Stał i czekał na rogu ulicy. Na coś, czy na kogoś? Tego nie wiedział. Stał i czekał, czy to nie wystarczy? Może się jednak pojawi ktoś, kto mógłby nadać kształt jego życiu, bo on sam nie potrafił. Stał i czekał.
Uderzyło go, jak wszyscy pospiesznie go mijali, szli do pracy albo kogoś odwiedzić, ale nikt nie podchodził do niego. Czekał.
Niekiedy sam zaczynał rozmowę, ale nie uzyskiwał odpowiedzi. Nie poświęcili mu nawet chwili, żeby odpowiedzieć, bo nie mieli nawet chwili. Mimo wszystko nadal czekał.
Czy wciąż stoi i czeka? Tak, jeszcze tam jest, ale wydaje mi się, że się trochę postarzał.
Usłyszałem jakieś majstrowanie przy drzwiach. Wszedł jakby nigdy nic, trzymając klucz w ręku.
– O rety, skąd masz klucz? – spytałem.
Mężczyzna zaśmiał się, ujrzałem jego koszmarne zęby.
– Ukradłem – powiedział po prostu.
Aha, w ten sposób.
– Jestem uzbrojony – pociągnął dalej.
– To przykry szczegół – stwierdziłem. – bo zwykle też mam broń, ale teraz nie.
– Chlubię się tym, że jestem uzbrojony – kontynuował.
Słusznie, pomyślałem, ale tego nie powiedziałem. Milczałem.
Nagle zaczęło mu się spieszyć. Ulotnił się. Chciałem mu jeszcze podziękować za wizytę, ale już nawet tego nie usłyszał. Czy powiedziałem coś niewłaściwego?
Był sobie kiedyś plac, który bardzo chciał być placem, ale nim nie był.
Pozwolił zbudować wokół siebie dziesiątki domów: nadal nie uważano go za plac.
Poczekajcie no, pomyślał plac, poczekajcie no, już ja wam pokażę, wybuduję wieże. I zbudował dziesiątki wież.
– Och – mówili ludzie. – Popatrzcie no, tu stoją wieże, wygląda to na plac.
Twierdzili więc, że przypominał plac, ale wciąż jeszcze placem nie był. Plac poczuł się pokrzywdzony i poszedł stać gdzieś indziej, to chyba zrozumiałe. Mam szczerą nadzieję, że odtąd ma więcej szczęścia, bo tak się nie robi.
.
W kącie pokoju, w całym tym bałaganie, leżała jakaś głowa. Do złudzenia przypomina moją głowę, pomyślał. I rzeczywiście, to była jego głowa, bo sprawdził, czy ma ją jeszcze na karku: nie było jej. Zastanawiał się, czego szukała pomiędzy tymi nieprzyjaznymi papierami. Obecnie trzeba na wszystko zwracać uwagę, teraz znowu głowa znajduje się gdzie indziej. Z własnej woli, nota bene.
Podniósł głowę, by umieścić ją na właściwym miejscu, ale jednocześnie poddał ją szczegółowemu oglądowi i stwierdził, że to paskudna głowa. – Wiesz co – powiedział do siebie. – właściwie to nie potrzebuję głowy, świetnie dam sobie radę bez niej, wyrzucam ją do kosza.
Tak też zrobił i ani przez chwilę nie odczuwał jej braku. Celowo poszedł między ludzi, ale nikt nie zauważył, że nie ma głowy.
No cóż, tym lepiej.
Znał ją już wtedy, gdy była jeszcze młoda. Miała długie włosy, nosiła je rozpuszczone, później upinała w kok.
Wiele lat była nauczycielką. Gdy klasa zaczynała rozrabiać, robiła wielkie oczy, co sprawiało, że zapadała cisza. U niej zawsze był spokój.
Straciła życie w dziwny sposób. Każdego dnia miała w zwyczaju karmić kaczki, naprzeciwko jej domu znajdował się bowiem staw. I nie wiadomo, czy to z powodu intensywnej ulewy brzeg stawu był nadzwyczaj śliski – wpadła do wody. Nie miała czasu machnąć ręką ani nogą. Niemal natychmiast zadławiła się błotem. Utonęła.
I tylko niech ci się nie wydaje, że karmione przez nią kaczki narobiły wrzasku czy coś w tym rodzaju. Nie, pomyślały jedynie: och, nie będzie już chleba i popłynęły w innym kierunku.
Kiedyś powiedziała, że jest nauczycielką całym sercem i duszą. Tak więc teraz już nią nie jest.