
kontynent czy pleśń? kontynent z pleśni?
z pieśni kożuszek na mleku albo – cienki lód.
jakby to ulewało się spojrzeniu.
jakby to wyciekało z maszyny do bycia
mną, które patrzy, więc jest, ma usta i Nową
Zelandię do dekorowania marzeń. co było
wyśnione nadal takim jest, czy rozwarstwiły
się włókna czasu oddzielając pragnienie
od pustki, papier od ekranu, „ciebie” od „ja”?

w „moim” widzeniu – to słowo,
podstawiam pod zagadkę – coś patrzy,
co jest sprzed człowieka. że dotarło tu,
w strumieniach czasu i światła, że żyje,
tego ciało nie umie – nie samo. pod
warstwami wrażeń poruszenie
pustki, której trzeba „ciebie” i
„ciebie” i „ciebie”, wtedy się wydarza,
ciemne, lśniące, wilgotne:

są święte: przekrzywiona
do zdjęcia głowa kobiety, jej
uśmiech, którego się domyślamy
ustami, rozsypane światło –
płomienie, kiedy ona mówi
bezdźwięcznie (do czasu): cała
z ciebie jest topografia moich
żywych terenów powleczonych
ciepłem, bólem, dotykiem –

umierając powoli, powoli
wewnątrz tego snu
do którego należy
mgła mojego oddechu
w świetle latarki i maleńkie
zwariowane znikliwe
płatki śniegu

jeszcze powiedzieć zwierzętom: przyjdźcie
nocą, skoro mieszkacie razem z umarłymi
tak blisko, tak potwornie blisko, że spotkanie
musi być wychodzeniem, wiele razy, zawsze
wychodzeniem z siebie

bo to, co inne jest dzisiaj zimne
zimne na tkance, o której mówię
„moja”, choć równie dobrze
mogłabym powiedzieć, że jest
skórą świata
bo to, co inne, to imiona
zmarłych, o których mówimy
„oni”, choć równie dobrze
moglibyśmy mówić „my”