Katarzyna Szaulińska – z wykształcenia psychiatrka i psychoterapeutka – dała się poznać jako poetka, autorka monodramu i komiksu o depresji. Niedawno opublikowała debiut prozatorski: zbiór surrealistycznych opowiadań Czarna ręka, zsiadłe mleko.

W wywiadzie dla kwartalnika „Fabularie” Szaulińska nazywa swoich bohaterów i bohaterki „ofiarami wewnętrznej stygmatyzacji”. Jak dodaje, zależało jej, by stworzyć świat, w którym regułą byłoby odstępstwo od normy. I rzeczywiście: słowa „odmienność” i „dziwność” oddają charakter każdej z czternastu próz. Na przykład tytułowe opowiadanie Zsiadłe mleko mówi o kobiecie chorej na nowotwór, która zamiast doświadczać grozy albo wzniosłości niebytu zastanawia się nad tym, „gdzie w Warszawie jest Kaufland”, i uznaje „że Lidl to najgorsze, co może być”. Z kolei bohater Czarnorękiego Adama przychodzi na świat z jedną kończyną w innym kolorze. Najpierw próbuje to ukryć, lecz później stopniowo oswaja własną inność. I choć ostatecznie traci rękę w wyniku wypadku, dowiaduje się, czym spowodowany był jej dziwny wygląd.

Opowiadania trudno nazwać autobiograficznymi (Szaulińską obowiązuje tajemnica zawodowa; praktyka lekarska raczej odgrywa rolę „trampoliny do wyobraźni”), jednak wpływ doświadczeń autorki na jej prozę jest czytelny. Psychiatrką jest w końcu główna bohaterka, która pojawia się we wszystkich opowiadaniach. Na studiach nie uczono jej, jak informować kogoś o śmierci bliskiej osoby, jak radzić sobie z zarzutami o spowodowanie śmierci i z poczuciem winy, czy wreszcie: jak postępować z niedoszłymi samobójcami. Po skończonym dyżurze bohaterka próbuje złapać dystans – wraca do domu, je śniadanie z dziewczyną, pali papierosa i pije prosecco – ale po dwóch dniach i tak płacze jak dziecko, gdy stłucze szklankę, odreagowując w ten sposób szpitalne przejścia: „Moja empatia to ładnie wypełnione papiery, ksero karty zgonu, spisany na karteczce telefon do Zakładu Medycyny Sądowej. W kopercie lorafen gratis, cztery tabletki, wystarczy, żeby się uspokoić, żeby się zabić – za mało. Przepraszam i do widzenia”.

Zamiast ukazywać postaci w krzywym zwierciadle – w sposób karykaturalny i niepozbawiony złośliwości – Szaulińska zaprasza nas na wizytę w gabinecie luster, w którym każde z odbić jawi się jako wyjątkowe, intrygujące, może nawet piękne. W jednym z opowiadań nastolatek przebywający w ośrodku zamkniętym, cierpiący na lęk przed trójkątnymi kształtami, nawiązuje nieoczywistą relację z inną pacjentką, która straciła dzieci, lecz wierzy, że nadal żyje razem z nimi. Bohaterka prozy Urodziłam księżyc wydaje na świat nie-ludzkie potomstwo pokryte kraterami; wychowuje je najlepiej, jak potrafi, i staje w obliczu przyziemnych wyzwań rodzicielskich, między innymi zazdrości. Z kolei Śreżoga to historia matek, które – ze względu na rzadką, wstydliwą, ukrywaną przed najbliższymi i otoczeniem przypadłość – nie widzą własnych synów i córek. Dopiero przypadkowe spotkanie z nieznajomą sprawi, że główna bohaterka zbioru dołączy do podziemnego kręgu podobnych sobie kobiet i zacznie brać udział nielegalnych walkach, co z bliżej niewyjaśnionych przyczyn przywróci jej zdolność, by zobaczyć własne dzieci.

Czytaj także:
Bartosz Pergół
pisze o Dzieciach
Jacka Paśnika

Szaulińska subtelnie splata wątki kobiecości i przemocy. Przemoc jawi się tu jako symbol wzajemnej troski, narzędzie walki z matczyną „ślepotą”; zarazem przedstawiona jest jako problem społecznie ignorowany i „prześlepiany”. Posiniaczone twarze matek prowadzących wózki z dziećmi okazują się dla otoczenia zupełnie przezroczyste. Podczas codziennych spacerów uwagę przyciąga raczej brak czapeczki na głowie noworodka. W podobny sposób – na przekór stereotypom – opracowywany jest motyw męskości. Opowiadanie Kwitnąc mówi o mężczyznach, którym zakwitają prącia i którzy zachodzą w ciążę, po czym (podobnie jak bohaterki Śreżogi) łączą siły w ramach oddolnej grupy wsparcia. Protagonista Kiszonych to z kolei milkliwy samotnik, wyznawca teorii spiskowych, który „względną równowagę” utrzymuje jedynie dzięki kiszonkom – i terapii.

Szaulińska zdaje sobie sprawę z czyhających na nią pułapek; nie stwarza mikrokosmosu pełnego dziwactw i kuriozów, by przyglądać im się z dystansu, wyższościowo, niczym eksponatom zakonserwowanym w formalinie. Unika efekciarstwa, obiera bowiem strategię uwrażliwiania – i to nie tylko na losy fikcyjnych bohaterek i bohaterów. Atmosfera niezwykłości wytrąca z rutyny, neguje realizm, aktywuje pracę wyobraźni. Opowiadanie Urodziłam księżyc czytałam niedługo po obejrzeniu serialu Wielka woda; w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdyby powódź stulecia spowodowało dziecko pokryte kraterami, zazdrosne o swoją matkę? Odpowiedź nie ma tu wielkiego znaczenia; ważniejsze wydaje się podjęcie wyzwania – próba pomyślenia o świecie inaczej.

Opowiadania nie zachęcają jednak, by rozstrzygać, co jest realne, a co trudno byłoby sobie wyobrazić bez literackich cudzysłowów i nawiasów. Właśnie na tym opiera się sukces Szaulińskiej. Autorka pokazuje, jak można dezaktualizować normy: społeczne, płciowe, kulturowe. Obnażanie ich umowności okazuje się dalece bardziej inspirujące niż wartościowanie odstępstw. Prozatorski debiut Szaulińskiej czytać można również jako zachętę, by opuścić świat zmyśleń i fantazji, cudów-niewidów; by potraktować te historie jako opisy schorzeń, nierzadko skomplikowanych. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby próbować zdiagnozować owe przypadki, współodczuwać z bohaterami i bohaterkami, niepokoić o nich, a jednocześnie bać się ich.

Wbrew opiniom samozwańczych ekspertek najlepszą receptę na schorzenia psychiczne stanowią farmakologia i terapia. Czarna ręka, zsiadłe mleko pokazuje jednak, że droga do ich oswojenia, odtabuizowania i zrozumienia może wieść również przez literaturę.


Katarzyna Szaulińska
Czarna ręka, zsiadłe mleko

Filtry, 2022, s. 224


Aleksandra Kumala (ur. 1995) – kulturoznawczyni, doktorantka UJ, współredaktorka tomu „In(ter)wencje. Analizy kulturoznawcze” (2019). Teksty poświęcone filmom i literaturze publikowała m.in. na łamach „Dwutygodnika”, „Fabulariów”, „Popmoderny” czy „Przekroju”.

Ola Sowińska (ur. 1999) – graficzka, ilustratorka, obecnie studentka Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. W swoich pracach często nawiązuje do tematyki wyimaginowanych zdarzeń, słodko-mrocznych przestrzeni wyjętych ze snu. Chętnie pracuje z papierem i tkaniną. Kocha długie spacery, w których często odnajduje źródło inspiracji.