Wystarczy pierwsza lektura Traxu (2020), by dostrzec, że Cezary Domarus to poeta dwóch prędkości – szumy, nawarstwienia i deregulacje przeplatają się z momentami nagłego spowolnienia. Zaczynamy od ekstatycznej wizji przyszłości: „całe istnienie opuszcza czarny rewir kosmosu / i jest wśród nas” (T, s. 6), jednak wiązka kosmicznej energii zostaje szybko przechwycona przez kapitał. W kolejnych wierszach gwałtownie tracimy prędkość – jak gdyby całe paliwo rakietowe zostało wykorzystane do kolonizacji układu słonecznego. Obraz kosmosu zastyga w feudalnym spotwornieniu, a jakikolwiek ruch staje się bezosobowy i bezcelowy: „tyle ruchu że nie wie / skąd” (T, s. 45).

Trax – przynajmniej na pierwszy rzut oka – wpisuje się w aktualną tendencję futurologiczną w polskiej poezji, która wyrasta przede wszystkim z troski o życie i próbuje opracować nowy paradygmat myślenia o przyszłości (choćby Zakłady holenderskie Radosława Jurczaka czy Nebula Anny Adamowicz). Książkę Cezarego Domarusa (ale i całą jego twórczość) można jednak wpisać w znacznie szersze ramy, polityczność nie jest dla niego bowiem jedynie liczmanem czy tematycznym fetyszem, tylko praktycznym programem estetycznego i językowego przepracowania nieodległych scenariuszy przyszłości.

Trax” – przynajmniej na pierwszy rzut oka – wpisuje się w aktualną tendencję futurologiczną w polskiej poezji

„Strukturalna zasada języka polegająca na nieograniczonym użytku ograniczonych środków była pierwszą ekonomią, na której barkach ustawiły się wszystkie pozostałe. Utrata płynności nastąpiła natychmiast” – tak zaczyna się jeden z transowych esejów Domarusa o doświadczaniu języka, który „obiecuje bezkres, lecz na co dzień dokucza nam jego ograniczoność” (Podania. O doświadczaniu języka, s. 9–12). Można to odnieść do kosmosu, który przez lata kusił swoją nieskończonością, a ostatecznie stał się ponurym, klaustrofobicznym laboratorium kapitalistycznych praktyk: „pracujemy od świtu po ledową ciemność / płacą perkalem analiz” (T, s. 9). To przerażająca wizja – lustrowanie kosmosu staje się u Domarusa paradoksalnym wyrazem uwsteczniania, a kosmicznym odkrywcom w Traksie daleko do techno-komunistycznych misjonarzy z utopii Aleksandra Bogdanowa, którzy z szacunkiem podziwiają cywilizację Marsjan, wolną od wyzysku i pełną dostatku. U Bogdanowa kosmiczna eksploracja stanowi również pewne wyzwolenie dla ludzkości i natury, podczas gdy w Traksie nie ma mowy o harmonii, bo negocjacje z przyrodą spaliły na panewce: „rozmowy z bezlikiem zwierząt dały marny oddźwięk / potrafimy skrzeczeć dopiero abecadła fauny / mylę natężenie jednego z dźwięków / przylatują bordowodziobe ptaki / ranią dłonie” (T, s. 10).

Co pozostanie zatem z cywilizacji, gdy zniknie ludzkość? Odpowiedź podana jest w bardzo statycznej formie, tak jakby Domarus zmuszał nas do kontemplowania katastrofy: „place z granitem w blokach / tyły magazynów butli po gazie / skład szyldów leżących na płask / bezlik popielatych ram” (s. 25). Nasuwa się więc kolejne pytanie: kto zamieszka w takiej przestrzeni? Również ten obraz zdaje się wyjątkowo niepokojący: „nasze dzieci już nas nie poznają / podnoszą się z dna zatoki / jak ukwiały, żółto-zielone gąbki / są niedostępne jak nalot na dennych głazach” (T, s. 40). Zdegradowany świat należy już do nie-ludzkiego kolektywu; to, co ludzkie, może być tylko niewyraźnym powidokiem, śladem, echem. Zwiastunem tej nieuchronnej przyszłości są dzieci-ukwiały, nowe, hybrydyczne i potworne formy życia. „Hybrydowość” to zresztą w kontekście poezji Domarusa niezwykle ważne słowo – w ten sposób deformowany jest zarówno język, jak i byt.

Czytaj także:
Iwona Komór
o powieściach i esejach
Edouarda Louisa

Kosmiczna energia zostaje podporządkowana kapitalistycznej administracji, świat staje się obrazem „niewoli i podstawienia” – jak pisał Andrzej Sosnowski – a pragnienie i ideologia żyją w ścisłej symbiozie. Przyszłość to przeszłość; to powrót feudalizmu i kolonializmu. Zinstrumentalizowany zostaje nawet aparat pojęciowy: „oręż etyczny w komitywie z inwestorem” (T, s. 8), a narodziny nowej podmiotowości są czujnie nadzorowane przez „przedawnione anioły” (s. 9), które kręcą baty z włosów. Nic dziwnego, że opisy terroru produkcji wiedzy i człowieka przypominają często surrealistyczny koszmar: „Trudno obecnie zbierać / płaty skóry na plantacji nowego człowieka / ma bez wątpienia wierzyć w pierwszą myśl” (T, s. 10), „anioł oświetla aktualne apoteozy / przyjmuję wszystko do wiadomości / by w gorączce doceniać magię piorunów i rozłąki” (T, s. 15). Język tej poezji jest uległy wobec późnokapitalistycznej, wynaturzonej rzeczywistości. Domarus nie bawi się przy tym w nadzorcę teatru potworności. Podmiot mówiący jest w samym środku zdarzeń – jego głos staje się zarówno echem, jak i deformacją zasłyszanych komunikatów, może być zatem różnicującym powtórzeniem, lecz nie parodią.

Podmiot Traxu to jednak przede wszystkim prekarny pracownik delfickiej wyroczni, który zapowiada nieuchronną przyszłość nowym językiem – roboczym, kompulsywnym, urwanym. Zwyczajna mowa przestaje być plastyczna, twardnieje i zastyga w technologiczną, neoliberalną i ekonomiczną nowomowę. W jaki sposób? „W głowie kula się / do reszty opisany świat – / czas dobiegł / niewiedzy ostateczny brak” (T, s. 16) – pisze Domarus, dowodząc, że cała rzeczywistość została przeskalowana, zmierzona, opracowana. Świat spłaszczył się do poziomu kartograficznego mitu – kapitał przyspieszył, stał się bardziej mobilny, a sieć technologiczna zwielokrotniła dystrybucję informacji, realizując obietnicę powszechnego dostępu do wiedzy. Bycie w samym środku tego skurczonego świata pozwoliło Domarusowi uwrażliwić się na szumy i niejasności komunikatów językowych.

Podmiot „Traxu” to jednak przede wszystkim prekarny pracownik delfickiej wyroczni

Neoliberalna nowomowa to język panów nie tylko spłaszczonego świata, lecz także drenowanego kosmosu. Na tym planie pojawiają się różne koncepcje przyszłości: „wszechobecna przyszłość jest wdową / dyscyplina i namiętność znów w związku” (T, s. 9). W tym sensie wydaje się, że książka Domarusa mówi o powrocie fordyzmu w wersji hard, bo przecież „przebudzenie ludów trafia pod nasze kosiarki” (T, s. 12) – każdą rewoltę natychmiast się wygłusza. Zresztą, „przyszłość nigdy nie była przyszłością / istniała tylko obrotna nerwowość / wykresy i prezentacje, krwinki na kontach / obietnice wymuszone uprzejmością bądź stopniem zażyłości z władcami” (T, s. 22). Liberalna lingua franca fetyszyzuje rynek i wszystko z nim związane, nic więc dziwnego, że troska o przyszłość przegrywa z kultem liczb i procentów.

Przyszłość bywa w Traksie różnie konceptualizowana, jednak konsekwencje działań władzy są jak najbardziej realne, choć jeszcze kilka dekad temu wydawały się co najwyżej pożywką dla wyobraźni fantastów – lada moment kultura preppersów zamieni się w gotowy zestaw praktycznych działań w dniu katastrofy. W książce pojawia się zapowiedź walki o pokarm, bezpodmiotowego krajobrazu „pustych zbiorników i kartonu uszczelek” (T, s. 25) czy też niszczenia przyrody: „gąbki z tworzyw grodzą ujście rzeki” (T, s. 28). Pojawia się lęk przed militarną władzą korporacyjnych technokratów i przed unicestwiającym ruchem akumulacji kapitału. „Wszystko co chciało zasłonić powierzchnię by nikt / nie ujrzał jak porasta siatką pęknięć – wessały mokre światy” (T, s. 28) – zabiegi ideologicznego odwracania znaczenia zostają również skompromitowane przez logikę nieubłaganej katastrofy. 

Przyszłość to równie ważny temat w kolejnym tomie poety, czyli Szybkiej książce o niczym takim (2021). Domarus rozwija w niej swoją strategię poetycką – coraz odważniej tematyzuje sam akt percepcji, który nie jest odpolitycznionym gestem. Wręcz przeciwnie, kwestie widzialności, anonimowości i niewidoczności są związane z emancypacją lub poszerzeniem pola świadomości. Technikę obrazowania poety można zderzyć z surowcem wierszy Kacpra Bartczaka – o ile jednak rejestr słów autora książki Pokarm suweren oscylował wokół języka substancji i żywych tkanek, o tyle słownik Domarusa w Szybkiej książce o niczym takim to Schwittersowski merzbau, kompilacja przypadkowych materiałów, szczątków i zwyczajnych śmieci. Zapowiada to już pierwszy wiersz poświęcony napisowi na tubce pasty: „więc wyciśnięta do połowy też przedstawiała wartość mimo napisu / zobaczycie zabiorą wam całą resztę” (Sz, s. 5).

Czytaj także:
Olga Bartosiewicz
recenzuje powieść
Tatiany Țîbuleac

Lektura Szybkiej książki… nie jest doświadczeniem przyjemnym – radykalna dykcja Domarusa stawia opór i niczego nie ułatwia. Przestrzeń wiersza przypomina karpowiczowski tartak – robotnicy mowy sumiennie pracują nad „wyżynaniem języka”. Można oczywiście Szybką książkę… skatalogować, oprawić w postawangardowe ramki i machinalnie omawiać, ale nie ma to większego sensu. Trudność to nie tylko czytelnicza reakcja, lecz także (a może przede wszystkim) istotny składnik samego wiersza, który składa się z nagłych przeskoków do kolejnych wersów, nerwowej syntaktyki, zaburzonej rytmiki i zatartej semantyki.

Ważnym tematem książki jest praca, konkretnie jej złożona relacja z widzialnością. Pojawia się również opór wobec bycia ujarzmionym: „wydaje się / że nabycie czegoś zabawia się tu w trwałość / a niepowracalne kracze nie dam nie dam / się dokończyć” (Sz, s. 50). W tym fragmencie szczególnie interesująca wydaje się podwójność semantyczna: „wydaje się” może zarówno określać przypuszczenie, jak i formułować bezpodmiotowy ruch przepływu pieniędzy. Daleko pohukuje fragment Podań:

Słowa, w których znaczenie migocze, to najprawdopodobniej owoce skąpstwa obecnego w procesie rozwoju mowy, efekt zabiegów przystosowawczych, opartych na zasadzie optymalizacji środków – nowe słowo nie powstaje z łatwością, natomiast stare w sprzyjających warunkach udźwignie jeszcze jedno znaczenie. Raczej sztukowanie i eksploatacja niż wysiłek produkcji. Dyrektor Zarządzający Języka, gdyby taki istniał, miałby powód do zadowolenia – jakaż oszczędność!
(P, s. 28).

Podmiot Szybkiej książki… wikła się w podobną podwójność. Bardzo chce się wymknąć reżimowi reprodukcji – znajduje się w centrum ideologii własności, odmawia jednak, zgodnie ze słowami samego Domarusa, „dokończenia”. Ekonomia języka powraca w książce wielokrotnie: „proszę o dziesięć groszy inaczej nie wydam panu reszty / wciąż dwie odmiany: za mało i za wiele” (Sz, s. 49), „tak wiele zainwestowano w grunty solidnej puenty / nie przepłacę” (Sz, s. 49), „ekonomia osiada ci na ustach które wcześniej ze smakiem wyjadły jej oczy” (Sz, s. 48). Ekonomia jako taka jest zresztą wszechobecna – tamuje spontaniczne relacje, a doświadczanie świata oddaje za pomocą ciasnej siatki relacji rynkowych i państwowych. Jeśli pojawia się wspólnota, to jest ona sztucznie wytworzona: „produkt wspólnota jego idealne cechy obowiązkowe / cechy wabiące cechy obojętne / zadowolenie z wymiany/ przyrodzenie/ wielkie maszyny w sążnistym działaniu” (Sz, s. 35). Wobec tak formułowanej wspólnoty należy się buntować: „trzeba wypluć ten kraj każda czynność która przymusza cię do siebie” (Sz, s. 13).

Podmiot w wierszach Domarusa nie boi się mówić „my”: „po pracy leżeliśmy na podłodze prostując kości / dlaczego nie jesteśmy z bawełny chciałabym / tylko z takiej którą można prać w czterdziestu stopniach / leczenie organów byłoby tańsze poza tym u krawcowej / a co znaczy popruci? / przypuszczam nowy krój” (Sz, s. 44). W tej klasowej samoświadomości pojawia się konkretna wizja przyszłości, która wydaje się efektem społecznych antagonizmów: „na końcu świata zjedzeni będą niezjedzeni / a strawionym przypomni się jak przeżuwano ich kosteczki” (Sz, s. 44). Rozwijając tropy z poprzedniej książki, Domarus stara się zaburzyć (oportunistyczny) porządek. Ostrze niektórych wersów – „słowo ciałem nawet walutą bank centralny rozród zegnij kark”, „a na filarach dwójkowych systemów wznosi się mit / nie może być tak że oni są inni niż my”, „słowo od ciała raz na zawsze wara wara” (Sz, s. 37) – przebija bańkę neoliberalnej nowomowy, podczas gdy podmiot poszukuje nowych terytoriów, które można by opisać w jakiejś autonomicznej przestrzeni, wolnej od dyktatury zideologizowanego języka.

W Szybkiej książce o niczym takim, podobnie jak w Traxie, świat ulega spłaszczeniu, parametryzacji i unifikacji, jest podporządkowany dyktaturze liczb oraz statystyk. Ale działania na rzecz poszerzonej widzialności odsłaniają coś jeszcze: osobną kategorię ludzi, którzy nie zaliczają się do narodu, wymykają się ekonomicznej pojedynczości. To jakaś resztka, produkt uboczny kapitalizmu lub państwa chętnie sięgającego po opancerzone wozy. To wszyscy, którzy znajdują się w środku krytykowanej rzeczywistości i odrzucają monopol zarówno aparatu państwa, jak i liberalnej ekonomii. Poezja Domarusa stawia opór językowi uwikłanemu w sprzeczne relacje z władzą. Osoba przyzwyczajona do szybkich książek o niczym takim może więc mieć trudność z dekodowaniem tych wierszy.


Cezary Domarus
Trax

wydawnictwo j, 2021, s. 52


Cezary Domarus
Szybka książka o niczym takim

WBPiCAK, 2021, s. 54



Michał Trusewicz (ur. 1995) – studiował polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Mieszkał i tworzył w kilku miastach. Były redaktor pisma literackiego „Wizje”. Swoje teksty drukował i publikował między innymi w: „artPapierze”, „biBLiotece”, „Blizie”, „Culture”, „Czasie Kultury”, „eleWatorze”, „Fabulariach”, „Fragile”, „Odrze”, „Opcjach” i „Twórczości”. W 2021 roku wydał debiutancką powieść, Przednówki.