Chłopiec w autobusie ma pałkę
a drugi maczetę, kochają mnie niewymownie,
każdą moją tkankę z czułością kochanków
rozmażą na chodniku, na ścianach,
na ławce; mój mózg będzie im kwilił
na podeszwach butów.
Z kosza na śmieci uczynią nam łoże
i będę miał własne
chemiczne wesele Chrystiana Rosenkreutza.
Gra wstępna jest prosta, zerkają czule
na mnie i na innych, och wszystkich innych
wchłonęli by w siebie:
ciemny blondas z oczami jak morze,
wysoki byczek z twarzą o kolorze piasku.
Senny Ridmal oparty o moje ramię
bredzi po syngalesku, nic nie rozumiem,
ale to pewnie mantra:
Nikogo, kto łowi okruchy i je spaja
nijak się nie da odnaleźć.
2018-2019
Najpierw przyjechał dźwig,
w zimne popołudnie było blisko zera.
Założyli linę na szyję, ramię szarpnęło
Szara koszula nie zatrzepotała jak skrzydła.
To nie był motyl ani ptak, to nie była
ważka, która by walczyła:
wlekli go przez metr, potem rozebrali,
rozebrali go całkiem, do takiej nagości
jakiej nie osiągnie żaden człowiek.
Potem spod stóp mu zabrali krzesło, albo
ławkę, cokolwiek to było zabrali po prostu.
oderwali od niego tak jak się odrywa
owoc od gałęzi ale przez chwilę
gdy kołysał się w powietrzu, myśleliśmy,
że urwie się i wbrew prawu uniesie
do nieba, i zwyczajnie odleci.
Czekałbym na jego powrót, czekałbym.