Miłosz Waligórski to autor sytuujący się raczej na obrzeżach głównego nurtu poetyckiego – z oczywistą szkodą dla tego ostatniego. Po części wiąże się to z ograniczoną dostępnością i niewielką widocznością medialną jego książek, wydawanych do tej pory w niszowych wydawnictwach, których publikacje rzadko pojawiają się na listach nominacji do ważniejszych nagród literackich (debiut w Ludowej Spółdzielni Wydawniczej, następne tomy w wydawnictwie Forma). W dobie postępującej cyfryzacji obiegu literackiego i krytycznego znaczenie mógł mieć również fakt, że książki Waligórskiego recenzowane były dotychczas wyłącznie w czasopismach drukowanych (nie licząc wpisów na blogach). Można mieć jednak całkiem uzasadnioną nadzieję, że najnowszy tom zmieni ten stan rzeczy – nie tylko z uwagi na lepsze umocowanie instytucjonalne wydawcy (to oficyna Convivo), lecz także dlatego, że choć piąta książka poety przynosi parę drobnych przesunięć w obrębie tonu i tematyki, to zarazem jego poezja, kunsztownie uformowana i doskonała warsztatowo, wciąż dostarcza wiele satysfakcji.

Wiele mieszkań to przede wszystkim tom najbardziej w dorobku autora stonowany; mniej znajdziemy w nim eksperymentów z rozbijaniem składni czy fragmentaryzacją języka, mniej  słownych skrawków, które często pojawiały się w Długopisie – na przykład w linieniu pokrzyw i końcu koni – czy w Sztuce przekładu, na przykład w wierszu ro_nian_ (skotopaska). Brak więc charakterystycznych dla Waligórskiego ascetycznych, jednowyrazowych wersów i urwanych w pół słowa wypowiedzi – w Wielu mieszkaniach autor odchodzi od zwyczaju zawieszania głosu i mniej skupiony jest na operowaniu ciszą. Utwory w większym stopniu podporządkowują się logice zdania, myśli i narracji. Mniejsze jest też chyba wyzwanie, jakie stanowią one dla czytelnika, który w przypadku poprzednich książek mógł mieć czasem wrażenie, że za wierszem nie nadąża. Znikają również odniesienia intertekstualne (przypomnijmy sobie grę z Herbertem w wierszu pion (wiatr wind) z Długopisu: „oszalałeś / nie po to żeby pisać lirycznie / (…) masz dużo czasu / musisz dać / świadectwo męskości / ducha”). Nie znaczy to, że tom jest bardziej osobisty, przeciwnie; choć wiele wierszy utrzymanych jest w perspektywie pierwszoosobowej, cechuje je raczej bezosobowe skupienie na opisywanej sytuacji niż próba jednostkowej ekspresji.

Natrafimy na parę utworów tematyzujących język i poetycką pracę w nim, jest ich jednak znacznie mniej, niż moglibyśmy się spodziewać. W utworze wiersze wszystkie „strach w słoikach zachwyt w marynacie” to „wersy w książce przecinki gdzie nie trzeba”, a w zeusie / pada sakramentalne wręcz dla poezji Waligórskiego pytanie: czy „[u]kośnik robi wiersz?”. Ciekawa jest koncepcja formy poetyckiej jako uszczelki, zatrzymującej znaczenia i trzymającej język w ryzach (uszczelka), a w wierszu pierwokropki znajdziemy błyskotliwą zabawę brzmieniem, przerzutnią i kształtem znaków interpunkcyjnych. Podobne przykłady refleksji metapoetyckiej i reifikującego podejścia do słów, które były przecież znakiem rozpoznawczym tomu 32 ślady ku, pozostają tu jednak marginalne.

Czytaj także:
Karol Poręba recenzuje
Mondo Cane Jerzego Jarniewicza

Nie znajdziemy w końcu w Wielu mieszkaniach impresyjnych, przepełnionych dojmującą melancholią opisów szarej rzeczywistości Chorwacji, Serbii czy Węgier – bo i przestrzeń Bałkanów, choć wciąż wyraźnie zaznacza w tomie swoją obecność, nie jest już kluczowym wymiarem poezji Waligórskiego i nie organizuje jej aż tak silnie. Mobilny podmiot, który przemieszcza się ponad granicami państw, zmienia się raczej w Ja spacerujące po okolicy, znikają więc charakterystyczne dla liryki podróżnej liczne nazwy odwiedzanych miast, przekraczanych rzek, opuszczanych dworców; widoki zza pociągowej szyby, przelotne spotkania i rozmowy z obcymi. Odniesienia do szeroko zakreślonego kręgu kultury judeochrześcijańskiej, ważne szczególnie w trzech pierwszych tomach, ustępują miejsca materialności najbliższego otoczenia, które jednak nie traci metafizycznej głębi. W tym sensie Wiele mieszkań byłoby też tomem najbardziej w dorobku poety pozbawionym wyraźnej zewnętrznej ramy – co wcale nie znaczy, że przez to mniej zainteresowanym tym, co go otacza. Zainteresowanie to przesuwa się jedynie na bardziej abstrakcyjny poziom.

Jak wskazuje tytuł, Waligórskiego w najnowszym tomie nie zajmuje już przemieszczanie się, ale raczej zamieszkiwanie – nawet jeśli byłoby to zamieszkiwanie w wielu miejscach naraz. Dochodzi do zmiany perspektywy: zamiast wielości wrażeń i doświadczeń powodowanych ruchem mamy tu do czynienia z poetyckim odpowiednikiem „zadomowienia się” – nieco rozbiegany wcześniej wzrok wiersza uspokaja się i ogniskuje na wybranych rzeczach, które zostają mocniej obciążone znaczeniem i zaczynają odsłaniać swoje różne oblicza.

Punktem wyjścia dla utworu często jest banalne zdarzenie – codzienna scena, dostrzeżony w przelocie szczegół czy fragment rzeczywistości. Nie stanowi ono jednak docelowo przedmiotu zainteresowania, lecz jedynie pretekst; w pewnym momencie w wierszu następuje dyskursywny uskok, a retoryka obserwacji niezapowiedzianie przechodzi w silnie zmetaforyzowaną refleksję pojęciową, której trudne do sprecyzowania konsekwencje nie dotyczą bezpośrednio porządku faktów, lecz sytuują się na przecięciu figury retorycznej i nieuchwytnego wrażenia zmysłowego: 

Na zgniłej barce Yachting Club Skipper
za szybą stos
do góry nogami odwróconych krzeseł typu Thonet,
są żółte i brązowe,
ale pod słońce świecą biało
jak kość. Podnoszą się
z wody dni.

(„ribarsko ostrvo”)

W wielu wierszach mamy do czynienia z tego rodzaju rozbiciem na dwa poziomy; codzienne wydarzenia mają swój wymiar konceptualny, mocno zakorzeniony w idiosynkratycznej wyobraźni autora; przedmioty wiodą równoległe życie w niedostrzegalnej zmysłowo sferze zależności pojęciowych:

uduchowić koło aby uległo
wołaniu woli która nie wyszła
z masy plastycznej tworzyw sztucznych

utlenić spieścić unieobecnić
przetoczyć w końcu
na naszą stronę

(„hula-hoop”)

Na dwupoziomowy układ kieruje także uwagę wykorzystanie metody – znanej nam z poprzednich tomów Waligórskiego – nadawania utworom podtytułów w nawiasach. Podwójne tytułowanie sugeruje istnienie kilku możliwych perspektyw lekturowych i – co za tym idzie – kilku ścieżek interpretacyjnych, prowokując do szukania równoległych i uzupełniających się ośrodków sensotwórczych w wierszu. Uzupełniony nawiasowym wtrąceniem tytuł oświetla więc wiersz z dwóch różnych stron, powodując ciekawy efekt nakładania się na siebie obrazów, które powstają, gdy spoglądamy na tekst pod różnymi kątami. Rozdwojenie to znajduje także odzwierciedlenie w konstrukcji narracyjnej niektórych utworów, która podąża dwutorowo:

zobaczyli jak ptak kona na ulicy
powiedziała żyj
leć gołąbku
i podniósł się
i poleciał oczywiście
bo taka jest moc słowa
tam

bo tu zdechł

(„gołąb (columba)”)

W tym planie, alternatywnym wobec zmysłowej rzeczywistości, rzeczy nie dzieją się według reguł prawdopodobieństwa, choć unikałbym zarazem określenia ich mianem symbolicznych czy metaforycznych; niezrealizowane (bo niemożliwe do zrealizowania) scenariusze – choć czasem kompozycyjnie wtłoczone w ciasne nieco dla nich ramy puenty – nie wydają się pełnić jedynie funkcji komentarza do opisywanej sytuacji. Dysponują własną, specyficzną realnością o zagadkowym, nieco onirycznym statusie, która – zamiast stać w opozycji do tego, co postrzegamy jako rzeczywiste – jest płynnie wkomponowana w przestawienie, tak że surrealna podszewka świata jawi się jako coś zupełnie naturalnego:

W ziemi jama, a w niej
pies wymościł sobie leże.
Ani drgnął, kiedy go mijałem.
Śpi,
śpi od lat osiemdziesiątych.

(„przy stoczni rzecznej”)

„Drugie dno” rzeczy i wydarzeń wiąże się często z postsekularną niepewnością względem granic pomiędzy tym, co doczesne, a pozostałością sacrum:

w drodze do sklepu z chińskim towarem szpaler
koszy na śmieci kubek w kubek
na wyłożonych kołnierzach z czarnego worka
mimo mrozu topnieje śnieg

boże ten plastik oddycha

(„tao taje”)

w wodzie
pęcherzyk powietrza

dusza się

(„zasada wyłączonego środka”)

Biorąc pod uwagę mocno zaznaczającą się wrażliwość autora na to, co liminalne, trudno się dziwić, że istotną rolę odgrywa w Wielu mieszkaniach przestrzeń cmentarza. Poświęcony jest mu frapujący tryptyk katolicko groblje – wielowątkowa refleksja nad przemijaniem i najwyraźniejszy chyba łącznik z poetyką poprzednich tomów. I choć mogłoby się wydawać, że gdy cmentarz powraca w wierszu drugie, jego graniczny, podniośle uroczysty wymiar zostaje niemal całkowicie zneutralizowany przez dziecięcą perspektywę, która zrównuje ze sobą eschatologiczną wyobraźnię i rzeczywistość, to jednak właśnie ta perspektywa pozostaje w ścisłej zgodzie z intuicją organizującą cały tom – przeczuciem, że mamy do czynienia z jakąś równoważnością dwóch narracji:

znów cmentarz cmentarz
bo tędy jeździmy do przedszkola
na wytartym lastryko
siedzą dwaj z zieleni miejskiej
jedzą drugie śniadanie

tata
mówi mileva
musimy kiedyś zrobić tutaj piknik
żeby umarli nie umarli
z głodu

(„drugie”)

Świat zmysłowy jest przy tym niekoniecznie jedną z alternatyw, a raczej obszarem pośrodku; miejscem „w pół drogi”, z którego można dostrzec obie strony:

niosła dziewczynka trzy baloniki
na sznurkach długim dłuższym i naj
pierwszy czarny wrzuciła do kosza
drugi biały zawisł na drzewie
trzeci zamieszkał na czwartym / piętrze

w niebie

(„piętra”)

W tym sensie „zwykła” sfera codzienności i trywialnych na pierwszy rzut oka rozpoznań zyskuje niezwykłą doniosłość – jeśli niebo jest na czwartym piętrze, to wszyscy mamy dość bezpośredni dostęp do prawdy, która się w nim uobecnia. Znika zarówno pytanie o poznawczy dostęp do rzeczy samych w sobie, jak i do ich głębokiego znaczenia (te pierwsze wylądowały w koszu, to drugie w swojej wzniosłości zaczepiło się o drzewo). Czemu więc nie mielibyśmy bardziej ufać naszym zmysłom? Nie bez przyczyny właśnie w mocy dziecka – które do tego celu posługuje się najbardziej prozaicznym z przedmiotów – pozostaje przenosić nas pomiędzy „światami”:

Mała chińska lampka.
Mila bierze ją do łapek.
Jest świetlisty poranek.
Rowerem jedziemy do przedszkola.

Pstryk!

A teraz noc, tata,
nic nie widzisz,
wiesz?
Przeoczyłem.

Pstryk!

Tyle wystarczy,
by zgasić, zapalić,
zgasić zapalić zgasićzapalić
wszystkie świat

(„władza”)

Wspomnieć należy też o towarzyszących wierszom ilustracjach autorstwa Anny Waligórskiej. Proste figuracje, nasycona kolorystyka i wysoki kontrast – kojarzące się trochę z pracami Wilhelma Sasnala – powołują do życia sceny namacalne, ale jak gdyby zawieszone w czasie; miejsca jednocześnie żywe i pozostające poza głównym nurtem życia; wibrujące od ciepła pełni lata, a zarazem trwające permanentnie poza sezonem. Odpowiada za to, z jednej strony, banalistyczna tematyka (korytarz, kojarzący się z pensjonatem lub domem wczasowym; odrapana fasada kamienicy), a z drugiej – kadrowanie, pozostawiające wszelką ludzką aktywność poza obrębem przestawienia. Choć ciche i zastygłe, przestrzenie te są jednak pełne potencjalności; mimo że nie stanowią w danym momencie centrum żadnych istotnych wydarzeń, kryją w sobie nieustającą możliwość ruchu. Patrzącego nie opuszcza wrażenie, że pod nieruchomą powierzchnią przedmiotów buzuje utajone życie: „Rośliny doniczkowe // pod nieobecność / dziarsko angażują się w działanie/ na rzecz bezczynności” (rośliny doniczkowe). Prace te stanowią więc wizualny odpowiednik wierszy – balansujących w chybotliwym punkcie równowagi, na granicy zmiany, którą spowodować może nawet lekkie popchnięcie w którąkolwiek ze stron. Pstryk!


Miłosz Waligórski
Wiele mieszkań

Convivo, 2021, s. 56


Adam Partyka (ur. 1994) – student Uniwersytetu Jagiellońskiego, krytyk literacki współpracujący z Kwartalnikiem Literackim „KONTENT”, krytyk teatralny współpracujący z portalem „e-teatr” w ramach projektu Nowa Siła Krytyczna, członek Kolektywu Kuratorskiego. Mieszka w Krakowie.

Kasia Borek (ur. 1997) – architektka i graficzka. Ukończyła Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej. W swojej pracy dyplomowej próbowała uratować niechciane zabytki powojennego modernizmu. Gloryfikuje codzienność. Ma skłonności do nostalgii.