Usiadłam na rzeką, obserwując brzegi kamienia, zapaliłam fajkę
– Mam tutaj w wierszu ośmiometrowe łodzie, ale są dziurawe
– Nie uwierzę, gdy ich nie zobaczę na własne oczy – powiedział
Wtedy pokazałam wnętrza moich dłoni umazane farbą litograficzną
Wystraszył się i uciekł, galopując niczym młoda klacz, taka bezbronna!
Wspaniale biegł torem rysunku wybieranym przez pątników i złodziei
niedoszłe zabójstwa, strzępki sieci – chorągiewki podwodnego kraju
Wycięta forma góry złożonej
z zakapturzonych szczytów
(nam nigdy dość wysokości, no i wiesz)
Na mapie to zupełnie mała wyspa
(wydaje się właściwym polem
czasem się nie wydaje i znika)
tkana białymi szczelinami źródeł
W przejrzystym języku tubylców
(dziwne pokolenie rymarzy)
jej nazwa brzmi jak tykwa
(w niej ziarna wesołego rozruchu)
by niebo zsyłało drabiny deszczu
i schowało ją w ciemnej chmurze
Kamienie, z których jest złożona
podrywają się ciągle do klucza
otwierającego ją, gdy skrzypi
w środku „śniegiem”