Miłość w Gotham City

Kupiłem chałkę. Monstrualny pasikonik rżnie
z dozorcą w makao za moimi plecami. Kląska:
to znaczy wydaje [z siebie] charakterystyczny
odgłos stąpając i uderzając nogą o nogę. Chałka

jeszcze w piekarni zaczyna mi się bacznie przyglądać.
Jej oczy między dziurkami siatki na pieczywo. Do-
zorca jak transatlantyk. Spojrzenia chałki. Taksujące
mnie. Lewe oko Ra. W drodze do tramwaju obija

mi się o łydki. Przypadek ale jakże wymowny. Tyci
pasikonik rżnie z dozorcą w tysiąca. Z dachu
czynszowej kamienicy należącej do obserwuje ich
kocie ruchy człowiek nietoperz – Batman z jedną nogą

krótszą od drugiej. Próbuję ją [chałkę] ignorować. Ignoruję [ją].
Wsiadam i kasuję bilet. Za oknem dzień ma pośladki jak kebab.
Dzieci w drodze do kina. Czuję mięsko przyczajone w klatce
żeber. To duszyczka! Kiedy motorniczy zwalnia drzwi uciekam

się do sztuczki: udaję ceratę porzuconą przez nieuwagę przez
całkiem jeszcze młodą wdowę zamieszkałą przy tej a przy tej
ulicy pod numerem pięć. Cerata ma na imię Renata. To dla
zmyłki. Pasikonik z dozorcą pod rękę suną nieistniejącym

trotuarem. Zaczyna lać. Leje. Skończyło lać. Tęcza
ma twarz nieżyjącej filozofki od. Dozorca kuca i wydziobuje
z podłogi kruszonkę porzuconą przez chałkę. Pewien pies.
Adam i Ewa z brzdącem przewieszonym przez ramię.

Pewien pies. Miłość to otyły koliber zatrzymany w locie
przez kontrolera ruchu. Chałka przypuszcza atak. Batman
się obraża. Pasikonik pożera dozorcę. Miłość to cyngiel
języka który nie zawodzi.

Opowiedz nam co cię dziś dręczy Oswaldzie Chesterfieldzie Cobblepot

Rozgrzewka przed domem. Sypkie włosy. Puszczone
samopas nerwy łaszą się do nóg agenta
ubezpieczeniowego [to Tom]. Czy wszyscy to widzą?
Sąsiad [Batman] z barami jak hurtownia. Sąsiadka

[niezidentyfikowana] wojująca z muchą przy pomocy blendera.
Ogień dogasa w duszy Pingwina. Lecz ciało jeszcze pulsuje
od uczuć i drga od emocji. Wstrząsa nim trwoga o kształcie
paraboli. Pingwin podkręca tempo i coś w nim umiera.

Lufcik kontaktu

Dlaczego mam przeżywać coś, co nie istnieje?
Nie mogę też zgodzić się na coś takiego,
jak słyszenie wieczności (…).
MAX FRISCH, Homo Faber, przeł. Irena Krzywicka

 

To było w czerwcu. Gdzieś tak w połowie. W samo południe, w zenicie naszego osiedla, utknął statek obcych przypominający wyglądem nie wiadomo co, w każdym razie nic, co zna ludzkie oko, i zakotwiczył na stałe. Pojawił się z nagła, niezapowiedziany żadnymi znakami. Bezgłośna masa czegoś tam zasłaniająca słońce, którego i tak przez większą część roku nie widywaliśmy z powodu smogowych chmur zalegających nad nami jak zły los wyznaczający na siłę bieg wydarzeń.

Ludzie wylegli z mieszkań i zabrali się ostro do komentowania. Co się okazało: na stu mężczyzn, setkę kobiet i setkę dzieci większość specjalizowała się w tematach kosmicznych. Jeżeli nie wszyscy.

Teorii padło bez liku. Najciekawsze to:

1. Przyjechali, żeby nas wywieźć i uczynić swoimi niewolnikami seksualnymi.
2. Chcą nas wszystkich zarżnąć albo unieśmiertelnić, jeszcze się wahają, którą opcję wybrać.
3. To nasza winda do raju – trzeba tylko podać hasło, żeby otworzyli drzwi.
4. To jest wycieczkowiec, z niewidzialnych dla nas okien oglądają nas, jak małpy w zoo.
5. Statek z zaświatów – w środku siedzą Kazio Górski z Deyną, przybyli, bo się wkurwili, że nie jesteśmy jeszcze mistrzami świata.
6. UFO z mieszkańcami naszego osiedla z przyszłości.
7. Głośnik, z którego padnie głos Boga.
8. Nowa Arka Noego, w tej chwili oporządzają pokoje, więc nie mogą nas wpuścić.
9. Dupsko Diabła, który wysra na nas całego plugastwo piekielne tego i swojego świata.
10. Avengersi. 
11. Reklama nowego sezonu Stranger Things.
12. Mamusiu, mogę w to rzucić drugim śniadaniem?
13. Komuś z nas się to śni.

Jeden gość, mikrus o imieniu Palmer Eldritch z brodą po kolana, ubrany jak harcerzyk na niedzielę, światowej sławy spec od UFO sprowadzony specjalnie na tę okoliczność aż z Nevady, powiedział w naszej lokalnej telewizji, że on uważa, iż obcy przylecieli do nas, żeby się wymienić – syn kosmosu za syna ludzkiego, więc teraz została tylko kwestia wybrania lub wylosowania rodziny, która poświęci się dla ludzkości, oddając swego pierworodnego i przyjmując na łono swojej rodziny nowego członka. I że jemu statek obcych wygląda na skrzyżowanie motyla z autostradą. Prowadząca spotkanie znana dziennikarka zachowała powagę, ale zgromadzona w studiu publiczność na wyścigi zapluwała się ze śmiechu, więc było jasne, że nikt gościowi nie da wiary. 

Mam sąsiada, który ten wjazd obcych przewidział już pod koniec maja. Ale nic z tym nie zrobił. Zero akcji. Zero reakcji. Zero. Nic nie zrobił poza tym, że wstał ze stołka, na którym przysiedział większość dorosłego życia, wziął go pod pachę i opuścił balkon. Bo to był człowiek balkonowy. Niezależnie od pogody całe dnie na balkonie.

Tam pędził swój kruchy żywot. 

Tam postawił kreskę na synu, który ruszył w świat, by zapić się na śmierć. Tam rozstał się z pierwszą żoną, która po śmierci ich syna stała mu się jeszcze bardziej obca niż obcy z niebios. Tam też poznał swoją drugą żonę, która zamieszała mu w głowie jak chochlą w gęstniejącym krupniku i wkrótce ulotniła się z przedsiębiorczym listonoszem.

Mam sąsiada, który dokładnie przewidział ten zajazd obcych, ale nic z tym nie zrobił, tylko nas opuścił i nigdy więcej nie widzieliśmy go na osiedlu. Tylko jeszcze raz, na jego pogrzebie, tydzień temu w samo południe, jak leżał w garniturze w otwartej trumnie pogodzony ze swoją wielkością niczym faraon.

Leżę na sofie i wyglądam przez okno, za którym widać brykę naszych kosmicznych koleżków.

Pamiętam taką scenkę w filmie amerykańskim. Pewien amant, wyleciało mi z głowy 

jego prawdziwe nazwisko, taki wysoki i barczysty blondas, wchodzi do pokoju hotelowego, wciąga w nozdrza odurzającą woń znajdującej się tam kobiety i bardzo pewnie zaczyna przebierać nogami, jak zawodowy tancerz albo nawet lepiej, a przecież jest tylko księgowym w małej rodzinnej firmie po godzinach piorącym brudną forsę dla mafii.

Matka woła mnie na obiad. Dziś piątek, więc ryba z ziemniakami tłuczonymi i surówką z białej kapusty. Lubię proste jedzenie.

Dopalam papierosa.

Dopijam piwo.

Krzyczę: idę.

I wtedy czuję, jak moje młode ciało wypełnia jakaś obca siła, która nakazuje mi zerwać się z wyra, wskoczyć na stół, ze stołu na parapet, a z parapetu…

Lecę w dół z dwunastego piętra, trzymając w objęciach fragment ramy okiennej, i myślę tylko o jednym: czy możliwe jest życie ludzkie mające sens na Ziemi bez ludzi?



Żaneta Gorzka – poetka. Wydała sześć książek i padła trupem.