Co po zamknięciu
świetliste? Co ciemne
kiedy się otworzy? W
co wstępujemy
poza tym fioletowym
umieraniem? Z
pianą na ustach.
8.16. Senna twarz
poranka
przewraca milionem
oczu. Migrujące stada
naszego gatunku
rozżarzone
do przezroczystości.
Miłośniczka ptaków
unosi lornetkę. Ze
słowami lub bez
ciągłość losu
rzuca nas tutaj
(tutaj (tu)) i na nic
przecieranie oczu
ze zdumienia. Nasze (ludzkie
i nieludzkie) ukochane głosy, czy
słyszysz ich syczące echo
podobne do ognistych
gam wystukiwanych
młotkiem o sztabkę
metalu ułożoną
na kowadle?
Dalej, pod
tymi głosami, co to jest
co sprawia
że otwierają się
zawory uszu,
czarny opad
który nie jest deszczem,
tylko bez końca,
niepohamowanie, naciera
ze wszystkich stron
bez litości.
¿Qué es lo más cabrón que te ha pasado en la vida?
Najbardziej popieprzona rzecz, jaka mi się przydarzyła?
Ogłuszony przez sprawy zgniotłem życie i rzuciłem
jak kartkę papieru, żeby następnie żyć po życiu
kołysząc swoją nędzę jak cyprys na wietrze. Widziałem
gwiazdy wykluwające się z czarnego jaja: oto klarowność
utraty. Ktoś przyszedł, żeby mi powiedzieć, że pająk
wibrujący na długich odnóżach nad moim biurkiem
w kącie strychu już nie istnieje. Utknął
między bezwzględną ciągłością pojedynczego
dnia i pustką, którą znalazłem w swoim
wnętrzu. Twarz napręża się od biadolenia.
Powiedziałem: sądzisz, że mnie znasz, ale
nie odróżniłabyś mnie od pierwszego z brzegu. Ona:
znam, jesteście jednym i tym samym.
tak więc zapach;
czuje ją, zanim
dotrze do niego
jej huk; przyklęka
na krawędzi skały,
wtedy dopiero
zwraca twarz ku
teraz już widocznej
kaskadzie pędzącej
przez ćwierć mili
uniesionego
w poprzek doliny
batolitu; zamiera,
spuszcza wzrok;
przez moment
nie może wytrzymać
spokoju – potężnego, bezwarunkowego
i strasznego w swojej pierwotności. Ta
naga rzeka
wyniesiona na
masywny ołtarz
otoczony przez
wierne cyprysy
o pochylonych głowach
po obu stronach błyszczącej
w słońcu skały pruje
materiał lasu, z którego – kiedy on,
chwiejąc się, na wpół sparaliżowany,
próbuje wstać – wyrasta
ruchoma tęcza, ulatująca
w niekończącej się eksplozji.
Oko, które w piątek patrzyło.
Symptom i zdjęta z niego skóra. Wstążki ciała
Roją się u dołu. Jak ławica pijawek czmychająca
przed jakimś nieoświetlonym kataklizmem.
A tu najeżony duch, stygijski i wyprostowany.
Mówi: oto ujęte w strzelistą formę
odtłumaczenie świata.
Rozładowanie otchłani. Iskrzące zgliszcza.
To, co brałeś za ciemne teidy iluminacji,
jest sierścią niedźwiedzia trzymanego na żółć
w zardzewiałej klatce. Zagnieżdżone
w siatce sypiących się z twoich ust
przezroczystych dźwięków szczątki
czyjegoś oddechu.