Pamięć źrenica chleba,
doniesiona ciąża, wstyd
o zgaszone wody,
ten sam inny chłopiec: patrz, jak
wychodzi znikąd, wyspawany
z ciszy, szerszy
o lepkość spojrzeń,
dłuższy o skinienie,
jak idzie, wypłukując
strach z każdego mięśnia
w sczezłe, skrzepłe królestwo,
rozgrabioną trzebież,
Europę Środkową
pachnącą piecami,
prosto pod adres dymu
stężałego w popiół.
Patrz, jak jest żwirem w ustach,
ziemią pod paznokciem,
podorywką i solą
usranej polszczyzny.
Patrz, jak wraca i wraca
aż do wyginięcia,
obywatel ciemności,
obywatel ognia,
nieujęty patrzeniu,
ostatni z plemienia,
większy o nieobecność,
spojony utratą. Jakże
wiele go we mnie;
miejsce po nim puste.
Rozpierdolić swój ból
po wszystkich kontynentach.
Rozpierdolić swój ból
po wszystkich kontynentach,
upaść w świat i nie przejeść,
nie przejeść ani nocy,
ani błota i czucia,
ani rozkoszy ziemi,
ani drewna na opał,
ani skomlenia psów,
ani mięśni rolników,
ani płodów ich rąk,
ani cierpienia kobiet,
ani płodów ich ud,
ani gniewu planety,
ani spokoju wsi,
ani nadziei zmarłych,
ani świergotu krwi.
Rozpierdolić swój ból
po wszystkich kontynentach,
rozpierdolić swój ból
i wybełkotać czerń
aż do ustania ust,
do przepłynięcia rzek.
Stężeć w tysiącu odbić
i zaprzeczyć się.
Matko Boska komarów, Matko Boska ludu
zasłuchanego w zapach przestygłego gnoju,
Matko Boska wygasłych i tlących się wojen,
sierści lisów i futer na gołych ramionach,
Matko Boska trumiennych szewców i tragarzy,
nieczynnych poczt, bezzwrotnych butelek po piwie,
Matko Boska hałasu i ciszy w mrówkowcach,
Matko Boska łakomych i opitych chlebem,
Matko Boska kościołów i telekomunii,
zawstydzonej miłości przykrytej sutanną,
Matko Boska swych synów, Matko Boska matek,
Matko Boska ich macic i macic ich córek,
Matko Boska lesbijek, Żydów, muzułmanów,
Matko Boska tych wszystkich naszych wielkich strachów,
Matko, której nie było, Matko, której nie ma,
Matko, której nie będzie, nie módl się za nami.