mówiłaś, że nie można inaczej
że tutaj ludzie będą sobie pomagać
aż wygasną odmiany chwil
zostałaś w pawilonie chorych kobiet
pusty magazyn, studnia, agregat
– idź już idź –
nie znam tych stron
Ziemia przybyła z amnezji
niewiele przybliża
nad rzeką piorę rzeczy
potem cała przyszłość
zaczyna obsychać
znów
przebywam w świecie, który wzbudza twój głos
trącam stopą sprężyste tony –
gdy unieść głowę
białe niebo goni za czernią niesytych gwiazd
niżej wóz z klatkami na ptaki przemija brzegiem pola
łapie za krtań –
potem z Księżyca schodzi psi łeb
rzuca się do gardła
przemierzam jego warczenie
jak pchła
to się powtarza –
żyję w twoim głosie
jego barwa wypełnia kraj
fale omywają widnokrąg
widzę ścinki dróg, pobocza, wozy dostawcze bez kół
głos nie prowadzi – jest otoczeniem
które odcisnęło w sobie mój kształt
jednak wyjście głosu
powtarza się tak samo –
widzę obraz kontrolny
posiadłości cząstek, gatunku
powtarza się
jedno i drugie
cały czas przechodzi
jedno w drugie
na pustym dworcu mewa skrzeczy
grad sputników spadnie jesienią
skupi uwagę jak wielka loteria
nasza uwaga i to, co mamy na uwadze czasem się rozchodzą
nie mamy wszystkiego, więc nie jest po wszystkim
kilka zasad, parę ich przeciwieństw
rankiem widziałem twoją twarz
w zastoju konarów – lecz wzrok liści
nie dla skóry zwierząt, nie dla paru domysłów
pod spodem płot z osadem napisów: „ręce do góry!”
„preferowanie pewności odsprzedam”
„kradzież serc to system”
wychodząc ze snu próbowałem odnaleźć twój ślad
(świat nie zdążył jeszcze zwęszyć drogi do przyczyn ram)
biegłem gwałtownie to w jedną, to w drugą stronę
płosząc poufne żółte zwierzę, które w pierwszej chwili
wziąłem za twój szalik
w nieznany sposób odbiłem jednocześnie od jawy i snu
świt zaszumiał nad podporą mostu ze zdrewniałych lin
poniżej kąpały się wróble, niedbale odbite od rogówki
widziałem też spokój wirujący jak cyklon – i traktaty
kreślone na masywach obcych lądów
i rozpad pór roku, i głód wsparty
na rzęskach mikrobów
w kałuży wciąż kąpały się wróble
były stare i pewne siebie jak każde cesarstwo
chyba też okrutne
jeden z nich wbijał we mnie wzrok
przez moment kimś byłem –
nawet jeśli ziarnem