Niedługo debiutanckie wrażenia zamienią się w osobiste historie, które każdy, kto tylko zdoła, będzie opowiadał z charakterystycznymi dla siebie szczegółami. Od tej chwili – od rana 24 lutego – ludziom zacznie się wydawać, że najwłaściwiej jest robić wszystko na swój sposób, ponieważ inni robią tylko to, czego nie mogą nie robić. Obok wielkiej pokusy, by robić tak jak wszyscy, pojawi się jeszcze większa – robić po swojemu.

Bardzo szybko okazuje się jednak, że zrobiłeś coś nie tak. Powiedzmy, nie odsunąłeś od okna łóżka, na którym spałeś z dzieckiem. Choć wiesz, że nie tylko siła wybuchu, ale przede wszystkim szkło z rozbitej szyby może dziecko dotkliwie poranić. To pierwsza lekcja. Jutro warto odsunąć. Ale jak to zrobić, żeby nie przestraszyć dziecka? A po drugie: to, co wydarzyło się dziś rano, w najbliższym czasie już się nie wydarzy. Wojna to zawsze wojna, postęp polega jednak na tym, że za każdym razem jest inna. W tym przypadku uspokaja to, że wszystko jest jak kiedyś – nie da się kupić chleba, ale działają telefony komórkowe. To akurat bardzo ważne, bo w telefonach znajduje się tak nieprawdopodobna część każdego z nas, że utratę komórki można spokojnie porównać do utraty części siebie. Jest też druga strona medalu – powszechnie wiadomo, że połączenia telefoniczne i internet można wykorzystać we współczesnej wojnie; wiadomo też, jakie w nich tkwią paskudne możliwości dezinformowania i usypiania czujności. (Najlepszą przedapokaliptyczną praktyką powinno być stworzenie innych sposobów kontaktu z tymi, z którymi trzeba być bliżej bądź dalej, ale razem).

W ogóle trzeba uświadomić sobie, że tę wojnę (można bez cynizmu powiedzieć „wojenkę”) prowadzi przede wszystkim narracja. Jak kiedyś mówiono – nieprosta. To ona, narracja, tworzy literaturę. Jakąś własną bylinę, baśń, historię powszechną i wielką encyklopedię. Nie ma znaczenia, jak to jest oceniane z boku. Ona pisze swoje, bo „prawa do tego, by sławić, nie odbierzesz”. Więc szkic opowieści wygląda tak. Wszystko jest jasne. Dwa dumne i cierpiące niezależne państwa, których suwerenność została przegłosowana w ludowym referendum, już osiem lat cierpią od reżimu, który swoją potęgą katuje wolę narodu. W końcu – zniechęcone podwójnymi standardami tak zwanej światowej wspólnoty – zwróciły się o pomoc do jedynej siły, która jest obrońcą prawdy na ziemi. Naturalnie, dobro leci ratować dobro. Tak samo robiły nawet te złe siły, które podstępnie nazywały się dobrem. Skoro one mogły postępować wedle tego zgniłego kodeksu, to my też. Tym bardziej, że jedna z najlepszych i najbardziej agresywnych armii Europy (ukraińska) jakimś cudem znalazła się w środku terytorium państw niezależnych i uznanych przez świat, niosąc ze sobą śmierć. I tak dalej…

Znając spójność  rosyjskiej literatury, można sobie wyobrazić kolejne akapity o pomocnej ręce, bezinteresownym udziale, o tym, że wróg musi zostać zniszczony. I o sprawiedliwym ustroju świata, kiedy armia agresora nie tylko zostanie zneutralizowana na podstępnie okupowanych przez nią terenach, lecz także dobita w jej legowisku.W ten sposób ich historia wojny rozpada się na dwa skrzydła – piękne i pożyteczne. Piękne – to błyskotliwa operacja otoczenia ukraińskiej armii działającej na cudzej ziemi. Pożyteczne – uwolnienie narodu ukraińskiego od krwiożerczej faszystowskiej junty. (Najbardziej niebezpieczna metafora to „denazyfikacja”. Po wymuszonej przez Rosjan Norymberdze może ono znaczyć cokolwiek).

Jak w Ukrainie w 1918 roku, jak swego czasu wszędzie tam, gdzie historię lokalną Rosja starała się wpisać w światową – na Zakaukaziu, w Środkowej Europie, Afganistanie, Ameryce Łacińskiej i jeszcze gdzieś – niedługo pojawi się największa pokusa: zrobić Ukrainę taką, o jakiej marzyliście. Jak uczył stary Corleone, musi zjawić się ktoś, kto zaproponuje łagodne rozwiązanie problemu. Aż po Zachodnią Ukraińską Republikę Ludową. I to będzie ktoś z tych, których uważamy za naszych.

Jak nigdy panoszy się slogan „Za władzę i wojsko”. I bez paranoi – dywersantów jest pełno. A pisanie historii, na szczęście, przypomina trochę mecz tenisa. Ktoś jakby pisze, a ktoś inny redaguje.

24.02.2022 | Tekst opublikowano na portalu „Zbrucz”.



Taras Prochaśko (ur. 1968 w Iwano-Frankiwsku) – pisarz, tłumacz i dziennikarz. Z wykształcenia botanik, absolwent uniwersytetu im. Iwana Franki we Lwowie, czołowy przedstawiciel tzw. fenomenu stanisławowskiego. Pracował w Instytucie Leśnictwa Karpackiego, w radiu i telewizji, a także jako redaktor, nauczyciel, barman i stróż. Wydał m.in. Інші дні Анни (1998; pol. Inne dni Anny, 2001), НепрОсті (2002; pol. Niezwykli 2002), Лексикон таємних знань (2004), З цього можна зробити кілька оповідань (2005; pol. Z tego można zrobić kilka opowiadań 2005), Ukraina (wspólnie z Serhijem Żadanem, 2006), Одної і тої самої (2013, nagroda im. Szewelowa). Tłumaczył książki Stanisława Vincenza, Andrzeja Stasiuka, Łukasza Saturczaka. Pierwszy laureat nagrody im. Conrada (2007).

Bohdan Zadura (ur. 1945 w Puławach) – poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. Po studiach filozoficznych na UW (1969) pracował w muzeum w Kazimierzu Dolnym, był kierownikiem literackim Lubelskiego Teatru Wizji i Ruchu, członkiem zespołów redakcyjnych kwartalnika „Akcent" i miesięcznika „Twórczość" (w latach 2004–2020 redaktor naczelny tej drugiej). W ostatnim okresie wydał tomiki poezji Już otwartePo szkodzie, wybory wierszy Płyn Lugola oraz Sekcja zabójstw, a w jego tłumaczeniu ukazały się m.in. książki poetyckie Hałyny Kruk, Wasyla Łozynskiego, Wasyla Słapczuka, Julii Cimafiejewej. Siarhieja Pryłuckiego, Pétera Kántora, Petera Milčáka, Siemiona Chanina, powieści Tango śmierci Jurija Wynnyczuka i Sonia Kateriny Babkiny, opowiadania Andrija Lubki Pokój do smutku i powieść Twoje spojrzenie, Cio-Cio-San oraz opowiadania Ihora Sencowa Żywoty i Marketer. W drodze: zbiór wierszy Puste trybuny, powieści Andreja Adamowicza Pieśń o Cimurze i Wasyla Machny Kalendarz wieczności. W 2018 otrzymał nagrodę Silesiusa za całokształt twórczości, w 2019 nagrodę artystyczną miasta Lublin za rok 2018.