Litania

To litania rzeczy zagubionych,
kanon wywłaszczonych dóbr,
fotografia, stary adres, klucz.
To lista słów do zapamiętania
lub zapomnienia – amo, amas, amat,
koniugacje martwego języka,
w których wybrzmiało już ostatnie zdanie.

To liturgia deszczu,
który spada na górę, pole i ocean –
obojętnie, anonimowo, absolutnie –
wody nieskończenie powolnej,
która sączy się przez skałę, zbiera w ciemności,
gromadzi w źródłach, potem wznosi bez naszego udziału
tylko po to, żeby rozpuścić się we mgle, chmurze lub rosie.

To modlitwa do niewiary,
do kapiących świec i ciemności niepodzielnej,
do zapachu kadzidła dryfującego w próżnię.
To uśmiech kamiennej Madonny
i niemy ferwor konsekrowanego wina,
błogosławieństwo śmierci młodego boga,
dzielnego i pięknego, gnijącego na drzewie.

To litania do ziemi i popiołów,
do pyłu dróg i pustych pokoi,
do drobin mułu, które krążą w promieniu słońca,
osiadają obojętnie na książkach i łóżkach.
To modlitwa na cześć tego, czym się stajemy,
„Prochem jesteś i w proch się obrócisz”.
Poczuj jego smak – gorycz ziemi i popiołów. 

To modlitwa, nierozwinięta i niedokończona,
dla ciebie, moje serce, moja strato, moja skazo,
różaniec słów do odliczania iluzji
czasu, wszystkich minut, godzin, dni,
które składają się na kalendarz, jakby przeszłość
gdzieś istniała – jak dziedzictwo
wciąż oczekujące na spadkobierców.

W końcu to też nasza litania, mon vieux,
mój czytelniku, mój podglądaczu, jakby mgła
parująca z wąwozu, ten czysty paradoks,
ta potrzaskana rzeka, która wznosi się, gdy spada –
rozpryskując światło, zawirowując je ku niebu,
ani przezroczysta, ani nieprzejrzysta, tylko świetlna,
nawet gdy znika – nie była naszym życiem.

Modlitwa

Echo wieży zegarowej, odgłosie kroków
w alejce, podmuchu
wiatru, który przesiewa liście.

Jubilerze pajęczyny, koneserze
przepychu jesieni, ostrze błyskawicy –
żniwiarzu nieba.

Strażniku małej bramy, choreografie
wejść i wyjść, szepcie o północy
płynący drutami.

Kusicielu, uzdrowicielu, boże czy łotrze,
do zobaczenia wkrótce –
w cieniu deszczu,

w nagłym fiolecie ściemniającym zachód słońca –
ale póki co, modlę się, abyś go strzegł,
jak góra chroni swoją rudę w głębi,

a srogi sokół swoje młode nieloty.

Anioł ze złamanym skrzydłem

Jestem Aniołem ze Złamanym Skrzydłem,
Dużym posągiem w tej spokojnej sali.
Personel myśli, że jestem zażarty, więc zamykają
Żar wiary w klimatyzowanym grobie.

Docenci chwalą mój świetny design
Ponad trajkotem galerii.
Może jestem arcydziełem swoistym –
Doskonałym symbolem marności.

Dla wiejskiego kościoła rzeźbił mnie Mendoza.
(Tylko ja pamiętam, jak miał na imię).
Stałem obok ołtarza w pozłocie, gdzie rozpacz
Dawała Bogu w ofierze swą nędzę. 

Słyszałem ich kobiety, u moich stóp szepczące –
Modły za przegranych, chorych i martwych.
Ich świece rozwlekały mój cień po murze,
I stałem się tym głodem, którym mnie karmili.

Złamałem lewe skrzydło w czasie Rewolucji
(Nawet święty docenia ironię),
Gdy przybyło wojsko, żeby zniszczyć kaplicę.
Uderzyli mnie raz – nieomal ze skruchą.

Bo nawet bezbożni czują coś w kościele,
Ukłucie nadziei, strachu? Kto wie, co to? 
Drżenie w ich prawach nieuwzględnione, 
Pradawną pamięć, której nie usuną. 

Tyle mam Bogu do powiedzenia!
Jęk potępionych tak wysoko nie sięga.
Ale stoję jak martwy, przybity do żerdzi,
Kaleki święty przed obrazem nieba.

Sadzenie sekwoi

Całe popołudnie pracowałem z braćmi w sadzie,
Kopiąc ten dół, kładąc cię w nim, ostrożnie ubijając glebę.
Horyzont sczerniał od deszczu, ale zimnym wiatrem trzymał go Pacyfik,
I niebo nad nami wciąż było matowoszare
Od starego roku, który się kończył.

Na Sycylii, gdy rodzi się pierwszy syn, mężczyzna sadzi drzewo –
Oliwne lub figowe – znak, że ziemia dźwiga jeszcze jedno życie.
Zrobiłbym to samo, dumnie kładąc nowy szczep w sadzie ojca,
Zielone drzewko wśród krętych konarów jabłoni,
Obietnicę nowych owoców na inne jesienie.

Ale dzisiaj klęczymy na zimnie, sadząc ciebie, rodzimy gigancie,
Lekceważąc obyczaj naszych ojców,
Owijamy korzenie kosmykiem włosów, kawałkiem pępowiny,
Wszystkim, co zostało nad ziemią z pierworodnego syna.
Kilka zabłąkanych atomów zwróconych żywiołom.

Damy ci, co mamy – naszą pracę i glebę,
Wodę z ziemi, kiedy nieba zawiodą,
Noce pachnące mgłą oceanu, dni wyciszone przepływem pszczół.
Sadzimy cię w zakątku gaju, smukły pęd na tle zachodu słońca,
Kąpany w wieczornym świetle.

I kiedy naszej rodziny już nie będzie, jego przyszli bracia martwi,
Bratanice i bratankowie rozsiani, nasz dom w ruinie,
Piękno jego matki prochem na wietrze,
Chcę żebyś stał wśród obcych, młodych i efemerycznych,
Dyskretnie milcząc o swoim pochodzeniu.

Zakupy

Wchodzę do świątyni rodaków, ale się nie modlę.
Mijam ołtarze bóstw, ale nie klękam
Ani nie składam ofiar stosownych do świąt.

Gdy spaceruję cichymi alejkami galerii handlowej,
Doświadczam wizji blasku pod szkłem,
Widzę bóstwa ze skóry, złota i porcelany,
Kapliczki z ciętego kryształu, nierdzewnej stali i silikonu.

Wędruję jednak arkadami obfitości,
Pozbawiony pragnień, kredytu zaufania rodaków,
Zazdroszcząc akolitom ich żarliwej wiary.
Błogosławieni nabywcy,
Albowiem do nich należy królestwo handlu.

Zbawcie mnie, bogowie centrum handlowego i placu targowego.
Merkury, opiekunie telefonów komórkowych i faksów,
Wenus, patronko sekcji łazienek i sypialni,
Tantalu, strażniku strefy gastronomicznej.

Uwiedźcie mnie aromatami kawy, piżma i cynamonu.
Otoczcie mnie pastelowymi mydłami i kremami nawilżającymi.
Pocieszcie mnie plakatami dzieci z idealnym uśmiechem
I nastoletnich modelek w bieliźnie.
Nie jestem z kamienia.

Pokażcie mi atłasy, len, crêpe de chine i jedwab,
Piętrzące się jak cumulusy na porannym niebie,
Jakby wszystkie karawany i okręty zakończyły kurs na tym parkingu,
Aby wypełnić magazyny i doki załadunkowe.

Śpiewajcie mi hymny mocy kredytowej i ratalnego systemu,
Ofert szytych na miarę, zdalnego sterowania i redukcji cen.
Szepczcie błogosławieństwo egipskiej bawełny, poliestru i kaszmiru.
Powiedzcie mi, w którym dziale odnajdę swoje pragnienie.

Bo kupiłbym szczęście, gdybym mógł je znaleźć,
Wydałbym wszystko, co posiadam lub jestem w stanie pożyczyć.
Ale cóż mogę ci przynieść z tego smutnego emporium?
Gdzie w tym wspaniałym nieładzie 
Odkryję tę jedyną prawdziwą rzecz?

Nic do niesienia, mógłbym spacerować na luzie
Wśród zatłoczonych kontuarów i gorliwych kasjerów,
Omijać ponure kolejki i klientów z obolałymi stopami,
Trawić tylko swój czas, taksując wszystko, co widzę.

Zamiast tego szukam ciebie pośród napierających tłumów,
Ale oni nic o tobie nie wiedzą, odwracają głowy,
Niosąc swoje jaskrawo zapakowane ciężary.
Nie ma anioła wśród stoisk ani tablic informacyjnych.

Gdzie jesteś, mój uciekinierze? Bez ciebie
Nie ma nic oprócz zdobywania i pozbywania się
Rzeczy, które mają cenę.
Po co więc czaję się w tych arkadach w dzierżawie,
Szukając kiosków i bankomatów?

Gdzie jesteś, moja błędna duszo i najskrytsza towarzyszko?
Czy jesteś na zewnątrz, pośród palm w donicach,
Sępisz papierosa lub żartujesz z ochroniarzem,
A może błąkasz się po parkingu
Zagubiona wśród rzędów Subaru i Audi?

A może to ciebie nagle dostrzegam,
Jak uśmiechasz się zza poplamionej szyby autobusu,
Który znika w wieczornym naporze?



Dana Gioia – amerykański poeta, krytyk literacki. Wydał pięć książek poetyckich. Ostatnio tom 99 wierszy: nowe i wybrane (2016), który zdobył Poets’ Prize za najlepszą książkę roku w Stanach Zjednoczonych. Trzeci zbiór wierszy otrzymał American Book Award. Jego eseje i recenzje ukazywały się w pismach takich jak „The New Yorker”, „Atlantic”, „Washington Post”, „New York Times”, „Hudson Review”. Napisał też cztery libretta operowe i współpracował z muzykami reprezentującymi różne gatunki muzyki, od klasyki po jazz. Przekłady jego wierszy ukazują się w Polsce po raz pierwszy.

Krystyna Lenkowska – poetka, tłumaczka, członkini SPP, STL, ZAiKS, autorka kilkunastu tomów poezji, jednej powieści, a także książki przekładowej wierszy Emily Dickinson. Ma na swoim koncie rownież przekłady poezji Michaela Ondaatjego, Anne Carson czy Ruth Padel.

Meg Krajewska (ur. 1995) – studentka Wydziału Grafiki na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, współpracę z „Wizjami” rozpoczęła w 2018 r., obecnie jest tam redaktorem działu graficznego. Jej mocną stroną jest litografia oraz praca z tekstem. Gdy nie projektuje książek, szuka tanich biletów lotniczych na drugi koniec świata. Najprawdopodobniej kiedy ty czytasz jej biogram, ona konsumuje jakieś wegetariańskie smakołyki.