Matka mojej koleżanki załatwiła mi kiedyś pracę przy spisywaniu liczników w blokowiskach obok mojego domu. Miałam wtedy jakieś piętnaście lat i chodziłam od mieszkania do mieszkania po kilka godzin dziennie. Lubiłam tę pracę, bo mogłam popodglądać ludzi. Sprawdzić, czym pachnie ich dom, jak jest urządzony i czy wszyscy domownicy siedzą w jednym pokoju, czy w osobnych. Mogłam też porównywać się do nich. Odnaleźć to, co mi znane, i odkryć to, co nieznane.

Moje wizyty w nieznanych domach były dużo krótsze niż wizyty Waldemara Bawołka opisane w Furtce przy dozorcy. Bawołek (a właściwie jego bohater, Waldi) przez pół roku remontował mieszkania na krakowskich Azorach. W każdym z dziewięćdziesięciu mieszkań, które odwiedził, mógł spędzić pewnie po kilka godzin – ja zaledwie trzy minuty. Musiał wejść na stołek, zaszpachlować dziurę w ścianie lub wymienić kryzę, albo nawet zamontować nową instalację kanalizacyjną. Miał sporo czasu na obserwacje i mógł w swoim zeszycie starannie opisać każde mieszkanie; mógł też sportretować relacje między domownikami. Gdyby podszedł do tego rzetelnie (jeśli takie wierne oddanie rzeczywistości jest w ogóle możliwe), powstałoby z tego prawdopodobnie coś na kształt reportażu, sprawozdania z kondycji społeczeństwa, z jego różnorodności, ze standardów życia w bloku. Na szczęście jednak nie podszedł.

Ja się z „nierzetelności” Bawołka bardzo cieszę, ale wyobraźmy sobie, co by się mogło stać, gdyby pisarz nie poszedł swoją ścieżką (powiedzmy: awangardową), i naprawdę przyjął reporterską strategię – książka mogłaby znikać z półek w mgnieniu oka, o badaniach rozpisanych na dziewięćdziesiąt mieszkań mówiono by w TVN24, a Bawołek zyskałby miano eksperta od codzienności współczesnych Polaków i wystroju wnętrz. W wywiadach po odebraniu Nagrody Literackiej Gdynia nie mówiłby już, że nie kupi sobie opowiadań Katherine Mansfield, bo są drogie, a na spotkaniach autorskich nie piłby piwa, tylko Yeni Raki z wodą gazowaną. Występowałby w roli socjologa, pisarza zaangażowanego społecznie. Kazano by mu stawiać diagnozę społeczeństwu i opisywać, jak zmieniło się życie mieszkańców PRL-owskich blokowisk w ciągu dziesięcioleci.

Czytaj także:
MICHAŁ TRUSEWICZ
recenzuje książki
CEZAREGO DOMARUSA

Żadnego fejmu na Instagramie ani spektakularnego sukcesu kasowego po Furtce jednak nie będzie. Bawołek dzieli literaturę na tę, która skupia się na aktualnych problemach społecznego życia, i na tę, która się nie skupia, bo jest po prostu dziełem artystycznym. Nie trzeba długich analiz, by odkryć, że jest wyznawcą drugiej teorii. Pisarz, który rezygnuje z koniunkturalnych zajęć i „ucieka” w pisanie – wzgardzone przez ciężkowicką społeczność, do której należy – miałby jeszcze skupiać się na sprawach bieżących? Na nudnej codzienności? Bohater książek Bawołka niezbyt dobrze czuje się w społeczeństwie, jest osobny (by nie powiedzieć: wsobny) i szuka bardziej uniwersalnych zasad rządzących światem niż ta, która nakazuje człowiekowi pracować codziennie od ósmej do szesnastej.

Zamiast klarownego, poukładanego reportażu otrzymujemy więc dzieło poszatkowane (przynajmniej na pierwszy rzut oka), a jednocześnie nieprzygniecione fabułą. Ba, gdyby współczesny czytelnik – ten, który skanuje tekst wzrokiem, a nie czyta (piszą o nim specjaliści od content marketingu) – wziął przypadkiem do ręki książkę Bawołka, mógłby powiedzieć, że, o, taki to notatnik, w którym robotnik opisuje, jak naprawia usterki w mieszkaniach. Czytelnik ten przyswaja jednak głównie wyboldowane nagłówki; to one prowadzą go przez tekst, dając mu gwarancję rozumienia całości, poczucie sensu. Mogłoby mu się więc zakręcić w głowie od chodzenia w kółko na wprost, w lewo i w prawo – Bawołek właśnie w taki sposób rozpoczyna każdą ze swoich „notatek”: „Pierwsze drzwi na wprost”, „Drugie drzwi na lewo”, „Trzecie drzwi na prawo”. Chyba nie odnalazłby w tym zresztą żadnego sensu. Książka Bawołka nie jest przecież ani rozrywką, ani skarbnicą wiedzy o świecie, ani przewodnikiem po Azorach, ani nawet czymś na tyle kontrowersyjnym, żeby można było sobie o tym potem pogadać.

Adam Wiedemann napisał w blurbie, że Furtka przy dozorcy jest „literackim czynem”, ale „trudno ją nazwać powieścią”. Ja nie odbierałabym jej tego miana. Czego ta książka nie ma, żeby nie mogła być powieścią? Jest nią, choć rzeczywiście dość szczególną – rwaną, złożoną z mikropróz. Powieścią w kształcie klatki schodowej i pięter, które mają po troje drzwi; powieścią w kształcie piwnicy albo węzła ciepłowniczego. Wreszcie: prozą jednocześnie realistyczną i bardzo nierealną; pełną światła i mroku; fizyczną, do wywąchania i dotknięcia, ale też metafizyczną, duchową. U Bawołka zresztą to, co fizyczne, „rzeczywiste”, jest szkieletem dzieła, zarysem. Wszystko, co na tym szkielecie powstaje, jest jej właściwą zawartością, oddzielnym artystycznym światem. Bawołek zmyśla więc i tworzy artystyczną sfikcjonalizowaną autobiografię. 

Waldi z Furtki jest pierwszym bohaterem Bawołka, który nie zamierza szukać życiowych prawd w Ciężkowicach, mimo to też para się pisaniem. Już na pierwszej stronie informuje nas, że kupił sobie zeszyt, choć „do tej pory nic nie udało mu się zanotować”. Czy chce nam powiedzieć, że jest pisarzem w kryzysie twórczym? Chyba nie, raczej zdradza nam swój prawdziwy zawód („O czym to ja dzisiaj mogę wam opowiedzieć?”), jednocześnie dając do zrozumienia, że trudno wykonywać go w remontowym rozgardiaszu. Bo właściciel notatnika nie jest w swoim naturalnym środowisku – mieszka w jednym pomieszczeniu wraz z resztą ekipy budowlanej i chodzi po obcych mieszkaniach, w których czasami jest traktowany jak przyjaciel, czasami jak wróg, a niekiedy jak „osoba mało wychowana”. Poznaje różnych mieszkańców bloku: staruszkę, która ledwo podnosi się z krzesła; dziewczynę, która nie pozwala mu odczytywać tytułów książek z regału; gospodarza, który częstuje winem i opowiada o Marszu Równości jako „wynaturzeniu wychodzącym na ulicę”; siostry, które „chodzą po mieście i modlą się o rozwiązanie problemów”; anorektyczkę; antysemitę; wreszcie – mężczyznę, który miał w domu nie tylko stosy pustych butelek, petów, zgniłych warzyw, ludzkich włosów, ale też Radość czytania i Księgę Fausta. Gdy upadły intelektualista orientuje się, że Waldi zna się na literaturze, pyta go, co w takim razie robi na Azorach jako robotnik. „Robię wszystko, by nie wylądować w podobnej sytuacji jak pan” – odpowiada Waldi.

Waldi z „Furtki” jest pierwszym bohaterem Bawołka, który nie zamierza szukać życiowych prawd w Ciężkowicach, mimo to też para się pisaniem

Nasz bohater rzeczywiście jest oczytany, a w mieszkaniach, które odwiedza, najbardziej interesują go regały z książkami. Nie czuje się dobrze jako członek ekipy budowlanej, stroni od towarzystwa, marzy o herbacie z miodem, czytaniu wierszy, słuchaniu Beethovena, refleksyjnych spacerach i oglądaniu fińskich filmów bez napisów. Nudzi go praca fizyczna, którą wykonuje. Jest robotnikiem, który wchodząc do zapuszczonego mieszkania, „czuje się, jakby znalazł się w pracowni Francisa Bacona”. Skoro jednak życie społeczne tak nudzi głównego bohatera, zaczynamy rozumieć, jak męczyłby się sam Bawołek, opisując przeciętne życie w blokowiskach. Na szczęście jego język i wyobraźnia, za pomocą których ten świat buduje, nie pozwalają się nudzić. Tak więc gdy chłopaki z brygady opowiadają sobie o swoich próbach kulinarnych, dowiadujemy się na przykład, że brygadier najbardziej lubi „klasyczny bobrzy ogon z cukrem i cynamonem, ale może być też z masą czekoladową, z cytryną, z serkiem”. W Bawołkowej wyobraźni nie ma miejsca na żadne kotlety mielone i pierogi ruskie z okrasą, żadne kebaby i kurczaki w pięciu smakach. A Waldi, gdy słyszy komplement, nie dziękuję za niego, tylko z radości demonstruje, jak fantastycznie podciąga się na drążku. Sceny łączące realizm z czymś pięknie absurdalnym są najważniejszym składnikiem tej powieści. A my dzięki temu zamiast nudy odczuwamy właśnie absurd świata.

Choć możemy też odczuwać zakłopotanie. Robotnicy przyszli tu zarobić pieniądze, napić się wódki, popalić papierosy i miło spędzić czas, a Waldi od samego początku wydaje się zrezygnowany. Na pierwszych stronach czytamy, że dozorca prowadzi go przez dobrze oświetloną przestrzeń i przez schody z poręczami w kształcie głów węży. Pojawiają się też języki ognia wydobywające się z dziur w ścianach. Bawołek sugeruje nam wejście do piekła – ale właściwie dlaczego? Czy naprawdę blokowisko to taki straszny świat? A w takim razie gdzie te dantejskie sceny, których trudno uświadczyć w powieści? Mimo to czujemy, że Waldi nie jest szczęśliwy i że chyba dzieje mu się jakaś krzywda. W końcu zresztą buntuje się przeciwko zastanemu porządkowi: „Kurwa, to jest błąkanie się w ciemnościach okrutnego i ograniczonego losu!”, a w pewnym momencie – jakby w geście ucieczki – zaczyna spędzać coraz więcej czasu w piwnicy. Jaki musi być świat na zewnątrz, skoro piwnica wydaje się bardziej przyjaznym miejscem? Furtka nie prowadzi jednak do jakiegoś tajemniczego ogrodu. Nie ma tu żadnego lepszego świata, a dziewięćdziesięciokrotnie powtarzana czynność przekraczania progu czy otwierania drzwi wcale nie nakierowuje na trop jakiegokolwiek „otwarcia”, „przekroczenia”, „zmiany”.

Czytaj także:
EMILIA JĘDROSZKOWIAK
recenzuje debiut prozatorski
ŁUKASZA BARYSA

Tę stagnację, poczucie zagubienia, potwierdzają jeszcze filozoficzne refleksje bohatera-robotnika nad światem, nad „realnością”, nad Bogiem, nad śmiercią, nad czasem i nad człowiekiem – po mistrzowsku wplatane we wszechobecny na blokowisku język ulicy. Narrator zastanawia się nad tym, co prawdziwe, zaczynając choćby od myśli o sukience i przyszytych do niej guzikach: „W realnym ludzkim świecie nie ma takich guzików. Jest tragizm, niepewność, lęk, ostateczność, niepowtarzalność, nieprzewidywalność”. Błąka się między chęcią dopasowania się do reszty a potrzebą bycia nikim albo – odwrotnie – kimś wielkim. Do rozmowy z robotnikami wtrąca na przykład takie zdania : „Człowiek nie ma natury danej mu raz na zawsze, nie jest istotą w pełni skończoną, ale przygodą, którą w pewnym stopniu sam może tworzyć”. Piękne są te Bawołkowe myśli, i można je zapisać sobie w notatniczku na przyszłość, ale przecież one nie pasują, są jakby dodane, doklejone. Pewnie gdyby zapytać o nie autora, powiedziałby, że to po prostu figury nośne literacko, więc radźmy sobie sami. Jestem jednak pewna, że to wszystko ma większy sens.

Furtka mówi dla mnie o „dwojakości” świata. Człowiek – jak w jaskini Platona – krąży tu między dwoma biegunami (światła i ciemności, życia i śmierci, świata zmysłowego i duchowego, prawdy i iluzji). W piwnicach może być równie ciemno co w jaskini, ale przecież i tam przestrzeń wydaje się „dobrze oświetlona”. Więźniami są natomiast ludzie, których Waldi spotyka, a także on sam, choć w specyficzny sposób, bo wydaje się, że poznał już świat „idei” (rozmyśla nad definicją zła i analizuje pojęcia dobra, wie, czym jest miłość, i ubolewa nad jej marnym, nieidealnym odbiciem w świecie zmysłowym). Mam nawet wrażenie, że przez chwilę chce być nosicielem prawdy i opowiadać o prawdziwej rzeczywistości innym „więźniom”, jednak szybko się zniechęca, bo nikt go nie chce słuchać. Migruje między światem „ciemności” a tym prawdziwszym, jasnym – niby z własnej woli, ale nie do końca. Bo czy można żyć wyłącznie abstrakcyjnymi ideami, czy można żyć całkowicie poza społeczeństwem? Waldi próbuje się ratować przed osamotnieniem i żyć wśród ludzi, ale przecież nie ma o nich dobrego zdania („oni są bardziej leniwi i podli niż sobie wyobrażałem, wolą spokój od wolności i rozróżniania dobra i zła”) i szybko się zniechęca, wie, że do nich nie pasuje.

To wewnętrzne rozdarcie bohatera jest dla mnie głównym tematem Furtki – spór między rzeczywistością a nierzeczywistością, który przekłada się bezpośrednio na stan psychiczny Waldiego, na jego dramat, poczucie bezsensu życia, obojętność, rezygnację. Prawdziwy dramat egzystencjalny człowieka, który nie skończy się przecież wraz z końcem remontu na Azorach.


Waldemar Bawołek
Furtka przy dozorcy

Wydawnictwo Nisza, 2021, s. 264


Kinga Sabak (ur. 1993) – absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Współpracuje z działem kultury tygodnika „Newsweek” i pisze teksty reklamowe we własnej agencji. Publikowała w „Niewinnych Czarodziejach”, „Drobiazgach” i „Tlenie Literackim”. Żyje w Warszawie, ma psa Karolka i nie wydała książki.