nie przeistoczył pan
mówienia znad miary
nie prześnił kontenerów
mórz próżniowych
chyba żeby wiersz był
w próżni mówił
kiedy ustanę nie wyjdę
za menisk powietrza
głoski wyjdą z krwinek
wyemitują się dane
z wersami zostanę
z obiektami na stole
mleko chleb ciało
książka radiowa
prześwietli ścianę
zedrze farbę z gontu
pójdzie pustką
po menhiry w horyzoncie
powie jak żywiły
pastelowe wersy idole
wymierne niewymowne
na pochyłym stole
paliwa i wirusy
w powietrzu w szarościach
domki gniecie w czasie
mieszanka tej wartości
kompas białkowy
śpiewa mi w głowie
mknę chyży widmowy
jakbym informował
biel cynkową kobalt
kadm gęsty w czaszy
dawne miejsca twarze
mielą się w czasie
sejsmika wspomnień
spakowanych magnetycznie
oddech je notuje
w mgnieniu bitumicznym
spasuję z powietrzem
zdjęcia w szarościach gęstych
wszystko spamiętam zarażony
miłością zdjęty
koniec osoby deszcz
sam sobie park
otwieram biofilm
przeziera
żywej duszy
w zakazanym parku
chyba że moja
duszna paruje mi
świszczy
moja żywa
czuje pracę
zdalną z bliska
koniec bożków
na dystans
tylko piana zdolna
do burzy ustnej
w aerozolu żywości
skokowej
moja ty żywa wolna
od soli niezdolna
do ziemi w szlamie
z powietrza
ja park twój
nieliturgiczny
oddechowy ty
niebóstwo moje
wżarte w struny
burze pianowe dystans
trawisz w blask
po świsty
Pod koniec dnia
nie ma końca
zdarzeń układu
słonecznego splotu
jest papier chleb
z papieru
powietrze błotniste
potyliczne ja
w papierze chlebowym
stelaż ze zdarzeń
piec jak magazyn
palę się do tego
zaraz gasnę ty zaś
nie ty nie
gaśniesz powiedz
kim jesteś która
nie gaśniesz
sypię się w klimacie
potylicznym
jem go w nim się
karmię dotykam
miejscami
straciłem start do ciebie
zyskałem prześwit
przeźroczystość
niebieskawy żar
pod wymiar
pod skórą
między piaskiem
w oczach a
chrzęstem w płucach
na tarcie mijania
się z powołaniem