Ten tekst jest częścią cyklu poświęconego Henrykowi Berezie z okazji jego 95. urodzin. Pozostałe teksty przeczytaj tutaj.

Jak pisać o Henryku Berezie? Kiedy postawiłem to pytanie, dotarło do mnie, że przedstawienie skali jego działań jest zadaniem niemal niewykonalnym… Zamiast więc szukać odpowiedzi, zacząłem zastanawiać się, jak mogłaby wyglądać jego wyobrażona biblioteka. Ścieżki rozwidlają się niczym w Borgesowskim ogrodzie, a jedne tytuły odsyłają do kolejnych. Sensy wikłają się, plączą, splatają – trudno zaprowadzić w tym wszystkich jakikolwiek porządek, uporządkowanie tego archiwum mija się zresztą z celem. Bo przecież Bereza widział literaturę jako gęste chęchy, zaplątaną kuczmę, której rozerwanie i skatalogowanie oznaczałoby klęskę pewnej wrażliwości. Nie sposób mówić o spójnym i konsekwentnym projekcie. To raczej prywatna mitologia literatury, która powstawała przez dekady aktywnej działalności eseistycznej, krytycznoliterackiej i czytelniczej.

W 1991 roku, w cyklu Czytane w maszynopisie, Bereza pisał: „Prawom, dzięki którym niedostępność poznawcza staje się dostępna, podlega każdy podmiot twórczy (a więc i krytyk). Decydując się na działanie, wystawia na widok całego siebie i wszystko, co jego jest, ujawnia nie tylko swoją duchową potencję, ale i wszystkie jej mankamenty, wymierza sam sobie niepodważalną sprawiedliwość”. Można punktować programy Berezy, sygnalizując ich niekonsekwencje czy luki – można ujawniać wszelkie mankamenty tych propozycji. Ja jednak wolę przyglądać się temu, jak w twórczości autora Związków naturalnych uwalnia się nowa podmiotowość, która emancypuje się poprzez praktykę tekstualną – lekturę, zalążki interpretacji, próby opowieści. Cytując, streszczając, przywołując kolejne kanoniczne dzieła i mgławicowe nowości, Bereza snuje narrację o swojej literaturze, o własnym języku, wreszcie – o swoim postrzeganiu rzeczywistości. Taki podmiot, który wyłania się z eseistyki Berezy, jest autorefleksyjny, a wielotorowa referencjalność lektury odnosi się także do życia wewnętrznego. 

Czy z pism Henryka Berezy – antropologa literatury (?) – można zrekonstruować wizję podmiotu zawieszonego między nowoczesnością a ponowoczesnością? Choć podmiot esejów Berezy ciągle poszukuje samego siebie, chwiejąc się niczym kolos na papierowych, antykwarycznych nogach, to jego samostanowienie jest też heroiczne. Chwilowa ucieczka, wymykanie się językom, szukanie własnego pulsu. Wreszcie – wykradanie się sile dyskursu i normy: „Dobro jest w działaniach budowania, nawet budowania grobu, nie ma go i być nie może w działaniach niszczenia nawet wtedy, gdy Bóg, Naród, Naprawa Świata mają stanowić ich sankcję” („Twórczość” 1990, nr 12). Projekt Berezy to ulotna, nieskodyfikowana propozycja literackiej antropologii, bacznie przyglądającej się ideologicznej retoryce.

Na czym miałaby polegać walka z ideologią? „Nasze Itaki trwają w nas, choć najczęściej ich nie ma poza nami, i trwać będą do naszego końca. Pisarzowi, jeśli i dopóki jest pisarzem, nic jego Itaki, jego ziemi zniszczyć nie zdoła. W jego twórczości trwać ona może dłużej niż on” (Bieg rzeczy, 1982). Eseistyka Berezy to właśnie zaklęcie rzucone na materię nieożywioną, by ta zaczęła trwać i przeżywać samego piszącego. Ale czy fantomowa mapa Itaki jest wyłącznie przejawem długiego trwania uniwersalnej (śródziemnomorskiej) tradycji? Nie do końca. Propozycja Berezy nie jest zatem ani awangardową utopią, ani ariergardową retrotopią. To pochwała możliwości i nieskończoności światów literackich. Ich kreacja jest przejawem wolności, a samo nadkruszenie monolitu mowy (rozbijanie jej na dziesiątki kruchych i autonomicznych frakcji) jest już krytyką unifikującego dyskursu.

Zobacz także:
Paweł Orzeł pisze o pracy nad spuścizną Henryka Berezy

Tutaj dochodzę do zasadniczego wątku. Oczywiste byłoby stwierdzenie, że dla Henryka Berezy człowiek żyje w języku, że w nim bawi się i uczy. Nie chodzi tutaj o obskuranckie zabawy w przejęzyczenia czy artystowskie zamykanie się w sztuce, lecz o nagłe wtargnięcie niezapowiedzianego gościa w przestrzeń języka, podawanie w wątpliwość oczywistych związków słów i rzeczy. Gość – ten nagły anakolut, to niezapowiedziane rozluźnienie gramatyki – ustanawia gospodarza, czyli podmiot gospodarujący prywatnym i zbiorowym słownikiem pojęć opisujących rzeczywistość. Pisarze cenieni przez Berezę, tacy jak Marek Słyk, mają odgrywać rolę nauczycieli á rebours – powinni oduczać nawyków katalogowania świata. Język to materia, którą można żywo przerabiać, sprawiając, że inne światy są możliwe. Pisarze Berezy są sabotażystami języka, chuliganami polszczyzny, którzy skandują za Marianem Pankowskim: „Nam wieczna w polszczyźnie rozróba!”. I od razu zaznaczam, że propozycja autora Doświadczeń nie jest środowiskowa – nie dotyczy wyłącznie pisarzy. Nieuleganie normom myślenia to zjawisko dotyczące wszystkich. Trochę trudno powstrzymać patos w tym zdaniu, ale zmierzam do tego, że eseistyka Berezy to demonstracja siły, która wymyka się martwym uzusom i regułom.

Wreszcie – czy jest sens pisać o Henryku Berezie w 2021 roku? Pewne rzeczy nie uległy zmianom; normę wciąż wyznaczają słowniki, nieustannie petryfikując nasze wyobrażenie o świecie. Jak się okazuje, dziś neoliberalny realizm to przede wszystkim podtrzymanie zakazu trwania alternatywnych rzeczywistości. „There is no alternative” – powiada Margaret Thatcher, strażniczka-symbol kodeksu i norm, choć można ominąć ją, poszerzając pole języka, który z hukiem rozrywa gorsety ideologicznej i ekonomicznej nomenklatury. Dziś – jak nigdy dotąd – potrzebujemy sensownej kontrpropozycji artystycznej dla paraliżującego „innego końca świata nie będzie”. Może w 2021 roku warto raz jeszcze powrócić do projektów Berezy, rodzących się raczej z wyobraźni buntownika, aniżeli z naukowości i wykalkulowanego paradygmatu? W każdej chwili stąpamy nie tylko po kartkach słownika, lecz przede wszystkim po wąskich korytarzach norm, na końcu których nie ma żadnego światełka zwiastującego istnienie mnogich światów alternatywnych. Bereza patrzy jednocześnie w przeszłość Itaki, jak i przyszłość nieznanego i nienazywalnego. Podmiot trwa zatem w jakimś dziwnym, heterogenicznym czasie, pozbawionym totalności. To opór względem zamkniętych słowników, bunt wobec domkniętej wizji rzeczywistości.

Czytajmy zatem Berezę wyzwolonego, który kwestionuje dyktaturę norm, który przewraca język do góry nogami i który pokazuje, że fundamenty to tylko ruchome pojęcia, podstawione przez władzę dyskursu. Czytajmy zatem literaturę po Berezowsku – nie szukajmy w niej jedynego słusznego świata, patrzmy na przebłyski innych rzeczywistości, przylegających do tej, która jakimś dziwnym trafem została uznana za obowiązującą. Inna rzeczywistość wymaga działania sprawnych operatorów żywej mowy, a dzięki Berezie zdobyliśmy ku temu odpowiednie kwalifikacje.

„Co jeszcze stanie się śmieszne, nie wiadomo. Odsłanianie niewiadomego to jeden z głównych sensów literatury. Zawsze i każdej. Także tej, o której mowa” (Związki naturalne, 1978) – tak pisał Bereza pod koniec jednego ze swoich najważniejszych esejów. Co jeszcze stanie się ze światem, nie do końca wiadomo. Ale odsłonięcie nowych perspektyw to najważniejszy sens literatury, wyrywającej się z impasu niemożliwości. Zawsze i każdej. Także tej, którą dopiero zapowiadał Henryk Bereza.



Michał Trusewicz (ur. 1995) – studiował polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Mieszkał i tworzył w kilku miastach. Były redaktor pisma literackiego „Wizje”. Swoje teksty drukował i publikował między innymi w: „artPapierze”, „biBLiotece”, „Blizie”, „Culture”, „Czasie Kultury”, „eleWatorze”, „Fabulariach”, „Fragile”, „Odrze”, „Opcjach” i „Twórczości”. W 2021 roku wydał debiutancką powieść, Przednówki.