Żyjemy w bardzo ciepłej i przyjacielskiej atmosferze literackiej. Recenzje są na ogół życzliwe, nikt się nie złości, nie ma kłótni. Najsurowszą karą staje się przemilczenie. Dlatego recenzję Marty Tomczok z książki Grzegorza Kwiatkowskiego Karl-Heinz M. – a dotyczącą właściwie czterech kolejnych jego tomów – odebrałem niemal jak trzęsienie ziemi.
Ogólnie rzecz biorąc, artykuł Czyściciel grobów wpisuje się w permanentną dyskusję o stosowności pisania o Zagładzie, choć jest ona tylko jednym z tematów wierszy Kwiatkowskiego. Zarzuty Marty Tomczok dotyczą różnych kwestii, począwszy od materii poetyckiej, to znaczy wykorzystywania przez poetę świadectw, wycinania fragmentów i wtapiania ich w nowe konteksty. Od czasu „odkrycia” intertekstualności nie powinno to nikogo dziwić, ani bulwersować. Trudno też wymagać od autora tekstu literackiego, by opatrywał go przypisami. Podobnie nieuzasadnione jest odpytywanie poety z lektur obowiązkowych, do których „najwidoczniej nie sięgnął” (Irena Klepfisz, Jorie Graham, Adrianne Rich).
Trudno wymagać od autora tekstu literackiego, by opatrywał go przypisami
Kwiatkowski rzeczywiście daje nam „ścinki” i „pozostałości”, ale nie są one przypadkowe, są świadomie wybrane, dane nam do wiadomości, do namysłu, do medytacji. W ten sposób oddaje głos świadkom i to czasami świadkom stojącym po stronie zbrodni lub z boku – banalnym i okrutnym. Zabieg ten oczywiście nie świadczy o próbie ich usprawiedliwienia. W kontraście ze skalą ludobójstwa te głosy same się dezawuują.
Właśnie kontrast jest tu ważny. Tym bardziej, że po jednej stronie mamy błahe, powszednie argumenty potwierdzające wybory życiowe urzędników śmierci, a po drugiej samą śmierć. Czasami nie jest nazwana, ale tym bardziej jest. Przypomnijmy, że nawet Fuga śmierci Paula Celana przemawia głosem kata, a w dodatku ma w sobie taką muzykę, która nie przez wszystkich była akceptowana.
Autorka recenzji zauważa, że Kwiatkowski miesza głosy żywych i martwych, tym samym wprawiając czytelnika w „konfuzję”. Rzeczywiście tak jest, ale myślę, że jest to zabieg świadomy, służący szokowej recepcji tekstu. Przypomina mi to poetykę teatralną Bertolta Brechta. Jeśli z tej strony spojrzymy na postacie występujące w wierszach Grzegorza Kwiatkowskiego, zobaczymy ich złożony charakter.
Brecht postulował, by aktor nie wcielał się w postać, lecz ją przedstawiał, dając do zrozumienia, że ją analizuje. To nie znaczy, że usprawiedliwia. Nie jest to jedyne skojarzenie teatralne. Recenzentka zarzuca poecie, że Zagłada pojawia się tu jako „absurdalny taniec śmierci”. Przecież to właśnie teatr absurdu wynikał z reakcji na zgrozę wojny. Ktoś powie, że poetyka teatru absurdu z czasem okazała się nieadekwatna do wymiaru tragedii i że podobnie jest z poetyką książek Kwiatkowskiego. Czy jednak istnieje poetyka adekwatna w pisaniu o zgrozie XX wieku, a zwłaszcza o Zagładzie? Pewnie nie i właśnie kwestionowanie jej jest w nią wpisane.
Czy jednak istnieje poetyka adekwatna w pisaniu o zgrozie XX wieku, a zwłaszcza o Zagładzie?
Nie wydaje mi się, by poeta występował z pozycji „wyższości artysty” i ignorował czytelnika. Poeta jest tu właśnie tym nieobecnym-obecnym aktorem, nie musi tego podkreślać jakimś autokomentarzem. Wracając jeszcze do Brechta, chciałbym przypomnieć, że na jego imageskładał się przede wszystkim robotniczy drelich, który jednak nie pochodził z szatni fabrycznej, a szyty był na miarę u dobrego krawca, czego autor Opery za trzy grosze bynajmniej nie ukrywał. I trochę tak jest z Kwiatkowskim.
Ból, głód i śmierć zawierają się w elegancko wydanych tomikach, pisanych na rezydencjach literackich, o czym przeczytać możemy na ostatnich stronach – już po przejściu przez piekło. Sęk w tym, że autor zdaje sobie sprawę z nieuchronności tej sytuacji i w jednym z wywiadów mówił o absurdalnym paradoksie wygodnej pozycji autora zderzonej z koszmarem, którego – pisząc – dotyka. Nieporozumienia w recepcji sztuki biorą się czasem z jakiegoś opacznie rozumianego drobiazgu. Rzecz w tym, że Kwiatkowski gra w zespole rockowym, pisze też słowa piosenek – muzyka tej kapeli jest świetna, mocna i robi karierę na świecie. Zespół nazywa się Trupa trupa. Jesteśmy więc w obszarze lekkiego czarnego humoru. Nie ma go w wierszach, ale chichot samej nazwy i skojarzeń za nią idących może być trudny do zagłuszenia.
To, że tomiki Kwiatkowskiego wzbudziły czyjś sprzeciw, powinno mimo wszystko sprawić autorowi satysfakcję. Pytania, które przy okazji postawiła (na ostrzu noża) Marta Tomczok są potrzebne, bo jakoś trafiają w to, co najtrudniejsze. Nie można jednak poecie zarzucać, że kierują nim złe intencje i że prowadzi „prywatne poetyckie interesy”. A Grzegorzowi Kwiatkowskiemu na pocieszenie trzeba przypomnieć formułę Antoniego Słonimskiego dotyczącą krytycznych recenzji: „Dobrze, czy źle, byle po nazwisku”.
Bardzo ciekaw jestem kolejnej książki Grzegorza Kwiatkowskiego. Czy będzie chciał przekroczyć wyznaczone sobie granice, w ramach których napisał sporo ważnych tekstów? Nie wiem, jak przyjmowana jest jego poezja na Zachodzie, jak jest komentowana. Mogę tylko powiedzieć, że rosyjskie przekłady tych wierszy przyjęte zostały z podziwem, z wielkim uznaniem mówiła o nich Natalia Gorbaniewska.
Pingback: POLEMIKA: Grzegorz Kwiatkowski, „Karl-Heinz M.” | Varia | Wizje | Aktualnik