Choć krytyka Pawła Kaczmarskiego wymierzona w debiutancki tomik Pauliny Pidzik wydała mi się nieco zbyt zaciekła, trudno dziwić się rozczarowaniu autora w związku z decyzją redakcji „Kontentu” o otwarciu dobrze zapowiadającej się serii tak przeciętną propozycją. Siermiężne, późnokarpowiczowskie gesty nie zbliżyły skromnej leśniczówki pielęgnowanej przez autorkę do monumentalnego trudnego lasu z piątego tomu wrocławskiego poety. Tam, gdzie panteistyczny Karpowicz nacinał słoje zadrzewne, w pęknięciach języka poszukując transcendentalnych połączeń, Pidzik rezygnuje z wchodzenia w głąb hermeneutyki drzewa jako bohatera. Książka laureatki ubiegłorocznego „Połowu” – zgodnie z tytułem – wyprowadziła serię „Kontentu” w las. Z tej głuchej puszczy próbuje wydostać ją debiutancki tom Piotra Jemioły – Nekrotrip.
W zapowiedzi wydawniczej Zuzanna Sala słusznie wskazywała na spoistość i konceptualność tomu. Tytuł odzwierciedla zawartość, zarówno w kwestii wpisanej w nią figury odbiorcy-tripencjusza, którego „drogę wskazuje ognik szluga”, jak i wszędobylskiej „śmie®ci” pojawiającej się w teksach. Na ile ironiczny jest zatem ten znak towarowy, poniekąd oznaczający monopolizację kategorii zgonu, jednocześnie komodyfikujący jego wartość rynkową? Ci, którzy jeszcze nie czytali książki, mogliby powiedzieć: „Poezja współczesna obrazami atrofii stoi, przemijanie u najstarszych, rozpad u najmłodszych – co w tym nowatorskiego?”. I nie jest tak, że u Jemioły nie czuć śladów innych poetyk. Są to jednak słusznie ograniczone wpływy, wynikające raczej z pokoleniowego współtrawienia języka i zbliżonego generacyjnie korzystania zikonosfery współczesności, niż z epigońskiej reaktywowacji widmowych znaków i kategorii. Choć Tanatos u Jemioły nosi maski, które nakładali mu już inni poeci i poetki, to jednak – przekształcając tytuł jednego z dramatów Różewicza (choć ta tradycja wydaje się raczej obca autorowi) – Jemioło anonsuje śmierć w zupełnie nowych dekoracjach.
Na Nekrotrip składa się dwadzieścia osiem tekstów średniej długości. Brak tu lakonicznych inskrypcji, ale i ucieczek w rozleglejsze poematy. Nie bez powodu w motcie z Krystyny Miłobędzkiej, które otwiera zbiór, słowo „celność” zostało wyróżnione kolorem. Kompresja istotnie służy Jemiole – tak na poziomie pojedynczych linii, jak i całych segmentów tekstu. Sporo strof ogranicza się do tercetów i tetrastychów, dokręcanych najczęściej pointą w odseparowanym wersie. Tam, gdzie klauzula się wydłuża, zwrotka naturalnie domyka się w elegijnym dystychu (FAQ/FUCK). Choć poetyka ta bynajmniej nie realizuje się w kunsztownych formach to pewne schematy (przerwy na oddech w nagłosie wersów otwierających lub zamykających strofę, ograniczenie większości obrazów poetyckich do trójwersowych, często jednozdaniowych konstrukcji), uwiarygadniają poetycki gest autora. Od teraz buntowniczy, buńczuczny niekiedy głos debiutanta, który przez swoją radykalność chwilami traci na wyrazistości projektowanych obrazów , jawi się jako uporządkowany, poddany pewnemu rygorowi. Oczywiście – nie klasycystycznemu. Nie pozwoliłaby na to radykalność i bezpośredniość tonu lirycznej narracji (do których zresztą debiutant ma prawo jak nikt inny), po wtóre pamiętajmy, że Jemioło posługuje się wierszem wolnym, ukonstytuowanym już przecież jako „właściwa” formuła wypowiedzi poezji najmłodszej.
Obecność nieregularnych, ale graficznie podobnych form to jedno ze spoiw Nekrotripu – spoiwo indywiduujące wypowiedzi poety, i to pomimo widocznych „podpowiedzi” Radosława Jurczaka, redaktora tomu. Te dwie dykcje niewątpliwie coś łączy. Zwolennicy pokoleniowych narracji stwierdziliby, że to raczej generacyjna wspólnota używania współczesnego języka w ramach tych form, do których on sam najlepiej się dopasowuje. Zarazem Jurczak w wierszu Pokoleniowy korzysta z poetyckiego tworzywa zupełnie inaczej niż choćby Jemioło w Pionierach, gdyby opisanych tam „tripencjuszy” potraktować jako „pokoleniowców”. Kwestia do rozstrzygnięcia: u tego pierwszego na pewno mniej śmierci, jest ona raczej naturalnym tłem wynikającym z wewnątrztekstowej historiozofii. W Nekrotripie zaś śmierci znajdziemy tyle, co drzew u Pidzik – zdecydowanie za wiele. Trudno jednak zaprzeczyć, że to kolejny dowód na pewną konsekwencję i konceptualność, na które wskazywała Zuzanna Sala. Symbol znaku towarowego w zapisie słowa „śmie®ć” można więc odczytać jako dodatkową autoryzację własnej wizji rozkładu.
Występowanie u Jemioły kategorii czy też figury śmierci można by nazwać „nekrotycznością”. Nie jest to bowiem obsesja śmierci, rozkład, który poeta przedstawiałby w rzewnych medytacjach lub metafizycznych trenach. Z jednej strony dopada ona bohaterów tego tomu, a z drugiej – inni sami jej poszukują, jak choćby tytułowi „Pionierzy” odbywający trip po cmentarzu. Trudno spodziewać się witalistycznej poezji życia, gdy zarówno w motcie książki, jak i w otwierającym ją intrze znajdujemy frazę „zabić”, a dalej teksty o tytułach Instrukcja dla aspirujących grabarzy czy Kondolencje [odtwórz]. W jednym z najbardziej udanych – Ø/O – padają słowa: „Być bohaterem slashera, a chcieć uśmiercać / jako scenarzysta to zbiory / raczej rozłączne, // choć wyjątkowo wytrwałym udaje się je połączyć”. W wielu miejscach w tę rolę próbuje wpasować się mówiący w tomie. Zdecydowanie częściej odgrywa tę drugą – obserwatora opisującego atrofie. Nie jest to bynajmniej turpizm jak z Grochowiaka, choć przez wiersze Jemioły przemawia podobna fascynacja rozpadem. To ogrywanie obrazów śmierci świetnie wychodzi Jemiole w przywoływanym Ø/O, gdzie w naturalistycznym tonie ukazana jest scena śmiertelnego potrącenia dziewczyny przez samochód. W kynodontas 2, który już tytułem nawiązuje do niepokojącego obrazu Yorgosa Lanthimosa, mocno wybrzmiewa fraza: „wyplułem mumię ojca, poroniłem matkę. Flaga / opuszczona do połowy, wyłącznie wysocy mogą ją uczcić uryną”. Nie, nie jest Jemioło poetą zaangażowanym, co nie oznacza, że bohater jego wierszy od czasu do czasu nie „ochrzci” symbolu moczem – przywilej debiutanta, z którego Jemioło skrzętnie korzysta, najczęściej z korzyścią dla wiersza. Mniej naturalnie wypada choćby anegdota o śmierci Maklakiewicza i słynnym telefonie Himilsbacha wpleciona w słabiej opowiedzianą historię rozmowy z byłą partnerką. Antyteza jednego z najbardziej wyślizganych wersów Świetlickiego, o zabójstwie Laury Palmer, która błyskawicznie (po Showtime’owym renesansie serialu Twin Peaks) stała się figurą wtórną we współczesnej semiotyce, nieco psuje „poemat” Mondo Movies Mix, w którego dalszej części znajdziemy tak sprawnie i ekonomicznie rozegrane obrazy, jak lakoniczne, lecz przy tym celne: „Nie moje są te igły sterczące spod śniegu”. Być może najciekawszą z masek w tym tomie przywdziewa śmierć w wierszu 89poświęconym pamięci Mirka Nahacza. Mamy tu i skondensowane, nieco nawet obiektywistyczne obserwacje („Pora roku obrosła w pośmiertną jesień: (…) // Dom mi się rozrósł w willę wisielców), i próbę umiejscowienia bohatera wewnątrz rozkładu. W tym właśnie wierszu Jemioło najsprawniej godzi rolę bohatera slasherai jego scenarzysty.
W posłowiu do wierszy zebranych Tomasza Pułki, pozostającego jednym z (nielicznych) widmowych patronów spajających mowę pokolenia późnych roczników 80. i wczesnych 90., Paweł Kaczmarski stara się wyznaczyć ścieżki dziedziczności sytuacji poetyckiej względem tych, których Pułka miałby uznawać za bezpośrednich krewnych w tradycji. Zdaniem wrocławskiego krytyka Pułka kontynuuje linię Andrzeja Sosnowskiego – dzięki jego twórczości autor Cennika nie musi on orzekać o aktualności ponowoczesnych teorii językowych, jest nieufny wobec słowa, świadomy kryzysu referencji, a także płynności opozycji znaczonego i znaczącego. Tym bardziej pogodzony z tym stanem rzeczy powinien być Jemioło, debiutujący przecież trzynaście lat po Rewersie Pułki. Być może należy on do poetyckiego pokolenia, które sprzeciwia się dykcji zakorzenionej w postmodernistycznych grach semiotycznych. W jednym z wierszy pada bowiem nieco patetyczna, choć zapewne prześmiewcza deklaracja z en face: „nie wierzę w nieprzystawalność słów do rzeczy”. Zarazem w blurbie na okładce Nekrotripu Jerzy Jarniewicz nazywa autora orfejskim kinofilem „skimmingującym wyjałowione języki kultury na tropie kłamliwych partykuł”. I trudno nie skłonić się bardziej w stronę interpretacji autora Pustych nocy, niż wierzyć Jemiole na słowo – które przecież płynnie zmienia znaczenie – w misyjny, odkupieńczy charakter jego pracy z językiem. Autor próbuje zresztą tym tworzywem w pewien sposób zawładnąć, przypisać właściwy sobie i swoim przekonaniom językowy model poetyckiej narracji, wreszcie chce subiektywizować, mówić Jemiołą, czego desygnatem pozostaje już nie tylko przywoływany wcześniej znak towarowy (®), wszelkie załamania składni, dziwaczne układy wyrazowe, ale także widoczne w tytułach wierszy wykorzystanie współczesnych metajęzyków (FAQ/FUCK; PIG; PIG – wersja soft).
Jemioło rzadko jednak uderza w tony autotematyczne, jedynie momentami podmiot ujawnia się jako piszący, w ogóle sporadycznie wspomina o pisaniu. Obok motta, które sugeruje, że wersy tworzone są po to, by celnie zabijać, najbardziej autotematyczny pozostaje cytowany już wcześniej we fragmencie en fance. Literatura ta niewiele mówi bezpośrednio o samej literaturze. Wyjątek stanowi interesujący tekst pod tytułem (Literaturo,), w którym bohater podciera się niebieskim numerem „Literatury na Świecie”. Jest to ryzykowne, w zamyśle nieco banalne, natomiast rozegrane naprawdę ciekawie: „Podtarłem się wczoraj niebieskim numerem / „LnŚ”, bo na półce nad sedesem, stała owdowiała szpula z tektury. // Druk spłynął w różę wiatrów, lusterko rtęci”. I choć nowojorczycy pojawiają się w Nekrotripie jeszcze przynajmniej raz, to zbiór Jemioły trudno nazwać o’harystycznym, czy Ashberiańskim; nie sposób wskazać jakiś gęstszych sieci spajających te poetyki. Jemioło nie jest zatem ani intertekstualny sensu stricto, ani tym bardziej autotematyczny.
–
–
Skoro Jemioło nie angażuje się w teoretyzowanie pisania, rezygnuje z wykładni własnej ars poetica, to może uderza chociaż w tony środowiskowe i stara się umiejscowić gdzieś na mapie towarzyskiej naszej najnowszej liryki? Ta poetyka obchodzi się i bez tego. W biogramie zestawu publikowanego na łamach Wizji Jemioło przedstawiał się jako „stroniący od polskiego środowiska literackiego”. Oczywiście, puszcza w ten sposób oko do czytelnika, gdyż właśnie w tym „Wizyjnym” Cyrku lirycznym. Heptagramie Jemioło przywołuje Pasewicza, Honeta, Meleckiego, Siwczyka, Jarosza, Różyckiego, Brewińskiego, a nawet Franaszka. Podobnie jest w , które się zdezaktualizują – jedynym środowiskowym wierszu z debiutanckiego tomu, w którym podmiot przyznaje, że „ciągle myli Podgórniego z Sadulskim”, jednoznacznie ocenia działalność fejsbukowych pogotowi poetyckich, a jednocześnie wspomina festiwalową rozmowę z Maćkiem Tarankiem czy też przywołuje konwersację na messengerze z Justyną Kulikowską.
„A co z zaangażowaniem debiutanckiej książki Jemioły?” – odezwą się zwolennicy polityczności. Bo przecież już w samym intrze podmiot mówiący rozprawia się z flagowym programem socjalnym partii rządzącej (przynajmniej w dniu, w którym piszę to zdanie – 13.10.2019). Wbrew temu nie jest Jemioło poetą politycznym, czy – zważywszy na wyborczy miesiąc premiery – koniunkturalnym. Może moment w naszej politycznej historii usprawiedliwia takie otwarcie, a może jest to przywilej debiutanta? W V spoistość i nośność frazy zapewnia zgrabne dźwiękowe zawiązanie pointy rymem w wygłosach dwóch ostatnich strof. W pierwszej jednak obrazy poetyckie są zbyt szczątkowe, zamazane, tym razem tracą na spoistości. Warto byłoby również zastanowić się, czy wiersz ten nie odnalazłby się lepiej wewnątrz książki, zamiast otwierać ją tak jednopłaszczyznowym świadectwem zaangażowania. Bo – zgodnie z tytułem innego poematu, słusznie opatrzonego mottem z Oleksandra Irwanca – podmiot „angażuje się gdy nie patrzysz”: „w orzeźwienie ziemi śliną bo temperatura w cieniu to dzisiaj temat tabu / w gaszenie płonących szybów naftowych w Kuwejcie”. Naturalnie więc w coś się Jemioło angażuje, za czymś stoi, podmiot jego wierszy nie jest wyzbyty własnych przekonań. Jednak w Nekrotripie zaangażowanie obywa się bez polityczności. Wyraz temu Jemioło daje w przedostatnim kawałku zbioru najdroższa strzałko –: „Z krajem nie spotykam się / nawet w trakcie wyborów: / jestem parą apolitycznych / rąk, czystych jak czas”. Ta apolityczność nie wchodzi jednak w konflikt z faktem, że jednym z najciekawszych tekstów zbioru pozostaje elegijny FAQ/FUCK– prawdopodobnie najbardziej zaangażowany z wierszy debiutu, zdecydowanie najbardziej polski (jakkolwiek płynną kategorią stała się polskość), w którym podmiot pyta: „Czy będziemy skazani na pangę i mintaja od Wietnamczyka? / Czy Niemcy wydzielą pas eksterytorialny dla Pomorza?”. W tym miejscu podmiot mówiący znów staje się zarówno bohaterem, jak i scenarzystą slashera.
Rzeczywiście, poetyka Jemioły wydaje się mocno autorska. Wpływy obcych tradycji nie przebijają się przez liryczną narrację. Intertekstualia nie przeszkadzają, wzmagają jedynie kontrkulturową tonację obserwacji rzeczywistości. Przytłacza jedynie ta powszechna „nekrotyczność”, ciągła obecność śmierci, z której projekt poetycki Piotra Jemioło raz czerpie, innym razem na niej traci. Buńczuczny, rewolucyjny ton w wielu miejscach udaje się sprawnie opanować dzięki programowej spoistości poetyckiego gestu. Tam, gdzie klauzula Jemiołę ponosi, obraz poetycki niekiedy rozprasza się w zbyt jaskrawym świetle. Głos w książce wciąż balansuje między dwiema rolami. Gdy podmiot jest jedynie bohaterem i daje się nieść lirycznemu tworzywu, chwilami wykoleja się ze swojego torowiska. Tam, gdzie uderza o ton niżej, kompresuje myśli, udaje mu się pogodzić rolę aktora i scenarzysty, opatrzyć wiersz swoim znakiem towarowym. O tym, że przyszłej jesieni Nekrotrip nie zostanie debiutem roku, wiemy już teraz, w kilka dni po zakończeniu tegorocznego sezonu nagród. Nie sposób jednak nie dostrzec wyrazistego i intrygującego głosu szukającego na rodzimej scenie miejsca gdzieś między Pułką i Jurczakiem, Słomczyńskim i Mateuszem, Rojewskim i Bobulą. Nekrotrip z pewnością można nazwać właściwym otwarciem serii „Kontentu”.
Piotr Jemioło, Nekrotrip,
wyd. KONTENT, 2019, ss. 43.