wychodzę ze szkoły i na krótko przed wejściem do domu
zatrzymuję się na ławce w parku, by zapalić.
dzieci nie wtargnęły jeszcze na trawę
pył unosi się do kostek,
słońce dostatecznie wysoko, by
zachować przez chwilę ciepło we włosach.
noszę podwinięte nogawki spodni. jestem zmęczony.
tych, którzy zatrzymują się, by mnie pozdrowić
przepędzam jak muchy, bez otwierania oczu.
dawniej ktoś wiercił się nieustannie po mojej prawej.
dawniej szedłem bez zatrzymywania się.
zgniatam papierosa między palcami
jakbym zgniatał drzwiami palce.
otwieram oczy. słońce wysoko
plecy proste, zmęczenie takie samo.
wstaję, wchodzę do domu, przyszedłem pierwszy.
popijam łyk kawy, a potem pochylam się
i gaszę szybko głowę w popielniczce.
jest siódma rano i jest trzeci października
zapaliłem papierosa
w miejscu, które jest mi coraz bardziej obce.
jest siódma rano i słońce zrobiło pierwszy skok:
ćwiartka jego światła zakradła się prawie tutaj,
do kuchni.
gdyby było szybsze, dotarłoby do ciebie przede mną.
właśnie skończyłaś 34 lata
a ja wyprzedziłem słońce:
moje ruchy są szybsze niż jego,
dotarłem pierwszy.
śpisz 500 km stąd, a mój umysł
oświetla dużo wcześniej niż ono
twoje okno bez zasłon, łóżko, połowę poduszki,
włosy, które zelektryzowały serce.
śpisz, a ja słyszę twój głos.
śpisz, a ja wstrzymuję oddech, by cię nie zbudzić.
śpisz, a ja na czwartym piętrze bystrzyckiego bloku,
śpiewam sto lat w dniu twoich urodzin.
wkrótce położę się spać.
500 km stąd obudzisz się,
przygotujesz kawę, przeczytasz niezliczone wiadomości.
dzień będzie rósł wokół ciebie i będzie cię oświetlał.
i nikt nie będzie wiedział, że przed tym światłem
świecił tylko mój umysł.
Nie było zbyt wiele do roboty (w Sybinie – zmrok,
pantomima niemieckich artystów – idiotyzm).Wychodziliśmy kolejno na zimno, paliliśmy, tupiąc nogami
(most, którym moglibyśmy szybko zniknąć
prowadził donikąd). Czasami się śmialiśmy,
innym razem wzruszaliśmy ramionami
(jeden jedyny raz
zostaliśmy sami: włosy opadły ci na oczy,
żar wyszedł poza filtr – nie rozmawialiśmy).
Teraz zrobiło się jeszcze zimniej. Tutaj, w Bistritz, gdzie
ty nigdy nie byłaś
powietrze trzaska jak szkło
a sen przykrywa tylko połowę ciała –
druga połowa jest zawsze ukryta w kocach.
Północ. Głowa zazieleniła się
od światła ekranu – słucham muzyki od ciebie.
Od czasu do czasu przyciskam do piersi paczkę chrupek.
(jestem człowiekiem samotnym, powiedziałem ci.
samotni mają najlepsze insektarium, odpisałaś natychmiast.
jestem modliszką, która tańczy,
Mantis religiosa blond i syta,
która właśnie rzuciła się w próżnię –
złap mnie, ale zrób to jak najpóźniej)
Prawie trzecia nad ranem: moje stopy zamarzły,
muzyka dobiega końca.
Młody mężczyzna pali jeszcze przy oknie jadalni,
marząc o kobiecie, która istnieje tylko na zdjęciach.
Tutaj, w Bistritz, gdzie nie dotrzesz,
samotność szybko się kończy:
słońce chowa się jeszcze do połowy, gdy zapinam kurtkę, wychodzę z domu
i staję się niewidzialnym.
.
z jednej strony, pozostaje piękno.
zdjęcie z tobą nad morzem rozświetlające co noc
twarz zmęczonego mężczyzny, pochylonego nad monitorem,
odganiającego tymczasem muszkę domową,
którą też przyciąga silne słońce rumuńskiego wybrzeża.
piękno pozostaje. wakacyjne zdjęcie zapisane w komputerze.
nic realnego, kobieta wielkości szarańczy
oddalająca się na piasku.
i czerwonawe światło wschodzące tylko do połowy z monitora,
otaczające pomarszczone czoło,
sprawia, że wygląda jak zakwitająca doniczka.
z drugiej strony, życie. łagodne słońce wiosny
ogrzewające miasteczko z północy. moralność,
troska o najbliższych, zajęcia z logiki w najlepszym liceum.
Sentymentalne charaktery, miłość, szacunek i przyzwyczajenie.
i wysoki ptak,
rodzaj cichego flaminga,
szybującego długo nad powracającym do domu
jak nad opuszczonym miejscem.
czterdziestoletnim mężczyzną pachnącym kawą
byłym strzelcem Górnika-Rebra
fajnym profem od WOS-u
dywersantem (odwrotnością pessoi)
chłopcem na dywanie, grubym i dobrze wychowanym
zbierającym kwiaty na skraju przepaści
poetą porno
wokalistą The Toader,
Niną Coman i DDD
Diwą
zbliż się i flirtuj ze mną
spaceruj ze mną za rękę po lotnisku
pokaż mnie w telewizji
wychowaj mnie
zerżnij mnie
wybacz mi
cokolwiek
tylko mnie stąd zabierz
Mieszkanie umeblowane w Ikea. Regularny seks. Książki. Szczęśliwe dzieci pochylone nad
monitorami. Udka kurczaka w piekarniku. Trzydzieści worków wypełnionych odręcznie
zapisanym papierem.
Brak rat bankowych, brak nieodpowiedniego języka. Łagodne, sezonowe choroby.
Szkoła-dom, szkoła-dom
(pozytywka pokryta kurzem, pluszowe serduszko, filmik z nią masturbującą się)
(cokolwiek, po prostu mnie stąd zabierz)
Dobra pogoda w tej kuchni, gdzie kończy się powietrze
(jego koniec z pożółkłą koronką, pachnącą silnie naftaliną i kurzem,
powiewa jeszcze sam jeden nad parapetem).
Dobra pogoda, profesorze, nie przestawaj. W szkole, podczas gdy uczniowie rozwiązują testy,
obok kuchenki gazowej, czekając aż zagotuje się woda na kawę, lub w dużym pokoju,
przy komputerze, z dzieckiem na kolanach i drugim na łóżku,
naśladując Angelę Gheorghiu – nie przestawaj.
Nienaganne zachowanie, pozbawione wszelkiego uroku, ale dosłowne.
Równa odległość w ocenie (ile ma być? kilka lat? dwa-trzy miesiące?
jutro?)
Tu i ówdzie, jakiś znajomy wbity w miejsce rzeczywistości,
krzyczący z bólu z zamkniętymi oczami.
Smuga światła, mocna jak sztachetka, uderza w dywan
filiżankę kawy, zestarzałe kolano.
(zabierz mnie stąd)