Maćkowi Libichowi
Tak ciemno tu jeszcze nie było.
Ktoś patrzy, ale nie na to.
Ktoś na to patrzy, ale nie teraz.
Kiedy sikam pod palmą, spoglądając
w niebo, prawie jakbym się modlił.
Tak ciemno nie było tu jeszcze.
Wessane przez noc światła miasta.
Lśnienia witryn i szyldów.
Migawki karetek.
Ruch aut, ale wsteczny.
Tu jeszcze nie było tak ciemno.
Tu jeszcze brutto i netto, dochód
i odchód, dług, kredyt, podatek
od straty i łez. Tutaj czekam, czkam
czemuś. Gdzieś tam ujada pies.
Och, tu nie było tak jeszcze.
Noc, monitoring, szczęk szczęk.
Dług, Nowy Świat, nowy wiek.
Gdy zapinam rozporek,
świta. Wyjaśnia się.
Niewiele wiem o życiu, jeszcze mniej
o śmierci, lecz kiedy ścinam sosnę
i rąbię na opał, lubię myśleć, że za sześć
czy siedem miesięcy, w samym środku
najtęższych od dekady mrozów,
miękkie ciepło wrzuconych do fajerki bierwion
przez sześć czy siedem godzin będzie mieszkać we mnie.
Słowem okno otworzyć wiersz o pustym domu
i nie zajrzeć do środka nie zajrzeć do środka
Słowem język smakować słowo elektryczność
zlizując z ulic światło pożywne jak głód
Słowem pięści używać państwa i narodu
słowem miłość się zgniatać do zgaśnięcia ust
Słowem ciało ułożyć się na brzegu nocy
nie dla ciszy dla śmierci i jej ciemnych zwierząt