: czyli nigdy więcej, książki-oskarżenia z 2016 roku. Wyżej cytowane U2. This is a true story napisane jest w sposób charakterystyczny dla pisarki: utwór naśladuje mowę w jej niedbałości i nieszczególnym przywiązaniu do elegancji. Z kolei Biały brokat to zbiór najpopularniejszych instagramowych motywów w pigułce: blizny na sercu, kokaina (od której podmiotka się sprytnie odżegnuje), tytułowy brokat. Nic, tylko wstawić zdjęcie utworu na swój profil. *uczciwe techno sounds loudly*

Czy Milch jest czymś tak świeżym, jak zostało nam obiecane? Wyżej wyszczególniłam przesłanki, wskazujące, że mogłoby tak być. Najważniejszą z nich będzie otworzenie się na nową tematykę – trening uwagi, odbywający się z dala od gwaru miasta. Książka jest jednak bardzo nierówna. Mamy w niej teksty, z których przebija się nowo nabrana dojrzałość poetycka autorki, oraz takie, które zdają się wyłącznie pełnić funkcję wypełniacza tomiku (np. słaby utwór Glitch, w którym powraca pojawiający się co jakiś czas u poetki motyw pieniądza, wspominany już Biały brokat czy Noże do masła). Jestem ciekawa, co będzie dalej. Chciałabym, aby poszła drogą, którą zasygnalizowała m.in. w Popatrz, nie odrzucała liryki narracyjnej i skupiała się na obserwacji świata (nie tylko tej jego części, której hipokryzję można obnażyć)… Cóż, nie ma to jednak najmniejszego znaczenia. Dobrze wiem, że jak w wierszu Teatr polski – „naród sobie/a ja [podmiotka – przyp. N.R.] sobie”, tak krytyczki sobie, a Dymińska sobie. Szanuję to, bo właściwie dlaczego miałoby być inaczej? Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby te świeże, tak urzekające mnie wiersze, były tylko wodzeniem czytelniczek (choć raczej: krytyczek) za nos – Patrzcie, co potrafię zrobić! Ale hej, wcale tego nie chcę. Wracam do siebie. Nonkonformizm w tworzeniu jest godny pochwały.



Natalia Rojek – polonistka. Współpracuje m.in. z magazynem „Szajn” oraz „Stonerem Polskim”.