To był całkiem spokojny tydzień, w którym właściwie nie zdarzyło się nic szczególnego. Kiedy Květoslav wsuwał się pod pierzynę, gdzie czekała już na niego całkiem goła żona Jarmila, zalała go fala niezwykłego szczęścia. Miał przed sobą atrakcyjny niedzielny wieczór pełen rozkoszy. Trzeba będzie wstać dopiero przed północą, ale wtedy już naprawdę migiem, żeby punktualnie o dwunastej zjawić się pod domem towarowym Biały Łabędź i zmienić zmęczoną teściową w kolejce po lodówki. Tak, było to naprawdę niezwykłe szczęście, że teściowa akurat wtedy przyjechała do nich z wizytą, bo w przeciwnym wypadku musiałby stać od szóstej wieczorem. Zresztą teściowa na wszelki wypadek zjawiła się przed sklepem już o czwartej i – jak się okazało – postąpiła słusznie. Kwadrans po czwartej zameldowała im telefonicznie, że jest siódma w kolejce, co było świetną informacją. Znajoma ekspedientka za pudełko czekoladek powiedziała Květoslavowi, że w poniedziałek rano dostaną siedemnaście lodówek, a tylko trzy odłożą dla zasłużonych bonzów partyjnych. Jak widać z tego, szansa była bardzo duża. Jarmila miała zmienić męża o szóstej rano.

Pojawił się co prawda problem, co zrobić ze zdobyta lodówką. Květoslav i Jarmila wynajmowali osobne pokoje, każde z nich w zupełnie innej dzielnicy. Właścicielki mieszkań, wdowy, zajmowały kuchnie, a jedyny posiadany pokój udostępniały sublokatorom, Wiązały się z tym jednak pewne komplikacje. U Květoslava do kuchni wchodziło się przez pokój, drzwi zaś absolutnie nie były dźwiękoszczelne. Ponieważ Jarmila była bardzo wstydliwa, więc mogli się kochać tylko w czwartki, gdy właścicielka wychodziła o szóstej wieczorem na plotki do kawiarni i nie wracała nigdy przed dziesiątą. Sytuacja ta miała też jednak pewną istotną zaletę. Gospodyni nie pozwalała Jarmili korzystać z łazienki, więc w czwartek przed przyjemnościami z mężem mogła też wziąć prysznic. Na następną kąpiel była szansa dopiero w niedzielny wieczór, kiedy z kolei jej gospodyni chodziła do kina. Wprawdzie zamykała łazienkę na klucz, ale na szczęście koledze Květoslava z wojska, ślusarzowi z zawodu, udało się dorobić dla niej odpowiedni wytrych.

Powstał więc problem, co zrobić z lodówką, ale Květoslav był w tak świetnym humorze, że nie chciał teraz o tym myśleć. Przecież na wszelkie decyzje pozostawało jeszcze masę czasu. Obydwoje małżonkowie złożyli osobno podania o przydział mieszkań. Květoslav dostał numer 12 536, Jarmila zaś – 11 784, a ponieważ co roku w obu dzielnicach zwalniało się około czterystu mieszkań, których właściciele zmarli lub zostali zamknięci w pierdlu, i mniej więcej połowę z tych mieszkań rozdzielano bez łapówek czy protekcji, więc mogli liczyć na własną kawalerkę już za pięćdziesiąt siedem lat. Jarmila będzie wtedy miała siedemdziesiąt siedem, a Kvétoslav – siedemdziesiąt dziewięć lat. No cóż, nie była to bardzo przyjemna perspektywa.

Jednak Květoslav nie łamał sobie głowy przyszłością. Minął przecież całkiem spokojny tydzień, w czasie którego nic się nie zdarzyło. A początkowo wcale nie wyglądało to zbyt dobrze. W poniedziałek odbywała się ochotnicza masowa demonstracja protestacyjna przeciw oszczerczym oskarżeniom prezydenta Stanów Zjednoczonych, jakoby Związek Radziecki miał umieścić na Kubie rakiety balistyczne i akurat wtedy nie zadzwonił budzik. Květoslav zaspał i dotarł na miejsce zbiórki dopiero pół godziny po sprawdzeniu listy obecności manifestantów z jego wydawnictwa, kiedy cała grupa maszerowała już na spotkanie z innymi. Tak poważne naruszenie zasad ochotniczego obowiązku nie wróżyło Květoslavowi nic dobrego. Na szczęście we wtorek Nikita Chruszczow kazał usunąć rzekome rakiety z Kuby, a na środowej manifestacji poparcia pokoju i przyjaźni między narodami Květoslav zjawił się nawet przed swoim szefem, co częściowo złagodziło poniedziałkową wpadkę.

Tak poważne naruszenie zasad ochotniczego obowiązku nie wróżyło Květoslavowi nic dobrego.

Po południu w poniedziałek Květoslav kończył redagowanie Chaty wuja Toma. Nie była to wcale sprawa prosta, bo na odgórne polecenie miał się postarać zrobić z wuja Toma ateistę. Co prawda nie udało mu się całkowicie wyrugować Pana Boga, ale w efekcie starań redaktora wuj zaczął mówić jak uświadomiony związkowiec i naczelny publicznie pochwalił za to Květoslava na cotygodniowym kolegium redakcyjnym.

Gdy wieczorem wrócił do domu, czekał tam już jego przyjaciel Jan, który potrzebował rady. Jakieś dwa tygodnie wcześniej, będąc na delegacji, przeżył w jednym z praskich hoteli przygodę miłosną. O północy policja przeprowadziła rutynową kontrolę dokumentów i dowódca patrolu zorientował się, że zarówno Jan, jak i jego partnerka, związani są wprawdzie węzłem małżeńskim, lecz każde z inną osobą. Dowódca nic nie powiedział, tylko spisał personalia. Za to w tydzień później Jan otrzymał wezwanie do Urzędu Bezpieczeństwa, gdzie zaproponowano mu współpracę, w razie odmowy grożąc zdemaskowaniem przed żoną. Naturalnie Jan za żadne skarby nie chciał zostać donosicielem, lecz z drugiej strony…

– Co byś zrobił na moim miejscu?

– Przyznałbym się do wszystkiego żonie – powiedział Květoslav. – Byłoby to nieprzyjemne, ale przynajmniej nie mogliby mnie szantażować.

– Ale ja nie mogę tego zrobić. – Jan chwycił się za głowę i jęknął. Květoslav doskonale go rozumiał: żona Jana była niczym przysłowiowa Ksantypa i w dodatku znacznie od niego potężniejsza.

W poniedziałki Květoslav jadał zwykle kolacje u swych sąsiadów – Nováków. Ta szczęśliwa rodzina miała pokój z kuchnią wyłącznie do własnej dyspozycji, bo rodzice Nováka zginęli w wypadku samochodowym. To szczęście wprost spadło im z nieba, bo rodzice mieli dopiero po czterdzieści pięć lat i cieszyli się doskonałym zdrowiem, więc Novák mógł liczyć na mieszkanie najwcześniej w wieku sześćdziesięciu lat. Do tego czasu jego córka z pewnością wyszłaby za mąż i urodziła dzieci, a mieszkanie byłoby jeszcze bardziej przepełnione, chyba, że Novák zdecydowałby się na ojcobójstwo. Zapewne jednak zabrakłoby mu odwagi. Za to jego kuzyn Marek próbował niedawno rozwiązać swoje kłopoty mieszkaniowe, usuwając z tego świata tatusia, został jednak zdemaskowany i powieszony. Novák natomiast dzięki tej bardzo szczęśliwej tragedii nie musiał podejmować żadnych drastycznych kroków i jego rodzina mogła mieszkać sama. Trudno było bowiem brać pod uwagę pradziadków, którzy dobijali do osiemdziesiątki, więc nie mogli już zbyt długo pociągnąć.

Květoslav bardzo lubił pogodny nastrój domu Nováków, lecz akurat tego dnia, gdy przyszedł na kolację, atmosfera była ponura. Mała Jindříška klęczała w jednym kącie, a w drugim na kanapie leżała Nováková z zimnym kompresem na czole i ze łzami w oczach, a Novák nerwowo krążył po pokoju zatopiony w ponurych myślach. Květoslav dowiedział się od niego, co się stało. Przed chwilą przyszła nauczycielka Jindříški ostrzec ich, że niestety z wielką przykrością będzie musiała zameldować dyrektorce szkoły, co dziś ich dziecko powiedziało w klasie. Musi to zrobić, szlochała nauczycielka, bo Růžena, koleżanka Jindříški, powie o tym swojej partyjnej matce, która z pewnością zadzwoni do dyrektorki, a ta choć niechętnie, będzie musiała zadzwonić do personalnego z zakładu pana Nováka. A co takiego Jindříška powiedziała? Na lekcji o Leninie zgłosiła się do odpowiedzi i nieśmiało pisnęła: „Towarzyszko nauczycielko, a mój tatuś powiedział, że towarzysz Lenin to morderca!”. Novák przygotowywał właśnie linię obrony opierającą się na twierdzeniu, że z powodu wady wymowy Jindříška została źle zrozumiana, bo w istocie powiedziała: „Towarzyszko nauczycielko, a mój tatuś powiedział, że towarzysz Lenin to został zamordowany przez międzynarodową reakcję”. Novák chciał również tłumaczyć, że mamy tu do czynienia z typowo dziecięcym brakiem logiki, lecz mimo wszystko nie bardzo liczył na powodzenie swych wykrętów. Dlatego był w ponurym nastroju i mimo wszelkich starań Květoslav nie potrafił go rozweselić.

„Towarzyszko nauczycielko, a mój tatuś powiedział, że towarzysz Lenin to morderca!”

We wtorek w drodze do swego wydawnictwa Květoslav zauważył, że gigantyczny pomnik Stalina, niczym King Kong górujący nad Pragą, zaczyna przybierać coraz bardziej modernistyczną formę. Wkrótce po zdemaskowaniu Stalina jako złego komunisty partia nakazała zniszczyć pomnik. Nie można go jednak było po prostu wysadzić w powietrze, bo eksplozja zniszczyłaby kawał śródmieścia, dlatego zdecydowano się nadgryzać go serią małych eksplozji. Květoslav był urzeczony taką estetyczną zmianą kształtów generalissimusa.

Tego ranka w wydawnictwie aferę miał kolega Bříchatý. Był to młody, niedoświadczony redaktor, który w Inwazji jaszczurów Čapka odkrył coś, czego nie zauważył żaden poprzedni redaktor: angielskie słowo wellcome pisane było przez dwa „l”, zamiast przez jedno. Redaktor naczelny pochwalił młodzieńca za spostrzegawczość i wierząc, że nic już nie uszło jego czujnej uwadze, nie przeczytał powtórnie tekstu. Kilka dni później wezwano go do cenzury, skąd wrócił wściekły, zwymyślał Bříchatego i polecił wszystkim redaktorom, aby w najbliższą niedzielę, w ramach czynu społecznego, z całego czterdziestotysięcznego nakładu wycięli stronę 158 i wkleili tam nową. Bystry odkrywca błędnego wellcome nie zwrócił bowiem uwagi na rozdział „Manifest Mołokowa”, w którym Čapek negatywnie wyrażał się o Związku Radzieckim. W czasach gdy ta powieść powstała, robienie sobie żartów z komunizmu nie było jeszcze sprzeczne z prawem.


Fragment opowiadania Zwyczajny tydzień Květoslava Prska w przekładzie Andrzeja S. Jagodzińskiego pochodzi z wyboru utworów Josefa Škvoreckýego pod tytułem Gorzki świat wydanego przez Wydawnictwo Czarne.

Josef Škvorecký, Gorzki świat
przeł. Andrzej S. Jagodziński i Jan Stachowski
wyd. Czarne, 2020, ss. 336.



Josef Škvorecký (1924-2012) – czeski pisarz, tłumacz i wydawca. Należał do wybitnego pokolenia powojennych pisarzy takich jak Václav Havel, Bohumil Hrabal czy Milan Kundera, którzy zdefiniowali współczesną czeską literaturę. Jego najgłośniejsza i wielokrotnie nagradzana powieść Przypadki inżyniera ludzkich dusz została uznana za arcydzieło, które inspirowało kolejne pokolenia autorów.

Andrzej Jagodziński – filolog czeski i słowacki, tłumacz, redaktor.