Robotnik nie istnieje już dłużej jako osoba. Jest on lub ona
tylko wymienialnym producentem mikrofragmentów
rekombinacyjnej semiozy, która wchodzi w ciągły strumień Sieci.
Franco „Bifo” Berardi, Schizo-Economy

W sercu tej nowej strategii leży Dolina Krzemowa, w której opracowano i zaimplementowano algorytmy oraz protokoły manipulacji ludzką neuroplastycznością. Są to ozdobione lukrem – za sprawą swojego stymulującego charakteru – innowacje technologiczne, które ułatwiają dobrowolne przyjęcie przez jednostkę instrumentów kontroli w zamian za złudzenie indywidualnej wolności.
Giorgio Griziotti, Neurocapitalism. Technological Mediation and Vanishing Lines

wszystko łączy mi się ze wszystkim
w przecudne fantasmagorie
MLB, Spalato

 

Choć zapewne trudno byłoby krótko i jednoznacznie nakreślić, jaką linię wydawniczą przyjmuje w swoich działaniach warszawskie Convivo (jego nakładem dostaliśmy już między innymi książki Jerzego Kronholda, Adama Zdrodowskiego, Grzegorza Wróblewskiego, Krzysztofa Jaworskiego, Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, Tomaža Šalamuna, a już za moment ukaże się nowy tom Rafała Gawina), to o Annie Matysiak i jej oficynie jedno powiedzieć możemy na pewno: żaden wydawca w Polsce nie odpowiada u nas dziś z taką intensywnością i wytrwałością na zmiany, jakie przechodzi obecnie język poetycki, a mam na myśli głównie język pokolenia tych dwudziestolatków, których twórczość bez wątpienia pozostanie z nami na dłużej. To między innymi za sprawą Convivo Jaworski i Wróblewski – z całą ich przewrotną, nienachalną politycznością pozbawioną betonu ideologii i konsekwentnie realizowanymi patentami kompozycyjnymi – okazują się wreszcie, wraz z Miłoszem Biedrzyckim, poetami stojącymi w samym centrum tak zwanego pokolenia brulionu, a nie tylko skrzydłowymi „Marcinów”. Z podobnej perspektywy spoglądam na ostatnią objazdówkę, która towarzyszyła publikacji Błękitnej wieży Šalamuna – zainteresowanie, z jakim spotkały się dyskusje wokół tomu we Wrocławiu, Krakowie, Warszawie, to mocny sygnał, że autor ten przestaje funkcjonować u nas jako „jakiś opętany Słoweniec” i nie tyle nawet staje się punktem najsilniej emanującym światłem na poetyckiej mapie, co wręcz ujawnia konieczność wypracowania nowej jakości kartografii.

Niech to krótkie wprowadzenie w panujące okoliczności posłuży nam jako miękki kocyk, na którym położymy pachnący egzemplarz najświeższej książki autora mieszkającego na stałe w Kopenhadze, Runy lunarne – już trzeciej wydanej przez Matysiak, wliczając w to esej Miejsca styku. W tomie tym, podzielonym na trzy sekcje (poezja – quasi-dramat (?) – poezja), chyba jeszcze wyraźniej niż dotąd odsłania się to, na co w twórczości Wróblewskiego zwracał ostatnio uwagę niezastąpiony Łukasz Żurek[1]. W recenzji wyboru wierszy Pani Sześć Gier warszawski krytyk mocno jak nikt dotąd podkreślił występujące u tego poety relacje (tytułową „wzmożoną synchroniczność”) między ekonomią polityczną, zmianami technologicznymi i strukturą psychiczną (dodałbym „współczesnego człowieka”, gdyby problem nie dotyczył rzeczywistości podporządkowanej maszynowemu kapitalizmowi, w którym indywiduum dawno wyparte zostało przez dywiduum[2]). Nie tylko zgadzam się z intuicjami Żurka, gdy wskazuje on na połączenia między późnymi utworami Wróblewskiego, odnoszącymi się do problematyki „medialno-ekologiczno-politycznej”, a wierszami, „w których powraca tematyka starości czy zdrowia psychicznego”[3], ale wręcz uważam przyjęcie takiej optyki za absolutnie konieczne, jeśli chcemy odzyskać dla autora Hotelowych kotów należne mu miejsce w poetyckiej Dolinie Muminków, gdzie póki co tylko „środowiskowe żale”, „[s]ystemy powinności” i „[c]iężkie, niezwykle ciężkie oddychanie naszych wrażliwych poetów”[4].

***

Nie bez uzasadnienia Wróblewski otwiera nową książkę wierszem pod tytułem Ciche kroki listonosza, za sprawą którego kwestia paranoi urasta do rangi jednego z głównych wątków Run lunarnych: „Może pojawią się / komornicy / albo // trzeba będzie zrobić / nowe testy / krwi?” (s. 7). Autor Implantów, jako jeden z nielicznych polskich poetów obsługujących ten temat, świetnie rozpoznaje teren i zdaje sobie sprawę z tego, że zaburzenia urojeniowe nie tylko nie powinny być – dziś czy kiedykolwiek – postrzegane jako problem jednostki wyseparowanej ze społecznego ciasta, ale wręcz muszą być ujmowane w krytycznej refleksji jako jedno z najskuteczniejszych współcześnie narzędzi politycznej kontroli, w dużej mierze wyrosłych na gruncie technologicznych innowacji zorientowanych na klasową dominację. W świecie, w którym wytwarzanie wartości dodatkowej często nie opiera się już na prostym sprzężeniu środków produkcji (posiadanych przez kapitalistę) i siły roboczej (każdorazowo sprzedawanej kapitaliście przez robotnika), ale na permanentnym przechwytywaniu efektów pracy robotnika, który de facto jest w posiadaniu środków produkcji, utrzymanie status quo wymaga wytworzenia nowych podziałów społecznych – tylko tym sposobem kapitał, czy też Zintegrowany Globalny Kapitalizm[5], odpierać może wciąż powracające widmo „molekularnej rewolucji” i komonizmu, reżimu dóbr wspólnych.

– Mnie tutaj też ciągle śledzą.
– Naprawdę?
– Lista byłaby długa. Na przykład sąsiedzi, choć ich prawie nigdy nie widać.
– Podglądają?
– I nasłuchują”
(s. 36–37).

Wielki spisek,
teocuitlalt, czyli
boskie odchody
(ŚWIAT HIPOTETYCZNYCH KULTÓW, s. 25).

Ale wiemy przecież, że gdyby do tego ograniczały się nasze problemy, gdyby były one po prostu domeną „fałszywej świadomości” zaimplementowanej klasie robotniczej przez burżuazyjną propagandę, pewnej ideologicznej tkaniny, którą wystarczy zerwać z ekonomicznej bazy, exodus zawsze byłby na wyciągnięcie ręki. Rzecz w tym, że gdy policja, wojsko, szkoła i więzienie przestają być instytucjami zewnętrznymi wobec podmiotowości, a zostają przez nią zinternalizowane[6], sprawy znacznie się komplikują: „To spisek / koncernów / farmakologicznych” (s. 8), pisze Wróblewski w wierszu ARE YOU AN ASPIE? i w tym krótkim zdaniu-sloganie wskazuje na sedno zagadnienia: nie chodzi wcale o to, co jeszcze w późnokapitalistycznym świecie jest prawdą – paranoja nie stanowi bowiem prostego „zmyślenia” na temat wrogiego charakteru zewnętrza, ale określa stosunek do rzeczywistości, nawet gdy konstatacje dotyczące owej rzeczywistości pozostają w pospolitym sensie „prawdziwe”. Czy wiemy dziś na pewno, że koncerny farmaceutyczne sztucznie windują ceny leków, akumulując monstrualne zyski dzięki schorzeniom generowanym głównie przez obecny sposób organizacji produkcji? Oczywiście. Czy jednocześnie przytoczony wyżej frazes ma charakter paranoiczny? Jak najbardziej. Czy paranoiczny charakter tego powierzchownego rozpoznania przyczynia się do wzrostu popularności tak zwanej medycyny alternatywnej, w tym do coraz większego zainteresowania ruchem antyszczepionkowym? Zdecydowanie tak[7]. Jeśli więc urojeniowe problemy współczesnych społeczeństw są tylko domeną nadbudowy (czy też Symbolicznego), to naprawdę trudno byłoby orzec, gdzie jeszcze szukać możemy bazy (Realnego). „Jeśli nie akceptujesz / symboli, / prędzej czy później się o nie potkniesz…” (Strit, s. 27). Wszelkie przejawy intuicyjnej i nieuporządkowanej myśli antysystemowej, wszelkie postaci kontrkultury i radykalnej krytyki elit stają się zupełnie jałowe politycznie, gdy na każdym kroku znaleźć się mogą jacyś Panowie agenci (s. 17), zawsze finansowani przez inny (żydowski, islamski, reptiliański) establishment. Jednocześnie ci, którzy mają pewne pomysły na zaradzenie obecnym kryzysom (społecznym, ekologicznym), zdają się zupełnie nie rozumieć powszechnego kryzysu psychicznego i rosnącej w siłę estetyki buntu, natychmiastowo obsługiwanej przez prawicowe międzynarodówki lub wręcz przechwytywanej przez kapitalistyczny przemysł lajfstajlowy. Skutki są łatwe do przewidzenia: stawianie oporu niemal nieodzownie kończy się apofenią, patologicznym przekonaniem o ukrytej łączliwości zupełnie nieprzystających do siebie fenomenów („Nikt nie powie, / że celowo / utopiłaś mnie / w oceanie, ponieważ hodujesz koty”, Support, s. 9).

Jakie stanowisko w takich okolicznościach zajmuje Wróblewski?

– Czyli pasywność. Kanapowe wzdęcia.
– A co, mam ganiać wyznawców kaprala z żelaznym krzyżem po klatce schodowej? Założyć lewacką, paramilitarną bojówkę?
(s. 39).

Zdawać by się zatem mogło, że interesujący nas autor jest w jakimś sensie postpolityczny, że ostatecznie godzi się na warunki realnej subsumcji, na podciągnięcie życia pod kapitał. Ja odbieram to zupełnie inaczej: obserwując płonący świat, gdzie There Is No Alternative nie jest już frazesem garstki oszołomów, ale stało się religijną doktryną, w imię której poświęcić można choćby i planetę, Wróblewski, nawet będąc bliskim szaleństwa, nigdy nie odwraca wzroku. Postawę pozbawionego wiary, postpunkowego realisty dzielą setki mil od postaw sytych, pozbawionych sumień lub wiecznie zadowolonych z siebie wielkomiejskich intelektualistów, którzy nadal widzą się jako kontrkulturowców, ale w okolicznościach neoliberalnej koniunktury wygodnie umościli się we właściwych kieszeniach.

***

Kiedy dla systemu nie jest już istotna jednostka i jej model życia, ale możliwość rozłożenia owej jednostki na mniejsze elementy, które następnie zaprzęgnięte zostaną w pracujące niezależnie od siebie układy maszynowe generujące zysk, jednostka paradoksalnie nie wyzbywa się osobowości, ale staje się chorobliwie narcystyczna i quasi-neurotyczna („Przerażają mnie pokrojone / arbuzy – proszę to zapisać”, Panowie agenci, s. 17). Dzieje się tak, bo kapitalizm jedną ręką dokonuje deterytorializacji (rozkłada wartości, instytucje i aparaty represji typowe dla wcześniejszych maszyn społecznych), ale drugą ręką – jako „semiotyczny operator”[8] – permanentnie nadkodowuje ludzkie aktywności znane z minionych czasów tak, aby skuteczniej i szybciej podporządkować je swoim celom. Nie jest to już władza dyscyplinarna, nie mamy tu zatem do czynienia z klasyczną edypalizacją (stąd wspomniana wyżej quasi-neurotyczność, nerwica oparta na pseudokodach, nerwica psychotyczna). Złudzenie wolności, jakie jednostce dają dobrowolne przyjęte przez nią instrumenty kontroli, opiera się w dużej mierze na wolności do zdigitalizowanej autoekspresji przyjmującej krańcową postać („Następuje / niekontrolowana / aktywność / umysłu…”, Ciche kroki listonosza, s. 7). Ta zaś z miejsca zostaje powiązana z chroniczną potrzebą rywalizacji na nieznaną dotąd skalę i, co gorsza, dotyczącej utowarowionego życia w ogólności. W efekcie indywiduacja, proces wyodrębniania się samoświadomości, staje się otwarcie patologiczna, towarzyszy jej intensywna potrzeba budowania twierdzy, by następnie drastycznie odcinać się od tego, co na zewnątrz, by opierać swój udziału w życiu społecznym wyłącznie na nieufności: „nasze mieszkania, / naszymi niedostępnymi (talerz dla nieproszonego żubra) / świątyniami” (TESLA, 66).

Wynika z tego konieczność sztucznego generowania krótkotrwałych, silnych, coraz silniejszych zmian w układzie nerwowym („każdy kto palił trawkę / przerzucił się na śnieg”, Ewolucjonizm, s. 36). Umysł będący pod wpływem przyjmowanych na zmianę stymulantów i depresantów nigdy nie może osiągnąć nawet chwilowego stanu równowagi, w końcu wszyscy jesteśmy już teraz przedsiębiorcami siebie, a konkurencja nigdy nie śpi. Przypominają mi się intuicje Rafała Wawrzyńczyka, który dwa znaki interpunkcyjne powracające co rusz u Wróblewskiego – wielokropek i wykrzyknik – ujmował jakiś czas temu jako „odpowiedzialne za »rozfalowanie« powierzchni przedstawienia”[9]. Jeśli zgodzimy się, że wykrzyknik i wielokropek w wierszach poety nie tylko skrywają „ziarna najciekawszej odmiany ironii”[10], ale również pełnią funkcję konceptualną, to w owym rozfalowaniu (z jednej strony płaszczyzny kompozycji, z drugiej – całej powierzchni społecznej) odnajdziemy też istotę trwale rozstrojonej podmiotowości późnego kapitalizmu, neurokapitalizmu. W utworze zatytułowanym TUT ujawnia się to w całej okazałości:

Dwunożność
ukształtowała się
w dżungli… (Żyjemy
w czasach wielkich
przemian!) Natomiast
King Tut został
zamordowany.
Co należałoby zrobić?
Czytać Eliota! Udawać zagubionego
w tłumie…
(s. 43).

Ekstremalna jukstapozycja nie jest już, jak sto lat temu, domeną radykalnego eksperymentu artystycznego – wykarmiona metaamfetaminą i kokainą, alkoholem i Xanaxem, wzmocniona przez algorytmy, które co minutę wypluwają na ekrany miliony obrazów perfekcyjnie wyczyszczonych ze źródłowego sensu, stała się obowiązująca zasadą konstrukcji psychicznej („Przecież masz / przeładowane / czujniki”, USG, s. 13). Płaszczyzny kompozycji Wróblewskiego pozostają z ową zasadą w ciągłym napięciu, w gruncie rzeczy występują przeciw niej, ale tworząc z nią ściśle współpracujący układ.

***

Dla nikogo nie powinno być już dziś tajemnicą, że maszynowa forma późnego kapitalizmu nie może po prostu, bez większych konsekwencji zostać zaimplementowana w umyśle jednostki – prędzej czy później quasi-neurotyczna osobowość ze skłonnościami do depresji i zaburzeń urojeniowych, poddana nadmiernym działaniom bodźców, może stracić resztki spójności i rozpłynąć się w psychotycznym ciele kapitału. „Świat zjawisk jest / tylko iluzją” (Made under the authority / of the prince a/s Denmark, s. 100). Przez moment mamy jeszcze do czynienia z dojmującym przekonaniem o istnieniu ukrytego porządku („Wczoraj znowu / widziałem, jak / wymieniali księżyc / na planszę / udającą deszczowy / poranek”, Haluksy, s. 19), ale nie oddziałuje on już wyłącznie paranoicznie, a wywołuje raczej objawy „psychotyczno-paniczne”[11]. Diagnozy stawiane w ostatnich dekadach przez psychiatrów zaskakiwały początkowo ich samych, rozpoznawane przez nich patologie dotąd kojarzyć się mogły bowiem z obrazem świata znanym tylko z romantycznej literatury, w której wzniosła Natura całkowicie rujnuje osobowość, ujawniając swoją wszechogarniającą potęgę („Są rzeczy, których / nie rozumiemy, // ale stanowią one część / większego planu”, Oczy węża, s. 39; „czy możemy to wyjaśnić? / nie / tego nie możemy wyjaśnić”, Romb, s. 12)[12]. Indywiduum nie tyle godzi się na dywidualną formę istnienia, co przestaje osłaniać się przed zewnętrzem i raczej, przeczuwając jakąś nieuchronną katastrofę, gładko się z nim stapia. Z pewnością nie jest to ten sam proces, który znamy z filozofii radykalnej immanencji czy z panteistycznych wątków sufickich i buddyjskich, nie jest to też proces zmierzający ku „rewolucyjnej” deedypalizacji i produkcji nowych strategii kolektywnej egzystencji, nie jest to schizofrenia oparta na absolutnej deterytorializacji. To raczej wprawka do mokrego snu akceleracjonistycznych libertarian o całkowitym zespoleniu się przemocą znomadyzowanej podmiotowości z siłami rynku. Wróblewski jako poeta pozostaje jednym z najbardziej przenikliwych obserwatorów tego procesu – aż trudno zrozumieć, skąd jeszcze bierze na to siłę.


[1] Ł. Żurek, Papież, mikroby i słonie, czyli wiersze ze świata wzmożonej synchroniczności, „Mały Format” 2019, nr 7–8.
[2] Do kwestii dywiduum będę tu wracał jeszcze kilkukrotnie. „Numeryczny język kontroli składa się z cyfr otwierających dostęp do informacji lub go wzbraniających. Nie mam tu już do czynienia ze sprzężeniem masa – jednostka. Indywidua stały się »dywidualne« (dividuels), a masy – wzorami, danymi, rynkami albo »bankami«”. G. Deleuze, Postscriptum o społeczeństwach kontroli, w: tegoż, Negocjacje. 1972–1990, przeł. M. Herer, Wydawnictwo Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej Edukacji TWP, Wrocław 2007, s. 186. Zob. również: M. Lazzarato, Signs and Machines. Capitalism and the Production of Subjectivity, trans. J.D. Jordan, Semiotext(e), Los Angeles 2014 oraz G. Raunig. Dividuum. Machinic Capitalism and Molecular Revolution, vol. 1, trans. A. Derieg, Semiotext(e), South Pasadena 2016.
[3] Ł. Żurek, Papież, mikroby i słonie…, op. cit.
[4] G. Wróblewski, R. Gawin, Coś dla frustratów, szpiegów i melancholików [rozmowa], „Literacka Polska”, http://www.literackapolska.pl/rozmowy/grzegorz-wroblewski-cos-dla-frustratow-szpiegow-i-melancholikow/ [dostęp 31.08.2019].
[5] Zob. np. F. Guattari, Soft Subversions. Text and Interviews 1977–1985, trans. Ch. Wiener, E. Wittman, Semiotext(e), Los Angeles 2007, s. 229 i dalej.
[6] Zob. F. Guattari, Anti-Psychiatry and Anti-Psychoanalytics, w: Molecular Revolution. Psychiatry and Politics, trans. R. Sheed, Penguin 1984, s. 48.
[7] Tytułowy aspie to potoczne, nieobraźliwe określenie osoby z zespołem Aspergera – Wróblewski, biorąc pod uwagę wzmiankowany „spisek koncernów farmaceutycznych”, ewidentnie odnosi się tutaj do panującego wśród antyszczepionkowców przekonania, zgodnie z którym wakcynacja prowadzić może do zaburzeń ze spektrum autystycznego.
[8] F. Guattari, Capital as the Integral of Power Formations, w: Soft Subversions…, s. 244.
[9] R. Wawrzyńczyk, Zmieniło się w Warsaw brzmienie, „Dwutygodnik” 2018, nr 8.
[10] Tamże.
[11] F. „Bifo” Berardi, Precarious Rhapsody. Semiocapitalism and the Pathologies of the Post-Alpha Generation, Minor Compositions, London 2009, s. 116.
[12]Tegoż, Schizo-Economy, SubStance” 2007, vol. 36, nr 1, s. 78.



Grzegorz WróblewskiRuny lunarne,
wyd. Convivo Anna Matysiak, Warszawa 2019



Dawid Kujawa (ur. 1989) – doktor literaturoznawstwa, krytyk literacki, marksista. Zajmuje się najnowszą polską poezją i politycznym wymiarem historycznej awangardy. Redaktor czasopisma „Praktyka Teoretyczna”. Pracuje w IT.