Od redakcji
Koniec dekady zmusza do zadawania pytań, w szczególności tych, które pozwolą na rekapitulację albo dokonanie nowych lub ponownych odkryć poprzez zanurzenie w przeszłość i jej teksty. Które książki wzbogaciły nasz sposób patrzenia na ludzkie i nieludzkie światy? Kto daje nam nowe klucze do poznawania i doświadczania? O wskazanie ulubionych & ukochanych pozycji tego dziesięciolecia poprosiliśmy badaczy, redaktorki, pisarzy i dziennikarki:


Waldemar Bawołek

Urszula Zajączkowska napisała książkę poetycko–filozoficzną, wyrosłą z flory i w niej zakorzenioną. Posługuje się fachowo okiem i szkiełkiem, a słowa zatrzymują się na krawędzi baśni – to zachwyca. Świetnie się to czyta „… z powodu radosnych wiosennych żaglówek liści, łapiących wiatr, pragnących światła”. Najbardziej podoba mi się tekst o „szczęściu wielocukrów”.

Urszula Zajączkowska, Patyki, badyle, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2019.

 

Elżbieta Brzozowska
(Państwowy Instytut Wydawniczy)
Otworzyłam.
Zaczęłam czytać.
I było jasne, że ta książka jest testem na pychę.
Bo czy można łatwo przyznać, że każda – a tak, literalnie ‒ zatem każda z dziewięćdziesięciu ośmiu stron, i każdy z siedemdziesięciu trzech mieszkających tam pięciodni, i każde składające się na nie zdanie (plus słowo systematycznie wyłuskane słownikowo) jest jakimś niepojęcie sporządzonym, krystalicznym destylatem życia, wyobraźni i wspomnienia?
Takich rzeczy nie pisze się bezkarnie.


Paweł Orzeł, Nadgody, Wydawnictwo Papierowy Motyl, Warszawa 2017.

 

Sylwia Głuszak
(„Wakat”)

Myślałam, że wystarczy mi wskazanie jednego tytułu, jednej książki mojej dekady. Znalazłabym taką, w której się mieszczę – chociażby antologia Warkoczami (SDK, 2016). Są w niej przecież moje ukochane wiersze. Splot kobiecych głosów, w którym nadal odnajduję siłę. A jednak. Dziesięć ostatnich lat obejmują klamrą dwie inne książki – wydane rzutem na taśmę Waruj Joanny Mueller i Joanny Łańcuckiej (Biuro Literackie, jesień 2019) i Powlekać rosnące Joanny Mueller z 2013 (Biuro Literackie).

Jeśli ktoś nie zna, warto zacząć od Waruj, bo jest kwintesencją kobiecego literackiego buntu. Z mocą i na pełnym wkurwie wybrzmiewają w niej głosy i historie – ich i nasze opowieści. Ważna tu jest ta liczba mnoga, bo książka wyrasta z konsekwentnie pielęgnowanej przez autorki wspólnoty. A wspólnota kobiet jest piekielnie wymagająca, uwierzcie. Ostatnie lata (no tak, prawie już dziesięć) dziewczyny spędziły we Wspólnym Pokoju (nazwa feminarium o literaturze kobiet) w warszawskim Staromiejskim Domu Kultury, gdzie dojrzewały do swojej niepokornej wersji feminizmu.

Widać to jeszcze wyraźniej, gdy się czyta Powlekać rosnące. Prenatalne eseje Joanny pokazują, jak kobieta przymierza się intelektualnie do macierzyństwa, jak się w niej rodzi związany z nim bunt, jak bardzo jest on wpisany w nieustannie podlegające zmianom kobiece ciało i umysł. Na początku dekady autorka zmaga się z tematem sama, sięgając po książki, filmy, obrazy, piosenki i sny. Robi to anamorficznie. To zresztą sygnatura Joanny Mueller. Nikt tak jak ona nie wygina perspektywy, nie spina intymnego z kulturowym, tak by pod odpowiednim kątem można było dostrzec zupełnie nową jakość. Uwielbiam tę jej niemożliwą do okiełznania potrzebę eksperymentowania, oglądania wszystkiego z tysiąca stron, skrobania paznokciem, a nuż się rozwarstwi.

Joanna Mueller, Powlekać rosnące, Biuro Literackie, Wrocław 2013.

Joanna Mueller, Joanna Łańcucka, Waruj, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2019.

Weronika Janeczko
(„Kontent”)

Głód to efekt tytanicznej reporterskiej, ale i badawczej pracy autora w tematyce bezpieczeństwa żywieniowego mieszkanek i mieszkańców świata. Caparrós opisuje funkcjonowanie pojęcia i zjawiska głodu, oddziela dotyczące go mity od naukowych faktów, dokumentuje i udowadnia wpływ kapitalizmu na występowanie tego zjawiska i – co ważne – proponuje zmiany, których wprowadzenie miałoby szansę zagwarantować zmniejszenie problemu głodu na skalę globalną. Lektura tej książki gwarantuje czytelniczce zdobycie rzetelnej wiedzy dotyczącej jednego z najpowszechniej występujących we współczesności zjawisk , którego wpływ na polityczno-społeczne funkcjonowanie świata niejednokrotnie był marginalizowany przez przywódców wysoko rozwiniętych metropolii.

Martín Caparrós, Głód, przeł. Marta Szafrańska-Brandt, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.

 

Adam Kaczanowski
Naiwnie wierzę, że literatura ma szansę dokądś zmierzać i że jej historia jest szarpaniną, bo jedni próbują ją zatrzymać w miejscu, w którym stoi, a drudzy próbują ją przepchnąć w akurat pasującą im stronę, i jeszcze naiwniej wierzę, że najważniejsze jest to, dokąd właśnie z nią doszliśmy. Dlatego, pytany o książkę dziesięciolecia, wskażę taką z ostatniego miesiąca. Ponadto wydaje mi się, że nie mam co wypowiadać się o świecie, bo mam tylko bardzo mgliste pojęcie, co się z tym światem dzieje, wskażę więc na książkę miejscową – bo łatwiej jest zrozumieć mi jej miejsce.

Najważniejszą książką dla mnie jest Bailout Tomasza Bąka, ponieważ książka ta zrobiła wszystko, co wydaje mi się, że powinno być zrobione, żeby przepchnąć literaturę w dokładnie to miejsce, w którym na nią czekałem.

Tomasz Bąk, Bailout, WBPiCAK, Poznań 2019.

Michał Kasprzak
(„Wakat”)

Mijającą dekadę coraz więcej z nas kończy ze świadomością przeoraną perspektywą katastrofy ekologicznej, czy wręcz z depresją klimatyczną –w efekcie kilkudziesięcioletniego już ignorowania ekologicznych polityk przez neoliberalne rządy. Dlatego na książkę ostatniej dekady wybieram Potop Salci Hałas, mając nadzieję, że ta dekada dla jak najmniejszej liczby ludności okaże się tą „ostatnią”. Hałas w swojej powieści, a w zasadzie „poemacie przewlekłym”, synkretyzując rozmaite języki nauki, magii, New Age’u czy wiedzy ludowej nie tylko ukazuje realność, ciągłość i powszedniość wydarzającej się apokalipsy. Wiąże ją również silnie z wymiarem klasowym, ekonomicznym i płciowym, wskazując na wytwarzane przez kapitalizm i patriarchat nierówności społeczne zarówno jako źródła, jak i skutki postępującej zagłady. W skali mikro – przestrzenią jest tu Pekin, biedne gdyńskie osiedle, z którego wycofały się instytucje państwa, pozwalając deweloperowi rękoma czyścicieli usuwać ostatnich niepokornych mieszkańców, urządzając im m.in. tytułowy potop. W skali makro – to współczesny świat, który w pierwszej kolejności poświęca najsłabszych i najbiedniejszych. Lokalne gesty codziennego oporu i solidarności, wykonywane głównie przez bohaterki książki, choć oswajają i odraczają katastrofę, to jednak nie odwracają jej ostatecznie. Ale na pewno mogą stać się przesłanką dla jakiejś sieciowej formy solidarności i uderzenia w dominujące modele polityczne.

Salcia Hałas, Potop, W.A.B., Warszawa 2019.

Natalia Malek

Najbardziej lubię czytać literaturę tzw. obcą w spolszczeniu – myślę o niej jak o literaturze polskiej, tyle że napisanej w innym języku. Przekłady pociągają mnie nie tylko z powodu oczywistego uroku tekstu oryginalnego i tekstu spolszczonego (nie mam nic przeciwko oczywistej urodzie i nie znam wielu jej przeciwników), lecz także z tego u, że – niezależnie od wysiłku, precyzji lub kunsztu tłumaczenia – ujawnia się w nich zawsze jakieś małe pęknięcie, przesunięcie. Ten chiazm dostępny w pociągu, w poczekalni, w łóżku po 23.00; niby niewielki, lecz uderzający – wytrąca mnie z rytmu czytania i każe zastanawiać się nad zgoła niezamierzonymi przez nikogo i nieporuszanymi wcześniej w książce kwestiami… No, to właśnie to lubię.

A skoro mamy bohatera dekady – i jest nim chiazm domowy, domowa jaskinia – to powymieniam kilka książek, które objawiły mi się w ciągu dziesięciu lat. Nie są to żadne nowości, ale ja w kontakcie z nimi stałam się nowa: Centuria. Sto powieści rzek Giorgio Manganellego w przekładzie Haliny Kralowej, Budowniczy ruin Herberta Rosendorfera w przekładzie Edwina Herberta, Niedziela życia Raymonda Queneau w przekładzie Hanny Igalson-Tygielskiej, Życie. Instrukcja obsługi w przekładzie Wawrzyńca Brzozowskiego, Alfred i Ginewra Jamesa Schuylera w przekładzie Marcina Szustra, W letnim domku Jane Bowles w przekładzie Andrzeja Sosnowskiego, Opowiadania wszystkie Clarice Lispector w przekładzie Wojciecha Charchalisa…

Oddzielną kategorią są oczywiście przekłady poezji – odkryciem dekady jest Alfabet Inger Christensen w przekładzie Bogusławy Sochańskiej, poza tym oczywiście Co robisz na naszej ulicy Charlesa Reznikoffa w przekładzie Piotra Sommera, Ciemna materia Rae Armantrout w przekładzie Kacpra Bartczaka, Pora roku Tomaža Šalamuna w przekładzie Miłosza Biedrzyckiego, Poezja pionowa Roberto Juarroza w przekładzie Marty Eloy Cichockiej, Sześć poetek irlandzkich w przekładzie Jerzego Jarniewicza i Przejdź do historii Linn Hansen w przekładzie Justyny Czechowskiej.

Ach! I jest jeszcze książka roku – i są to Dropie Natalki Suszczyńskiej.

Natalka Suszczyńska, Dropie, Ha!art, Kraków 2019.

Anna Matysiak
(Convivo)

Książka Wojciecha Michery na pierwszym planie jest interpretacją arcydzieła Stanisława Lema, czyli jego opowiadania Maska. Na tym szkielecie konstrukcyjnym nadbudowują się jednak inne ważne plany anonsowane w podtytule: tekst Michery, niezwykle bogaty, erudycyjny, pełen odniesień – literackich, malarskich, mitologicznych, a nawet filmowych oraz teoretycznych – również same teorie literaturo- i kulturoznawcze traktuje jako obiekt badań, a nie tylko jako narzędzia; widzimy dzięki temu, jak można oddalić się od samego analizowanego obiektu, jednocześnie pozostając z nim w ścisłym kontakcie, do jak wielu poruszających wyobraźnię teorii i idei opowiadanie Lema przylega tak, że wydają się one kluczem do jego otwarcia, a otwierając jedne drzwi, odsłaniają zarazem przestrzenie do kolejnych poszukiwań.

Idąc śladem pewnych nieoczywistości w tekście Lema, a potem także w innych ważnych tekstach kultury, Michera zakłada, że metody badania zjawisk dają możliwość dokonywania odkryć tam, gdzie po ich zastosowaniu pojawia się „błąd”, nieścisłość, coś, co chciałoby się szybko uznać za pomyłkę, a co okazuje się rodzajem szczeliny (wiedzą już o tym odkrywcy planet w innych układach gwiezdnych, domyślali się tego Freud i jego następcy) czy może generatorem „przejścia fazowego” – dlatego książkę czyta się jak fascynującą relację z długiej podróży po świecie literatury i sztuki. Gdy Michera wraca do Maski (książka na końcu zawiera przedruk tego opowiadania!), pokazuje, że jak wiele innych arcydzieł, jest ona również metatekstem, który – miedzy innymi – samą swoją strukturą diagnozuje sposób, w jaki tworzymy obraz naszej podmiotowości.

Wojciech Michera, Piękna jako bestia, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2010.

Oskar Meller
(Uniwersytet Wrocławski)

1. W tym tomie (niestety ostatnim wydanym za życia autora) poetyka Pułki ulega ostatecznej krystalizacji. Wszystkie zbędne naddatki zostają usunięte, ograne figury – wyeliminowane, głos staje się jeszcze bardziej pokoleniowy, a jednocześnie niespętany pokoleniowymi powinnościami. Jeżeli Paweł Kaczmarski wskazywał na potrzebę czytania Pułki jako wyłapywania momentów światła spośród długich fal szumu, to tym razem, paradoksalnie, podwyższone amplitudy szumu ujawniają jeszcze więcej przebłysków. W Zespole szkół młodzieńcza, rozbuchana fraza dojrzewa, rysuje dla siebie wyraźniejsze granice, zostaje zdyscyplinowana. Bez tej dykcji wielu post-pułkowców, debiutujących kilka lat później, pisałoby zupełnie inną poezję. I choć wbrew outro tomu poezja nie zbawiła Tomasza Pułki, to dzięki tej książce chcemy „nie wiedzieć, czy pokój w którym się obudziliśmy jest pokojem z kubkiem”.

Tomasz Pułka, Zespół szkół, Ha!art, Kraków 2010.

2. Za niewadzący realizmowi oniryzm, Bataille’owskie potraktowanie erotyzmu i zupełne odświeżenie nurtu literatury małych ojczyzn – bez przywiązania do tradycji Myśliwskiego i Pilota. Ciężkowice stają się jedną z najciekawszych literackich krain naszego podwórka, którą Gondowicz z powodzeniem mógłby dopisać do Słownika miejsc wyobrażonych. W Echu słońca znajdziemy najpiękniejszy i jednocześnie najtrudniejszy matecznik spośród tych co jakiś czas powracających w rodzimej prozie ostatnich lat. Gdy czytamy Bawołka, wiemy, że „to po prostu Waldek pisał”. Jeżeli przymierzyć do tej twórczości projekt Deleuze’a i Guattariego, to wśród naszych „mniejszychliteratur”, będzie to ta największa.

Waldemar Bawołek, Echo słońca, Czarne, Wołowiec 2017.

Paweł Orzeł
(Państwowy Instytut Wydawniczy)

Próba analitycznego wejrzenia w ostatnią pisaną dekadę prowadzi mnie do smutnego wniosku, że nie warto czytać, pisać ani literaturą zajmować się w ogóle (in that order). W tym stanie rzeczy smutne jest nawet czytanie dawnych geniuszy, utwierdzające w przekonaniu, że dziś – zwłaszcza w literaturze polskiej – nie ma nikogo zbliżającego się do poziomu, w którym czytelnik (tak marny jak ja) bezwolnie układałby bełkotliwe doksologie. Bez większego przekonania i bez większego trudu zduszam w sobie chęć wskazania paru rzeczy – z redagowanych przeze mnie, bo nie wypada (skoro pisze się dla siebie, to wydawać chyba również warto tylko dla siebie), a z innych wydawnictw, bo nie chcę rozdzielać niemrawie pocałunków śmierci i tak pozbawionych jakiegokolwiek znaczenia. Kieruję więc wzrok w stronę niszy nisz, jakiejś literatury – z braku lepszych słów – ezoterycznej czy okultystycznej, a jak ktoś chce satanistycznej, choć to wszystko są zjawiska w Polsce nie dość, że przeważnie płytkie lub fasadowe, to też po prostu systematycznie zdychające. Książkę Szatan (2019) tajemniczego Sabatiela można uznać za – przepraszam za określenie – „bryk” (z dodanym osobistym doświadczeniem) dotyczący postaci, która dla jednych jest metaforą, dla innych absolutem, dla kogoś jeszcze wymysłem durnym, mitem, duchem lub jeszcze czymś tam. I mimo mojego zmęczenia wszystkim lub wręcz zblazowania nie ukrywam niełatwej przyjemności, której dostarczyła mi ta lektura, wybijająca słusznie z jakichś zasiedziałych przekonań i po prostu przypominająca – jak inne lektury w przeszłości – by cały czas wątpić, stawiać sobie pytania, utrudniać życie na coraz bardziej wyszukane sposoby, analizować, tak dalej, tak dalej… (A tak zwana literatura właściwa jest, będzie i kiedyś musi stworzyć coś tragicznego, naprawdę wartościowego i oby w zaskakujących okolicznościach).

Sabatiel, Szatan, The Serpent, Szczecin 2019.

Katarzyna Pochmara-Balcer

Każde z dziesięciu opowiadań zbioru to odrębny świat, język i logika. Ale w centrum tych niepokojących, często absurdalnych rzeczywistości zawsze tkwi człowiek, wrzucony w fabułę jak laboratoryjny szczur w gniazdo szerszeni. Saunders to demon stylizacji językowej i frasobliwy obserwator współczesności. Mało kto potrafi tak bawić, jednocześnie tak dogłębnie zasmucając.

George Saunders, 10 grudnia. Opowiadania, przeł. Michał Kłobukowski, W.A.B, Warszawa 2016.

Jan Potkański
(Uniwersytet Warszawski)

Wizja polityczna przedstawiona w Samuelu Zborowskim (podobnie zresztą jak i w innych esejach Rymkiewicza) jest mi zdecydowanie obca. Nie znaczy to, że wybierając ten tom jako najbardziej dla mnie inspirujący w mijającej dekadzie, chciałbym go redukować do apolitycznych „walorów estetycznych”, jak to się często praktykuje wobec poezji Rymkiewicza. Przeciwnie, czytam Zborowskiego stricte politycznie właśnie, ćwicząc lekturę antagonistyczną, tj. taką, w której pisarz nie jest dla mnie autorytetem, rzecznikiem bądź „przyjacielem”, tylko przeciwnikiem w sporze. Przeciwnikiem, którego chcę pokonać, ale uczciwą interpretacją, a nie za pomocą deprecjonujących etykiet.

Jarosław Marek Rymkiewicz, Samuel Zborowski, Sic!, Warszawa 2010.

 Marcin Świątkowski

Ciche Psy to książka wyjątkowa pod wieloma względami. Dla mnie – przede wszystkim dlatego, że jako jedna z niewielu wydanych w ciągu mojej aktywności krytycznej powiedziała mi nie tylko coś o świecie, ale również coś o mnie. Jest to porażające świadectwo melancholii XXI wieku: nieograniczonej modernistycznym światopoglądem, rozpełzającej się na wszystkie dziedziny życia i kultury, obezwładniającej „smutkiem, który jest biegiem krwi”.

Roman Honet, Ciche psy, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2017.

Justyna Sobolewska
(„Polityka”)
 1. Ta opowieść dorastaniu dziewczynki na wsi w latach 80-tych to proza „synestezyjna”, oddziałująca na wszystkie zmysły. I nie jest to opowieść nostalgiczna, idealizująca dzieciństwo, tylko przede wszystkim – pełna grozy. Świetny jest język Grzegorzewskiej i świetnie wydobywa ciemną stronę dojrzewania.



Wioletta GrzegorzewskaGuguły, Czarne, Wołowiec 2014.


2. Smutek naszych czasów w najlepszym Houellebecqowskim ujęciu. I ten symboliczny obraz opuszczonego burdelu i kolejki do kliniki eutanazji. I tylko sztukę Houellebecq tutaj ocala.



Michel Houellebecq, Mapa i terytorium, przeł. Beata Geppert, W.A.B., Warszawa 2010.


3. Pierwsza po polsku książka Wallace’a, w której autor wpuszcza nas w skórę innych ludzi, daje nam wgląd w stany, w których nie chcielibyśmy być: dno depresji, upokorzenie, poniżenie. Stara się przekraczać granice między pisarzem a czytelnikiem po to, by dotrzeć do tego co wspólne – bezbronność, moment, kiedy można się odsłonić.



David Foster Wallace, Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi, przeł. Jolanta Kozak, W.A.B., Warszawa 2015.


4. Do tej książki chce się wracać, bo można ją czytać nie tylko jako opowieść o śmierci, porządkowaniu książek i wspomnień, ale i jako historię powojennego pokolenia. To też książka o kontroli nad słowami, którą umieranie zabiera. I o jeszcze innym przemilczeniu i niewygodnych słowach: „W świecie mojego dzieciństwa nie było Żydów. To znaczy – mogli być po cichu”.



Marcin Wicha, Rzeczy, których nie wyrzuciłem, Karakter, Kraków 2018.
Ziemowit Szczerek

Chyba dam nagrodę za całokształt donbaskiemu Hrabalowi, czyli Serhijowi Żadanowi. Od lat pisze – jak Hrabal – tę samą książkę o tym, co zna najlepiej, czyli swojej okolicy – i robi to coraz lepiej: wyłazi z konwencji, którą wcześniej sam sobie narzucił. I choć uważam, że w nowych rzeczach brakuje mu już tej świeżej energii, która była we wcześniejszych tekstach, i choć czasem się wypierdala, to jest to upadek piłkarza na boisku albo żołnierza w ataku; potem Żadan wstaje i daje radę. Jest dojrzalszy, nadal bywa błyskotliwy, czasem jest zbyt napięty, ale, kurwa, gdybym był Ukraińcem ze Wschodu w dzisiejszych czasach, to też byłbym napięty. No i jako jednemu z niewielu udaje się Żadanowi zrywać powoli z łobuzerskim punkiem i iść w stronę bardziej wycyzelowanych brzmień – zachowywać formę. To niezła sztuka, bo – jak wiemy – gdy punki uczą się grać na instrumentach, które wcześniej uroczo szarpały, to jest najczęściej ich koniec. Ale nie koniec Żadana.

Serhij Żadan, Internat, przeł. Michał Petryk, Czarne, Wołowiec 2019.



Redakcja – Maciej Libich, Joanna Piechura, Antek Zając