– Wiesz, jaki masz problem? – mówisz. – Że jak zaczynasz jakąś historię, to od razu chcesz wiedzieć, jak się kończy.
– Ale chodzi ci o życie czy o literaturę? – pytam.
– A jest jakieś życie poza literaturą?
– A jest jakaś literatura poza życiem? – odwracam niezgrabnie.

Tak zaczyna się Happy end, ostatnie z jedenastu opowiadań zgromadzonych w Trzecim dniu świąt Macieja Miłkowskiego. To jego trzeci zbiór opowiadań: w 2014 roku ukazał się Wist, Drugie spotkanie w roku 2017, a w 2019 roku powieść System Sulta (dla porządku dodać trzeba, że część z tych krótkich próz ukazało się wcześniej – jak zdradzający zacięcie publicystyczne Czwartek czy dużo mniej dosłowna Zmiana).

Idę tropem podsuwanym przez samego autora – pełno u Miłkowskiego wyliczeń, spiętrzeń, misternych konstrukcji i gier z wykorzystaniem tej solidnej siatki asekuracyjnej zwanej ironią. Jest Miłkowski doświadczonym zawodnikiem, uprawia pisarstwo jak sport wyczynowy i nie boi się wyzwań, zresztą szkolił się u najlepszych; wierzy w porządne wykształcenie, a może przede wszystkim samokształcenie, czyli oczytanie. Relacje z przygód lekturowych publikuje na łamach kwartalnika „Czas Literatury” w cyklu „Anatomia opowiadania” – znaczące, że cykl znajduje się w dziale „Pisarz w pracy”. Miłkowski pokazuje, że wie, jak powinno zostać skonstruowane opowiadanie, a zwłaszcza – czego w nim być nie powinno i co może mu zaszkodzić (w najnowszym odcinku, „Wszystko na opak, czyli jak skonstruowane są Śpiące piękności Kawabaty Yasunariego”, pisze na przykład, że „tak zwane sceny oniryczne potrafią zniszczyć każde, najwybitniejsze nawet dzieło”). Prezentuje się zatem nie tyle jako intuicjonista, co raczej intelektualista; nie tylko jako pisarz o imponujących umiejętnościach oraz wiedzy, którą dzieli się szczodrze z czytającymi, lecz przede wszystkim analityk zdolny odsunąć się od tego, co parzy i żre w świecie, zdolny przekierować energię z czucia na myślenie.

Miłkowski sporo wymaga od siebie, ale też sporo wymaga od osób mierzących się z jego utworami. Zaprasza do rozmowy, której podstawą musi być jednak odpowiednie wykształcenie literackie – aby ją podjąć, trzeba rozpoznawać inspiracje lekturowe, zapożyczenia i odniesienia. Rozmiłowanym w rozgrywkach intelektualnych lektura Trzeciego dnia świąt (podobnie jak poprzednich książek Miłkowskiego) sprawi sporo przyjemności. Twórczość Miłkowskiego nie jest „dla wszystkich” (jeśli podtrzymywać wiarę w istnienie tej kategorii), raczej dla „swoich ludzi”, którzy dzielą z Miłkowskim wiedzę i wrażliwość, którzy znają puszczane w ruch kody, którzy chcą i potrafią podejmować proponowane wyzwania, słowem – którzy nie tylko przyjmą mocny serwis, ale też nie wahają się podbijać literackich lotek wysoko. Zwraca się Miłkowski do swoich ludzi, nie ma ochoty gadać tylko do siebie – do literackich gier trzeba więcej niż jednej osoby, potrzeba czytelników i czytelniczek zdolnych do przyjęcia wysokiego nawet podania (zauważmy, że forma większości z opowiadań zgromadzonych w Trzecim dniu świąt to rodzaj dialogu, czy może raczej: „zwrotu do”). Owszem, wymagająca to twórczość, ale całkiem czytelna – znaczenia dają się tu rozszyfrować, bo klasyka współczesnej literatury wspiera te opowiadania, podpowiada imiona i nazwiska mistrzów (bo mistrzyń raczej nie). 

Miłkowski pokazuje, że wie, jak powinno zostać skonstruowane opowiadanie, a zwłaszcza – czego w nim być nie powinno

Przytoczony cytat z początku ostatniego opowiadania wskazuje na mocne – a jednak! – wyznanie wiary: wiary w literaturę. Bez konstruowania i zapisywania (bo nie o opowiadanie jako czynność, nie o opowiadanie „na głos” tutaj chodzi) przetrwanie nie jest możliwe; tylko ona, literatura, ratuje skórę w kryzysach, zapaściach, chroni przed nagim życiem, przed rozedrganym ciałem, przed przypadkami, niezrozumieniem, zdradą; dzięki niej można ukryć się w bezpiecznej przystani intelektu, obmyślać w głowie – odciętej od groźnego, niekulturalnego ciała – przepisy, recepty, rozwiązania. Trzeci dzień świąt odwołuje się do znanego już projektu literackiego, w myśl którego piszący może stać się maszyną do tworzenia słów i uciec od tego, co nieprzewidywalne, ku temu, co obliczalne i dające się kontrolować.

Kontrola możliwa jest dzięki opanowaniu rzemiosła; mistrz rzemiosła ma szansę zdobyć władzę absolutną, potrafi zawiadywać cudzymi emocjami i działaniami, a przez to wpływać na przebieg ich losów (jak w opowiadaniu Scena z dupą). Strzeżcie się mistrzów dobrej roboty – ani się nie obejrzycie, a wpadniecie w ich szpony, w zastawioną przez nich pułapkę. Między artystami, czyli wolnymi duchami zlecającymi wykonanie swoich pomysłów wyrobnikom (artyści funkcjonują dzięki zachowaniu krzywdzącej hierarchii) a rzemieślnikami, dzięki którym artystyczna wizja może zostać wcielona, trwa rywalizacja, choć ci pierwsi często nie zdają sobie sprawy z tego, że biorą udział w wyścigu o coś (o kogoś) i lekceważą wykonawców prac zleconych, ślepi są na ambicje i pragnienia, a co za tym idzie – na zagrożenia. Zbyt długie pozostawanie poza światłem rampy nie służy bohaterom opowiadań Miłkowskiego – którzy należą do tej drugiej grupy. Niedocenieni mistrzowie rzemiosła biorą z czasem odwet na głupawych artystach i artystkach. Okrucieństwo tych, co zbyt długo pozostawali w cieniu, zdaje się nie mieć granic, a sceniczne gry okazują się śmiertelnie poważne. 

Miłkowski, naznaczony pokoleniowym lękiem przed wzruszeniami, trzyma w szachu czytających, trzyma ich w niepewności: mamy do czynienia z napuszonym snobem czy pełnym rozpaczy wrażliwcem? Pogrywa z czytającymi Miłkowski w Rozdziale 6 – fragmencie „wspomnień z przyszłości”, biografii rozpoznanego z czasem geniusza, „polskiego Larkina”. Kpi z własnej pozycji, czyli z niedostatku uznania, na który cierpi, wylądowawszy „w samym centrum marginesu”; ze słabości krytyki literackiej i osób czytających w ogóle. Taką ironiczną kpiną, w której wyspecjalizowała się polska literatura współczesna, sporo można ugrać: dzięki niej da się zaryzykować, i – w razie konieczności – zarzucić czytającym brak poczucia humoru. Żarty żartami, ale w Rozdziale 6 można wyczuć rozczarowanie, czy nawet frustrację. Piętrzą się w nim pytania o kłopoty polskiego obiegu literackiego: dlaczego jest taki zastały? Jak to jest, że fetuje niedołęgi, partaczy i pozerów, a pomija tych, którzy na uznanie zasługują?

Czytaj także:
JAN POTKAŃSKI
o Pocałunkach ludu
DAWIDA KUJAWY

Miłkowski kpi, ale na gorzko; błaznuje, żeby przykryć niesmak i gorycz. Wykorzystuje przy tym bardzo swojskie przekonanie: prawdziwych mistrzów polski czytelnik nie rozpozna, bodaj jedynie z perspektywy znacznego dystansu czasowego – najwcześniej po ich śmierci (swoją drogą Miłkowski dzielnie w tych żartach podtrzymuje horyzont nadziei: świat ma istnieć pod koniec lat osiemdziesiątych dwudziestego pierwszego wieku). Rozdział 6 czytany w roku Norwida sprawia jeszcze większe wrażenie, przepowiednia triumfu zza grobu nie smakuje już jak dawniej – kto dziś chce być pisarskim upiorem? Co w takim razie pozostaje polskim autorom (i autorkom)? Gdzie szukać mają pocieszenia, wzmocnienia? 

Praca zawodowa wyjaławia, czego najlepszą ilustracją jest Interwent – migawka z życia młodego psychologa. Jak zachować do swojej pracy dystans? Jak zachować dystans wobec napotykanych w tej pracy ludzi w kryzysie? Co ma zrobić psycholog, wreszcie – co ma zrobić pisarz? Być może jest tak, że podstawą sztuki pisarskiej jest właśnie umiejętność odpowiedniego wymierzenia odległości – może to ona daje szansę na przetrwanie w zawodzie. Można ratować albo innych, albo siebie; można albo pisać, albo oddawać się natchnieniu. „Nie stawaj zbyt blisko” to nie tylko tytuł przeboju The Police, to również hasło przewodnie ostatnich lat. „Zachowaj dystans”, do znudzenia powtarzane w przestrzeni publicznej, środkach komunikacji, sklepach wielkopowierzchniowych i tych mniejszych (jeśli jakieś jeszcze działają); umieszczane przy wejściu do budynków użyteczności publicznej. Dystans w życiu codziennym stał się strategią przetrwania, a na literackim gruncie szansą na rozumienie, na podjęcie wysiłku intelektualnego – a przecież w Trzecim dniu świąt świat ma być brany „na głowę”.

Tylko dzięki zachowaniu odpowiedniej perspektywy można konstruować obraz studiowanych przedmiotów i podmiotów. Prawie wszystko się u Miłkowskiego zgadza, poza jednym „ale”. Przeżyć to jednak trochę za mało. Z tych uciętych, jednostronnych wypowiedzi – pół-dialogów, pół-monologów – wieje samotnością i niezdolnością porozumienia. Tęsknota za bliskością pojawia się nie tylko w tytułowym Trzecim dniu świąt. Ostrożnie – chciałoby się więc powiedzieć – z tym dystansem, bo z czasem nie da się już przeskoczyć rozrastających się między nami coraz szerszych i głębszych rozpadlin. Z najnowszego zbioru opowiadań Miłkowskiego, tak zgrabnego, tak samoświadomego, przebija pragnienie prawdziwszego obcowania z drugą osobą, pragnienie przełamania samotności. Ale pragnienie to nie zostanie zaspokojone, nie zaistnieje nawet pełny dialog; w modelu przyjętym przez Miłkowskiego tego rodzaju szczęśliwe zakończenie nie wchodzi w grę. 

„Czy jest jakaś literatura poza życiem?” – zastanawia się Miłkowski w ostatnim opowiadaniu, choć nie przekierowuje w ten sposób uwagi w stronę anegdot, codzienności, biografii. Postulat, by życie (cokolwiek to znaczy) traktować jako tworzywo pracy artystycznej, nie jest tu spełniany. Dochodzi raczej do podmiany: świadkujemy niekończącym się inscenizacjom, w których udział biorą znajome niby elementy – przedmioty, nawet postacie – ale zawsze wepchnięte w kostium i wypchnięte na scenę. Trochę jak w powieści kominkowej, dostaniemy tutaj odpowiedzi na każde z postawionych pytań – wszystko w opowiadaniach Miłkowskiego ma zostać wyjaśnione, bo wyjaśnienie wszystkiego jest nie tylko możliwe, ale nawet konieczne, a kurtyna opadnie, gdy rozwieją się ostatnie z wątpliwości.


Maciej Miłkowski
Trzeci dzień świąt

Wydawnictwo Nisza, 2021, s. 170


Anna Marchewka – literaturoznawczyni, krytyczka literacka, publikowała na łamach (m.in.) „Lampy”, „Zadry”, „Znaku”, „Zeszytów Literackich”, „Dwutygodnika” i „Tygodnika Powszechnego”. W miesięczniku „Znak” opiekuje się rubryką Stacja: literatura. Współprowadziła poświęcone literaturze programy radiowe (Koło Kultury) i telewizyjne (Czytelnia, Czytanie to awantura, Myślnik). Autorka książki Ślady nieobecności. Poszukiwanie Ireny Szelburg (2014).