w tym śnie byłam na lotnisku w Nowym Jorku. Była
dziwna cisza, mgła, wokół ani jednego samolotu.
nagle dostrzegłam rzeźbę olbrzymiego pająka autorstwa
Louise Bourgeois. zza jednej pajęczej nogi wyszła
Louise – mała, pomarszczona, z wielkim biustem
i cała w czerni. ze złością wymachiwała zeschniętą pięścią
w powietrzu. zbliżała się w moim kierunku krokiem
rewolucjonistki: byłam w piekle i jestem z powrotem. mówię pani,
było to wspaniałe!
w tym śnie szłam uliczką. było bezwietrznie
a ja byłam zupełnie sama. domy po jednej stronie tworzyły
przybytki moich krewnych: dworek babci
na pół murowany dom drugiej babci, drewniana chata
prababci… poznałam też dom z werandą moich
rodziców i sklep taty, gdzie sprzedawczynie
dawały mi lizaki… domy miały na głucho pozamykane okna
i drzwi. na próżno waliłam w nie pięściami dopóki nie
zaczęły mi krwawić nadgarstki. nikt nie otworzył. potem
pobiegłam w stronę mostu przy uliczce. po drugiej stronie były
tylko rozległe trawiaste wzgórza. gęsto kwitły fioletowe
krokusy. na moście spostrzegłam, że rzeczka Trnovec
jest całkowicie zamarznięta.
w tym śnie siedziałam na siedzeniu autobusu. przedzierał
się przez ulice miasta Montgomery w stanie Alabama. naprzeciwko
po drugiej stronie siedziała czarna Rosa Parks. kierowca
zaczął na nią krzyczeć. chciał, żeby się przesiadła do części
dla czarnoskórych. Rosa się nie ruszyła. odwróciła w moją stronę
i powiedziała: „nie mogę wstać, bo połamali mi ręce
i nogi. w głowie czuję ból, jak wtedy, kiedy kopali
Emmetta Tilla w głowę. tak, mam jego zniekształconą twarz,
tylko tego nie widać. mam też serce jego mamy. dokładnie
tak powiedz to pozostałym!” poleciła mi Rosa i dalej
siedziała w części dla białych. nieśmiało i dumnie.
w tym śnie wspinałam się na skalną ścianę
zaśnieżonego szczytu. ubezpieczał mnie Włodzimierz Wysocki.
kiedy się oderwałam i latałam tam i z powrotem w głębinie,
Wysocki zaintonował pełną piersią: jesli drug okazalsa
wdrug… potem bezpiecznie wyciągnął mnie wiszącą na linie
na górę.
w tym śnie byłam w tłumie na placu
w Rennes. na podium przygotowano egzekucję seryjnej
morderczyni Héléne Jégado. ludzie szaleli. nienawidzili tej
kucharki, która długie lata mordowała starsze osoby i dzieci,
bogatych, biedne prostytutki, księży. chcieli
już szybko mieć w nozdrzach jej krew. bałam się i zaciskałam
powieki. a tu nagle piorun! na ziemię padały kwiaty gromu –
czarne dusze druidów z Bretanii.
w tym śnie biegłam po spokojnych uliczkach West
Endu. nagle doszłam do szerokiej ulicy. pojawił się
patrol policyjny na motorach. potem autobus pełen
ludzi w żałobie. kobiety o wypielęgnowanych
twarzach i w fantazyjnych kapeluszach patrzyły
na mnie przez okna. dwupasmowa ulica była znowu
pusta. chciałam przejść na drugą stronę. byłam
prawie na środku, kiedy zaczęła się zbliżać limuzyna, rekin.
wysoko na niebie pojawiły się samoloty. teraz tuż
obok mnie ślizgał się samochód. wiózł trumnę z różowym
bukietem. leżała w niej Iron Lady. potrząsnęło mną. tak
się spotykamy, błysnęło mi głowie. ktoś zawinął
mnie w chmurę buntu i lęku.
w tym śnie byłam w wysokogórskim hotelu.
pianista preludiował walc na pożegnanie. na ścianach
kawiarni od podłogi do sufitu wisiały kiczowate obrazy –
identyczne co do joty nagie kobiety. sklonowane pola
kwitnących maków. obserwowałam z tarasu
mężczyznę. łapał w sieć liście opadnięte na taflę
wody w basenie. wyglądał jak rybak martwych ryb.wokół
ciągnęły się mury lasów. pachnące powietrze zmieniło się nagle
w truciznę. ludzie w kawiarni lecieli na marmurowe stoliki
jak muchy. jakieś palce ścisnęły mnie za gardło. upadłam
na kamień tarasu. światło siniało.
w tym śnie stałam w długiej kolejce w wielkiej sali
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku. Marina
Abramović, jak bogini w czerwonej sukni, uważnie
patrzyła ludziom w oczy. widziałam wyraźnie, jak z oczu
płynęły jej łzy, kiedy przez długi stół patrzyła na swojego
byłego partnera Ulaya. przyszła moja kolej. usiadłam
naprzeciwko nieruchomej Mariny. spokojnie spojrzała mi w
twarz i powiedziała: „no, doprowadzanie niemieckich mężczyzn do płaczu
to trudne zadanie.”