Są takie momenty, kiedy techno kruszy kręgosłup, a DJ Hazel prosi o ciszę, by świat mógł wstrzymać oddech i zamrzeć w oczekiwaniu. Już za chwilę rzeczywistość eksploduje na naszych oczach. A może znowu uda jej się przetrwać?

„Cisza! Cisza!” – ten cytat z utworu Weź pigułkę DJ’a Hazela otwiera najnowszą książkę poetycką Patryka Kosendy. Kiedy po nią sięgam, na myśl przychodzi mi nigdy nieuruchomiony drewniany coaster w Kleszczowie, dzielnicy Żor na Górnym Śląsku. Znajduje się on na tyłach Twin Pigs (Stolicy Rodzinnej Zabawy!), zaraz obok lasu. Przyznam, że nazwa tego miejsca – nawiązująca do Twin Peaks Davida Lyncha – budzi we mnie coś pomiędzy fascynacją a zażenowaniem. Nigdy tam nie byłam, choć miejsce oferuje wiele: Las Vegas, Hawaje, indiańską wioskę, a także kino 3D z rekinami. Turystów wita człowiek przebrany za świnię. Latem można doić tam plastikową krowę i obejrzeć pokaz magików. Od czasu do czasu przyjeżdżają też gwiazdy (między innymi Maryla Rodowicz). Sam coaster jest widoczny prawie w całości z autostrady A4 zwanej Wiślanką, ale nigdy nie widziałam, by rzeczywiście działał. Zapamiętałam tylko smutny obraz: moknące drewno coastera w deszczowe dni. Przypomina mi go podobny egzemplarz z grafik Stefy Marchwiówny, które wpleciono między wiersze Kosendy.

Czytaj także:
BORYS PASTERNAK
odpowiada na pytanie
„Czym jest człowiek?”

Dlaczego o tym wspominam? Coaster… Kosendy to bowiem gorzkie refleksje o niespełnionych oczekiwaniach. Mieszczą się tutaj zrezygnowanie, bezradność, smutek i złość. Pędząca karuzela (która jest tutaj figurą nadrzędną) zapętla te uczucia tak, że wirują coraz szybciej, przez co nachodzą na siebie i często stają się niemożliwe do odróżnienia. Jazda na karuzeli, z której dobiegają wrzaski i wykrzykiwane słowa, z pozoru wygląda na wspaniałą rozrywkę. Z bliska da się jednak zauważyć, że poezja Kosendy to wrzaski, które swoje źródło mają w irytacji, kłębowisko neologizmów wynikających z nadmiaru emocji. To idiom, który rzuca wyzwanie granicom naszej codziennej mowy, a fundamentem jest tutaj spontaniczność, kpina i krytyka. Autor buduje świat wielowarstwowy i oparty na skrajnościach: smutek napędza radość, a złość – spokój ducha. Przykre wnioski Kosenda ukrywa gdzieś na tyłach świata „przedobrzonego” – oswojonego i powtarzalnego – w którym echa zapętlają się w nieskończoność. Korzysta przy tym ze znanych motywów, refrenów do znudzenia powtarzanych w radiu (choćby utworów Golec uOrkiestra), figur kojarzonych z duchologią lat dziewięćdziesiątych (na przykład Pokemonów) i obrazów z dzieciństwa, które budzą dziś raczej zakłopotany uśmiech (patrzymy na listonosza ze Złotopolskich, czemu towarzyszy charakterystyczna melodia). Z tych wyimków budowana jest cała narracja. Odnosi się ona między innymi do przewidywalnych schematów społecznych, wpisanych w polskie seriale i utwory, czy starych modelów kulturowych opartych na patriarchacie, nierównościach, stereotypach. Karuzela cofa się więc w przeszłość i rusza ku przyszłości, co może przyprawić czytelników o zawrót głowy. Kosenda pokazuje społeczne oddziaływanie utartych fraz, które postanawia twórczo przetworzyć w ramach literackiego eksperymentu.

Zajmuje go temat kodowania rzeczywistości, głównie wirtualnej, w szczególności memicznej. Jak wspomina, wirtualne platformy służą mu do testowania nowych form, rzucania w przestrzeń słów, by sprawdzić, jak oddziałują one na odbiorców i odbiorczynie. Na swoich fanpage’ach (Polbus Mumblegore, Cholibka ech, Bloomberg ludzik dyngus) często nawiązuje do postaci takich jak Tadeusz Drozda, Scooby-Doo, Krowa i Kurczak. Prowadzi też polemiki z Wisławą Szymborską albo Markiem Grechutą (według Kosendy są to poeci, dla których liczą się głównie patos, wzruszenie czy ckliwość), wykorzystując do tego stylizowany bełkot i drobne prowokacje. Wpisy Kosendy zmuszają do refleksji i uruchomiają różne linie skojarzeń, ponieważ da się w nich wysłyszeć znane powiedzenia, fragmenty wierszy, teksty z YouTube’a. Jego druga książka oferuje natomiast podróż do niedalekiej przeszłości i zaprasza do odczytywania na nowo fraz ponadczasowej nauczycielki – popkultury. Kosenda nierzadko opisuje stylistykę lat dziewięćdziesiątych jako żenującą, choć nie piętnuje jej. Wiwat żenada! Zachęca to do zmierzenia się z własnym archiwum zapamiętanych pogłosów.

Kosenda nierzadko opisuje stylistykę lat dziewięćdziesiątych jako żenującą, choć nie piętnuje jej. Wiwat żenada!

Największy na świecie drewniany coaster zaczyna się od wiersza Kanikuły i kociołki, w którym świat zapada się w kłębach dymu z piekłoskręta. Gdy go czytam, widzę trzy osoby leżące na trawie, które powtarzają w zabawnym natchnieniu, jedna po drugiej, a druga po trzeciej:

pędzimy przez te chmury jak balerony
jak baleriny
jak gagariny
ich spasione ławice peszą nam przepony
śmiechy snują się jak nagie i głodne szwadrony
dementorów bo palimy piekłoskręty i nieboskłony
tamten mugol nad jeziorem puszcza ścierpłe drony
wyjmij różdżkę nie dam rady jestem nieco porobiony
pędzimy przez te chmury jak balerony
jak baleriny
jak dumbledory

W tle słychać śmiechy. Ale jest też zmęczenie, pewien rodzaj zawieszenia: „wyjmij różdżkę nie dam rady jestem nieco porobiony”. Czy to magiczna chwila? W wierszu pojawiają się „mugole” puszczający drony, „dementorzy” i „dumbledore”. Nawiązując do świata Harrego Pottera, Kosenda opisuje światy nietrzeźwych wizji. Jednocześnie podejmuje dialog z książką, na której wychowało się jego pokolenie. Autora dziwi, że nastoletni bohaterowie Rowling nie palą papierosów ani nie piją alkoholu, są więc wolni od uzależnień. Czy tłumią więc swoje pragnienia? Podobne refleksje pojawiały się już w poprzedniej, debiutanckiej książce Kosendy – Robodramach w zieleniakach. Kosenda i w niej, i w Coasterze… odczarowuje świat Harry’ego Pottera; to trochę tak, jakby pokazywał świętego Mikołaja po całym dniu pracy w galerii handlowej, który pali skręta na zapleczu. Obnaża stylizowaną maskaradę i nie pozostawia złudzeń: pod maskami widać ludzkie lęki, zwątpienia i zmęczenie. To, że bohaterowie po ich zdjęciu spadają z piedestału wyobraźni, że stają się ludzcy, mniej magiczni i mniej święci, wyraźnie go bawi. Sam Polbus Mumblegore, alter ego autora, to według niego „patronus (diler) Krystyny Jandaimonion”. Patronus – czyli znana z Harry’ego Pottera forma pozytywnej energii zmaterializowana pod postacią srebrnego obłoku – staje się więc dostarczycielem „piekłoskręta”. W wierszu widać też wrażliwość Kosendy na brzmieniowe podobieństwa słów, wyczulenie na skojarzenia (baleriny / balerony / gagariny / dumbledory; piekłoskręty / nieboskłony). 

Czytaj także:
IWONA KOMÓR
o powieściach
Edouarda Louisa

Wspominałam o złości, która kryje się w wierszach. Widać ją szczególnie dobrze w utworze Rzygające głowy, który nawiązuje do Gadających głów Krzysztofa Kieślowskiego. To dokument w formie sondy społecznej wśród Polaków, którzy odpowiadają na pytania dotyczące ich marzeń i priorytetów. Rzygające głowy Kosendy też mówią o zbiorowości, choć nie wprost. W utworze mowa o współczesnej polskiej wspólnocie katolickiej i jej hermetycznym modelu funkcjonowania. Kosenda nawiązuje tu do schematycznych, bezmyślnie powtarzanych modlitw i pieśni. Ten wiersz jest wyrazem jego niezgody na rzeczywistość, w której wspólnota religijna podtrzymuje tradycję podporządkowania i bierności, nie reagując na realia: zbrodnie, przewinienia i perwersje duchownych. W tym wymiarze wiersz ma więc wydźwięk krytyczny, pobrzmiewa w nim również bezradność wobec coraz silniejszego społecznego wyparcia. Kosenda przepisuje tekst Barki:

Jestem uroczym człowiekiem.
Moim skarbem są lejce gotowe
do pracy tobą
i czyste pejcze.

Prowadzi kilka równoczesnych dialogów z frazami, które zapisały się w jego świadomości. W utworze Precyzyjnie to ty możesz sobie świat rozjebać pisze:

Nasze ciała pachniały językami, gdy Komornik Pikachu zbierał Pokemony i siano.
Nasze języki pachniały ciałami, gdy kulawa noga psa zbiła okno bezpańską piłką.
Nasze ciała pachną językami, gdy śpimy jak dziadkowie z „Charliego i fabryki czekolady”.
Nasze języki pachną ciałami i nie pragną niczego czystego.
Nagroda pocieszenia nie pociesza. Pewnie, kurwa, że zła się ulęknę.

Końcowe zdanie wiersza – „Pewnie, kurwa, że zła się uleknę” – brzmi jak echo, jak odpowiedź na pieśń religijną Pan jest pasterzem moim (a zarazem na Psalm 23): „Choćbym nawet szedł ciemną doliną, zła się nie ulęknę, boś Ty ze mną, laska Twoja i kij Twój mnie pocieszają”.

Kosenda ucieka od „panowania” – zarówno w odniesieniu do władzy politycznej, jak i patriarchalnego porządku religijnego. Coaster jest więc wyrazem buntu. Tylko czy poeta nie walczy przypadkiem z wiatrakami? Być może. Zdaje się jednak, że chce po prostu pokazać, jakie treści są kulturowo wpisane w młodego odbiorcę – kogoś, kto wychowywał się i dorastał w Polsce, był obowiązkowo prowadzony do kościoła, oglądał telewizję i zbierał pokemony. Być może to właśnie pokolenie lat dziewięćdziesiątych, które zostało w tych echach utwierdzone, nie potrafi już ich znieść. Paradoksalnie, echa te mogą wywoływać wspólnotową więź, której źródłem jest frustracja, wściekłość. Być może celem Kosendy jest namysł nad samą tą bezradnością i smutkiem, a także sublimacja tych emocji w język poetycki? Prawdopodobnie dlatego tak chętnie wykorzystuje również ironię i kpinę. W utworze Tyle słońca w całym mieście widać to w pytaniach, które odnoszą się do nieludzkich norm: „Co tam? Jak tam? Gwałty w dobrej wierze?”. Kosenda opisuje świat pełen perwersji i wynaturzeń, a głównymi przedmiotami zainteresowania stają się dla niego walka o władzę, prawa, ale przede wszystkim – walka o znaczenia. Dlatego w samym środku Wesołego miasteczka pojawia się nagle arena, na której każdy obraz walczy o dominację i nachodzi na poprzedni:

Obślinione silosy, tupot małych bied, my –
w Szabernakulum Hotel. Skrzy się gnijąca
głowa Dionizego na parkiecie, płodzionka
buzuje w brzusiach. Mopsożelazna sekta albo
komis chłopców-manowców. Posokowirówka
pije nasze zdrowie.

Gdy wyobrażam sobie wspomniane, na wskroś smutne Wesołe Miasteczko, szukam też znaczeń poszczególnych słów. „Silosy”, w dodatku „obślinione”, wyszukuję w Googlach. Obok stoi stworzony przez Kosendę „Szabernakulum Hotel”, gdzie „skrzy się gnijąca głowa Dionizego”. Jest i trupiaszcza głowa rodziny Złotopolskich. Makabryczne wizje autora są zupełnie nieoczekiwane, a przy tym zabawne, w książce nie brakuje więc również humoru, choć jest to raczej humor, który przechadza się po krawędzi wysokiego budynku i nie może złapać równowagi.

Może właśnie dlatego poezję Kosendy porównałabym do przechadzki po gabinecie krzywych luster. W wierszach pojawiają się bowiem podpici politycy i hierarchowie kościelni, i nawet jeśli często pozostają anonimowi, wiemy kim są, gdy usłyszymy ich krzyki. Dobrze się bawią, szukają nowych doznań. Gdy trafią jednak do gabinetu luster, ich sylwetki wydłużają się i przybierają olbrzymie rozmiary. Warto zobaczyć, jak śmiesznie wyglądają. Coaster Coasendy – ten  symbol „przegięcia” – w książce stopniowo się rozpada. Autor szaleńczo kieruje obrazami, zderza ze sobą znaczenia, aż wreszcie doprowadza do zniszczenia machiny. Tym gestem zaświadcza o wolności; zarówno w zakresie pisania wierszy, jak i ich interpretacji. Raz jeszcze zawołajmy więc: „Wiwat żenada!” i pozwólmy na start Coastera.


Patryk Kosenda
Największy na świecie
drewniany coaster

wyd. KONTENT, 2021, s. 56


Weronika Stencel – współzałożycielka Radia Klang i twórczyni eksperymentalnych audycji radiowych, scenarzystka filmowa, redaktor naczelna „Gazety, która Musi się Ukazać” i wiolonczelistka. Ukończyła kulturoznawstwo na UŚ i krytykę literacką na UJ. Twórczyni działalności Tokosłów. Swoje teksty artystyczne publikowała m.in w „Wakacie”, „Helikopterze”, „Stonerze Polskim”, „Małym Formacie”.