„(…) niegdyś w Wiedniu, gdy miastu groziła zaraza [ale tylko przez nieszczęśliwy wypadek w laboratorium], słyszano, jak politycy mówili, że to niedobrze, gdy karci się bakterie.”
-Karl Kraus
„Ludzkość żywi podziw dla jednej ze swych części składowych, tej, której niezbędna jest izolacja – jest to tylko w tym sensie splendid isolation, że odbywa się kosztem całej ludzkości. Oddziałują tutaj wszystkie zabiegi dyplomatyczne, także te spod znaku co komiczniejszych konferencji, które liczą na postęp poprzez ciągłą zmianę miejscowości, bezsilne jak źdźbło Pigmeja wobec twardego jak stal szaleństwa, które wywodzi rozwój organizmu politycznego od czwartorzędu, mierząc go eonami. Czemu więc mają służyć tu normy ludzkości? Jest to irracjonalne!”
-Karl Kraus
Zejść w podziemia, żeby wydestylować spostrzeżenie: jest!
kokpitalizm. Tak też wiązkami nośnymi spostrzeżeń
przerzucić wajchę Ziemi, przykręcić jej obroty,
żeby śmigała, aż urwie się z orbity. I da sposobność
odlecieć sobą –promem kosmicznym Ziemia, spodkiem
jajem– na inną Planetę.
Poważny zapach 3
centymetry w bok
od warstwy ozonowej
robimy, nasza ekipa ma to
coś! Kryptonim operacyjny:
postdyluwialny przebodźcowany glina
milicjant raczej bebopowe stewardessy
na blaszanym wokalu
od ciągłej zmiany nastawienia
przez pokiełbaszenie do zaczepienia drażetkami
konturów zwisających ze środka
wysikanego sprayu
gdzie bisurmanin obraz sadzi
przez łaskoczący grzechot
nie było nigdy obrazów. To zobaczycie dopiero, co nieśliście w drugich rękach, zanim wam
odjechały.
W naszej ekipie chodzimy do kościoła
w przepaskach biodrowych lub spodniach dżinów,
przebrani za stułbie. Tylko pięciu gostków ma w ekipie
sztuczne dredowe pekaesy, które fosforyzują, podkreślają kości policzkowe sunące poprzez noc,
a urwane zostały pstrokatej czeredzie, jak mijała nas, a my do niej, gienialnie z powera, w ekipie
cali: ejo, co jest!?
-Gienialnie z powera?
-Tak, oni wtedy fikają do nas i prawie nas położyli, ale z takiego bloczku, bodajże czteropiętrowego, ktoś wrzasnął: kosmopalanty, wynocha (be goofy oh sorcery!); i rzucił nas małpką, odbiła się od mojej czaszki, nie chciała się roztłuc, pacnęła następną czaszkę i jeszcze w czaszkę dozorcy, który nie zważał i miotłą już traktował te walające się mu po chodniczku zgrabnym, nadmienię tu oto, że zgrabnym, na blaszaną zmiotkę, prawie że kosmodrom, taką zacną, prastarą miotłą z witek, o! taką właśnie chciałbym mieć, bym jej nie zapomniał wtedy, gdybym ją miał, wszędzie wokoło bym ją wtedy miał, jak w uczniu czarnoksiężnika, a tak to mam ją tylko na plecach i popycha mnie do „kosmodromu”, kiedy dozorca zamiata ciała gangów, żeby popruły stąd.
-Kosmodromem dla palantów?
-Tak! Jak najbardziej. My byśmy sobie żadnej krzywdy nie mogli wyrządzić, ponieważ umurzani[1]▀ w równości trwamy przystrzyżone na makintosza wieki. Z tych samych atomów zbudowani, tylko w inną kabałę się wpakowujemy z zagapienia, którym szafując, pokazujemy, że takiego zlepka, jak, powiedzmy, ja, nikt nie zagnie, chyba że jakiś identyczny golas, tylko lepiej ruszający to, co pod światy się wsuwa.
-Aha.
-Tak, gdyby nie miotła, nic by się nie stało ni ekipie, ni czeredzie, a tak to urwały się odcinki bokobrodowe od okalających niektóre jaźwy promieniopodobnych dredów (bo ci z czeredy chodzą twarzami wypięci w „radioaktywnych” słoneczkach z dredów), poza tym miotła nas popchnęła, my byśmy się nie zdołali przepchnąć nawet milimetr, wojujemy ze sobą, czołgając się, na poziomie kwantowym wyłapujemy dziury w pozach obranych przez debili z przeciwnego gangu. Z olbrzymim trudem wpychamy się w te dziury, żeby udowodnić im, że nasze pozy są bardziej.
-Są bardziej?
-Brawo! Bynajmniej trefne spostrzeżenie. Nasze pozy są bardziej. Są bardziej z sytuacją, są bardziej na ludziach. Jakby drugie, trzecie, czwarte
głowy, totemy z głów wyrastających im w lepszej koincydencji, niż ta, w której zostali plackiem przymocowani, rozglądającym się zawsze, gdzie jest przód. Najpierw trochę się trzęsą, że co to! Przejawiło się im, w naszych pozach, że coś jest, a oni sądzili, że to coś mają tylko oni i jeszcze pojedyncze sławy, co sławniejsze podrzutki cielistego fluidu. Następnie podzielają nasze pozy. Są bardziej!
-Czereda na tym nie cierpi?
-Tfu! (splunięcie znienacka)
-Oni nie mają tych kilku bokobrodów dredowych, które teraz podskakują dramatycznie u pięciu naszych chłopaków podczas gwałtowniejszego potakiwania, ale jest inny klopsik!
-Śmierdzi?
-Nie, dozorca.
-Zabiliście go?
-Gdzie!? On był taki męski, kiedy nas zamiatał. W ogóle nie patrzył, co robi. A jak dostał małpką, to ziewnął, kilkakrotnie przyklepując ziewnięcie z plaskacza, jakby ogłaszał indiańskie uciechy.
-Dziwny facio.
-Nie, on był bardzo męski.
-Nasiusiał na was?
-Prawdopodobnie tak.
-I jak było?
-A co ja jestem, żeby to mówić!? Konfitura z tłuczonych dżondrami telebimów / pingli?
-Okropny z ciebie Franciszek!
-Słuchaj, kumoterska ty… ty…
-Sytuacjo.
-Tak, sytuacjo! Słuchaj, dozorca nas zamiatał. Na kupkę. No i to ja nawaliłem.
-Ale ty jesteś robotem?
-Tak, mój dziadek był geminoidem, ale spotykał się z kobietą. Trochę znaną.
-Z wyglądu?
-Głównie. Ale ta kupka, no wiesz, to było tak. Straszliwie mi się zachciało pokazać, nawet tym z czeredy, taką kosmicznie lamusowatą stronę, jakby zlepioną ze świadomości klasowej pogardzanych przez wieki poliestrów, na której znajdywał się solidny kawał translatorskiej roboty, mianowicie przekład ucznia czarnoksiężnika, zrobiony przez moją prababcię!
-Zaraz, zaraz, czekaj! Twój dziadek był geminoidem, chodził z kobietą…
-To ta miotła mnie tak podnieciła, zacząłem drążyć w klusce…
-Oj nie, tylko nie w klusce!
-Dlaczego nie?
-Całostka tego typu, w jakiej fatałaszkach wychodzi na alfonsa przestrzeń, to klucz zaklinowany w dziurce.
-Fuj!
-Powiedziałbym raczej, że: ble! Jednak: racja. Dlatego opracowaliśmy rodzaj zgrabnej wszechmocy, widziadełka dostępnego w klusce. Kluska przechytrza przestrzeń.
-Moja najraptowniejsza pasywność mówi: rety!
-I znowu słuszność! Ponieważ wyśrubowana bierność, nieuczestniczenie, namacasz to i ściskasz gwarant omnipotencji. Nie robisz żadnego ze światów, więc możesz swobodnie ferować, jaki pokryje je tupecik, trzymasz suwak i regulujesz, któremu ze światów, ile penisów wyskoczy po drodze a każdy penis powie: uwaga, niańczę coś, co składa się z bilionów żyć.
-Dziwne! Brzmi zagadkowo, a nie ma w sobie nic z zagadki.
-Takimi opiniami zmieniasz realność w pięć obrotowych budek, zakleszczających się o siebie, gdy wzdychasz!
-Przepraszam.
-To ja przepraszam, ulałem ci się cały, twój szale recenzowania!
-Uroczy z ciebie dunder (chlip-chlip).
SPODOBASZ SIĘ ZANIM W OGÓLE / PRZYJDZIESZ NA ŚWIAT/
ALBO RYCHŁO BĘDZIESZ SIEBIE CHLAĆ.
/ – TO DO WIADOMOŚCI.
-Kto trzęsie światami?
-Ble!
-Grzeczniej, proszę!
-Przepraszam! To dlatego, że pragną niesprawdliwości.
-Dobre sobie, już ci wierzę, niby kto pragnie niesprawiedliwości?
-Przepraszam, jedno i drugie przepraszam.
-Ups! Ale one chyba nie rządzą. Mów zaraz, kto rządzi!
-Ptaszki… w okienkach.
-(gremialne) Jejku!
NIE TYLKO DLA LAMERÓW ROZPIESZCZONYCH PEDALSTWO!
Zasłaniam ekranikiem twarz nie dlatego, że nie chcę widzieć świata i czuwać w otoczeniu, ale dlatego, że odejmuję tym dwojgu, światowi i otoczeniu, tym sposobem, zasłaniając twarz dotykowym ekranikiem zanurzonym w klusce, odejmuję im pokryty skórką kawał blachy, któremu zbiera się na bombaż, słowem: odciążam konglomerat świata i otoczenia od pretensji prototypowej, człapiącej konserwy wsadzonej na próbę między żywych, a której pomysłodawców zrujnowały ich dobroduszne wizje, dosłownie wyżarły ich one do ostatniej łyżeczki. Dla dobra sprawy nie ujawniam się, pojęcia nie mam, co mam w środku, nie mam ochoty by mnie rozpieczętowano. Piszę czasami do swoich szefów, ich już nie ma wcale. Byli ciepli, słodcy, stąpali miękko.
Chrabąszcz z wariografem
piorą się po mordach,
kupują sondaże:
czy fart w domu, głodny
twarzy, gdy domem twarz?
-Nie mów, zjadłeś swoją twarz~!?
-Dozorca po prostu zmiótł nas z Ziemi.
-Ja cię!
-Mam to sobie do zarzucenia, jasne podnieciłem się miotłą, chciałem wrócić do wrażeń z ucznia czarnoksiężnika i żeby pozostali uczestniczyli w tym ze mną, ale gdyby przynajmniej mój ekranik był jak skafander rozwinięty z pluskwy, a nie…
-Pionowy waran zrywający zasłony w klusce wyjętej śmierci z jej przepastnego kaptura?
-Cała nasza ekipa, niestety także pstrokata czereda (przykro mi) trafiła na kosmiczne wysypisko, gdzie trafiają wszelkie subkultury. Nawet jeżeli ktoś ma tylko kolczyk wpięty w jedną z wypustek swojego wyznania, zostanie z pewnością zmieciony na tę kupę. Od razu pocwałowaliśmy do klubu, ale występował tam akurat Teatrzyk Pod Urwipołciem. Fontanna pokręteł, taka to była załoga. A pokazali show pt.
THIS IS YOUR VOICE SPEAKING: I DON’T NEED YOU.
Występują:
MASA- kilkuosobowy, pękaty garnitur, wypuszczający z siebie znaczną wielość kończyn i głów, których (jednych i drugich, kończyn i głów) pluralizm bezdyskusyjnie jest (powiedzmy: w toku); istne kłębowisko sprawczych gustowności i wyroczniopodobnej wyższości garniturków nad innymi przesłonami, nawet dziecięcymi pajacykami przystosowanymi do ucieczki w kosmos;
DUFF MASY- cię kręcę, co to ma być!? iluminacja pytania „co?”
MASA (głowa 1): Ile chwil zabrakło, by rozprawił się z nami czas?
MASA (głowa 2): Dokładnie tyle, ile rajów
wylądowało
za kratkami ze skrzyżowanych widelców.
MASA (głowa 1): Jestem jedyną formą istnienia, która może się mylić, bo mnie nie musi być.
(przez scenę przemyka nieodnotowany, bo malutki i zawzięty DUFF MASY)
DUFF MASY: Coooooooooooooooooooooooo?
MASA (głowa 1): Nie muszę być zrozumiana.
MASA (głowa 3): Rozumiemy. Głowo, (na stronie: zaraz, czy do głowy się mówi?, zaraz, czy ja mówię… kiedy… nie żyję tym… czym myślę, że mówię?) czy ty w ogóle mieścisz się w… tym… jak mu tam?… tłoku?
MASA (głowa 1): Skóra wkurzona za pociąg do swoich kosmitów. Tłum skanduje: więcej mnie! i natychmiastowo bardziej i jeszcze bardziej nie tu, bo jestem ustawami, których nikt nie będzie umieć!
MASA (głowa 4): Jesteś formą?
MASA (głowa 1): Uff, nie do końca.
MASA (głowa 2): Wyłączając się, spływać do kadzi z wrodzoną niewinnością każdego, gdzie taplanie się w zwykłości pozwala osiągnąć wszechmoc oceny. Zwykli i bierni, jak ta opętana melanżem ludzi czereda wszystkich swoich ludzi, możemy całkowicie odlecieć pod pelerynką szału wystawiania ocen.
MASA (głowa 4): I łechtać!
MASA (głowa 2): Dowody od środka z chętkami zamiast obrazeczków twarzy i chlupać się w utajonych pod sercami, których niesiemy wam na nogach całe wory, nie mamy innych organów, o czym zaświadczają dowody z chętkami zamiast obrazeczków twarzy. Chlupać się w utajonych z lepsiejszych chętek i chlupać z ochotą na nieodpowiadanie za swoje reakcje!
MASA (głowa 4): Chuchać!
MASA (głowa 2): Na dowód nieodpowiadania za swoje reakcje.
MASA (głowa 3): Kowadło głosuje głową, 4444 wieprzków na 1 nóżkę!
MASA (głowa 4): Nauczyć prawa mówić bez przerwy siebie, z całej pety, na powietrzu własnej produkcji!
MASA (głowa 3): Głos chce być sam.
MASA (głowa 4): Tych, którzy umieją tylko smażyć jajecznicę, oduczyć tego i zmałpować!
MASA (głowa 3): Nie wiem dlaczego jestem czasami tak chamsko i nie przyciskam do piersi wyziewających ducha niemowląt, pochodzących bezpośrednio od świntuszenia.
MASA (głowa 4): Upokarzać te informacje, które nie zaznały kultowo tajnej życiowości, a zatem podlizywania się gangom wierzącym w tajemnicę!
MASA (głowa 1): Tak bardzo, dobami idącymi w ślimaka ze sobą, potrafią udawać, że to im należy zazdrościć tego, jak bardzo ważne są ich jaźni wszelkie maźnięcia.
MASA (głowa 2): Czego!, dni? Czego oczekują dni? Sie-
-bie, że
będą robione prosto w swoją przystojniejszość od obcego lgnięcia do nich,
plackiem twarzowo przez głowę? Jasne!
MASA (głowa 1): Liznąwszy siebie w dzieciństwie
wszystko co powiesz
już wykorzystało cię!
MASA (głowa 2): A jednak wali czas to, że wcale nie musi być czasu.
MASA (głowa 3): To jednak musi być czas?!
MASA (głowa 2): Ogonem bliższym zmy-
-śleń
wreszcie coś pokręcić!
MASA (głowa 1): Więc usłyszeliśmy na wysokości…
MASA (głowa 2): Nozdrzy?
MASA (głowa 3): Kogoś zawziętego!
MASA (głowa 1): Potężny, zwichrzony…
MASA (głowa 3): Owalu?
MASA (głowa 2): Co ty! Na pewno nie owalu, na pewno… baranku!
MASA (głowa 1): Potężny, zwichrzony głosie!
MASA (głowa 4): To do mnie?
MASA (głowa 3): Nie za dużo pogłowia chcesz poświęcić na odpowiedź, kiedy wargami z tyłu głowy zagadka podnieca trwanie?
MASA (głowa 1): Potężny, zwichrzony głosie, podobny…
MASA (głowa 3): Do barana!
MASA (głowa 1): Potężny, zwichrzony głosie, podobny w czymś tam do mnie.
MASA (głowa 2): Tak usłyszeliśmy?
MASA (głowa 1): Tak.
MASA (głowa 4): Słusznie!
MASA (głowa 1): To jeszcze nie koniec.
MASA (głowa 2): A co było na końcu?
MASA (głowa 1): Przeświadczajmy się!
MASA (głowa 3): Nieźle.
MASA (głowa 1): Nie znają się na kiciu grubasińskie wskazówki, tylko cienkie na bezmiarze wafle znają takie przepraszam z chrupkości własnej, które zmienić upływ czasu w sypanie kukły na jakościowe kurhany mogłoby, gdyby wszyscy bez wyjątku zachcieli tego tylko w tej sekundzie.
MASA (głowa 4): Przepraszam, ale czy to możliwe, że mamy racice?
MASA (głowa 2): My, ale nie ja.
(MASA celuje jedną z rąk w kierunku filmu, który dotychczas oświetlał całą scenę, a teraz kurczy się, ucieka na tylną ścianę i tam osiąga rozmiar głowy goryla średniej wielkości)
MASA (gładząc dłonią obraz) (głowa 1): Mieliśmy móc wsadzić całą rękę do środka tego szmelcu i coś zmienić, głaskając, tak… że w naszym najgłębszym wnętrzu poczulibyśmy wsuwającą się dłoń.
(obraz gaśnie; w ciemnościach na scenie pojawia się DUFF MASY, ekstremalny mięśniak w modnej, obcisłej kominiarce bez otworu gębowego i z jednym owalnym otworem na oczy; słabo to widać, ale jednak, ponieważ zaczyna się uwalniać coś, jakby działko plujące aureolami na wzór performansu Akademii Ruchu English lesson zastosowanym w filmie Krauzego Gry uliczne)
MASA (głowa 4): Czy to pan MASA?
DUFF MASY: Nie.
MASA (głowa 3): Nie jestem panem?
DUFF MASY: Co?
MASA (głowa 4): Wygląda pan jak on.
MASA (głowa 3): Bo nie wiem, może pan nie jest panem, ale wygląda zupełnie jak MASA.
DUFF MASY: To jak ktoś lub bycie kimś wygląda, to tylko gorzej dla nas wszystkich.
MASA (głowa 1): A trzeba zaznaczyć, że jest nas więcej niż żywych w ogóle komórek!
DUFF MASY odchodzi, ewidentnie; co za opcja, ale dramat!; na jego odchodne rozbrzmiewa istotowy, zmasowany głos, niczym puzon eliptycznie nacechowany swoim drapieżnym suwakiem, tysiące głów jednym gardłem na co dzień w modnej kominiarce, wyskakującej w przerwach pomiędzy kolejnymi wydarzeniami, proszącymi się o status bycia LAMUSAMI… w każdym razie przecudowny głos wznosi taki oto okrzyk: CO PO KTOŚ? ROZUM COŚ!
MASA wznosi ręce do nieba, którego tu wcale nie ma, o czym zaświadczyć mogą strugi światła białego jak tropiki widziane z perspektywy tłuszczu, śliskiego jak drzewiej, za rządów szmalcu.
SPOŚRÓD ŻYWYCH NAJMNIEJ LUBICIE MNIE I NIE POTRAFICIE ŚCIERPIEĆ TO NIE SZKODZI
WIEM TO NA PEWNO TAK
SPRYTNEJ ZDRADY NIE PRZEŻYLIŚCIE
BO TO CZYM SIĘ WYRÓŻNIACIE POŚRÓD INNYCH
WAM JUŻ MÓWIĘ.
Strach przed punkcikiem
w lajkrach się schyla i odsłania:
-macie! gleba ze stosunkiem do wizerunków b. gorącym,
pełno jadalnych domów, tylko nieba z wodą coś dziwniej.
CHŁEPTAĆ BETON? MÓGŁBYM TAKI
JAKIE SĄ BETONY TERAZ.
Czy wargowe pruknięcie ciebie rusza przypominać?
TYLKO ROBOTNICY MOGĄ
PODŹWIGNĄĆ KINOL JAKI CZEMUŚ MAM
ZA DUŻO STRATOSFERY BY SIĘ Z NIĄ ZETKNĄĆ
NA DŁUŻEJ I WYKOŚLAWIĆ O NIĄ SWÓJ LOT
TAKŻE MOŻE CHCECIE TROCHĘ JESTEM
MŁOTKOWAĆ PSEUDODROM.
-W naszej miejscowości nie straszą duchy, tylko japi. A w Waszej?
-Jeżeli to jest pytanie, to brzmi jak gąbka wetknięta w rzygacz na gzymsie gotyckiego biurowca z widokiem na niezły kawał budowlanej perliczki-UFOdajki.
WPIERDZIELAĆ OBIAD
TRUSKUL FUCKAĆ I
FUCKAĆ SIĘ W SADŁO
TRUSKULOWCAMI.
Mój diler uczy mnie właśnie
jak nie mieć racji.
Ale tak.
Że się wszyscy strachają.
Trzęsą swoimi dżunglami.
Jak ja sobie widzę światełka
na koniuszkach ślepi.
Wszechogarniających.
Manię.
Bycia
tylko własnymi widzeniami.
Ocenianymi
wciąż i wciąż przez czyjeś coś.
Np. czoło.
Pozwólcie, że się przedstawię.
To wy jesteście moim dilerem.
HALO MASHAIRI, PIGA MASKINI!
MASKINI KUWAPOTOSHA PICHA PAZIA!
Towary impulsywne!
W OPINII DOZORCY –
kto jest, jak bardzo niezbędny:
klawisze, hycle- w ogóle;
null;
hakerzy – trochę bardzo;
zbzikowane subkulty – są
bardziej, niż mega;
wyczepiste – gangi
przebierańców; misiarze – może
polityczni, na golasa jako skłonni
(“pośpiewało się,
się polityczka zrobiła od razu
i wszystkie nygusy teraz”)
do zwierzeń ubecy, robiący skoki
w noc, na ławy sejmowe, rumieniący się od ich dotyku,
(crackujący te kanaropodobne maszynki z guzikami
do głosowania, zamówione ponoć pod halą mirowską,
żeby wyłaziły z nich co najwyżej sondaże)
za dnia trajkoczący w suku;
ja osobiście- średnio, ale przydaliby mi się sługusowie,
populacja ich cała z miotełkami, i niech zaganiają powietrze do moich
ust, wraz z absorbującym konceptualizmem pt.: nie było nigdy obrazów.
[1]▀ „umurzani” = Królewna Lala, A. Mickiewicz, tamże: „Słowem, od początku świata do owej doby / Nie było na świecie pewnie żadnej osoby / Ani też będzie szczęśliwszej od króla Boby. / (…) Tak płaczącej pannie Lali przyszła myśl dzika, / Ażeby pójść wreszcie za mąż choć za kuchcika. / Właśnie wtenczas przed oknami chłopiec niewielki, / Oszarpany, umurzany, płukał rondelki.”