sprawiają wrażenie introwertycznych
wsłuchane w trawę w leju brzucha
podeszły blisko otwartego okna
znamy się ledwo z widzenia
rosną myśli półmartwe jak sierść
zupełnie nie wiem jak zagadać
– a was za co wygnano z raju? – pytam wreszcie
w ostatniej chwili czmychają spod języka
trawa patrzy w sufit
powietrze stawia sobie słońce na nosie
drzewa rysują kółka
i nie pokazują nikomu
pijany noe pisze wiersz o rakiecie
od zapachu zwierząt można zwymiotować
przez dziurkę oka podgląda bezwonny kosmos
jego potężniejsze od pleśni pejzaże
nic nie wiesz o konstelacji nitek
w tryumfalnej budowli grzybni
miliony owadów idą na sześciu nogach
z jeziora wynurzają się komary z gnoju wyfruwają żuki
organizmy komplikują się w sarnę zjadaną przez wilki
w człowieka który wbił oczy w pusty korytarz
bakterie uruchamiają neurotoksyny alzheimera
wędrują w górę rzeki
po czarnym zboczu wspina się planeta
ktoś podśpiewuje w trudzie ciepłego poranka
ten strzęp ludzkich tkanek
nawleczony na kręgosłup
i wciągnięty na maszt jak flaga
wrzeszczącego tłumu to jezus chrystus
– na dwójce nadają pasję
na czwórce przyrodniczy
horda
szympansów poluje na mniejszą małpę
i rozrywa żywcem
satelity
dryfujące boje
żadnego przebicia na łączach
skaczę po kanałach
nic nie rozumiem z programu
kręgowiec na krzyżu jest dwubocznie symetryczny
rozpięty między ustami i odbytem
na skórze odciska się szkielet
jak skamieniałości zwierząt
perizonium warg okrywa zęby
siedzimy w ciałach jak sok w owocu
wewnątrz komórek cisza stawy
cytoplazmy nieporuszone ważką
w sadzawkach coś się trawi garbuje
kiełkujący niepokój obrasta trawa
przyszłość czeka zapisana w spermie
ego wymyka się rybą po niebie
kometa trzepocze płetwą i gaśnie