Kindze Piotrowiak-Junkiert – autorce monografii o pisarstwie Imre Kertésza i tłumaczce trzech powieści z języka węgierskiego – udało się w debiutanckich Pieśniach Myrmidonu stworzyć świat zupełnie osobny, spójny i integralny. Pod względem warsztatowym nie można zarzucić jej jakichkolwiek uchybień, co nie powinno dziwić, skoro w wierszu chemia. przyprawy niekorzenne słychać niepodrabialny idiom Stanisława Barańczaka:

piszę do ciebie przyjmij szelest ostatniej czarnej błony grubej i śliskiej
orion okostnej jakby się rozsypał w siatce (podali wzór jak go policzyć)
pękały zarodnie co chwilę się siałaś w autobusie w wannie i na chodnik
pośrodku przychodni jak flaga przegranych wschodziłaś na maszt
nad jałową ziemią sunęły piony by bronić królowej skończyć na dnie pudła

Co prawda patronat autora Chirurgicznej precyzji nie podlega dyskusji (świadczą o tym paronomazje i strategie polegające na zestawianiu pozornych homonimów, które wzmacniają efekt retardacji), jednak językowa ekwilibrystyka Piotrowiak-Junkiert – w przeciwieństwie do Barańczaka – nie uwidacznia fałszu języka publicznego, pozostającego w konflikcie z językiem prywatnym. Tekst z Pieśni Myrmidonu zapętla się i rozrasta eksplozywnie, przy czym tytułowa chemia ewokuje nie tylko czynność wykonywania fotografii i fenomen „płaskiej śmierci”, który wybrzmiewa najsilniej w puencie: „wolimy siebie z innych zdjęć (w sukienkach) śmiejąc się z czegoś (z rozmazaną twarzą) / po łydki w potoku krótko po deserze w każdej chwili kadru mające gdzie pójść”. Fotografia to jedynie substytut obecności, lecz darowany wiersz (co poświadcza dedykacja) może chwytać co najwyżej ułamek rzeczywistości, która wydaje się o wiele bardziej skomplikowana. Poetyka śladu ma w tomie Piotrowiak-Junkiert zasadnicze znaczenie, jeśli chodzi o mierzenie się z przeszłością (pomerania. po oględzinach), niemal cały tom obfituje zaś w ślady, które odsyłają do przeszłości.

Wiersze Piotrowiak-Junkiert nie pretendują do miana poetyckiej kroniki, zbyt często obraz jest podmywany (jak na zamknięcie lata lato brało kogoś…), co sprawia wrażenie rozproszenia, falowania i nakładania się na siebie wielu rzeczywistości. W przeszłości, o której pisze poznańska poetka, wszystko zdaje się znajdować na swoim miejscu, a samej przyjemności lektury nie zaburzają nawet osobiste i niemożliwe do odkodowania dedykacje. Są one bowiem na tyle dyskretne, że nie czynią jeszcze bardziej niedostępnymi tego, co i tak wsobne, wycofane i utajone. Motyw schodzenia w głąb tego, co zapamiętane i odczute, zasygnalizowany już na okładkowej ilustracji przedstawiającej kolekcję owadów i wylinek zatopionych w bursztynie, można potraktować jako zapowiedź roli, jaką w tomie odegra szeroko pojęte dziedzictwo. Poza tym dochodzi tu do osmozy wielu idiomów, których nie można bagatelizować (na niektóre naprowadzają motta, inne pozostają w utajeniu), ponieważ poszerzały one możliwości pisania o wsi i peryferyjności bez uprzedzeń i uproszczeń. Życie wiejskiej społeczności okazuje się nie tylko silnie zrytualizowane, lecz także stagnacyjne, nierokujące żadnych zmian. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wiersze pisane z perspektywy pierwszej osoby zdradzają etnograficzną wrażliwość Piotrowiak-Junkiert, przy czym nie pisze ona o wsi jako obszarze przeciwstawionym miastu. Wymaga to przestrojenia języka, dlatego w Pieśniach Myrmidonu czytelnik odczuwa mnogość bodźców i doznań. To zasługa wprawnego ucha Piotrowiak-Junkiert, a także techniki kolażowego zestawiania i montowania obrazów i fraz.

Wiersze pisane z perspektywy pierwszej osoby zdradzają etnograficzną wrażliwość autorki

W przypadku debiutu Piotrowiak-Junkiert lista poetyckich inspiracji zawiera kilka kluczowych dla XX-wiecznej literatury polskiej nazwisk (m.in. anonsowanych na czwartej stronie okładki przez Elizę Kącką Józefa Czechowicza i Tytusa Czyżewskiego, jak również Stanisława Swena Czachorowskiego, Juliana Tuwima, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego i Tadeusza Gajcego), które od razu ustalają odbiór Pieśni Myrmidonu. Stoi za nimi silna tradycja, a postawę samej poetki można określić jako paseistyczną. To głos, który wciąż przywołuje i przechowuje przeszłość (nie tylko w jej codziennym wymiarze), a wszystko to, co stara się powiedzieć, krąży wokół nieobecności, żałoby i straty. To poezja rozpięta między powitaniami (ech, powidoków, fraz zdeponowanych w publicznym i prywatnym archiwum) i pożegnaniami (sugerującymi, że jedynym, co czeka ciało po śmierci, jest powierzenie go ziemi, bez nadziei na zmartwychwstanie). Piotrowiak-Junkiert proponuje powrót do tematów dobrze zakorzenionych w literaturze nurtu chłopskiego: pracy na roli, magicznych obrzędów. Tematem osobnym i powracającym w Pieśniach Myrmidonu jest przemoc zadawana ludziom i zwierzętom. Taki katalog motywów sprawia, że w tomie dominuje sensualność, wizualność i czułość wobec szczegółu.

Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że Piotrowiak-Junkiert balansuje na granicy dwóch profesji. Takie komplementarne podejście reprezentują także Julia Fiedorczuk, Joanna Roszak, Bartosz Suwiński, Jerzy Jarniewicz i Kacper Bartczak. Praca naukowa gwarantuje pewną otwartość i skłonność do absorpcji zarówno badanych idiomów, jak i artystycznych tendencji, twórczą elastyczność, a także skłonność do odrzucania znanych języków na korzyść eksperymentu.

W przypadku Pieśni Myrmidonu słychać pasję translatorską debiutantki. Kolekcjonowanie słów ma tu szczególne uzasadnienie; jego celem jest wprowadzenie czytelnika w przeszłość, która ujawnia się na wielu poziomach (także dzięki wyszukanej szacie graficznej autorstwa Radosława Kobierskiego). Poznańska poetka używa słów sprawdzonych, niegdyś funkcjonujących w powszechnym użyciu, i sprawia, że nadają one poszczególnym wierszom znamiona anachroniczności. Świetnie kreuje też specyficzny nastrój, który wiąże się z bezpowrotną utratą nie tylko osób (jak w wierszu guzik), lecz także poszczególnych chwil obcowania z przedwojenną wsią. Pieśni Myrmidonu jako dojrzały i przemyślany projekt straciłyby wiele ze swojej urody, gdyby pozbawić go archaizmów składających się na tytuły poszczególnych całostek i zastąpić je słowami wyeksploatowanymi. Dostrzegły to krytyczki, podkreślając konieczność niespiesznej lektury tomu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zarówno „niewyraźne” fotografie eterycznej piękności z zawiązanymi oczami, znikających dziewcząt i okaleczonych medalionów, jak i wkomponowane w liryczną narrację słowa mają utwierdzać czytelnika w przekonaniu, że obcuje ze szczególnego rodzaju precjozami, które sprawiają, że czytanie Pieśni Myrmidonu ma w sobie coś w podglądactwa, naruszania wytworzonej intymności.

Czytaj także:
Bądź blisko Forresta Gandera
w tłumaczeniu Julii Fiedorczuk
recenzuje Joanna Piechura

Książka składa się z dwudziestu dwóch wierszy imitujących wielość głosów i światów. Biorąc pod uwagę dbałość poetki o tytulaturę poszczególnych części i fakt, że w tomie słowa „ślad”, „nieobecność”, „utrata” odsyłają do wydarzenia najboleśniejszego – utraty bliskiej osoby – debiut Junkiert-Piotrowiak jest ekstraktem żałoby, która musiała znaleźć wysłowienie. Porządkowanie ma też aspekt terapeutyczny, dlatego wiersze zgrupowane zostały w czterech działach (w każdym dominuje inny porządek, m.in. ryby, wikliny, zioła i kolędy). W każdym dostrzec można osobny mikrokosmos. Porządek owadów reprezentuje wiersz Uczta lucilli seriacty:

srebrną nicią włosów należysz niczyjo
do zbutwiałych intymności roślin
zrośniętych byle jak z twą szyją
rzadko przebiega tędy ścieżka spóźnionych wijów
biorących wnętrze twych dłoni za swą ostatnią mapę
zgubione nieporadne nie znają innej drogi
linia życia wiodła ich prosto w zatokę wątroby

Jeśli pokusić się o znalezienie obrazu, który zestawiałby leksykę związaną z ludzkim ciałem i geografią/kartografią, to byłby to ten przedstawiający wnętrze ciała Marsjasza z wiersza Zbigniewa Herberta. Oba wywołują uczucie wzniosłości, bo zderzają widoki znane z obrazów Caspara Davida Friedricha z wizualnym wyobrażeniem tego, co kryją nieprzepuszczalne powłoki ludzkiego ciała (tu „zatoki wątroby”, tam „łyse góry wątroby/ pokarmów białe wąwozy”).

Można by powtórzyć za Anną Sobolewską, piszącą swego czasu o Konstancinie Mirona Białoszewskiego, że w Pieśniach Myrmidonu każde zdanie ma swój smak, lepkość, zawiesistość. Słowa dobierane są z translatorską precyzją, a gwara i słownictwo fachowe (nazwy narzędzi, gatunków zwierząt) poświadczają autentyczność poszczególnych epizodów rozgrywających się w konkretnych miejscach i czasie, co sama poetka potwierdziła w jednym z wywiadów: „Pisanie jest pracą geograficzną, geologiczną, do wnętrza. Jest to coś, co wydaje mi się trudne do napisania/wymyślenia w warunkach laboratoryjnych (biurka i pokoju). To musi wynikać z żywego zaplecza, być elementem doświadczenia”.

Co prawda w tytule tomu zawarta jest aluzja do ludu greckiego lub syna Zeusa i Eurymeduzy, a także greckiego słowa „myrmex”, oznaczającego mrówkę, co mogłoby sugerować, że Piotrowiak-Junkiert tworzy mityczną krainę pozbawioną współrzędnych geograficznych, idyllę wyjętą spod praw czasu, jednak przeczą temu ślady historii, które naznaczyły kobiecą egzystencję bohaterek wierszy. Jeśli pokusić się o wskazanie pokrewnej Pieśniom Myrmidonu wizji świata rządzonego przez kobiety (pojawiający się akcydentalnie Ignac spełnia rolę służebną), można by wskazać Pamiętnik z powstania warszawskiego Białoszewskiego, kiedy to w piwnicach i schronach zapanował, co nie bez satysfakcji odnotował autor Rachunku zachciankowego, matriarchat. Kobiety w Pieśniach Myrmidonu są obdarzone szczególną mocą sprawczą, ponieważ przechowują wiedzę o leczniczych właściwościach roślin (wiele z nich, m.in. ruta, funkcjonuje na zasadach farmakonu – w zależności od dawki leczą i trują), a także wprowadzają w arkana życia (kołysanka rybiej głowy). Są też skazane na przemoc, ich kruchość sprawia, że częściej stają się ofiarami gwałtów (czarna malwa. błony), pielęgnują w sobie otwartą ranę, znak przekroczenia zasady nietykalności. Wszystko, o czym pisze Piotrowiak-Junkiert, podlega eufemizacji. Być może wychodzi z założenia, że doświadczenia graniczne (do takich należą napaście seksualne) wymagają przestrojenia języka, stąd metafory dendrologiczne i słownictwo entomologiczne, które odsyła zarówno do kryptonimowanego gwałtu, jak również zakusów na pazie żeglarze. 

Poezja Piotrowiak-Junkiert jest tradycyjna nie tylko ze względu na podatność na wpływ poprzedniczek i poprzedników, lecz również ze względu na opowiadanie się za „magią poezji” (to nawiązanie do książki Jerzego Kwiatkowskiego nieprzypadkowo pojawia się w kontekście Pieśni Myrmidonu; gdyby chcieć nakreślić mapę zależności i określić współrzędne tomu, okazałoby się, że lokuje się on w obszarze książek poetyckich, których autorki i autorzy hołdują wizji, a nie równaniu), co powoduje, że problem awangardowego zaangażowania w ogóle się w niej nie pojawia. Autorce zdecydowanie bliżej do tych poetek i poetów, dla których twórczość jest aktem wiary w sakralną moc słowa. Może ona unieśmiertelniać, stać na straży pamięci, upominać się o poszkodowanych, jednak nie wchodzi w mariaże ze współczesnością, nie dekonstruuje schematów, nie zmieni językowych nawyków, odbijających pewną wizję świata, w końcu – nie zamierza interweniować w otaczającą rzeczywistość. Jeśli więc Agnieszka Budnik sugeruje pewne pokrewieństwo poezji Piotrowiak-Junkiert z wizjami forsowanymi przez Małgorzatę Lebdę i Urszulę Zajączkowską – poetkami przepracowującymi pewne schematy i wytyczającymi kierunek poezji ekokrytycznej – to należałoby dookreślić, w jakim stopniu jest to pokrewieństwo dostrzegalne, a na ile tylko zasugerowane. Pieśni Myrmidonu nie zarysowują możliwych scenariuszy przeciwdziałania jakimkolwiek zagrożeniom, katastrofom ekologicznym. Czerpiąc z wyobraźni, poetka zwraca się ku przeszłości, a jeśli pojawiają się w jej poezji nie-ludzcy aktorzy, to wciąż jako ofiary. Niesymetryczny układ sił prezentuje pierwszy wiersz tomu – popodwieczór. węgorze – w którym odbywa się polowanie na tytułowe zwierzęta. Dalej przemoc motywowana jest pozyskiwaniem surowca:

zawróciły cię buty z najlepszej skóry lepszej od tej
pod którą ssaki z krwi nuciły coś wracając w głębiny
by już nie wypłynąć nie nabrać oddechu na więcej

( w żółtej sukience spiętych włosach…)

Być może na przeszkodzie w drodze ku nowym rozwiązaniom zapewniającym koncyliacyjne współistnienie ludzi i zwierząt (choć nie tylko) stanęło coś, o czym sama poetka wspomniała w wywiadzie udzielonym Budnik – doświadczenie, obserwowanie zastanego porządku. Jest on, jak przekonuje Anita Jarzyna, dość hermetyczny i nie ugina się pod naporem nowych koncepcji, dlatego wciąż dochodzi w nim do kolizji dwóch sposobów postrzegania zwierząt: „[…] w poetycko przetworzonym imaginarium ludowym zwierzęta są jednocześnie empiryczne i fantastyczne, ich przedstawienia stanowią istotny komponent wierzeń (często heretyckich), są one włączane w obrzędy, a właściwie czynnie w nich uczestniczą, przypisuje się im magiczne moce, wchodzi się z nimi w interakcje o charakterze przyjacielskim, choć zarazem wciąż się je wykorzystuje i zjada”. Wrażliwość ekokrytyczna zasadza się na wyobrażaniu sobie wciąż nowych form kohabitacji ludzkich i nie-ludzkich aktorów (Fiedorczuk podkreśla nieszczelność błon ludzkiego ciała, dzięki czemu dochodzi do osmozy tego, co ludzkie i nie-ludzkie, Lebda wybiera strategię zawierania upragnionych sojuszy przez medium wiersza, które, przez swoje wychylenie ku niemożliwemu, określane są przez Jakuba Skurtysa jako patologiczne).

Wybór, jakiego dokonała Piotrowiak-Junkiert, obarczony jest dużym ryzykiem, jednak poetka świadomie zwraca się ku przeszłości, w której zdeponowane jest to, co kochane i podpatrzone, zasłyszane z autopsji. Dlatego mantryczność ma zasadnicze znaczenie dla procesu wtajemniczania w cierpienie. Można by pokusić się o sporządzenie (niepełnego) rejestru zapowiedzi obcowania z ranami: „teraz bardzo powoli / natnij serce tej wody” (wędzarnia. wertykalnie), „przyjdzie zimowla zagoi pęknięcie” ( po ciemku się zrodzi…), „tak szybko wyczerwienia się pęknięcie” [piołun (dno)]. Wyszczególnione frazy  pojawiają się, gdy mowa zarówno o świecie ludzkim, jak i zwierzęco-roślinnym. Ten ostatni nie jest w żaden sposób różnicowany, skoro w parentezie z wiersza wędzarnia. wertykalnie pojawia się metafora mogąca ukazywać ból węgorza przygotowywanego do wędzenia: „(pulsuje krzak krwi gnije ciemna gałąź”), jak i nawiązywać do procesu spalania drewna. Takie niezróżnicowanie czeka każde ciało po śmierci. Proces ten najefektowniej i w sposób najbardziej poetycki obrazuje cytowany już wiersz Uczta lucilii sericaty (porządek owadów). Jeśli więc istnieje jakaś kategoria, która unieważniałaby transmisję przemocy, a także ujednolicała wszystkich i wszystko, to byłaby to „ciekliwość” znamionująca pełny rozkład. Cykl kołowy, który pojawia się w Pieśniach Myrmidonu, podkreśla równość organizmów z perspektywy nekroekologicznej. Można go sytuować w polu koncepcji krążenia humicznych szczątków (i nie tylko) w biosferze zaproponowanej przez Ewę Domańską.

Poetka świadomie zwraca się ku przeszłości, w której zdeponowane jest to, co kochane i podpatrzone, zasłyszane z autopsji

Manifestowanie tradycji dokonuje się w tomie Piotrowiak-Junkiert na przekór awangardowym tendencjom (a te, jeśli się pojawiają, to jedynie jako reminiscencje surrealizmu), a ona sama widzi siebie w roli mistrzyni ceremonii wskrzeszania (stąd obsesja wizerunków). Poezja jako mowa odświętna i uroczysta spełnia rolę mediumiczną, ale także wiąże pokolenia, przeszłość i przyszłość, kobiety i mężczyzn, kobiety i dzieci, dlatego „porządek szeptuch” (gdzie porządek oznacza zarówno rytuał, jak i zasadę organizacyjną) można uznać za głos wiodący w tej polifonicznej poezji. Taki status Pieśni Myrmidonu potwierdzają nie tylko koncepty znane z twórczości innych autorów (Słopiewnie Tuwima słychać w wierszu popodwieczór. Węgorze), lecz także kryptocytaty, które wyjaśniają (przynajmniej częściowo) pojawiające się w sąsiedztwie niektórych wierszy dedykacje. Część Przewlekanie (porządek szeptuch) nie bez powodu dedykowana jest Anicie Jarzynie. W wierszu jętki. eufonie kryje się bowiem niepełny cytat z wiersza Baczyńskiego Bez imienia:„zamknij szybko oczy tym jesteś / przełykaniem życia śliską nitką krwi”; Jarzyna zaś uczyniła dorobek wojennego poety tematem swojej rozprawy doktorskiej (Baczyński występuje w niej obok Bolesława Leśmiana, Józefa Czechowicza i Tadeusza Nowaka).

Obecność szeptuch uzasadnia nie tylko proponowana w Pieśniach Myrmidonu koncepcja matriarchatu, ale i koncepcja poezji, którą wyjaśnia na skrzydełku tylnej okładki Kącka: „Dostajemy wiersze do czytania szeptem, myślenia szeptem i słuchania szeptem. Wiersze intelektualne, ale w sposób, który nie osłabia intuicji, nie usypia instynktu, nie tłumi uczucia”. Treść wierszy w zestawieniu z tytułem wprowadza zamierzony dysonans. Z jednej strony Piotrowiak-Junkiert zwraca się ku pieśni, lokującej się po stronie tego, co dostojne, wzniosłe, związane z tradycją, niezmienne, heroiczne, z drugiej hołduje zasadzie pozostawiania blisko tego, co codzienne, nikłe, drobne, zagrożone działaniem tempus devorans. Tylko pozornie można dostrzec w tej strategii sprzeczność, ponieważ mimo tego, że bohaterami Pieśni Myrmidonu są konkretni ludzie i zwierzęta, to jednak poetkę interesuje porządek wyznaczany przez pory roku i cykl życiowy zamknięty między narodzinami i śmiercią, a także sprowadzony do obiegu materii. Wszyscy mieszkańcy Myrmidonu, o których pisze Piotrowiak-Junkiert, należą do wspólnoty ludzko-zwierzęcej, która musi pogodzić się z wszechobecnością śmierci (można uznać, że jest ona w Pieśniach Myrmidonu tematem królewskim).

Czytaj także:
Tomasz Pindel
o powieściach Alejo Carpentiera

W świecie, który rekonstruowany jest z pietyzmem i w najdrobniejszych szczegółach, wszystko skazane jest na nieuchronną zagładę. Nie zawsze jednak jest ona równoznaczna z kataklizmem historycznym, często zostaje zawężona do pojedynczej śmierci (wróbel. próba). Pożegnania to jeden z kluczowych tematów tomu, lecz niewiele mają one wspólnego z tradycyjnie pojętą elegijnością, częściej uświadamiają o wadliwej kondycji poszczególnych istnień i o sile rytuałów. Grzebanie zmarłych (bez znaczenia, jakiego gatunku) staje się powinnością, uświadamiającą również własną skończoność. Niektóre wiersze prezentują w tym zakresie dziecięcą wrażliwość (znaną m.in. z twórczości Dariusza Suski), szczególnie te, które dotyczą zwierząt:

w obcej ale naszej ziemi z katolickim krzyżem
(patyczki po lodach gumka recepturka) kruszą się ptaki cudze
srebrzystość rybek zmiażdżone koty lisy i chomicze truchła
(na pewno przy bloku być może na działkach)
mętnieje w pamięci miejsce zakopania

(wróbel. próba)

najdalej poniosą kocie pyszczki
o krzewiny potargają resztki z krwi otrząsną
zwierzy się ziemi zwierzę
zwierzę zwierzę zakopie

(kołysanka rybiej głowy)

W innych wariantach na śmierć zwierzęcia rzutowane są ludzkie obawy i nadzieje związane z tym, co po śmierci:

temu łapę utrąciło mgliste oko widzi niedaleko ostrożnie plądruje w śmieciach
miękisz chwyta lekko ty jesteś osią i przystankiem jamą norą jaskinią
przegniła resztko w dziobie ptaka wypowiedz swoje imię
ignac podwija mankiet gawron skubie zaświaty
czy one też na ciebie patrzą
biada ci jeśli cię nie widziały

(gnojnik. gnicie)

Życie w tomie poznańskiej poetki nieuchronnie osuwa się w śmierć, a jej przyczyna często pozostaje nieprzenikniona (lub delikatnie sugerowana), jak w wierszu piołun (dno). Jeśli pokusić się o określenie sposobu komponowania wierszy, jaki preferuje Piotrowiak-Junkiert, to bez wątpienia „magmowatość” oddaje to, co dzieje się między poszczególnymi wersami. Zaburzony tok wydarzeń, zestawianie fraz różnych historii (często graficznie odróżnialnych dzięki kursywie) oraz wrażenie pozbawienia ramy (odstępstwem od reguły są wiersze osnute wokół śmierci bliskiego mężczyzny) wywołują poczucie wrzucenia w bieg poszczególnych opowieści, sprawiają także, że czytelnik musi dać się ponieść ich nurtowi, często bez jakiejkolwiek asekuracji. To zabiegi, które gwarantują, że roszczenia co do opanowania rozbiegających się we wszystkich kierunkach narracji, pozostają bezzasadne. 

Pieśni Myrmidonu mają właściwości wspomnianego już farmakonu – leczą (ponieważ dają złudzenie obcowania z przeszłością) i trują (ponieważ powroty możliwe są tylko w szczątkowej postaci). Jeśli debiut ten uznać za powinność Piotrowiak-Junkiert względem wspólnoty zmarłych, to kolejny tom powinien zatoczyć szerszy krąg, zwrócić się ku przyszłości i zneutralizować gorycz debiutu, który, tego możemy być pewni, zaanonsował pojawienie się poetki obdarzonej wyobraźnią ratującą przed zapomnieniem. 


Kinga Piotrowiak-Junkiert
Pieśni Myrmidonu

Dom Literatury, Łódź, 2019, s. 57



Andrzej Juchniewicz – magister filologii polskiej. Zajmuje się poezją polską drugiej połowy XX wieku, problematyką żydowską w literaturze polskiej oraz związkami wyobraźni z Zagładą. Obecnie bada narracje, w których krzyżują się losy zwierząt i ludzi w sytuacjach granicznych (podczas wojen i kataklizmów), a także archiwum i spuściznę literacką i plastyczną Erny Rosenstein. Współpracuje z „Nowymi Książkami”, „Twórczością”, „Śląskiem”, „Znakiem”. Publikował w „Tekstach Drugich”, „Narracjach o Zagładzie”, „Postscriptum Polonistycznym”, „Śląskich Studiach Polonistycznych”, „Wielogłosie”, „Ranie”, „Opcjach” i „Masce”.