Dla niego świat był słodyczą,
i żyjący na nim mężczyźni i kobiety,
słodyczą, a w szczególności dzieci,
słodyczą, i biznes, i podróże,
i konferencje, i piłka nożna,
i pola golfowe, i niedziele
nad jeziorem, słodyczą, i przymierzanie,
dopasowywanie i naprawianie
butów, słodyczą, i jego żona,
która czasami nie podnosiła się z łóżka,
słodyczą, i to, jak zima pojawiała się
w Shoals, gdy stalowy grad
uderzał go w głowę, słodyczą, i cały
asfalt, który prowadził do Memphis,
Jackson, Tupelo, Oxfordu, Vicksburga,
Natchez, Biloxi, Nowego Orleanu
i z powrotem do domu, wszystko to słodyczą,
i nagłówki, i programy telewizyjne, i tomy
encyklopedii oprawione w sztuczną czerwoną
skórę, cały pieprzony światopogląd od A do Z,
alfabetyczny spis smutków i grabieży,
słodyczą, i to, jak Nat King Cole
śpiewał dla niego, jak gdyby tylko dla niego,
słodyczą, i to, jak Nat został pobity
na scenie w Alabamie, w swoim domu,
coraz mniej jego z każdym uderzeniem pięści,
co przypominało mu o tym, skąd przybył,
i o tym, że w rzeczywistości był takim samym
czarnuchem jak Nat, nawet to, słodyczą;
i nie trzeba wspominać, jak każdej nocy
tulił do snu pięcioro swoich dzieci,
które leżały w kilku łóżkach,
okna z otwartymi żaluzjami, przez które widać
było zielone zbocze działki i las,
i rzekę, i oczywiście księżyc
nad mostem, wszystko to słodyczą;
i kiedy dzieci budziły się
przerażone, ze łzami w oczach, myśląc,
że statki trąbiące w oddali
zwiastują nadchodzący atak Rosjan,
również to słodyczą, kiedy zakładały, że on,
takie chuchro, może być ich obrońcą;
i jego siostra, która zmarła zbyt młodo
na to, czego nie można wyleczyć,
i to jak przypominał ją sobie
pięćdziesiąt lat później, marzycielsko,
jak gdyby otwierał drzwi do pokoju w
słonecznym akademiku, gdzie ona,
na drugim roku studiów, wciąż mieszkała z
Diną Shore, która zawsze
pachniała słodyczą;
gdy pracował za dnia
i sypiał w nocy,
nie do końca zdawał sobie sprawę z tego,
że jego kuzyni –
ci, którzy zostali w Mińsku,
podczas gdy jego ojciec i dziadek
przeprawiali się przez ocean –
zostali zagazowani, zastrzeleni na
dnie świeżo wykopanego rowu, powieszeni
tuż obok wiszących już psów, wtedy też,
a być może szczególnie wtedy,
słodyczą, kiedy szczypta słodkości
była potrzebna najbardziej;
i dużo później, aby zapomnieć o
plamie pozostałej z tej rzezi, budził
mojego brata i mnie
z głębokiego snu
i toczyliśmy się
przez osłoniętą całunem
alabamską noc
po lody
do jedynego otwartego do późna
sklepu w całym mieście,
wtedy mówił, szturchając mnie,
słodziutki, chodź na przejażdżkę.
Podążaj ścieżką
Jeana Vigo.
Skończ jedną rzecz,
zostaw drugą,
opatrz obie swoim imieniem.
Uściśnij dłoń Blaise’a Cendrarsa,
której nie amputowano;
zatrudnij go, kiedy tylko możesz.
Jedź do Hiszpanii
i z powrotem.
Szepcz i krzycz
po katalońsku.
Opowiedz historię
chłopaka i dziewczyny,
którzy zakochują się w sobie,
i starego wujka,
który obserwuje
cały ten proces. Sfilmuj to
Wszystko. Dodaj
łódkę,
której dni świetności
już dawno minęły.
Nie wpuszczaj
kochanków do miasta,
dopóki miasto nie będzie
ich potrzebować.
Dodaj pamiątkę
bez wartości samej w sobie,
lecz bezcenną
dla pary:
naparstek.
Spraw,
aby zniknął,
a poźniej
został odnaleziony
w niespodziewanym
miejscu. Dorzuć
kundla o dziwnym
pochodzeniu. Kundle
kochają nas wszystkich
bez wyjątku. Ktoś
wpada do
rzeki, lecz
nie tonie.
Nie wspominaj
o prawie i porządku,
o organach politycznych,
parlamentarnych zawałach
i legislacyjnych
krwotokach. I żadnych wojen,
choć jedna lub dwie walki
na pięści zawsze mogą pomóc
poukładać wszystkie sprawy.
Spraw, aby chłopak
był mały i silny,
a dziewczyna wysoka i chuda.
Spraw, aby tatuaże wujka
były obsceniczne
i w marynarskim stylu.
Spraw, aby trio
na końcu
czuło się
oszołomione i skołowane
tym, co z nimi
zrobiłeś, a ty zdumiony
tym, co oni
zrobili
z tobą.
A więc tak wygląda dwieście lat życia
skumulowane w godzinnej kwerendzie:
rozsiane drewniane wióry pozostałe po gałęzi
mojego wykrzywionego, na wpół wydrążonego
drzewa rodzinnego. Zyskuję tylko to,
co otrzymałem już przez krew.
Rozmawiamy jak przyjaciele, nachylam się.
Docieram do nazwy budynku –
Bannister Down, dom trzech pokoleń
moich wymazanych krewnych;
poznaję jego długość i szerokość
geograficzną, jego współrzędne,
przypinam to, co było, a czego już nie ma.
Tej nocy, tam, gdzie natura nie zaplanowała
jeziora, znajduje się jezioro. Ambicja tamowania.
Przedsięwzięcie. Progres. Rozległe imperium
wylewające się z małego lenna,
które było przedtem. Wielka woda
koloru krótko parzonej herbaty
chlupie leniwie nad wynalezionym brzegiem.
W pomiarach dom podpisano
jako „częściowo zanurzony”.
Nie widzę tu nic częściowego.
Patrzyłem i nie widziałem dachu, który
wyłaniałby się na powierzchnię, żadnego komina,
który oddzielałby menisk głębokiej
wody od powietrza, jezioro od nieba,
zatopiony ląd od suchego.
Czy jest tu jakiś szczyt, który pojawia się
podczas lat suszy, rozmokłe drewno
błyszczące w nieznanym słońcu?
Czy może jednak dostrzegam kształt człowieka,
próbującego prześliznąć się między falami,
gdy wicher naciera ze wszystkich stron świata;
kształt, który – mimo że patrzy długo i surowo –
nie odnajdzie nic, co zapamiętał z tego miejsca.